Moje Kochanie #10

Siedziałam na kanapie w Vixie nie wiedząc co powiedzieć. Zamurowało mnie. Z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną buzią lampiłam się na Wojtka.

     -D-dwa tysiące? -dopiero kiedy powtórzyłam po nim, dotarł do mnie ogrom tej kwoty. Przykryłam usta dłonią. Wojtek również miał napiętą twarz.
-Do końca tygodnia. -powiedział słabym głosem. Teraz już się na mnie nie patrzył. Oparł łokcie na kolanach i spuścił głowę.

     Ta informacja jeszcze bardziej mną wstrząsnęła. Dwa tysiące? Do końca tygodnia? Phhh… To jest niewykonalne! Jak my mamy niby uzbierać taką sumę? Chodzimy do szkoły, nie pracujemy… Na pewno nikt też by nie chciał nas teraz zatrudnić! Wyciągnę od rodziców kilka stówek, ale co z resztą? Czy Marek upadł na głowę? Powiedział, że nas nie wydał na komendzie, ale to nie znaczy, że jest okay. Chce w zamian kasę. Wiecie za co? Za to, że przez nas musi wykonywać prace publiczne bo na nikogo nie złożył! Phi. Po pierwsze, nie wpadłby, gdyby trzeźwo myślał, szybko i cicho się poruszał, wtedy w nocy, w szkole. Po drugie, powinien się cieszyć, że policja dała mu tylko i wyłącznie te prace, bez żadnych raportów w dokumentach ani nic… Nic nie będzie miał w papierach! Żałosne.

     Patrzyłam pustym wzrokiem na punkt za Wojtkiem. Nie chciałam na niego teraz patrzeć. Wiem, że tak samo jak ja, jest zakłopotany tą całą sprawą. Kurde! Ja jestem zdruzgotana! Nie chcę widzieć w jego oczach strachu, paniki, zagubienia… Nie chcę widzieć jego pobladłej twarzy, która teraz, w mroku, przybiera nieco zielonkawy odcień. Martwiłam się o niego. Ja jakoś uskrobię swoją połowę tej kwoty, nie należę przecież do biednej rodziny, ale co z nim? On jest prostym chłopakiem z beznadziejnej rodziny, który zarabia na własne utrzymanie z różnych kradzieży i potajemnych, nielegalnych akcji. On może liczyć tylko na siebie w tej kwestii i czuję, że doprowadzi go to do zguby. Wpakuje się pewnie w jakieś kłopoty, kiedy będzie próbował desperacko załatwić kasę. Czuję to w kościach.  

     Wstałam i podeszłam do Wojtka. Jak gdyby nic zarzuciłam mu ręce na szyję i usiadłam na jego kolanach. Spojrzałam mu głęboko w oczy próbując mu przez to powiedzieć, że czuję się tak samo zagubiona jak on. Chcę dodać mu trochę otuchy. Nie powiedzieć, że będzie dobrze, bo wiem, że nie będzie. Wiem, że to nas skłoni do głupich decyzji, za które będziemy musieli odpowiedzieć. Wtulam się w niego, skrywając twarz w jego klatce piersiowej. Dłonie pełzną do jego napiętych pleców, czując pod palcami wystające łopatki, dalej kręgi kręgosłupa, kilka wybrzuszeń- jakieś ścięgna, mięśnie. W końcu chwytam jego bluzę w dłonie i mocniej przylegam do Wojtka wdychając zapach dymu tytoniowego, cytryny oraz czegoś, czego nie potrafię nazwać. Jest to rześki zapach, zapach Wojtka. Chłopak chowa twarz w moich włosach kuląc się przy tym i garbiąc lekko nade mną. Jego dłonie mocno mnie do siebie przyciskają, nie badają mojego ciała tak jak ja to zrobiłam. Czuję jego oddech na szyi i we włosach. Jest spokojny, miarowy. Po chwili czuję na karku dreszczyk i gęsia skórkę. Wzdrygam się, ale nie na długo. Za raz znów się odprężam w jego objęciach i jeszcze pewniej do niego przylegam. Tak jakby to czując, Wojtek wzdycha, dysząc przy tym na mnie przyjemnym, ciepłym oddechem.

     Żadne z nas nie jest w przyjacielskich relacjach. Ani ja, ani Wojtek, ani Marek. Po prostu jesteśmy znajomymi. Wychodzimy czasami razem, ale tylko w wiadomym celu- aby się napić. Od czasu tego fatum, które na mnie w ostatnim czasie spadło, zaczęłam się z nimi spotykać.

