Mieszko I umierał powoli, ale z godnością. Komnata w gnieźnieńskim grodzie, choć skromna, emanowała powagą. Pachniało świecami i ziołami, które kapłani układali w nadziei na odstraszenie choroby. Przy łożu siedział jego syn, Bolesław, który nie spuszczał z ojca oczu. Młody książę, ledwo powstrzymując uśmiech, wpatrywał się w starca z wyrazem nabożnego podziwu – w końcu to on, Bolesław, miał niedługo przejąć stery państwa i uczynić je wielkim.
— Synu… — wychrypiał Mieszko, z trudem podnosząc rękę, która była ciężka niczym korona, o której wciąż marzył. – Posłuchaj mnie, bo to moje ostatnie słowa do ciebie.
Bolesław natychmiast pochylił się, z twarzą pełną teatralnej troski.
— Mów, ojcze! Każde twe słowo to dla mnie świętość.
Mieszko uniósł drżące powieki. W jego spojrzeniu było coś, czego Bolesław nie dostrzegał – nie była to duma, a raczej rozpacz zmieszana z przeczuciem katastrofy.
— Rządzisz krajem, synu, nie dla własnej chwały, ale dla dobra ludzi. Wojny niszczą, spalają ziemie i ludzi, a sąsiedzi… Sąsiedzi to nie wrogowie, Bolesławie. Sąsiedzi to… partnerzy. Niemiec, Czech, Węgier – oni wszyscy mogą być przyjaciółmi Polski. Nie można patrzeć na świat tylko mieczem.
Bolesław zamrugał, nieco skonfundowany.
— Ale ojcze, przecież miecz to podstawa! Czy nie chrześcijaństwo przyszło do nas ogniem i żelazem? Czy nie nauczyłeś mnie, że silna ręka daje porządek?
Mieszko westchnął, czując jak resztki sił opuszczają jego ciało.
— To nie miecz czyni kraj wielkim, a umysł, gospodarka, handel… Wiedza, synu. Wiedza i otwartość. Spójrz na Niemców – ich miasta kwitną. Na Czechów – żyją w zgodzie z sąsiadami. Jeśli Polska ma przetrwać, musi być mostem, a nie barykadą.
Bolesław wyprostował się i pokiwał głową z udawaną powagą.
— Rozumiem, ojcze. Polska ma być mostem! Ale mostem, po którym przejdzie nasze wojsko, zdobywając kolejne ziemie!
Mieszko zacisnął powieki, jakby te słowa przyniosły mu fizyczny ból.
— Synu… nie o to…
— Tak, tak, ojcze! – Bolesław przerwał z entuzjazmem. – Twoje słowa to miód na moje serce. Polska będzie wielka! Polska wstanie z kolan! Zrobię to, ojcze, zrobię to! Ogień i miecz uczynią z naszej ojczyzny mocarstwo, przed którym Europa uklęknie!
Mieszko chciał zaprotestować, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Czuł, że opuszcza go ostatnia iskra życia. Spojrzał na Bolesława, próbując przekazać wzrokiem swoje przerażenie, ale syn źle zinterpretował ten gest.
— Wiem, ojcze, wiem – ty już wiesz, że mnie nie zatrzymasz! Cieszysz się, że zostawiasz Polskę w moich rękach! Nie zawiodę cię, przysięgam!
Starzec próbował jeszcze raz otworzyć usta, ale zamiast słów wydobyło się jedynie ciche westchnienie. Ostatni oddech króla Polski.
Bolesław nachylił się nad ciałem ojca i położył mu rękę na piersi, jakby składając świętą przysięgę.
— Ojczyznę uczynię wielką, ojcze. A kto sprzeciwi się tej wizji, pozna gniew Polaków i naszego Boga.
Po czym wyprostował się dumnie i spojrzał w okno. Nad Gnieznem powoli zapadała noc, a on czuł, że historia zaczyna się właśnie teraz. Bolesław Wielki – to imię, które zapamięta świat.
Dodaj komentarz