Moje Kochanie #5

Przebudziłam się ze snu, ale nie otworzyłam oczu. Słyszałam cały czas szelest. Co jest grane? Kto mądry szeleści kiedy jakaś osoba sobie smacznie śpi? Otworzyłam oczy. Wyciągnęłam ręce do góry, by się troszkę przeciągnąć, głośno przy tym ziewając i stękając. Spojrzałam w kierunku źródła hałasu. To był Szymek! Siedział znieruchomiały. Śmiesznie to wyglądało. Miał rozdziawioną buzię i oczy. Ręce były uniesione w powietrzu, a w dłoniach coś trzymał. To było jakieś pudełko i najwidoczniej próbował je ładnie zapakować w ozdobny papier. Zakryłam dłonią usta i zaśmiałam się. Ręka nie wystarczyła, bo za chwilkę wybuchłam śmiechem i nie potrafiłam się opanować. Szymek dołączył się do mnie i obydwoje już teraz sikaliśmy z radości.
-Jezuuu... Jak ja musiałem wyglądać! -wciąż się śmiejąc złapał się jedną dłonią za brzuch a drugą podparł się o swoje kolano. -Już nie mogę się śmiać!
-Phahaha! -Ja też miałam już dość śmiechu bo bolały mnie policzki i skuliłam się na łóżku od tego całego chichotania. -Nie... nie mogę z Ciebie! -znów z moich ust wydostał się śmiech. Uderzyłam się w czoło i pokazałam na niego palcem.
-Co jest ze mną nie tak, że tak wymachujesz tym palcem. -już się trochę opanował, ale oczy dalej mu się śmiały.
-Jak Ty wyglądasz! -wyrzucałam kolejne słowa pomiędzy chichotem. -Jak byś był nieźle zmordowany! A przecież to tylko śmiech! -otworzyłam oczy, poprawiłam się na łóżku, ale dalej miałam szeroki uśmiech na twarzy.
-No bo to wszystko przez Ciebie! -złożył ręce na piersi i odwrócił wzrok. Na twarzy malował mu się grymas ten z tych, kiedy ktoś się na kogoś poważnie obraża.
-Ahhh tak? A kto mnie obudził i sam zaczął?! -zaśmiałam się.
-Ojojojojjj... No bo to nie tak miało być. Po prostu za słabo śpisz. -znów powrócił do swojej poprzedniej pozycji opierając łokieć na kolanie. Uśmiechał się szczerze.
-Tak, tak! Ja już tam swoje wiem! Wczoraj powiedziałeś, że mnie rano obudzisz i proszę!
-Gdybym chciał Cię obudzić zrobiłbym to niecałą godzinę temu w ten sposób. -wstał z krzesła i usiadł na moje łóżko. Już wiem co chciał zrobić.
-Oooo, nie, nie, niee! Nie ma gilgotek! -zaczęłam odtrącać jego dłonie, które już prawie zaczęły dotykać moich żeber.
-Szymeeek! Złaź z jej łóżka! -krzyknęła przechodząca pielęgniarka.
-Ratuje mi pani życie! -odkrzyknęłam do niej i posłałam jej najmilszy uśmiech. Szymek wstał z łóżka i usiadł na swoje miejsce. Poczekał chwilę, aż pani przejdzie i znów zaczął mnie gilgotać.
-Teraz już Cię pani nie uratuje!
Śmiałam się wniebogłosy. Kiedy zaczęło mi brakować powietrza do oddychania, Szymek przestał mnie gilgotać. Nienawidziłam za to gilgotek. Udusić się śmiechem można! Usiadłam na łóżko i spuściłam nogi z łóżka.
-No to powiedz, co tam tak pakowałeś.
-Co? Aaaa... Dla pielęgniarki. Wykryła wczorajszą jagodziankę bo nie wytarłaś dobrze buzi brudasie! Musiałem coś wymyślić, żeby mnie dalej lubiła.
-Ohhh... aż tak? -uśmiech nie schodził mi z twarzy.
-No Ci mówię! Jak się na mnie wydarła! Powiedziała, że jeszcze raz takie coś zobaczy, a sama nie dostanie jednej to mnie powiesi! -pomasował się po karku na znak zakłopotania.
-Ooo... czyli! Czyli mogę jeść jagodzianki! -wyrzuciłam ręce nad głowę. Nigdy bym nie pomyślała, że mi pozwolą.
-Ale teraz będzie mnie to podwójnie kosztować. A nawet potrójnie! Nie dość, że Tobie, to jeszcze pani i sobie!
-Oj tam, oj tam. Nie marudź. -trąciłam go stopą w kolano.

