Moje Kochanie #8

Do moich uszu docierał coraz wyraźniej i głośniej denerwujący dźwięk. Otworzyłam oczy i je przetarłam. Wyciągnęłam dłoń po telefon, aby wyłączyć budzik. Zerknęłam na godzinę.  

6:00 | 2 wiadomości

Ooo… a cóż to? Weszłam w wiadomości, aby zobaczyć od kogo to. Wojtek.

“Idziemy dziś do szkoły i się nie wymiguj. Weź tą nogę jakoś zakryj. Na wszelki, żeby nie robić podejrzeń, a założę się, że znaleźli otwarte okno, krew i strzępki spodni na siatce.”

“Dziś się nie znamy, pamiętaj.”

Drugi sms zawsze jest “taktyczny”. Na początku mówi mi instrukcje, nakazy i zakazy, a za raz po tej wiadomości przychodzi druga - zawierająca określony plan zachowania się podczas pobytu w szkole. Po każdej akcji, która może spowodować jakiś szmer wśród uczniów i nauczycieli, odpowiednio się zachowujemy, aby nie zwracać na siebie zbędnej uwagi. Oczywiście, za każdym razem zmieniamy taktykę. Dziś widzę, że mam się do niego nie odzywać i ogólnie go unikać. Okay.

Przeciągnęłam się na łóżku, zanurzyłam ostatni raz twarz w pachnącej pościeli i ustałam na równe nogi. Prawie. Spojrzałam w dół. Przez tą cholerną nogę mogę wpaść. Na sto procent będę lekko kuleć. W dodatku dziś mam wychowanie fizyczne więc będę musiała się jakoś dyskretnie przebrać, aby nikt nie zauważył rany na nodze. Jeszcze raz na stojąco wyciągnęłam ręce wysoko w górę i głośno ziewnęłam. Podeszłam do szafy, aby wybrać jakieś ubrania do szkoły i na wf. Niestety słabo mi to szło, bo noga z minuty na minutę bolała bardziej. W konsekwencji zostawiłam na razie ubrania. Poszłam do łazienki zrobić sobie nowy opatrunek. Jak co dzień miałam ogromny problem z usunięciem poprzedniego. Przyklejał się do rany, a gdy chciałam go zerwać, niemiłosiernie mnie to bolało. Przymrużyłam oczy, zacisnęłam zęby i raz po raz ciągnęłam za gazę. Co chwilę syczałam i zamykałam oczy. Ostatni ruch i po sprawie. Energicznie pociągnęłam za biały materiał. Stłumiłam krzyk i ugryzłam policzek od środka aby zniwelować ból innym bólem. Od tego całego ciągania za gazę sączy mi się krew z rany. Przetarłam ją ręcznikiem i zdezynfekowałam. Sam ręcznik obficie zlałam wodą i przeprałam w dłoni plamy po krwi. Już po chwili nic nie było widać, więc mama nie będzie miała jakichkolwiek podejrzeń. Kiedy uprzednio zdezynfekowana rana wyschła, nałożyłam dookoła niej, na zdrową skórę maść. Wszystko przykryłam świeżo otworzoną gazą i owinęłam bandażem. Gotowe! Nie byłam pewna czy robię to prawidłowo, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Przynosiło skutki i tyle mi wystarczyło. Będąc już w łazience umyłam zęby, twarz, uszy i dłonie. Poranne odświeżanie. W końcu wróciłam do pokoju i ustałam przed szafą. Teraz nie przerwie mi żaden ból bo maść konsekwentnie wszystko uśmierza. Przejrzałam wszystkie ubrania wzrokiem. Dziś postawiłam na luźniejsze, szare dżinsy i niebieską bluzę z białymi napisami. Lubiłam się w kolorach ciemnych - szarych i czarnych, ale dziś zapragnęłam założyć coś innego. Zrzuciłam z siebie piżamy i wbiłam się w bieliznę. Sięgnęłam do szafy po dresy i białą koszulkę na wf. Spakowałam to do worka, a przy okazji wrzuciłam tam dezodorant w sprayu. Założyłam resztę ubrań na siebie i posmarowałam się dezodorantem - tym razem w sztyfcie. Ustałam przed lustrem i rozczesałam włosy po czym związałam je w koński ogon. Wracam do pokoju i się pakuję. Wkładam do plecaka wszystkie potrzebne mi książki. Pomimo, iż ostatnio strasznie się buntuję to i tak na lekcji jestem wzorową uczennicą. Od przedszkola dobrze się uczyłam, a teraz nie chcę tego zmieniać.