     Upić się.  

     Zapomnieć.  

     W ich towarzystwie na prawdę było to możliwe, no i oczywiście w towarzystwie alkoholu. Nie zwierzaliśmy się ze swoich problemów. Przyjęli mnie do siebie od tak, nie pytając co mam za sobą. Dziękowałam im za to w duchu, bo czułam się wtedy, jakbym mogła na nowo zacząć, bez oglądania się za siebie i bez tego wszystkiego… Co ciąży nade mną. To przeszłość, a jednak i tak jest nieodłącznym elementem mojego życia.  

     Dzięki naszym relacjom Marek bez wyrzutów sumienia mógł teraz nami szantażować. Nie byliśmy przecież przyjaciółmi. W tej kwestii go rozumiem. Nie wiązało go nic z nami poza przesiadywaniem na osiedlowym placu zabaw czy Vixie, piciem i kilkoma krzywymi akcjami.
Wojtek był innego zdania. Wypluwał słowa nienawiści, zdrady. Bo tak też się czuł.

     Zdradzony.

     Nie mógł uwierzyć, że Marek może nam coś takiego zrobić. Był rozdarty, bo tak na prawdę chyba myślał, że to jego przyjaciel, na którego może liczyć. Fakt, on go zna długo, nie to co ja. Mnie mógłby wkopać, mógłby mi wcisnąć tą chorą kwotę do spłacenia, Wojtkowi jednak, ze względu na szmat czasu, jaki się znali, nie powinien tego robić. A jednak się stało. Padło na nas oboje.

     Zamknęłam drzwi, zdjęłam budy i walnęłam je w kąt. Powiesiłam kurtkę na wieszak omijając wzrokiem lustro, w którym mogłabym zobaczyć pobladłą, chudą twarz dziewczyny, która teraz na pewno nie jest do mnie podobna. Od razu skierowałam się do swojego pokoju. Przechodząc obok kuchni poczułam zapach smażonego sera i aromat herbaty earl grey wiszący w powietrzu. Od razu pomyślałam o gorącym kubku, nad którym unosi się delikatny, białawy obłoczek. Napój wlany w usta powoli rozprzestrzenia ciepło po całym moim zmarzniętym ciele. Ogarniają mnie przyjemne dreszcze, kiedy o tym myślę, ale już po chwili wybijam to sobie z głowy. Równałoby się to z tym, że będę musiała natknąć się na któregoś z rodziców. Od razu by zobaczyli mój stan i musiałabym znowu kłamać i jakoś sprytnie się z tego wywinąć. Odpuściłam sobie i runęłam na łóżko. Było takie przyjemne.  

     Niestety przypomniałam sobie, że jutro szkoła i czas się oczyścić z brudów tego zakręconego dnia. Poczułam się zmęczona i przygnębiona zdarzeniami jakie dziś mi się przytrafiły. Odetchnęłam głęboko i poszłam do łazienki pod prysznic.

     Kończy się poniedziałek.

     Mamy jeszcze całe sześć dni, aby uzbierać dwa tysiące, ale czy to wystarczy? Co się tak właściwie stanie, jeżeli nie zapłacimy mu w terminie? Leżałam na łóżku opatulona kołdrą i zakrzątałam sobie głowę tymi wszystkimi pytaniami. Nie mogłam zasnąć. Kiedy próbowałam o tym nie myśleć, wszystko i tak po chwili wracało. Niczym natrętna mucha, która bzyczy nam nad uchem i kiedy machniemy dłonią, odsuwa się na chwilkę, by znów wrócić i nas dręczyć. Wsadziłam dłoń pod poduszkę i chwyciłam za telefon. Wyświetlacz poraził mnie w oczy rzucając jasne, białe światło. Przymrużyłam powieki i zmniejszyłam jasność ekranu. Od razu lepiej.  

     Postanowiłam napisać do Wojtka. Myślę, że tak samo jak ja nie może zasnąć i próbuje wymyślić coś, co by przyniosło ze sobą pieniądze, ale i nie kosztowało nas wielkiego wysiłku czy narażania się.

     “Śpisz?”

