Moje Kochanie #15

Do pomieszczenia wszedł ten sam, starszy pan, ale tym razem w towarzystwie. Za nim pojawił się Paweł z pliczkiem dokumentów w dłoni. Miał posępną minę, a wzrok wbity był w stopy jego towarzysza. Starszy mężczyzna kroczył wyprostowany ze splecionymi z tyłu dłońmi. Głowę unosił wysoko, patrząc na wszystkich z wyższością. Na twarzy gościł dziwny uśmiech, który ciężko było odczytać. Nie wiem dlaczego, ale ten facet był jakby zroszony czymś tajemniczym… Tak jakby wokół niego tworzyła się bariera, albo jakaś dziwna aura przez co jego słowa, zachowania, wyraz twarzy był nieodgadniony. Tworzyły się smugi, jego osoba była jakby spowita mgłą. Ale nie tylko to, że wszystko co robił, nie miało jasno określonej interpretacji, sprawiało, że człowiek ten stawał się istną zagadką. Już na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że on coś w sobie skrywa. Coś mrocznego. Coś, czego nikt inny nie wie i co daje mu przez to jakąś dumę, a może i powód do wywyższania się. A może po prostu jest dziwnym człowiekiem, a tacy już tak mają?
     Co z Pawłem? W końcu się pojawił, ale dlaczego wygląda tak… inaczej i to w towarzystwie tego faceta? Rozumiem, że mu w pewien sposób pomagał. Zdałam sobie sprawę, że uczestniczymy w czymś na wzór testu, i że to wszystko musi ktoś koordynować, a tym kimś może być Paweł. Stąd też pewnie jego niespodziewane zniknięcie, ale dlaczego jest taki przygnębiony? A może mi się zdaje. Może jest skupiony.
     Wspomniany wcześniej starszy mężczyzna ustał w kręgu, który utowrzyliśmy wokół niego. Zaraz za nim przecisnął się Paweł. Mężczyzna wypiął klatkę piersiową, ściągając łopatki i umocnił swój chwyt.
     -Jak sobie już zdaliście sprawę, a może i nie, -spojrzał kpiąco na najbliższe twarze. -właśnie byliście poddani testowi. Jakie są jego skutki, po co to wszystko i jaki jest jego wynik? Skutki są takie, że niektóre osoby są, że tak to ładnie ujmę, pozbawione dalszych możliwości pracowania tutaj. Wszystko to po to, aby wyłonić najsumienniejszych, najlepszych pracowników, na których w przyszłości będziemy mogli polegać i którzy w ogóle nadają się do tej pracy. Nie oszukujmy się, nie każdy tutaj pasuje. -mówiąc to machnął energicznie ręką wskazując grupę osób stojących po jego prawej stronie. -Ogólne wyniki przeprowadzonych testów… no cóż. -tym razem splótł dłonie wysoko na klatce piersiowej i powędrował swoim wzrokiem do podłogi. Chwilę się zastanowił i znów na nas spojrzał. -Niestety, a może i na szczęście, wyeliminowaliśmy kilka osób z tego kręgu. Znajdują się one jeszcze wśród nas, ale już od jutra ich umowa o pracę stanie się po prostu nieważna. Dobrze, to tyle z mojej strony. Zostawiam was teraz w rękach tego oto osobnika. -lekko uderzył w ramię Pawła, zostawiając na nim swoją dłoń. Kiwnął głową w jego kierunku, a następnie wyszedł z pomieszczenia.  
     W oczekiwaniu, aż mężczyzna zamknie za sobą drzwi, a Paweł w końcu cokolwiek powie, każdy nerwowo spoglądał po sobie, czasami też patrzyli na Pawła, albo na zamykające się drzwi. Widać było napięcie, atmosfera była gorąca. Powietrze jak gdyby zgęstniało.W końcu Paweł pozwolił sobie na odrobinę rozluźnienia i oparł się o stojący nieopodal stół. Widziałam po jego twarzy zmęczenie, ale i zniesmaczenie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przez całą tą wypowiedź tamtego faceta, Paweł stał sztywno na baczność i nie ośmielił się ani razu zmienić swojej pozycji. Lekko zmierzwione włosy usiłowały wkraść się do oczu, jednakże nie były wystarczająco długie aby to zrobić. Cała jego czupryna była pogrążona w nieładzie, ale chyba nie zdawał sobie z tego sprawy, a może po prostu nie zwracał na to uwagi. Ręce mnie świerzbiły i miałam nieodparta ochotę, aby odgarnąć kosmyki z jego czoła. Przemogłam jednak to pragnienie i dalej tak jak stałam, czekałam na jakąkolwiek wypowiedź ze strony chłopaka. Ten zaś podniósł wzrok i przebadał twarze zebranych wokół niego ludzi. Dyskretnie kogoś szukał. Widziałam to po jego twarzy i wzroku. W końcu już niejednokrotnie się zdarzyło, że miałam przyjemność obserwowania Pawła, kiedy uporczywie mnie szukał przy szkolnych szafkach, czy wypatrywał mnie wśród wychodzących osób ze szkolnych sal lekcyjnych. Niestety, tym razem mnie nie odnajdzie wśród tłumu. Stoję pod ścianą, przy kanapie, którą jeszcze do niedawna okupowałam. Ze względu, iż przede mną stoi kilku wyższych chłopaków, Paweł na pewno mnie nie widzi. Ja go w sumie też nie, ale gdy wychylę się zza muru z ludzkich ciał, jestem w stanie go dostrzec i wychwycić najdrobniejsze szczegóły. W końcu po pomieszczeniu rozszedł się przyjemny głos Pawła.