W podstawówce postanowiłam sobie, że będę się uczyć na tyle dobrze, aby zadowolić swojego brata. Aby był ze mnie dumny. Pamiętam, że właśnie w klasach 1-3 SP ślęczał ze mną nad książkami. Nie dlatego, że byłam taka głupia i trzeba było się ze mną uczyć, tylko dlatego, że po prostu chciał. Mówił mi, że lubi patrzeć kiedy jestem skupiona i próbuję coś wymyślić. No bo w sumie wyobraźcie sobie takiego małego szkraba głowiącego się nad jakimiś kosmicznymi (jak na tamten wiek) zadaniami przykładowo z matematyki! Pamiętam też, że zawsze sprawdzał moje prace z języka polskiego. Poprawiał moje głupie, ale przy tym śmieszne błędy. Wtedy to ja lubiłam na niego patrzeć, jak marszczył brwi kiedy nie potrafił rozczytać moich bazgrołów. Czasami się uśmiechał, gdy napotkał jakiś absurdalny błąd.
W następnych klasach już tylko mi towarzyszył przy odrabianiu lekcji, od tak. Był ze mnie dumny, że teraz robię wszystko sama, ale czasami tęsknił za tamtymi czasami, kiedy musiał wraz ze mną stawić czoła tym wszystkim zadanym pracom domowym.

Kiedy wszystko co było mi potrzebne znajdowało już się w moim plecaku, wstałam i podeszłam do łóżka. Rozłożyłam ręce na boki nad dwuosobowym wyrkiem. Nabrałam w płuca powietrze i opadłam jak pieniek na puszystą kołdrę. Zachichotałam w głos. Znów się podniosłam i zaczęłam ładnie poprawiać łóżko. Ułożyłam jeszcze poduszki i owieczkę od pani na sam ich środek. Sięgnęłam z biurka słuchawki i telefon, wzięłam w dłoń plecak i udałam się do kuchni. Wyszukałam odpowiednią playlistę na komórce i włożyłam słuchawki do uszu. Po chwili rozpływałam się z przyjemności. Ostatnio mało słucham muzyki. To przez ten szpital. Zapomniałam wziąć na pobyt słuchawek, a nikt nie wiedział gdzie je wcześniej zostawiłam. Usychałam już tam, ale obecnie wcale nie jest lepiej. Słucham muzyki tylko w szkole, bo później tylko kładę się do łóżka i śpię jak dziecko zapominając o wszystkich problemach, które zwaliły mi się na głowę lub idę do chłopaków.

Krojąc ser na kanapki zaczęłam wymachiwać nożem i przy tym śpiewać. Cała byłam pochłonięta muzyką, jednak nie zapominałam o robieniu sobie śniadanka do szkoły. Co prawda nie zawracałam sobie głowy jakimiś wymyślnymi daniami na wynos, sałatkami i tymi wszystkimi trendami jedzeniowymi, ale i tak zawsze schodziło mi dużo czasu na przyrządzaniu kanapek. Dziś postanowiłam zrobić je z sałatą, serem, kiełbasą i rzodkiewką. Wszystko odpowiednio doprawiłam i zapakowałam w torebki śniadaniowe. Do tego zabrałam wodę niegazowaną i byłam gotowa. Zerknęłam na zegarek wiszący w kuchni. Mam jeszcze dwadzieścia pięć minut do rozpoczęcia lekcji, czyli akurat, żeby wolnym krokiem dotrzeć do szkoły i się nie spóźnić. Spakowałam jedzenie do plecaka, założyłam granatowe najkacze i plecak na plecy. Przed wyjściem zlustrowałam swój wygląd. Było wszystko okay, więc wyszłam z domu. Ustałam na schodkach, zaczerpnęłam powietrza patrząc w niebo i ruszyłam do szkoły.

