Bolesław Chrobry: Dzieje Chwalebne (i Nieco Zmyślone) - Rozdział Drugi: Zgnilizna w Czechach i pierwsza wojna o "polskie interesy"

Bolesław Chrobry: Dzieje Chwalebne (i Nieco Zmyślone) - Rozdział Drugi: Zgnilizna w Czechach i pierwsza wojna o "polskie interesy"Rankiem, gdy mgła jeszcze snuła się nad wałami grodu, Bolesław wstał pełen energii. Tego dnia miał wyruszyć na wojnę z Czechami – „największymi wrogami polskiej wyjątkowości”. Stał przed lustrem, starannie dobierając zbroję. Nie była to zwykła zbroja bojowa, ale ozdobiona polskim orłem i złotymi ornamentami, by każdy wróg, zanim straci życie, wiedział, kto go pokonał.

Na dziedzińcu wojsko już czekało, ale zanim król stanął na czele swojej armii, zaprosił biskupa Radzisława na krótką rozmowę.

— Biskupie, zanim wyruszę, potrzebuję twojego wsparcia. — Bolesław pochylił się ku duchownemu, który stał obok, w pełnym liturgicznym stroju.

— Modlitwy już zostały złożone, panie. Kościół stoi za tobą, jak zawsze — odpowiedział Radzisław, poprawiając krzyż na piersi.

— Modlitwy to jedno, a propaganda to drugie — powiedział Bolesław, uśmiechając się chytrze. — Musisz powiedzieć ludowi, że ta wojna jest nie tylko o ziemię, ale o nasze wartości. O to, żeby Polska była wielka, czysta i… no wiesz, święta.

— Naturalnie, panie. — Biskup uniósł ręce, jakby przemawiał do wyimaginowanego tłumu. — Powiem im, że Czechy to siedlisko herezji i zepsucia! Że ich kobiety noszą spodnie, a mężczyźni rozmawiają z diabłem przez tajemnicze instrumenty z drutu!

Bolesław pokiwał głową z aprobatą.

— Właśnie tak! A przy okazji napisz w Prawdzie z Gniezna, że Czechy planują porwać nasze dzieci i nauczyć ich swoich plugawych zwyczajów!

— Już to robię, panie — odparł biskup z entuzjazmem.

---

Kiedy armia ruszyła na południe, Bolesław nieustannie wygłaszał przemowy do swoich wojów.

— Pamiętajcie, chłopcy! Nie idziemy tam dla siebie! Nie idziemy tam po łupy! Idziemy tam dla Polski! — ryknął, wznosząc miecz w górę. — Dla Polski i dla Boga!

Wojowie, choć zmęczeni marszem, powtarzali za nim te słowa, niektórzy z przekonaniem, inni z obawy przed gniewem władcy.

W miarę jak zbliżali się do czeskiej granicy, Bolesław zaczął snuć plany, które w jego umyśle jawiły się jako genialne.

— Po pierwsze, zdobywamy Pragę — powiedział do kasztelana Dobromira i kilku innych dowódców. — Po drugie, zmuszamy Czechów, by uznali polskiego orła za swojego króla.

— Ale, panie… Czechy mają już swojego króla… — zaczął Dobromir, niepewnie spoglądając na pozostałych.

— Nie interesuje mnie to! — ryknął Bolesław, aż konie spłoszyły się od jego głosu. — Ich król jest miękki jak czeski ser! Ja jestem prawdziwym władcą tej ziemi!

— Ale jeśli zaatakujemy bez powodu, inni władcy mogą… — Dobromir próbował jeszcze raz, ale Bolesław przerwał mu, uderzając pięścią w mapę rozłożoną na stole.

— Powodu?! Powodu, mówisz?! Polska nie potrzebuje powodu! Jesteśmy wyjątkowi! Jeśli zaatakujemy, to znaczy, że mieliśmy rację!

Dobromir chciał coś odpowiedzieć, ale biskup Radzisław wkroczył do rozmowy.

— Kasztelanie, król ma rację. Polska jest narzędziem w rękach Boga. Jeśli ruszamy na Czechy, to dlatego, że Pan tak chciał.

Dobromir skinął głową, choć w duchu zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno to Bóg chciał, czy może jednak sam Bolesław.

---

W międzyczasie, w Gnieźnie, Prawda z Gniezna rozpoczęła swoją kampanię informacyjną. Giermkowie i mnisi rozwozili nowy numer okólnika po wsiach i grodach. Na pierwszej stronie widniał dramatyczny nagłówek:

„CZECHY PLANUJĄ ZNISZCZYĆ POLSKĘ!”

Pod spodem znajdowało się dramatyczne rycina przedstawiająca czeskiego króla, który toporem rąbie polski dąb, a wokół płoną polskie wsie.

— Czytajcie! Dowiedzcie się prawdy! — krzyczał jeden z mnichów, rozdając egzemplarze. — Czesi chcą nas zgubić, ale król Bolesław ocali naszą ziemię!

Wieśniacy, choć nie do końca rozumieli, dlaczego nagle mają nienawidzić Czechów, przytakiwali z entuzjazmem.

— No tak, Czechy zawsze były dziwne — powiedział jeden z chłopów. — Słyszałem, że tam kobieta może powiedzieć, że nie chce męża!

— Ha! — zaśmiał się inny. — I pewnie jeszcze nie palą w piecach kaloszami! Jak oni w ogóle żyją?!

---

Bolesław dotarł do granic Czech i rozbił obóz. Gdy stanął na wzniesieniu i spojrzał na horyzont, wyobraził sobie Pragę płonącą w ogniu „polskiego odrodzenia”.

— Polska wstała z kolan, Dobromirze — powiedział, klepiąc swojego kasztelana po ramieniu. — A teraz Czechy upadną.

Dobromir westchnął, ale skinął głową.

— Tak, panie.

W jego głowie jednak rodziło się pytanie, które bał się zadać: „Czy Polska na pewno wstała z kolan, czy po prostu potknęła się i leci na łeb na szyję?”.

---

Tymczasem w Czechach ich król, Wratysław, patrzył na posłańca z Polski, który właśnie wręczył mu pergamin z deklaracją wojny.

— Polska? Wojna? — zapytał, marszcząc brwi. — Dlaczego?

Posłaniec wzruszył ramionami.

— Bo… tak?

Wratysław westchnął ciężko.

— Oni naprawdę są szaleni. Ale dobrze, jeśli tego chcą, to niech spróbują.

I tak rozpoczynała się wielka wojna o „polskie interesy”, która w rzeczywistości była tylko kaprysem króla, pragnącego uczynić Polskę „wielką” – cokolwiek to miało znaczyć.

Dodaj komentarz