-Słuchajcie… Właśnie byliście uczestnikami testu, o którym zresztą wspomniał już pan Kuklowicz. Wszystkie te zadania, które dostaliście, badały w pewien sposób waszą psychikę, ale i w niektórych sytuacjach wasze umiejętności fizyczne. Ujawniło się wasze podejście do tej pracy, czy wam na niej zależy, czy też nie. Z przydzielonymi wam zadaniami z pewnością nie mieliście nigdy styczności. Nikt z was wcześniej nie wykonywał takich poleceń, jakie widniały na waszych kartkach. Musieliście się zdać tylko na siebie. Polegaliście na swoim rozumie, sercu i sumieniu, a czasami i na waszych mięśniach. Każde z was otrzymało inne zadanie. Dla przykładu… -spojrzał w kartkę. -Julia z pozoru miała banalne zadanie. Musiała zanieść porcję mięsa do klatek bielików w porze jedzenia. Kiedy przyszła po określonym czasie, aby sprawdzić ile mięsa ptaki zjadły, okazało się, że jednego bielika brakuje, a następnie odkryła, że zguba leży martwa w cieniu krzaków. Sprawdzaliśmy co w takiej sytuacji zrobi. Staś natomiast miał skomplikowane zadanie. Musiał przeprowadzić analizę kosztów utrzymania hipopotamów, z dokładnym ich zapotrzebowaniem na różne środki oraz czynniki. Do dyspozycji miał całą bibliotekę dokumentów, ale niekoniecznie dotyczących hipopotamów. Na ich podstawie miał sporządzić szablon takich dokumentów, wywnioskować jakie dane i informacje będą mu potrzebne i tak dalej. Wymagało to długiego szperania w papierkach, ślęczenia nad stosem dokumentów, które na pierwszy rzut oka nie miały żadnego powiązania z badaną sprawą, analitycznego i logicznego myślenia, a co najważniejsze, cierpliwości. Kolejnym przykładem zadania może być polecenie, które otrzymała Natasza. Musiała ona przeprowadzić zwykły obchód po wybiegach, policzyć zwierzęta, oraz po prostu sprawdzić, czy wszystko z nimi okay. Następnie dowiedziała się zupełnie przypadkiem, chociaż to było zaplanowane odgórnie, od kolejnej uczestniczki tego testu, która z kolei miała za zadanie oprowadzić grupkę dzieciaków, że jedno z nich gdzieś się zagubiło. Prawdopodobnie wiadomość ta poszłaby w niepamięć, bo miała przecież na głowie obchód klatek, ale na jednym z wybiegów zobaczyła krzątające się dziecko. Rozumiecie, po prostu chodziło sobie w tym ogrodzeniu. Oczywiście dziecko to było podstawione i nic mu nie groziło, ale jednak nikt poza nami tego nie wiedział. Tutaj też chcieliśmy sprawdzić jak postąpi Natasza. Czy spróbuje wydostać od razu to dziecko, a może poleci mu jakieś określone polecenia i pójdzie po pomoc, a może w ogóle tak się przestraszy, spanikuje i nic nie zrobi, albo co gorsza, ucieknie od problemu?
Byłam pod podziwem różnorodności zadań, a zarazem ich logicznej spójności. Każde z nich dotyczyło konkretnego problemu, który faktycznie może wystąpić podczas pracy tutaj. Może na początku nie widziałam jakiegokolwiek sensu w tym wszystkim, ale teraz, kiedy Paweł nam wszystko wyjaśnił i przeanalizował, rozumiem powód organizowania tego wszystkiego.