Idąc przez lasek przypomniałam sobie przedwczorajsze wydarzenia. Zaśmiałam się pod nosem na wspomnienia, kiedy to uciekałam przed powietrzem i rąbnęłam w drzewo. Resztę drogi przebyłam podśpiewując sobie teksty piosenek, które głośno rozbrzmiewały mi w uszach, jednak kiedy zbliżałam się do celu, a ludzi napotykałam coraz częściej, postanowiłam przystopować i nie machać głową na boki i przy tym śpiewać. Nie chciałam na siebie zwracać uwagi. Po prostu weszłam do szkoły jak gdyby nigdy nic. Spojrzałam w stronę szatni, a na schodach siedział Wojtek. Przez ułamek sekundy zatrzymał na mnie wzrok i znów się odwrócił. Okay, nie mogę dziś do niego podbijać, więc mam cały dzień dla siebie i muzyki. Odpowiadało mi to nawet bardzo. Do lekcji zostało mi jakieś niecałe pięć minut więc udałam się pod klasę gdzie w poniedziałki nie było tłumów. Usiadłam w kącie, podkuliłam kolana pod brodę i zatonęłam w muzyce. Wstałam dopiero wtedy, kiedy moja nauczycielka od matematyki otworzyła klasę. Wcisnęłam się do swojej ławki przy oknie i przygotowałam do lekcji.

Siedziałam sama. Nie chodzi o to, że nikt mnie nie lubi i nie mam z kim siedzieć. Po prostu nie lubię dzielić ławki. Wszyscy się rozpychają łokciami, pożyczają różne rzeczy, których i tak później nie oddają, grzebią Ci bez pozwolenia w piórniku… Może to ze mną jest coś nie tak, ale moim zdaniem trochę to chamskie. Oczywiście na pojedynczych lekcjach siedzę z innymi, wtedy jest mniej nauki i nie trzeba się tak skupiać, jednak kiedy chodzi o przedmioty rozszerzone, których jest kilka pod rząd i na prawdę wypadałoby trochę posłuchać co nauczyciel ma do powiedzenia, wtedy siedzę sama. Nie chcę się rozpraszać.

Pani długo nie wchodziła do klasy. Każdy zajął już swoje miejsca, a ona dalej przebywała poza salą lekcyjną. Kiedy trwało to dłuższą chwilę ludzie w klasie zdążyli już się nieźle rozkręcić. Wiele osób stało przy tablicy i bazgrało coś mazakami jak dzieci w podstawówce, inni rozłożyli się na ławkach i głośno spekulowali, jeszcze inny łazili po klasie bez celu lub tylko po to, aby się pokazać innym. W momencie zrobił się taki hałas, że nie wytrzymałam i znów wsunęłam słuchawki w uszy i puściłam muzykę. Obserwowałam ich twarze. Gdy się nie słyszało dokładnych słów, które wypowiadali, wyglądało to komicznie. Wszyscy ruszali ustami, strzelali minami na prawo i lewo nie wydając przy tym ani jednego dźwięku. Mimowolnie uśmiech wpłynął mi na usta. Odwróciłam się do okna i podziwiałam widoki.

Po kilku minutach do naszej klasy wkroczył pewnym krokiem pan dyrektor. Od razu powiało grozą. Wszyscy się uspokoili i pozajmowali swoje miejsca, a towarzyszyło temu zdziwienie, strach i ciekawość. Niektórzy pomyśleli sobie, że odwołano zajęcia matematyczne, które właśnie nam leciały, inni myśleli, że ktoś coś przeskrobał, a jeszcze inni po prostu myśleli o niebieskich migdałach (lub w ogóle nie myśleli). Ja wiedziałam w jakiej sprawie przybył tutaj Romcio. Zastanawiałam się tylko, czy przypadkiem nie chce mnie ze sobą zabrać na rozmowę. Kiedy tak o tym myślałam zaczęły mi się pocić dłonie. Schowałam je do kieszeni w bluzie, aby nikt nic nie zauważył.
Za raz za dyrektorem wpadła pani matematyczka krzątając się przy biurku chcąc jakoś dogodzić gościowi. Widoczne było na pierwszy rzut oka, że jest bardzo zestresowana. W końcu nasz dyrektor ustał prosto pod tablicą i odchrząknął poprawiając przy tym krawat.

-Nie wiem czy wiecie, czy też może nie, dwa dni temu ktoś włamał się do naszej szkoły. -spojrzał po twarzach obecnych w klasie. -Mam nadzieję, że to żaden z naszych uczniów, ale jeśli… -przerwał na chwilkę wahając się. -Policja prowadzi już odpowiednie badania. Przychodzę do was, aby powiedzieć wam, że jeśli wiecie kto to zrobił, lub też może to ktoś z was zrobił, proszę od razu to zgłosić dla własnego dobra. - z każdym słowem stawał się coraz bardziej poważny i mniej się zacinał.

