Na dziedzińcu wojsko już czekało, ale zanim król stanął na czele swojej armii, zaprosił biskupa Radzisława na krótką rozmowę.
— Biskupie, zanim wyruszę, potrzebuję twojego wsparcia. — Bolesław pochylił się ku duchownemu, który stał obok, w pełnym liturgicznym stroju.
— Modlitwy już zostały złożone, panie. Kościół stoi za tobą, jak zawsze — odpowiedział Radzisław, poprawiając krzyż na piersi.
— Modlitwy to jedno, a propaganda to drugie — powiedział Bolesław, uśmiechając się chytrze. — Musisz powiedzieć ludowi, że ta wojna jest nie tylko o ziemię, ale o nasze wartości. O to, żeby Polska była wielka, czysta i… no wiesz, święta.
— Naturalnie, panie. — Biskup uniósł ręce, jakby przemawiał do wyimaginowanego tłumu. — Powiem im, że Czechy to siedlisko herezji i zepsucia! Że ich kobiety noszą spodnie, a mężczyźni rozmawiają z diabłem przez tajemnicze instrumenty z drutu!
Bolesław pokiwał głową z aprobatą.
— Właśnie tak! A przy okazji napisz w Prawdzie z Gniezna, że Czechy planują porwać nasze dzieci i nauczyć ich swoich plugawych zwyczajów!
— Już to robię, panie — odparł biskup z entuzjazmem.
---
Kiedy armia ruszyła na południe, Bolesław nieustannie wygłaszał przemowy do swoich wojów.
— Pamiętajcie, chłopcy! Nie idziemy tam dla siebie! Nie idziemy tam po łupy! Idziemy tam dla Polski! — ryknął, wznosząc miecz w górę. — Dla Polski i dla Boga!
Wojowie, choć zmęczeni marszem, powtarzali za nim te słowa, niektórzy z przekonaniem, inni z obawy przed gniewem władcy.
W miarę jak zbliżali się do czeskiej granicy, Bolesław zaczął snuć plany, które w jego umyśle jawiły się jako genialne.
— Po pierwsze, zdobywamy Pragę — powiedział do kasztelana Dobromira i kilku innych dowódców. — Po drugie, zmuszamy Czechów, by uznali polskiego orła za swojego króla.
— Ale, panie… Czechy mają już swojego króla… — zaczął Dobromir, niepewnie spoglądając na pozostałych.
— Nie interesuje mnie to! — ryknął Bolesław, aż konie spłoszyły się od jego głosu. — Ich król jest miękki jak czeski ser! Ja jestem prawdziwym władcą tej ziemi!
— Ale jeśli zaatakujemy bez powodu, inni władcy mogą… — Dobromir próbował jeszcze raz, ale Bolesław przerwał mu, uderzając pięścią w mapę rozłożoną na stole.
— Powodu?! Powodu, mówisz?! Polska nie potrzebuje powodu! Jesteśmy wyjątkowi! Jeśli zaatakujemy, to znaczy, że mieliśmy rację!
Dobromir chciał coś odpowiedzieć, ale biskup Radzisław wtrącił się do rozmowy.
— Kasztelanie, król ma rację. Polska jest narzędziem w rękach Boga. Jeśli ruszamy na Czechy, to dlatego, że Pan tak chciał.
Dobromir skinął głową, choć w duchu zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno to Bóg chciał, czy może jednak sam Bolesław.
---
W międzyczasie, w Gnieźnie, Prawda z Gniezna rozpoczęła swoją kampanię informacyjną. Giermkowie i mnisi rozwozili nowy numer okólnika po wsiach i grodach. Na pierwszej stronie widniał dramatyczny nagłówek:
„CZECHY PLANUJĄ ZNISZCZYĆ POLSKĘ!”
Pod spodem znajdowało się dramatyczne rycina przedstawiająca czeskiego króla, który toporem rąbie polski dąb, a wokół płoną polskie wsie.
— Czytajcie! Dowiedzcie się prawdy! — krzyczał jeden z mnichów, rozdając egzemplarze. — Czesi chcą nas zgubić, ale król Bolesław ocali naszą ziemię!
Wieśniacy, choć nie do końca rozumieli, dlaczego nagle mają nienawidzić Czechów, przytakiwali z entuzjazmem.
— No tak, Czechy zawsze były dziwne — powiedział jeden z chłopów. — Słyszałem, że tam kobieta może powiedzieć, że nie chce męża!
— Ha! — zaśmiał się inny. — I pewnie jeszcze nie palą w piecach kaloszami! Jak oni w ogóle żyją?!
---
Bolesław dotarł do granic Czech i rozbił obóz. Gdy stanął na wzniesieniu i spojrzał na horyzont, wyobraził sobie Pragę płonącą w ogniu „polskiego odrodzenia”.
— Polska wstała z kolan, Dobromirze — powiedział, klepiąc swojego kasztelana po ramieniu. — A teraz Czechy upadną.
Dobromir westchnął, ale skinął głową.
— Tak, panie.
W jego głowie jednak rodziło się pytanie, które bał się zadać: „Czy Polska na pewno wstała z kolan, czy po prostu potknęła się i leci na łeb na szyję?”.
---
Tymczasem w Czechach ich król, Wratysław, patrzył na posłańca z Polski, który właśnie wręczył mu pergamin z deklaracją wojny.
— Polska? Wojna? — zapytał, marszcząc brwi. — Dlaczego?
Posłaniec wzruszył ramionami.
— Bo… tak?
Wratysław westchnął ciężko.
— Oni naprawdę są szaleni. Ale dobrze, jeśli tego chcą, to niech spróbują.
I tak rozpoczynała się wielka wojna o „polskie interesy”, która w rzeczywistości była tylko kaprysem króla, pragnącego uczynić Polskę „wielką” – cokolwiek to miało znaczyć.
Dodaj komentarz