Siedzieliśmy tak jeszcze z pół godziny, ale postanowiłam wziąć prysznic i się odświeżyć. Przy okazji pani wczoraj schowała mi do półki nowe, świeże piżamki od mamy, więc postanowiłam je zabrać ze sobą i się przebrać. Szymon powiedział, że musi też na chwilę lecieć, bo Paulina chce wpaść, ale wcześniej musi coś załatwić na mieście, a on ma jej pomóc. Podejrzewam, że niedługo razem wrócą. Cieszyłam się, że będę miała ich obydwoje przy sobie. Zazwyczaj jakoś się wymijali. A może robili to specjalnie! Pewnie ukartowali to tak, żebym nie zostawała za długo sama i działali na dyżury! Pewnie tak było! Aleeeee idioootki dwie! Śmiałam się pod nosem.  

Więcej już nie przedłużałam bo stałam w łazience jak idiotka i się uśmiechałam sama do siebie. Spojrzałam tylko w lustro, położyłam kosmetyczkę na stolik wraz z ręcznikiem i piżamą i zaczęłam się rozbierać. Wskoczyłam szybko pod prysznic i się wyszorowałam. Gdy wyszłam opatuliłam się ręcznikiem. Umyłam jeszcze zęby i wytarłam włosy. Następnie ubrałam się, użyłam dezodorantu pod pachy i rozczesałam mokre włosy. Ostatecznie byłam już gotowa.

Kiedy otworzyłam drzwi poczułam różnicę temperatur pomiędzy łazienką a korytarzem. Przez ciało przeszedł mnie dreszcz. Brrr... Zimno! Szybko się zwinęłam z rzeczami pozostawionymi w łazience i ruszyłam do swojego pokoiku. Szłam z opuszczoną głową, patrzyłam na stopy w klapkach. Niedokładnie je wytarłam i teraz mam wodę w środku. Przez to tak śmiesznie chlupotało mi w kapciach. Specjalnie robiłam mniejsze kroki, aby dłużej słuchać tego dziwnego, ale przyjemnego dźwięku. Od razu zaczęłam nucić jedną z moich ulubionych piosenek. Jakoś tak woda zawsze mi się z nią kojarzyła i ten dźwięk był całkiem zbliżony do tego, który występował w tle piosenki. Nie przejmowałam się tym, że inni patrzą na mnie jak na wariatkę. Trudno, widzieli tu już gorsze rzeczy. Może nie ze mną w roli głównej, ale zawsze gorsze.  

