Bolesław siedział na kamieniu pośrodku pola bitwy, umazany błotem i krwią, z pękniętym hełmem na głowie. Wciąż trzymał miecz w ręku, choć jego rękojeść była obluzowana, a ostrze poszczerbione. Patrzył na horyzont, z miną pełną dumnie utrzymanego samozadowolenia.
— Wygraliśmy, panie! — krzyknął nagle biskup Radzisław, który podbiegł do niego, sapiąc z wysiłku.
— Co? — zapytał Dobromir, który właśnie się zbliżał, z obandażowaną głową i miną, która mówiła: „Czy ja naprawdę muszę to wszystko przeżywać?”. — Jak to wygraliśmy? Przecież przegraliśmy wszystko, co było do przegrania.
— To, że się wycofaliśmy, oznacza, że zachowaliśmy naszą dumę i życie! — oznajmił triumfalnie Radzisław. — A to jest właśnie prawdziwa wygrana!
Dobromir zaklął pod nosem, ale zanim zdążył powiedzieć coś głośno, Bolesław podniósł rękę.
— Biskup ma rację. — Jego głos był zaskakująco spokojny, jakby wcale nie zdawał sobie sprawy z rozmiaru klęski. — To była nasza największa chwila chwały!
Dobromir rozejrzał się wokół. Polscy wojowie, ci, którzy jeszcze byli w stanie chodzić, snuli się jak duchy, niepewni, czy powinni wracać do obozu, czy uciekać na stałe. Jeden z chłopów, który wciąż trzymał łopatę, próbował wygrzebać coś z ziemi – najprawdopodobniej resztki godności.
— Chwały? — zapytał Dobromir, ledwo powstrzymując się od wybuchu śmiechu. — Panie, straciliśmy połowę armii, reszta uciekła, a Czesi zajęli nasz obóz i zabrali prowiant!
Bolesław wstał, poprawiając swoją zniszczoną zbroję.
— Nie ważne, ilu ludzi straciliśmy. Liczy się to, że pokazaliśmy światu, że Polska nie da sobie dmuchać w kaszę!
Dobromir zakrył twarz dłońmi.
— Panie, chyba nie rozumiesz, co się właśnie stało. My nawet nie mamy teraz gdzie wrócić! Czesi palą nasze wioski na granicy, a reszta naszych wojowników już uciekła do domów, żeby nie słuchać więcej twoich rozkazów.
— Cicho, Dobromirze! — ryknął Bolesław, wskazując palcem na swojego kasztelana. — To wszystko wina zachodniej propagandy! Oni oszukali Czechów, by ci nas zaatakowali! To była bitwa nierówna, bo walczyliśmy nie tylko z wrogiem, ale i z „zgniłym Zachodem”!
---
Tymczasem Radzisław z zapałem notował te słowa w swoim dzienniku. Wiedział, że to świetny materiał do nowego numeru Prawdy z Gniezna. W głowie już układał sobie nagłówki:
„BOHATERSKA ARMIA BOLESŁAWA CHROBREGO ODPARŁA ZGNILIZNĘ ZACHODU!”
„BÓG PO NASZEJ STRONIE: JAK POLSKA WSTAWIŁA SIĘ ZA CAŁĄ EUROPĄ”
— Panie, lud musi wiedzieć o twojej wielkiej odwadze! — powiedział z entuzjazmem biskup. — Oczywiście nie wspomnimy o tych, którzy uciekli. Skupimy się na twojej samotnej walce z wrogiem.
— Samotnej? — zdziwił się Bolesław. — Przecież Dobromir był ze mną…
— To nie ma znaczenia! — machnął ręką biskup. — Historia nie potrzebuje szczegółów.
Dobromir przewrócił oczami.
— Panie, jeśli wrócimy do kraju z takimi bzdurami, lud nas zlinczuje. Oni już wiedzą, co się stało. Plotki o klęsce rozchodzą się szybciej niż twoje okólniki.
— Nic nie wiedzą! — Bolesław uniósł miecz w górę, choć jego ramię zaczęło drżeć z wysiłku. — Ludzie uwierzą w to, co im powiemy!
— Zwłaszcza jeśli to będzie w Prawdzie z Gniezna! — dodał biskup z entuzjazmem.
---
W kilka dni po bitwie, gdy Bolesław i jego resztki armii wrócili do Gniezna, rzeczywiście powitały ich tłumy. Ale nie były to tłumy pełne radości. Wieśniacy, którzy stracili swoje osady w wyniku czeskiego odwetu, a także wojownicy, którym nie zapłacono za ich służbę, krzyczeli, machając rękami i rzucając w powietrze zgniłymi jabłkami.
— Gdzie są nasze wsie?! — krzyknął jeden z chłopów. — Czesi spalili mi dom!
— A gdzie są moje pieniądze?! — zawołał inny, trzymając złamaną włócznię.
Bolesław wspiął się na platformę, by przemówić do ludu.
— Moi drodzy! To była wielka chwila w naszej historii! — zaczął, ignorując wyzwiska rzucane z tłumu. — Pokazaliśmy całej Europie, że Polska nie ustąpi!
— Ale straciliśmy wszystko! — wrzasnął ktoś.
— Nic nie straciliśmy! — ryknął Bolesław. — To była inwestycja w przyszłość Polski!
Tłum zamarł na chwilę.
— Inwestycja?! — zapytała starsza kobieta, która wyglądała, jakby miała zaraz rzucić w króla zgniłym kaloszem. — A co mamy teraz, do cholery, jeść? Kamienie?
Bolesław rozejrzał się, szukając biskupa.
— Radzisławie, powiedz im coś!
Biskup wyszedł na przód, unosząc ręce w geście błogosławieństwa.
— Moi drodzy, pamiętajcie, że cierpienie zbliża nas do Boga. Jeśli teraz głodujecie, to znaczy, że Pan przygotowuje dla was coś wielkiego w niebie!
— Ale my żyjemy tu, nie w niebie! — odkrzyknął chłop.
— Cicho, heretyku! — zagrzmiał biskup, robiąc znak krzyża.
Tłum powoli zaczął się rozchodzić, nie dlatego, że uwierzył w słowa króla czy biskupa, ale dlatego, że każdy wracał do swoich ruin i zgliszcz, zastanawiając się, jak odbudować swoje życie po „wielkiej chwale”.
Bolesław zaś wrócił do swojego zamku, przekonany, że wygrał bitwę… a może nawet wojnę. W jego głowie Polska wstała z kolan. W rzeczywistości Polska właśnie leżała twarzą w błocie.
Dodaj komentarz