Przez cały czas Paweł objaśniał nam zaistniałą sytuację i cierpliwie odpowiadał na każde pytanie. Na końcu dał nam wykaz testu, rezultaty, skutki, przebieg i wszystko inne. Z tego co wyczytałam, to nie poszło mi źle. Jedynie za długo szukałam skrzyni i za długo wyciągałam ją na zewnątrz. No cóż… Nie można być idealnym. Ostatnie słowa były pokrzepiające i dodające otuchy. Bardzo przydały się one czwórce osób, które niestety oblały test. Dziwne, bo pomimo tego, że ich kompletnie nie znałam, współczułam im i było mi w pewien sposób przykro, że muszą się pożegnać z pracą tutaj. Nie podeszłam do nich, nie powiedziałam im tego w twarz, nie pożegnałam się z nimi, nie pocieszyłam ich. Po prostu było mi przykro, ale nie miałam zamiaru nikomu tego pokazywać, bo i po co? Prawdopodobnie i tak nigdy więcej ich nie zobaczę na oczy. Może byłby to jakiś swego rodzaju miły gest, może podniósłby ich na duchu, ale chyba nie jestem typem człowieka, który jest otwarty na nowych, nieznajomych ludzi. Niestety, komplikuje się to z moją wrażliwą i czasami aż nazbyt opiekuńczą duszą, bo dopadają mnie wyrzuty sumienia i czuję się podle.
W końcu mogliśmy wszyscy udać się do szatni i ostatecznie zakończyć naszą zmianę. Widziałam po twarzach innych, że wymordowały nas te całe “zabawy”. Paweł również nie prezentował się znakomicie. Nie tryskała od niego radość i energia. Zaczęło więc ciekawić mnie co porabiał przez cały ten czas. Z tego co mi wiadomo, większość pracowników pozaszywała się gdzieś, abśmy przypadkiem na nich nie trafili. Pewnie spędzili czas w centrali, bądź innych budynkach, do których żadne z nas nie wchodziło. Musieli się tam potwornie nudzić. O tak. Dlaczego więc oczy Pawła wydają się być zmęczone? A może śledził każdy nasz ruch, może wcale się nie nudził tylko z ukrycia (mam na myśli przytulne krzesło tuż przy oknie, które znajdowało się wystarczająco wysoko, aby był z niego widok na całą okolicę zoo) obserwował nasze ruchy i poczynania. To by było w sumie logiczne i mogłoby wytłumaczyć jego obecny stan. Potwierdzeniem byłoby to, że przyszedł tu z plikiem ważnych danych na temat przebiegu naszego egzaminu i szczegółowo potrafił nam to wszystko przedstawić.  
-Piękna, czekam na zewnątrz. -szepnął mi do ucha, przechodząc obok, trącając mnie przy tym opuszkami palców w ramię, co wywołało przyjemne dreszcze na moim ciele. Pochwyciłam na chwilę jego spojrzenie, a następnie odprowadziłam go wzrokiem do drzwi, w których znikł. Przyspieszyłam tempo wykonywania ruchów. Nie chciałam, aby musiał na mnie czekać. Już to robi, ale chciałam zmniejszyć czas oczekiwania do minimum. Ostatecznie wybiegłam z budynku po niecałych 4 minutach. Chyba mój rekord w przebieraniu się z roboczego uniformu!
Jak zwykle Paweł otworzył mi drzwi od samochodu i zabrał plecak z moich dłoni. To już chyba nasza tradycja, taki rytuał przed wsiadaniem do auta. Śmieszne.
-Bardzo jesteś zmęczona? -zadał pytanie, kiedy już wygodnie siedzieliśmy w rozgrzanym samochodzie.
-Czemu pytasz?
-Bo mam ochotę zabrać Cię w jedno miejsce. Chociaż… nie. Jestem pewien, że się dziś wystarczająco nachodziłaś. Pojedziemy tam kiedy indziej, a tymczasem zapraszam Cię do dwóch miejsc: możemy pojechać do mnie, bądź do jakiejś restauracji. Nie wiesz jak bardzo jestem głodny! -poklepał się po brzuchu.
-Ah tak, Głodomorze? Nie wiem, czy mi się chce cokolwiek z tych rzeczy… faktycznie, trochę ten dzisiejszy dzień mnie zmęczył. A tak wogóle, to ja powinnam się Ciebie spytać, czy aby przypadkiem nie padasz na twarz, bo uwierz mi, wyglądasz jak zombie. -wykrzywiłam lekko twarz, aby dodać dramatyzmu.