Tak szczerze trochę mi się zrobiło słabo. Mam nadzieję, że nikt nic nie zauważył. Schowałam się za osobami siedzącymi z przodu w razie gdyby coś mnie zdradzało z twarzy. Kiedy dyrektor skończył, po klasie przeszedł mały pomruk i już za chwilę zaczęły się szepty. W stronę dyrektora posłano wiele pytań odnośnie tego całego włamania. Wszystkie jednak omijał szerokim łukiem mówiąc, że nie może na razie nic zdradzić. Gdy to wszystko się skończyło, gdy dyrektor wyszedł z naszej klasy, nie było już mowy o poprowadzeniu normalnej lekcji. Każdy mówił tylko o tym zajściu w szkole. Nawet pani matematyczka przyłączyła się do konwersacji. Odwróciłam się do nich, patrzyłam na wszystkich, przytakiwałam głową, ale tak na prawdę nawet nie wiem co mówili. Nie mogłam teraz skupić myśli. Jak na złość. Pomimo tego, nie dałam nic po sobie poznać. Czekałam tylko, aż ta lekcja się skończy. Chciałam przejść się do szatni. Wypisaliśmy tam z chłopakami na ścianach różne, obraźliwe rzeczy na temat Romcia. Nazwaliśmy to “Ścianą Prawdy”, bo zawarte są tam same prawdziwe rzeczy o dyrektorze.

Nawet nie wiecie jak go nie lubię. Dziwny typ z niego. Ogólnie to taka ciapa, nic nie potrafi sam zrobić. Wiele razy przychodzi do nas na zastępstwa. Oczywiście nigdy nie jest przygotowany, więc każe nam ściągać z neta jakieś krzyżówki czy ki chuj wie co to tam jest. Nawet tego wydrukować nie potrafi. Tak samo podczas corocznych zawodów międzyklasowych w siatkówkę. Jako dyrektor musi ciągle stać na sali i oglądać nasze wypociny, których i tak nie rozumie. Wiele razy zdarzyło się tak, że piła wyleci gdzieś za pole i kogoś uderzy czy coś, jednak nad nim ciąży jakaś klątwa, bo co roku dostaje się najwięcej Romkowi. Potrafię to zrozumieć. No pechowy facet, ale gdybyście widzieli jak on się przed nią broni! Kuli się jak mała dziewczynka za wuefistami. Tchórz! Kiedyś próbował je odbijać. Powiem wam, prawdziwa komedia. Połamać się koleś chyba chciał, bo machał tymi łapami gdzie popadło nienaturalnie zaciskając pięści i robił różne, dziwaczne pozy.  
Do tego jest kłamliwy w chuj. Kiedyś siedziałam sobie na parapecie na tym piętrze, gdzie mieszczą się łazienki dla nauczycieli. Akurat miałam widok na drzwi do jednej z nich. Los chyba sam chciał, abym tam siedziała, bo pan Romek akurat wchodził do środka pomieszczenia. Po jakichś dwudziestu minutach wyszedł lekko ochlapany wodą z przestraszonym wzrokiem i wrócił do siebie do gabinetu. Na następnej lekcji okazało się, że popsuł się kran w dokładnie tej łazience, w której był godzinę temu Romek. Wiedziałam, że to on popsuł. Na następnej przerwie również usiadłam w to samo miejsce z tym samym widokiem. Zauważyłam po chwili jak Romek zdenerwowany wrzeszczy na jedną ze sprzątaczek, że to ona zrobiła, i że niedługo to wyleci na zbity pysk.  
Poza tym, wszyscy mówią, że to ciota, wredna i kłamliwa pizda. Siedzi z nami już tu siedem lat i coś czuję, że niedługo wypadnie z głównego miejsca. Nauczyciele coraz bardziej się na niego denerwują otwarcie o tym mówiąc na forum klasy. Sprzątaczki mają go już dość, a uczniowie mają po prostu z niego bekę nie biorąc sobie nic do głowy.  
Kiedy tak o tym pomyślałam, stwierdziłam, że nie żałuję tego co zrobiłam. Należało mu się i musiał mu to ktoś w końcu wygarnąć. Nawet jeśli wpadnę to było warto.