     Kiedy przyjrzałam się esemesowi, uderzyłam się dłonią w czoło, bo to przecież beznadziejne pytanie. A co innego się robi o tej godzinie? Włożyłam telefon z powrotem pod poduszkę. Pewnie faktycznie śpi, a ja jak jakaś idiotka piszę do niego po nocy. Zapatrzyłam się na sufit pogrążony w ciemności. Dlaczego moje życie jest usłane samymi beznadziejnymi chwilami? Dlaczego to wszystko tak nagle się zaczęło walić? Dlaczego nie mogło to się stać w odstępach czasowych? Może dzięki temu nie byłoby mi tak ciężko. Po każdej porażce miałabym czas na ponowny powrót do normalności. A może to lepiej, że tak wszystko na raz się zdarzyło? Może… może kiedy się z tego wyliżę będę kroczyła w przyszłość z podniesioną głową i tylko blizny na sercu będą wskazywały to, przez co przeszłam? Moje oczy zaszły mgłą na nagły przypływ wspomnień. Tyle bólu… tyle strat. Oczy zaczęły mnie piec, a po chwili na moim policzku pojawiła się łza torująca drogę następnym. Ta jedna, jedyna łza oznaczała potok kolejnych, więc już po chwili po wyznaczonym szlaku spływało morze łez.  

     Z tego całego załamania wyciągnął mnie stłumiony dźwięk powiadomienia. Wytarłam szybko wierzchem dłoni łzy z policzka, pociągnęłam dwa ryzy nosem i sięgnęłam po telefon.  

     “Nie”

     Nie wiem dlaczego, ale zaśmiałam się na głos.

     “Nie mogę zasnąć… :|”  

     “Ja też…”  

     “Czuję, że to jest niemożliwe”

     “Bo to jest niemożliwe! Ten Cweluch postradał zmysły!”  

     Nagle zdałam sobie sprawę, że on nie jest załamany tą całą sytuacją. Od niego wręcz bije gniew. Dziś, na Vixie, nie widziałam, żeby był zły… Widziałam po jego twarzy raczej smutek, a nie… Nie ważne, każdy reaguje inaczej.  

     “Jak skołujesz kase? Ja myślałam nad pracą dorywczą…”

     “Serio? A gdzie byś poszła?”

     “Nie wiem, jutro poszukam na mieście i w necie coś…”

     Czekałam jakieś 4 minuty i nic nie odpisywał. Wykręcił się też od mojego pytania. Może nie powinnam naciskać ale trudno.

     “No, a Ty co kombinujesz?”

     “Jeszcze nie wiem”

     Mhmm… Pewnie kłamie. Trudno. Nie chce mówić to nie. Ważne, żeby jakoś coś załatwił.

     “Ahm. Dobranoc”

     “Ej, nie obrażaj sie.”

     Yyyy… co? Zaśmiałam się pod nosem. Przecież się nie obrażam.  

     “No coś Ty! :D Chcę sie tylko na siłe położyć”

     “Ty leć”

     “A z Tobą wszystko okay?”

     “Śpij już Mała”

     “Pśśś”

     Odłożyłam telefon i z przymusem zamknęłam oczy. Dopiero po dobrych 40 minutach odpłynęłam w głęboki sen.  

     Obudziłam się coś przed 7. Nie spałam dobrze, ale nie mogę też narzekać, że się nie wyspałam. Spakowałam wszystkie dzisiejsze lekcje, jak zwykle nie omijając żadnej. Postanowiłam też wybrać się po szkole na miasto. Pochodzę, poszukam ofert pracy, poprzeglądam neta i ogłoszenia w prasie… Coś muszę przecież znaleźć.  
     
     Z tytułu, że do domu trafię pewnie dopiero gdzieś po 19, chciałam założyć coś wygodnego, ale i ciepłego, abym przy wieczornych przymrozkach nie zmarzła. Postawiłam więc na zwężane dresy, od środka ocieplane miłym meszkiem, w czarnym kolorze. Na górę założyłam czarno-szarą bluzę z kapturem, a do tego czarną kurtkę sportową. Kiedy ustałam przed lustrem w pierwszym momencie się skrzywiłam. Wyglądałam, jak żałobna baba. Niestety, a może i nie, lubiłam czerń. Nie dlatego, że chce zwrócić na siebie uwagę innych, udawać, że wiecznie jestem smutna itp… Ja po prostu lubiłam czerń. Bardzo dobrze czułam się w takich ciemnych kolorach.

     Poszłam do kuchni i zapakowałam ogromne śniadanie do pojemników. Dziś spędziłam więcej czasu nad tym i bardziej się postarałam, bo od rana będę poza domem i nie będę miała dostępu do jedzenia, nad czym ubolewam. Z tego też powodu moje dzisiejsze śniadanie było mega pokaźne. Kilka owoców, sałatka, kanapki z kurczakiem i farszem, ciasteczka oblane czekoladą, a także gorąca kaszka do picia.