-Naprawdę? -trochę zaniepokojony przejechał dłonią w okolicach oczu. -Nooo… dobra. Jestem trochę zmęczony, ale za nic w świecie nie przepuszczę takiej okazji.
-Jakiej okazji?
-Aby w końcu móc z Tobą zostać sam na sam. W dodatku dziś się trochę o Ciebie namartwiłem i chcę być w stu procentach pewien, że nic Ci nie jest, i że za mocno nie przeżywasz tego, co dziś się działo. Mówię o pracy, ale i tym zamieszaniem z… Mateuszem. -ostatnie słowa wypowiedział z lekkim wahaniem. Spojrzał się jeszcze na mnie, szukając oznak jakiegoś poruszenia, czy zmiany nastroju, ale nic takiego nie wyczytał z mojej twarzy. Przy nim nie miałam czym się zamartwiać i smucić. Poza tym, pani z komisariatu dała mi nadzieję na odszukanie brata, co było zastrzykiem energii.
-Spokojnie, Panie Zombie. Co do tego to czuję się dobrze. Aż tak bardzo chcesz się dziś ze mną spotkać? -lekko zachichotałam.  
-Bardzo, bardzo. -wyszczerzył zęby w pięknym uśmiechu.
-I jak ja mam Ci odmówić? -przyłożyłam do ust palec w geście zamyślenia, ukrywając uroczy uśmiech i uniosłam jedną brew. Widząc to, Paweł zaczął się przyjemnie śmiać.
-A więc zapraszam Cię do moich skromnych progów. -mówiąc to spojrzał mi głęboko w oczy, chwycił za dłoń i złożył na niej powolny i subtelny pocałunek. Po moim ciele przeszedł dreszcz zadowolenia. To było bardzo przyjemne.
-Z chęcią przyjmę to kuszące zaproszenie.
     Tak właśnie, pomimo późnej godziny, znalazłam się w przytulnym i mięciutkim łóżku Pawła z kubkiem gorącego kakao w dłoni. Chłopak siedział obok mnie z talerzem jakiegoś przepysznego, brokułowego dania i konsumował, a ja co jakiś czas podkradałam mu kilka kęsów.
     -Nie chciałabyś może wyskoczyć gdzieś ze mną w piątek? -po jakimś czasie podniósł na mnie wzrok i spytał się z powagą w oczach. Jednocześnie gdzieś w kąciku ust błąkał się tajemniczy uśmiech.
     -Mmm… co masz na myśli?  
     -W piątek jest organizowana impreza. Tak sobie pomyślałem, że może byśmy się wybrali… Kacper i Paulina też idą. Nie wiem czy Ci już mówiła. -skrzywiłam się na słowo “impreza”... W dodatku idzie na nią Paulina, a ostatnimi czasy, kiedy idę na imprezę z Pauliną dzieją się złe rzeczy. Przede wszystkim wpadka z Patrykiem. Później usiłowała mnie zabrać na imprezy, żeby mnie rozerwać, ale kończyło się to jedynie ostrym kacem następnego dnia, albo zwijaniem się do domu po 10 minutach… Zero przyjemności.
     -No nie wiem. Nie lubię imprez.
     -Hej… Daj się namówić. Chciałbym w końcu porwać Cię do tańca. -uśmiechnął się łobuzersko.
     -Jeszcze się zastanowię, okay?
     -Okay, ale na prawdę sobie to przemyśl. Chciałbym w końcu z Tobą poszaleć. -puścił oczko i się uśmiechnął.
          
-Co to kurwa ma znaczyć?! -krzyknęłam do słuchawki. Po drugiej stronie usłyszałam tylko westchnienie, które ciążyło w obecnej ciszy. Jeszcze bardziej mnie to przybiło. Czyli nie usłyszę nic pokrzepiającego z ust Wojtka i tak jak ja jest tym przygnębiony. -Jak on może od tak sobie zmieniać termin zapłaty? Jak może to przenieś na jutro?! Co on sobie do chuja wyobraża! -nagle cały gniew we mnie wezbrał tak, że musiałam wstać z miejsca. Otworzyłam na oścież okno i zaczęłam przy nim dreptać. Powiew zimnego powietrza wdarł się do pokoju uderzając we mnie z dużą siłą. Mróz drażnił moje policzki, co róż tnąc je przy większych podmuchach niczym brzytwa.
     -I co ja mam Ci powiedzieć? Jestem w takiej samej dupie co Ty! -wychodzi na to, że nie tylko ja nie wyrobiłam się z kasa na czas. -Może po prostu to olejmy… zapłacimy mu w innym terminie.  
     -Wyobrażasz to sobie? Bo ja nie. On wie gdzie mieszkamy, równie dobrze może nam zapukać do drzwi.