Po szkole rozniósł się dźwięk obwieszczający koniec lekcji. Wolnym krokiem zmierzałam w stronę szatni. Zebrało się już trochę ludzi i pewnie nie tak łatwo dostanę się bliżej mojego dzieła. Zaczęłam przechodzić pomiędzy uczniami, chociaż wcale mi się to nie podobało. Na szczęście nie musiałam długo się gnieść pomiędzy zebranymi, bo ściana była duża, a ludzie malutcy przy niej. Rzuciłam tylko okiem na napisy i poszłam z tego zatłoczonego miejsca. Było mi to potrzebne. Jestem z siebie dumna.

Kilka kolejnych lekcji minęło bardzo szybko. Właśnie mijała piąta lekcja, a to oznaczało, że kolejne dwie przerwy, wraz z tą, będą dwudziestominutowe. Postanowiłam udać się na ostatnie piętro szkoły i usiąść na parapet spoglądając z góry na wylewający się tłum ze szkoły. Po chwili poczułam na ramieniu czyjąś rękę i lekko zdezorientowana spojrzałam w tą stronę strącając dłoń.

-Co Ty taka bojaźliwa? -spytał Szymek szeroko się uśmiechając.
Obok stała Paulina oparta o ścianę i intensywnie mi się przyglądała z zaostrzonym wyrazem twarzy. Trochę mnie to przeraziło, więc na twarz wpłyną mi mętlik uczuć. Szymek od razu się zorientował, że coś nie gra i patrzył raz na mnie, a raz na Paulinę. Przyjaciółka wyczuwając krępującą ciszę postanowiła się odezwać.
-To twoja sprawka, prawda? -spytała prosto z mostu.
-Ale… o co Ci chodzi. -byłam zbita z tropu. Nigdy wcześniej tak nie reagowała na moje wybryki głupoty. Wiedziałam o co jej chodzi, ale dlaczego tak mnie przeszywa wzrokiem jakbym zabiła człowieka?
-Bardzo dobrze wiesz. To wy to zrobiliście, prawda?
-Dlaczego tak na mnie najeżdżasz jakbym to Tobie coś zrobiła, a nie głupiemu dyrkowi. -postanowiłam też nie owijać w bawełnę.
-Bo pakujesz się w coraz większe bagno. Niedługo dojdzie do tego, że będę Cię odwiedzać w pierdlu. -fuknęła na koniec i spojrzała w okno. Miała już łagodniejszy wyraz twarzy, ale i tak w środku miała pełno negatywnych uczuć.
-Nigdy do tego nie dojdzie bo wiem kiedy przestać. -odpowiedziałam spokojnie, chociaż przez chwilę chciałam jej wykrzyczeć, że nie wie jak to jest stracić dziecko i ukochanego brata praktycznie w tym samym czasie.
-Ach tak? -zaśmiała się kpiarsko. -A ostatniej nocy to co to było? Cholera! Izabela! Gdyby Cię złapali to pewnie by Cię wywalili ze szkoły i byś łaziła do jakiegoś specjalnego badziewia dla niezrównoważonych. -teraz patrzyła mi prosto w oczy. Widziałam w nich troskę, choć reszta jej twarzy była sroga i nieprzyjazna.
-Hej, dobra, spokojnie. Nie krzycz już tak na nią. -odezwał się Szymek kładąc rękę na ramieniu Pauliny. -Przyszliśmy tutaj w innym celu niż trucie jej dupy. Na to przyjdzie czas. -wymownie spojrzał na nią, a potem powędrował wzrokiem do mnie. -Ogólnie zabieramy Cię dziś na pizzę. -powiedział to tak swobodnie i normalnie, jakby mówił o pogodzie.
-Yyyy… A co jak nie chcę iść? -uniosłam jedną brew. Nie miałam ochoty nigdzie wychodzić. Chcę wrócić do domu i zadzwonić do Wojtka. Może coś wie na temat Marka. Nie było go dziś w szkole co mnie mocno niepokoiło.
-Weź… bo Cie zaraz uderzę! -Paulina uderzyła płaską dłonią o parapet. -Odcinasz się od nas cały czas, a ja za Tobą tęsknię!
-Izaaaaaa… No nie daj się prosić. -Szymek zaczął się do mnie tulić i brać mnie na litość. Od razu uśmiech wpłynął mi na usta i nie dałam rady im odmówić.  
-No dobra. O której? -powiedziałam ze śmiechem.
-Jest! -Paulina najwidoczniej była bardzo zadowolona z mojej wypowiedzi. Bądź co bądź, nawet kiedy się posprzeczałyśmy to i tak była dla mnie jak siostra. Kochałam ją. -Dałabyś radę przyjść do mnie o 17? Szymek też by do nas przyszedł i wszyscy już byśmy wyruszyli do pizzerii.
-Mmm… no okay. Będę. -posłałam jej promienny uśmiech. Zdążę jeszcze zadzwonić do Wojtka i się przyszykować do wyjścia. W sumie to się cieszyłam, że gdzieś wyjdę z moimi przyjaciółmi. Dawno z nimi już nigdzie nie wychodziłam. Cały czas spotykam się z Wojtkiem i Markiem obmyślając nowe plany na przypały, albo po prostu posączyć piwo na osiedlowym placu zabaw.