Wciąż zamyślona weszłam do swojego pokoiku. Zobaczyłam na podłodze dwie pary butów. Ktoś mnie odwiedził! Powędrowałam wzrokiem wyżej. Szymek i Paulina! Na twarzy wymalowany miałam uśmiech. Z radości zaczęłam tupać nogami i rzuciła wszystkie rzeczy na łóżko.
-Paaaaliiinaaa! -rzuciłam się na nią. Stęskniłam się jak cholera. Już dawno jej tutaj nie było.
-Iskaaaaa! -podzielała mój entuzjazm. Chyba tak samo jak ja nie mogła się doczekać naszego spotkania. Już kilka dni się nie widziałyśmy.  
-Jaaak ja za Tobą tęskniłam!
-Ja też!  
-Ej, a za mną to tak nie tęsknicie. -odezwał się Szymek. Kiedy to usłyszałyśmy obydwie go mocno przytuliłyśmy, żeby nie czuł się samotny. Po chwili wszyscy już się śmialiśmy.
-Słuchaj, jest taka sprawa... -zaczął widocznie zakłopotany Szymek, ale Paulina nie dała mu dokończyć.
-Możesz z nami wyjść na spacer do parku! -przekrzyczała Szymona. Spojrzałam kątem oka na przyjaciela. Stał z poważną, napiętą twarzą. Zupełnie nie pasował do obecnej chwili. Ja się cieszyłam wraz z Paulą, że mogę w końcu wyjść, a on stoi pochmurny.
-O kurczę, to super! -nie przejmowałam się już Szymkiem. Wiedziałam, że jeśli ma coś do powiedzenia to w końcu to powie. Teraz jednak byłam bardzo zadowolona z wieści od przyjaciółki.
-Ubłagałam Twojego lekarza prowadzącego, ale mamy cały regulamin i zasady bezpiecznego postępowania, bla bla blaa. -zrobiła śmieszną minę i zaczęła kłapać językiem, a z ust wydobywały jej się niezrozumiałe słowa. Zachichotałam, ale coś mi się przypomniało i się zmartwiłam.
-Ale nie mam tutaj żadnych ubrań! A już jest jesień. Pewnie jest chłodnawo na zewnątrz. -zrobiłam smutną minę.
-O nic się nie bój. Byłem u Ciebie w domu po ubrania. Pan doktor by mnie chyba zabił jak bym o to nie zadbał. -uśmiechnął się lekko. Wciąż chyba pogrążony był w myślach, ale starał się tego nie pokazywać.
-Ciebie to jak nie pielęgniarki, to lekarz chce zabić! -zaśmiałam się. -Pokaż, co tam wybrałeś dla mnie. -Szymek wyjął z reklamówki szarą, grubą bluzę, czarne dżinsy bez dziur, granatowe najkacze i moją ukochaną kurtkę. Trafił w dziesiątkę z ciuchami, ale chyba przesadził z grubością.
-A co ja na Syberię idę? -zaśmiałam się.
-Zalecenia doktora -wyjaśniła Paula.
-W dodatku wcale nie jest tak ciepło jak Ci się wydaje. -dodał Szymek
-Ale wy jakoś chodzicie sobie w bluzach, -spojrzałam na Szymka -albo w sweterkach. -spojrzałam na Paulę. -To nie fair!
-Ojjj nie przesadzaj. My wychodzimy na dwór, a nie to co Ty! Grzejesz się tu od kilku ładnych dni! -zagroził palcem Szymon.

Nie czekaliśmy dłużej. Poszłam się szybko ubrać, bo byłam bardzo podekscytowana, że pozwolono mi wyjść na dwór, w dodatku z przyjaciółmi. Od siedmiu dni tutaj kisnę. Z utęsknieniem patrzyłam zawsze za okno. Ludzie spacerowali, spieszyli się gdzieś, stali i rozmawiali ze znajomymi, wychodzili na spacery z pupilami, dzieciakami... a ja musiałam siedzieć i się nigdzie nie ruszać. Jak bym była z porcelany. Chciałam już oddychać świeżym, jesiennym powietrzem! Tutaj nawet otworzyć okna nie mogłam i było okropnie duszno.

Stałam na schodach przed szpitalem. Łapczywie łapałam hausty powietrza i napawałam się widokiem świata. Liście na drzewach przyjęły barwy czerwieni, pomarańczy i żółci. Było prześlicznie, a w powietrzu unosił się charakterystyczny dla tej pory roku zapach. Zazwyczaj w jesień wiało i padało, ale dziś było spokojnie. Jedyną rzeczą, na którą mogłabym ponarzekać była temperatura. Cieszyłam się teraz i dziękowałam w duchu Szymonowi, że przywiózł ze sobą moją kurtkę. Mieli rację, że wcale tak ciepło nie jest.
-No to jak? Gotowi? -spojrzałam na przyjaciół, którzy właśnie wychodzili ze szpitala.
-Tak, tak. Możemy ruszać.