     Kiedy byłam już gotowa do wyjścia, wciągnęłam na nogi wygodne sportowe buty i pognałam do szkoły. Z trudem dotarłam tam na czas. Z lekką zadyszką wbiegłam jako ostatnia do klasy i zajęłam swoje miejsce. Nie zdążyłam odnieść kurtki do szafki, więc przewiesiłam ją przez krzesło i przygotowałam się do lekcji.

     Matematyka, bo taką właśnie miałam lekcję, minęła dosyć szybko. Zgarnęłam też ocenę za przedstawienie pracy domowej, przez co wpadłam w dobry humor. Kolejna lekcja to również matematyka, w tej samej klasie. Wzięłam więc tylko kurtkę i telefon ze słuchawkami i wyszłam na korytarz. Puściłam muzykę i zatopiłam wzrok w telefon. Po chwili poczułam, że ktoś wyrywa mi z dłoni kurtkę. Od razu odwróciłam się w gotowości do ataku i z grozą podążyłam wzrokiem za złodziejem. Paweł z dziarskim uśmiechem na ustach puścił mi oczko i ścisnął w dłoni moją kurtkę.
     
     -Oddaj mi to. -zmroziłam go wzrokiem, ale najwidoczniej nic to nie dało.
     -Gdzie idziesz? -dalej się uśmiechał w ten perfidny sposób.
     -Powiedziałam ODDAJ MI TĄ KURTKĘ. -wycedziłam przez zaciśnięte zęby i mocno chwyciłam ramię chłopaka. Myślałam, że dzięki temu drugą ręką będę mogła z łatwością wydostać kurtkę, ale jednak się przeliczyłam. Paweł bez jakiegokolwiek wysiłku wyciągnął rękę w górę, przez co musiałam go puścić. Zaśmiał się w głos.
     -No to idziemy do szatni, tak?
     -Ja idę, Ty nie. -i znów przystąpiłam do próby odebrania swojej własności. Chłopak przełożył kurtkę do drugiej dłoni, przez co musiałam się wychylić aby ją złapać, a w tym momencie tego pożałowałam. Złapał mnie drugą dłonią w talii, kucnął i lekko mnie na siebie popchnął. Wiedziałam co się za raz stanie. Próbowałam jakoś się od niego odsunąć, ale to na nic. Chłopak przewiesił mnie przez jego bark i wstał na równe nogi.  

     Cicho pisnęłam i zaczęłam się szamotać. Cały świat był teraz do góry nogami. Spojrzałam w dół i zauważyłam pośladki Pawła. Skrzywiłam się na moment, a potem z całej siły w nie uderzyłam otwartą dłonią. Po korytarzu rozniósł się dźwięk uderzenia i wiele oczu zwróciło się w naszą stronę z pomrukiem śmiechu. Na klepnięcie, Paweł lekko przystał i wydał dziwny dźwięk na wzór ekscytacji. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że dużo osób patrzy się na mój tyłek, który chcąc nie chcąc wypinałam. Pomyślałam sobie, że Paweł pewnie mi odda i teraz ja dostanę klapsa w tyłek. Tak się nie stało. I bardzo dobrze, bo nie wiem co bym mu zrobiła!  

     Odzyskałam kurtkę, ale sama jestem w beznadziejnej sytuacji. Bicie Pawła po plecach nic nie dało, a nawet jeszcze bardziej się ze mnie śmiał. W końcu poddałam się i pozwoliłam mu, aby mnie niósł. Przy szafkach postawił mnie na nogi i oparł ręce na biodrach.
     
     -Jesteś leciusieńka. -śmiał się, ale oczy miał ciepłe i promienne. Nie śmiał się złośliwie, ale przyjaźnie.
     -Nigdy więcej tak nie rób. -popchnęłam go lekko i udałam naburmuszoną minę. Jednak jak to ja, nie mogłam powstrzymać się od wzbierającego we mnie śmiechu. Wtórowałam Pawłowi wesoło chichocząc.
     -Nie obiecuję. -podniósł do góry dłonie w geście obronnym.


     Pogadaliśmy jeszcze trochę i wróciliśmy na lekcje. Okazało się, że Paweł nie jest taki zły. Co prawda, jak pomyślę sobie, że na początku naszej znajomości chciał mnie tylko zaciągnąć do łóżka, i myślał, że jestem taka łatwa, trochę się krzywię. Bo skoro na początku taki był, to może teraz tylko udaje “fajnego”, a tak na prawdę jest kolejnym dupkiem. Nie wiem, nie jestem niczego pewna. Mogę być jedynie ostrożna i za bardzo mu nie ufać.