Resztę przerwy przesiedziałam na parapecie z przyjaciółmi śmiejąc się, rozmawiając, przekomarzając się… To co zwykle. Gdy zadzwonił dzwonek poszliśmy do klasy na lekcję.

Miałam na plecach plecak i byłam już gotowa do wyjścia ze szkoły. Wskakując na schodki prowadzące od szatni na główny korytarz prowadzący do drzwi głównych, rozwiązały mi się sznurówki. Przeszłam kilka kroków dalej, aby nie tarasować innym drogi i ukucnęłam przy ścianie. Zaczęłam wiązać buty, ale poczułam na sobie czyjś wzrok. Odruchowo podniosłam głowę i natrafiłam wzrokiem na opartego o ścianę Wojtka tuż przed drzwiami głównymi. Najwidoczniej coś chciał mi przekazać, ale nie potrafiłam nic odczytać. Po chwili znikł za drzwiami. Powróciłam do poprzedniej czynności dokładnie analizując mimikę i ruchy Wojtka. Kiedy uświadomiłam sobie, że to na nic, potrząsnęłam głową i wstałam. Na pewno za raz mi napisze o co chodziło, albo znajdzie jakiś inny sposób, aby się ze mną skontaktować. W sumie sama miałam do niego zadzwonić, więc się wszystkiego dowiem. Ruszyłam przed siebie sprawnie omijając innych uczniów którzy wychodzili ze szkoły. Kierując się w stronę lasku ostatecznie rozejrzałam się w poszukiwaniu Wojtka, ale nigdzie go nie widziałam. Włożyłam do uszu słuchawki i puściłam muzykę. Dłonie schowałam do bluzy bo dzisiejszy dzień nie należał do tych ciepłych.

Obserwowałam swoje kroki. Pod stopami miałam miękkie, jesienne liście, które powoli przybierały brzydki, brązowy kolor. Do domu miałam już niedaleko. Nagle zauważyłam, że ktoś się do mnie zbliża. Od razu poznałam te obdarte glany. Wyjęłam z uszu słuchawki i z uśmiechem na twarzy odwróciłam twarz w kierunku nadchodzącej postaci.  
-Wojteeeek! -sklepaliśmy żółwika.
-Siemka. Mamy do pogadania, ale nie wiem czy to najlepsze miejsce. -na te słowa obejrzałam się dookoła. To jest las. Nikogo tu nie ma, jedynie półnagie drzewa. Nikt tu się nie zapuszcza, bo nie należy on do tych lasów “rozrywkowych”, gdzie masa ludzi wybiera się na spacerki.
-Yyyy… -rozłożyłam na boki dłonie pokazując mu, że nikogo i tak tutaj nie ma i uniosłam pytająco brew.
-Musimy pogadać w bardziej pewnym miejscu. -przetarł dłonią czoło. -może przyjdziesz na Viksę? -dodał bardziej przyjaźnie niż dotychczas.