Niedaleko szpitala znajdował się niewielki park. Nie bywałam tam często, gdyż miałam bliżej innym park. Orientowałam się, że w tym szpitalnym jest wielki plac zabaw, fontanna i różne, fajne, ciche miejsca. Kiedyś nawet przyjeżdżałam tu z rodzicami i z Mateuszem się pobawić! Pamiętam, że zawsze był ubaw po pachy. Dosłownie. Często wracaliśmy do domu cali umorusani, ale za to jakie piękne pałace powstawały z pomocą Mateusza! Pamiętam, że wszystkie dzieciaki nam zazdrościły. Na wspomnienia uśmiechnęłam się pod nosem. Zresztą całą drogę do parku szłam uśmiechnięta. Czułam się jak ptak, którego wypuszczono z klatki. Obserwowałam ludzi przechodzących tuż obok mnie. Słyszałam ćwierkot ptaków, które niedługo musiały już odlecieć do ciepłych krajów, lub pozostawały tutaj na zimę. Pomyślałam, że mogłam dla nich wziąć kilka ziarenek. Z pewnością by się ucieszyły.
-Hej, macie może jakieś ziarenka dla ptaszków przy sobie? -podrapałam się po głowie, bo zrozumiałam, że to w sumie głupie pytanie. Dlaczego mieliby je mieć?
-Ohhh... Ymmm... Wiesz, nie pomyśleliśmy, ale spokojnie. Może któreś z nas później wyskoczy do jakiegoś sklepu. -Szymek wydawał się jeszcze bardziej spięty niż poprzednio, ale kiedy wspomniał o wypadzie do sklepu, jakby mu ulżyło. Dziwne.
-Oki, byłoby świetnie. -zostawiłam ciekawość na bok. Coś nie gra, ale niedługo pewnie się dowiem co. Pokiwałam w oznace podziękowania i szczerze się do niego uśmiechnęłam. On jednak tylko delikatnie uniósł kąciki ust i szybko odwrócił wzrok. Popatrzyłam teraz na Paulinę. Miała troskę w oczach kiedy patrzyła na Szymka, ale ogólnie była nietknięta z zachowania. Była po prostu sobą. Może ona też nie wie co się dzieje z Szymkiem. Chyba ją zapytam o to już w parku kiedy zostaniemy same, bo pewnie Szymi wywieje do sklepu.  

Przekroczyliśmy ogromną bramę wyłożoną kamieniami. Nadawała taki fantastyczny klimat. Pewnie pięknie by to wyglądało wieczorem, przy świetle księżyca i lamp.
-Mamy jakiś plan na ten wypad? -spojrzałam na przyjaciół. W momencie obydwoje spojrzeli na siebie. Dziwnie to wyglądało.  
-Nooo... Tak właściwie to nie. -pierwsza odezwała się Paula.
-Może pójdźmy gdzieś usiąść? -zaproponował Szymek.
-Alee ja całymi dniami tylko siedzę i siedzę. -zrobiłam smutną minę. -Nie możemy gdzieś się przejść? A może powygłupiamy się przy fontannie? -powiedziałam z nadzieją w oczach.  
-No nie wiem czy to taki dobry pomysł. Dokrtor... -nie dałam jej dokończyć.
-Oj no weźcie! Proszę, proszę, prooooszę! -wyprzedziłam ich i szłam przodem do nich. Znów spojrzeli po sobie.
-Ale rozchodzi się tu o moje życie! Nie ma takiej opcji! -Szymek przyjął taki wyraz twarzy, który nie znosi sprzeciwu i potrząsał przecząco głową. Spuściłam głowę i dorównałam do nich. Po chwili poczułam na ramieniu Pauliny rękę. Nachyliła się do mnie i szepnęła mi do ucha:
-Mamy dla Ciebie niespodziankę, ale spokojnie. To taka dobra niespodzianka. -zapewniła mnie. Wiedziała, że nie lubię niespodzianek. Nie chciało mi się jakoś wierzyć, że to jakaś przyjemna sprawa będzie, bo mieli dziwne wyrazy twarzy. Szymek to w ogóle jakiś posępny był. Kiwnęłam tylko głową, na znak, że usłyszałam i rozumiem. Paula chciała przez to też powiedzieć dlaczego Szymek tak się dziwnie zachowuje. Jak zwykle nie potrafi dotrzymać tajemnicy. Spojrzał na nas pytającym wzrokiem na co Paulina tylko wzruszyła ramionami.

Skręciliśmy w prawą uliczkę. Była węższa niż inne. Trawa była tutaj wydeptana i tylko trochę wytarta. Cofnęłam się myślami do czasów dziecka. Może to jakieś tajemne przejście! Trafimy do innego świata! Wszystko tam będzie kolorowe i przyjemne. A jak wytłumaczyć lekko wytartą dróżkę? To trochę niepokojąco wygląda. Otóż ten czarodziejski świat odkryli tylko prawdziwi marzyciele! A nasza trójka akurat taka była i tylko my byliśmy w stanie dojrzeć ten niewielki przesmyk pomiędzy drzewami i krzakami. Taak! Z pewnością tak jest! Wróciłam już do rzeczywistości i wyszczerzyłam się. Z jakichś powodów coraz bardziej cieszyłam się, że nie idziemy się nigdzie przejść, ani nie idziemy nad fontannę. Może to przez moją wyobraźnię?