     Za raz po lekcji języka angielskiego przyszedł czas na 20-sto minutową przerwę. Poszłam więc do biblioteki i usiadłam przy komputerze. Wyszukałam kilka lokalnych ogłoszeń o poszukiwaniu nowego pracownika. Oferty dotyczyły między innymi opiekowania się dziećmi, zwierzętami, poszukiwanie nowej kelnerki, sprzątaczki, barmana, kasjerki w sklepie… Apffff… Nic mi się nie podoba. Nagle poczułam przyjemne ciało na swoich plecach wydzielane przez bliskość kogoś innego. Ktoś nagle zamkną mnie w potrzasku swoimi rękoma, opierając się na biurku po obu moich stronach. Podniosłam głowę i zobaczyłam Pawła lampiącego się w ekran.

     -Szukasz pracy? -wzrok przeniósł na mnie i ciepło się uśmiechnął.
     -Tak jakby… -opuściłam wzrok i wyłączyłam komputer.
     -Ja mam dla Ciebie propozycję. -chłopak oddalił się ode mnie i oparł się o biurko, patrząc przy tym na mnie swoim dziwnym, zadziornym wzrokiem. Podobał mi się ten wzrok.
     -Hmmm…?
     -Pogadałbym z mim tatą. Mogłabyś mi pomagać.
     -Aaa… w czym?
     -Nie wystarczy, że będziesz mogła ze mną przebywać? -zaśmiał się na co zgromiłam go wzrokiem. -Jestem opiekunem w naszym zoo. -otworzyłam szerzej oczy bo to przecież najlepsza praca na świecie!
     -O kurde! Masz najlepszą prace na świecie!
     -Ojjj… no nie wiem. -zaśmiał się. -Wiesz… czasami nie jest to pachnąca i apetyczna praca. -zatknął przy tym nos i pomachał dłonią przed twarzą jakby chciał odpędzić jakiś okropny zapach.
     -Ahm… rozumiem. -uzmysłowiłam sobie, że poza miłym wykonywaniem obowiązków trzeba też sprzątać kupki zwierząt i takie tam… Ale w sumie nie przeszkadzałoby mi to. -A wiesz może w jakich godzinach bym pracowała?  
     -Po szkole. Mamy trzy zmiany, ale my będziemy pracować na drugą. 15:30 się zaczyna, a o 19:30 koniec.
     -Tak? Tylko cztery godziny pracujemy?  
     -No a jak Ty chcesz pracować równocześnie chodząc do szkoły i ucząc się? -zadrwił z kpiną co mi się nie spodobało.
     -No tak… Fajnie by było. -podniosłam na niego wzrok i lekko się uśmiechnęłam.

     Nastała cisza. Paweł wpatrywał się we mnie tymi swoimi błękitnoszarymi oczami. Przez moment zatopiłam się w ich odcieniu zapominając o wszystkim i z zatraceniem tonęłam w rozkoszy. Otrząsnęłam się z tego wszystkiego dopiero wtedy, kiedy Paweł wstał. Powoli zbliżył swoją twarz do mojej. Lubiłam go… ale to przecież za mało, a pustka po Patryku pozostanie pewnie na długo. Opuściłam głowę, aby przerwać to, co chciał właśnie zrobić. Przez chwilę nic nie robił. Dopiero po chwili chłopak pocałował mnie we włosy i pokierował się do wyjścia.

     -Będę na Ciebie czekał po lekcjach. -powiedział na odchodne, choć nie wiem co to w ogóle miało znaczyć. Nie byliśmy na nic przecież umówieni, a ja nie mam ochoty nigdzie z nim wychodzić. Chwilę jeszcze czekałam, aby przypadkiem nie trafić na Pawła i wyszłam z biblioteki.

Mesia

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3299 słów i 17856 znaków.

5 komentarzy

 
  • Użytkownik PoprostuE

    Bardzo miło się czyta :)

    2 paź 2016

  • Użytkownik Lali

    kiedy nastepna czesc

    23 wrz 2016

  • Użytkownik Misiaa14

    Cudoo :*

    22 wrz 2016

  • Użytkownik X

    Fajne, ale szkoda, że tak wolno sie rozkręcało na początku

    20 wrz 2016

  • Użytkownik cukiereczek1

    Czekam na kolejną z niecierpliwością. :) :*

    19 wrz 2016