Viksa to nasza miejscówka. Na naszym osiedlu, zresztą sporym, znajdują się betonowe garaże. Budynki te składają się z dwóch pięter. Na parterze po obu stronach znajdują się garaże. Na pierwszym -mniejsze pomieszczenia na jakieś szpargały. Na ostatnim piętrze, a właściwie na poddaszu, nie ma praktycznie nic. Ludzie nigdy z tego nie korzystają, bo ciężko się tam dostać. Nie ma żadnych schodów, ani nic w ten deseń, więc trzeba podstawiać dość dużą drabinę. W dodatku, do poddasza nie ma drzwi. Trzeba się nacieszyć małymi, skromnymi drzwiczkami. My ulokowaliśmy się w jednej z takich zapomnianych pomieszczeń w ostatnim budynku garażowym. Nie jest widoczny, więc nikt nawet nie ma pojęcia, że ktoś tam wchodzi. Dodatkowo przesiadujemy tam w zimne i ciemne dni, kiedy i tak ludzie się tam nie szwendają.
Nasza miejscówka teraz jest świeżo po remoncie, z czego jestem na prawdę dumna, bo wszystko zrobiliśmy własnoręcznie, a efekty są zniewalające. Jeszcze wcześniej, ściany były całe obdrapane, z dużą ilością koślawych, naszych podpisów, co nie ukrywam wyglądało szpetnie i dziecinnie. Z mebli jakie tam mieliśmy to tylko obdrapana kanapa z której wystawały sprężyny i wylatywała gąbką. Teraz jednak postanowiliśmy zamalować te brzydkie bazgroły na szaro. Wcześniej Wojtek z Markiem i takim Antkiem zagruntowali to jakimś dziwnym czymś, aby przypadkiem cała farba nie odpadła. Dodatkowo na ścianach namalowałam różne obrazki z racji takiej, iż malować potrafiłam tylko po prostu nie miałam już na to czasu. W domu trochę poćwiczyłam, a następnie zabrałam się za malowanie w Viksie. Chłopaki zrobili kilka graffiti i ostatecznie umieściliśmy też tam nasze podpisy, ale tym razem było to o niebo leprze. Ściany już były zrobione na medal! Pamiętam, że był to nasz pierwszy i największy sukces. Później postanowiliśmy zrobić coś z betonowymi podłogami. Po prostu je wyszorowaliśmy i przemalowaliśmy resztą farby na szaro. Dzięki temu mniej widać brud… Wiecie o co chodzi. Do środka zapakowaliśmy stolik, dwa fotele, nową kanapę i jeden fotel ala poducha. Wszystko to otrzymaliśmy od ciotki Wojtka, która robiła sobie remont w mieszkaniu. Nie ukrywam, nie dała nam tego za darmo. Ja chodziłam do niej przez całe dwa tygodnie pielęgnować ogród, a chłopacy pomagali przy remoncie. Zostało nam jeszcze sporo miejsca, więc Marek załatwił skądś ławkę wraz ze sztangą i kilkoma obciążnikami, a do tego wyprofilowaliśmy jedną z desek podporowych dach tak, że była wygodna w trzymaniu i mogliśmy się na niej podciągać. Mieliśmy tylko nadzieję, że przez to nie zawali się nam dach nad głową, chociaż to nie było możliwe. Efekt końcowy wyszedł fenomenalnie. Każdy z nas był z siebie dumny i zadowolony z wykonanej pracy. Poczuliśmy się wtedy na prawdę dorośli, bo zbudowaliśmy swój własny kącik, można powiedzieć, że to taki nasz drugi dom.

-Słuchaj… dziś nie mogę. Umówiłam się już z Szymonem i Pauliną. -zrobiłam skwaszoną minę. Wojtek tylko głośno odetchnął i spojrzał w korony drzew. Szukał jakiegoś rozwiązania.  
-To jak wrócisz.
-Nie wiem kiedy wrócę, a starzy mnie o późnej godzinie nie puszczą. -Wojtek prychnął i zakrył dłonią usta.
-Ty tak na serio? Ostatnio wychodziliśmy coś o północy i nie mieli nic do tego. Tak jakby nagle zaczęło Cię obchodzić co oni mają do powiedzenia.
-Dobra. Będę. Jak coś to do Ciebie napiszę. -w sumie miał rację. Co mnie obchodzi zdanie rodziców. Nie mogą mi niczego zabronić. Nigdy ich nie słuchałam, a nagle zaczęłam się głupio tłumaczyć i bronić zakazami od rodziców. Pfff…
-Okay. Do zobaczenia. -odwrócił się i odszedł. Nawet już nie powiedziałam “cześć” bo i tak wiedziałam, że nie zdążę, albo po prostu nie usłyszy.