Poznałam na to pytanie odpowiedź gdy zbliżyliśmy się do upragnionego celu- dwie ławeczki w przytulnym miejscu pośród roślinek i kolorowych drzew, które swoją drogą stanowiły mur dla obserwatorów z zewnątrz. Wyglądało to przepięknie, ale nie to stanowiło odpowiedź na postawione wcześniej pytanie. Zobaczyłam z daleka znajomą mi bluzę. Bluzę mojego brata. Wytrzeszczyłam tylko oczy, otworzyłam usta i zaniemówiłam. Chciałam krzyczeć do niego po imieniu, ale nie potrafiłam. Przystałam na chwilę z wrażenia. Przyjaciele popatrzyli na mnie, następnie na Mateusza i z powrotem na mnie. Malowały im się uśmiechy na twarzy. Szymek jednak trochę mniej ukazywał entuzjazm. Wiem dlaczego. Po prostu nie przepada za Mateuszem. Ja jednak już nie zważałam na nic. W podskokach pobiegłam do brata i rzuciłam się mu na szyję i mocno do niego przylgnęłam.
-Hej Iza. -łapiąc mnie w objęcia odpowiedział pogodnie braciszek. Dopiero teraz odzyskałam głos i głośno zaśmiałam się.
-Nie wiesz nawet jak ja tęskniłam za Tobą! -odchyliłam twarz tak, żeby na niego spojrzeć. Trochę się zmienił. A może mi się tak tylko wydawało? -Gdzie Ty się podziewałeś? Co Ty sobie wyobrażałeś, co? -nie mówiłam do niego ze złością. Wręcz przeciwnie. Śmiałam mu się tuż przy twarzy.
-Wybacz, teraz w pracy zaczynamy zlecenia w terenie. Nie miałem za dużo czasu, nawet na głupi sms. Już wiem! Ma mały zarost na twarzy! Faktycznie był bardzo zajęty, bo się nie ogolił, a przecież nienawidził się w zaroście.
-Właśnie widzę. -z szerokim uśmiechem złapałam swoje policzki w dłonie pokazując mu co mam na myśli.
-Nooo... Nie mogę nawet się ogolić! Skandal! -buchnęliśmy śmiechem. Nie wiem dlaczego, ale moi przyjaciele gdzieś zniknęli. Pewnie chcieli nas zostawić samych, bo dawno się nie widziałam z bratem, ale przecież mogli zostać. W końcu miałabym ich w trójkę przy sobie, ale i tak nie miałam im tego za złe.

Paulina i Szymek nie pokazywali się przez cały czas, aż do czasu, gdy przyszli mnie odprowadzić do szpitala. Z Mateuszem bawiłam się świetnie. Spacerowaliśmy i wspominaliśmy dawne czasy. Nawet poszliśmy pobawić się w piachu! Ludzie przechodzący obok dziwnie się na nas gapili, ale nie przejmowaliśmy się tym. Po prostu cieszyliśmy się sobą jak kiedyś, gdy byliśmy dziećmi. W piaskownicy wybudowaliśmy dwa, duże i przepiękne pałace, które podpisaliśmy własnymi imionami. Ręce opłukaliśmy w wodzie z fontanny. Była okropnie zimna, ale wyczyściła nam zabrudzenia z dłoni więc warto było. Obydwoje też wrzuciliśmy po grosiku na szczęście. Mateusz nawet pomyślał o jakimś życzeniu. Niestety dwie godziny później otrzymał telefon z pracy i musiał już iść. Na pożegnanie wytulił mnie mocno, jak nigdy przedtem i zadzwonił po Paulinę. Zdecydowanie za mało czasu nam dano do nacieszenia się sobą i przegadania wszystkiego. Na koniec jeszcze wyjął z kieszeni małe pudełeczko. Dokładnie to, które próbował zapakować Szymek. O to menda! Ale mnie oszukał! Mateusz wręczył mi je i powiedział, że szukał tego strasznie długo, żeby mi się spodobało. Dał mi całusa w czoło i poszedł.  

Teraz stałam przy oknie szpitalnym z pudełeczkiem w ręku i wlepiałam w nie wzrok. Niedawno Szymek i Paulina się zmyli i zostałam sama. Prezent był opakowany w czerwony papier z wytłoczonymi serduszkami. Słodkie. Ostrożnie odpakowałam, żeby za bardzo nie porwać materiału. Spod niego wyglądało już szare, proste pudełeczko. Zżerała mnie ciekawość co to takiego. Papier odłożyłam na parapet i otworzyłam pudełeczko. W środku znajdowała się bransoletka z rzemyków, a do tego były dwie przypinki. Jedna to serduszko. Przejechałam po nim palcem. Przeniosłam wzrok na drugą. Zatkało mnie. Poczułam skurcz brzucha, a po policzkach słynęły mi łzy. Odłożyłam momentalnie pudełko na parapet, jak gdyby parzyło. Moim całym ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze. Ręce mi się trzęsły i momentalnie zrobiło mi się słabo. Opadłam na łóżko i się skuliłam. Twarz zakryłam dłońmi i zaczęłam płakać. Do głowy zaczęły wpadać okropne rzeczy. Zaczęłam stawiać siebie w najgorszym świetle. Niedawno miałam w sobie maleńkie, nowe życie. Niestety przez swoją głupotę i lekkomyślność nic z tym nie zrobiłam. Z pewnością byłam za słaba, aby urodzić dzidziusia. Jestem najsłabszym, najgorszym człowiekiem na świecie! Wiedziałam, że coś się ze mną dzieje, a mimo to nie poradziłam się nikogo w tej sprawie! A może ktoś by zaprowadził mnie do lekarza i teraz wszystko by było dobrze. Miałabym dziecko. Moje dziecko! Beczałam i rzucałam się po łóżku z tymi myślami. W końcu jednak coraz bardziej w głąb siebie chowałam myśli. Jedna po drugiej. Upychałam je w najczarniejsze zakątki mózgu. Wiedziałam, że co noc wracają z podwojoną siłą. Co noc śni mi się jedno i to samo. Co noc mam mokrą poduszkę, ale teraz nie miałam już nawet siły na uronienie choćby jednej, jedynej łzy. Chyba wszystkie już wypłakałam. Leżałam tak jeszcze chwilę. Przez ciało już tylko czasami przechodził dreszcz. Oddech stał się głębszy, dłuższy. Ostatecznie wstałam i schowałam pudełko do ostatniej półeczki przy łóżku.

Tuż po poronieniu miałam kilkanaście wizyt u psychologa. Na początku poddawałam się rozpaczy. Później sama sobie przetłumaczyłam, że nie chciałam tego dziecka. Mam dopiero 17 lat, szkołę i plany na studia. Maluszek by wszystko popsuł. Z tą myślą trzymam się aż do teraz. Nie chcę żadnego dziecka. Tak będzie lepiej dla mnie i dla niego, bo z pewnością bym sobie nie poradziła. Tłumaczyłam to sobie sytuacją rodzinną, że rodzice nawet mnie nie chcą, a co tu mówić o maluszku. Jedynie Mateusz by mnie wspierał, ale on ma dwadzieścia jeden lat i niedługo pewnie założy swoją rodzinę. Nie chciałam mu się walić na głowę. A co z przyjaciółmi? A co jeśli by mnie zostawili? Paulina nie lubi dzieci. Woli być wolna, szaleć. Nie pomogłaby mi z pewnością. Szymek? Szymek może by mi pomógł, ale... Ale w sumie po co. Nie ma żadnego dziecka i koniec! Z taką myślą zasnęłam niespokojnie.

Mesia

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3700 słów i 20343 znaków, zaktualizowała 10 lip 2016.

4 komentarze

 
  • Mesia

    Okay, więc postanowiłam jeszcze bardziej rozpisać się w następnej części niż wcześniej zakładałam. Przez to publikacja opóźni się do dnia jutrzejszego. Mam nadzieję, że nie jesteście zbytnio źli. Przepraszam i zapraszam już jutro ;)

    13 lip 2016

  • kamila17

    Świetne

    12 lip 2016

  • Mesia

    @kamila17 Dzięki :)

    13 lip 2016

  • Misiaa14

    Cudowne :3

    11 lip 2016

  • Mesia

    @Misiaa14 A dziękuję, dziękuję   ;)

    11 lip 2016

  • cukiereczek1

    Rewelacyjna część czekam już na kolejną  :) :*

    10 lip 2016

  • Mesia

    @cukiereczek1 Dzięęęęks! :D

    10 lip 2016