Gdy dotarłam do domu od razu udałam się do swojego pokoju. Dochodzi już 16, więc nie miałam za dużo czasu. Rzuciłam przy biurku plecak i sięgnęłam do portfela. Cholera… Jedyne 20 ziko. Już wiem! Wstałam z łóżka i skierowałam się do gabinetu ojca. Gdy już stałam przed drzwiami lekko w nie zapukałam i nacisnęłam na klamkę bez słowa zgody. Włożyłam w szparę pomiędzy framugę a drzwiami głowę i się rozejrzałam. Ojca nie było. Zamknęłam drzwi i poszłam do kuchni. Tam też pustka. Przeszłam tak cały dom i nic. Ostatecznie wyszłam na taras i do ogródka, ale tam też wiało pustką. Wkurzyłam się. Nawet nie raczyli mnie poinformować gdzie się wybierają, tylko od tak mnie samą zostawili. A w sumie… co mnie to obchodzi. Weszłam do gabinetu ojca, tym razem już pewnie i zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Na pewno coś tu ma, a jak nie tu to w sypialni. Przeszukałam kilka szafek przy biurku i bingo! Dwa banknoty złożone razem w kostkę wystawały z notesu. Chwyciłam za nie i spojrzałam ile dziś zarobiłam. 70 ziko. Nie tak źle, chociaż czasami znajdywałam więcej. Zabrałam się stamtąd i wróciłam do swojego pokoju.

Na wypad przyszykowałam sobie niebieskie, poszarpane dżinsy i szarą bluzę z kapturem. Postanowiłam też zabrać ze sobą kurtkę, bo wieczorem na pewno zrobi się zimno. Postanowiłam do tego założyć jeszcze czarne trampki i byłam gotowa. Schowałam tylko do kieszeni telefon i kasę i miałam już naciskać na klamkę, gdy drzwi nagle same się otworzyły i dostałam nimi w czoło. Złapałam się w miejsce bólu i zmarszczyłam twarz. Co jest do cholery! Po chwili do domu wszedł ojciec i widząc co się dzieje chciał mi położyć rękę na czole ale szybko się odwróciłam.
-Nic mi nie jest. -powiedziałam szorstko.
-Przepraszam, nie wiedziałem, że będziesz tu stała.
-No raczej nie wiedziałeś. -odburknęłam. Ojciec chwilę stał w ciszy.
-Idziesz gdzieś? -zapytał po chwili.
-Tak. -nie chciałam mu nic wyjaśniać skoro on sam też tego nie robi. Zresztą nie chciało mi się z nim dłużej gadać.
-A z kim i gdzie? -zamknął za sobą drzwi i złożył ręce na piersiach.
-Szymek, Paulina, pizza. Możesz mnie teraz przepuścić? -jaki natręt. Niech ruszy już ten swój tyłek i mnie przepuści.  
-Ohh… z nimi. Okay, może chcesz kasę? -był widocznie zadowolony, że z nimi gdzieś wychodzę. Nie znosił kiedy mówiłam, że idę do Wojtka i reszty.
-Mam pięć dych, wystarczy. -na serio nie chciałam już od niego kasy. Chciałam już po prostu wyjść, bo przecież sama już wcześniej ją od niego sobie wzięłam. Tata jednak wyciągnął z kieszeni czterdzieści ziko i wcisnął mi je do kieszeni od kurtki. Przewróciłam tylko oczami, rzuciłam szybkie “dzięki” i wyszłam z domu. No nieźle mi się sypnęło do kieszeni. Prychnęłam pod nosem i ruszyłam do Pauliny.

Mesia

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 5168 słów i 28103 znaków.

5 komentarzy

 
  • Użytkownik Żigolo00

    Mega czekam na więcej ❤

    11 sie 2016

  • Użytkownik Lovcia

    Jak zwykle świetne <3 Kiedy kolejna?

    10 sie 2016

  • Użytkownik Mesia

    @Lovcia Dzięki :) Mam już do połowy napisane, ale ostatnio krucho u m,nie z czasem więc nie mam zielonego pojęcia kiedy coś się pojawi :< Przepraszam

    10 sie 2016

  • Użytkownik Olifffka

    Supeeer <3

    10 sie 2016

  • Użytkownik Mesia

    @Olifffka Dzięki :)

    10 sie 2016

  • Użytkownik Misiaa14

    Cudo :*

    9 sie 2016

  • Użytkownik Mesia

    @Misiaa14 Dzięki <3 :)

    10 sie 2016

  • Użytkownik cukiereczek1

    Rewelacyjna część jak zawsze czekam na next. :*

    8 sie 2016

  • Użytkownik Mesia

    @cukiereczek1 A ja jak zawsze dziękuję za miłe słowa :)

    8 sie 2016

  • Użytkownik cukiereczek1

    @Mesia proszę bardzo:)

    8 sie 2016