     -A masz kase? Ja nie. I sprawa z głowy, cześć!
     I nastała głucha cisza w słuchawce. Jak zahipnotyzowana stałam jeszcze przez kilka długich chwil ze słuchawką przy uchu i wsłuchiwałam się w ciszę odtwarzając słowa Wojtka. W głowie mi buzowało od nawału nowych wrażeń i nowej sytuacji. Wojtek zachowuje się dziecinnie i nieodpowiedzialnie. Chce uniknąć problemu, którego nie da się od tak przeskoczyć czy o nim zapomnieć. Jestem pewna, że pomimo naszej znajomości z Markiem, na jakimkolwiek poziomie ona jest, nie można od tak sobie olać całą sprawę i zapłacić mu w innym terminie. Nie ma szans żeby to przeszło, ale z drugiej strony to co można zrobić? Nie wyciągnę nagle dwóch tysiaków opłacając mnie i jego.
     Rzuciłam ze złości telefonem o łóżko. “-Kurwa!” Klnęłam pod nosem trzymając się za głowę. Szukałam jakiegoś wyjścia z tego wszystkiego, ale teraz, gdy w głowie mi szumiało i huczało, nie było możliwości, aby choć trochę się skupić. Zarzuciłam na siebie grubą bluzę i wspięłam się na dach. Cholernie głupi pomysł, gdy na zewnątrz panuje minusowa temperatura, a dach jest oszroniony i śliski od mrozu. Nie zważałam na chłód. Nawet go bardzo potrzebowałam, aby trochę ostudził gorącą głowę.
Siedziałam tu już dobrych 10 minut zapatrzona w gwiazdy. Mój umysł był kompletnie pusty, czysty, bez żadnych kotłujących się tam myśli czy planów. Oddychałam ze spokojem niczym się nie przejmując, bo wiedziałam, że w obecnej sytuacji jestem bezradna i muszę pozostawić sprawy samym sobie. Nie rozwiążą się same, wiedziałam to doskonale, ale doszłam do wniosku, że skoro i tak nic już na to nie poradzę, nie będę więcej mieszać pogarszając wszystko. Mogłam to lepiej rozegrać omijając konsekwencje, ale czasu nie cofnę. Mogę teraz tylko czekać do godziny 20 jutrzejszego dnia i postarać się to odkręcić stosując się do kolejnych warunków, jakie na pewno postawi nam Marek.
Dygoczałam już cała z zimna. Mogło to się skończyć poważnym przeziębieniem, którego objawy być może zobaczę jutro lub już dziś w nocy. Nie przejmowałam się tym ani trochę, bo dzięki temu, że tu trochę posiedziałam, mogłam oczyścić się ze zmartwień i nie zadręczać się na przyszłość. Coś za coś.
Wróciłam do środka, trochę chwiejąc się przy schodzeniu z dachu. Poślizgnęłam się nawet w pewnym momencie, gdy już postawiłam pierwszą stopę na zewnętrznym parapecie. Zalałam się wtedy zimnym potem, czując jak krew odchodzi mi z palców u rąk i z twarzy. Opanowałam jednak sytuację i schowałam się w cieple mojego pokoju. Sprawdziłam jeszcze raz komórkę, upewniając się, że nikt nie zostawił jakiejś wiadomości albo nie dzwonił, choć bardzo liczyłam na takie coś ze strony Wojtka. Niestety nic, więc ruszyłam pod prysznic. Ciuchy trafiły do kosza na pranie, mimo, iż spodnie nie były w żadnym stopniu brudne czy spocone, ale nie chciałam zakładać ich ponownie. Może to być głupie, ale czułam, że gdybym miała je jutro założyć przypominałyby mi o tym beznadziejnym dzisiejszym dniu. Włosy miałam wciąż mokre i kładąc się w takich do łóżka zagwarantowałam sobie jutrzejszą szopę na głowie i niesforne loki. Nie miałam już siły na suszenie ich, a o czekaniu, aż same wyschną nawet nie wspomnę.

Paweł:
“Dobranoc Piękna”

Uśmiechnęłam się pod nosem na wiadomość.

Iza:
“Miłego :)

     Ułożyłam się wygodnie na łóżku, a już zaledwie kilka chwil później pogrążyłam się w śnie z wciąż goszczącym na ustach uśmiechem.  
     
                                             *     *     *
     
     -No nie wierzę! Dlaczego tyle z tym zwlekałaś?! -z pretensją ale i ekscytacją zapytała Paulina.
     -No bo… Nie wiem, nie miałam ostatnio nawet czasu, żeby z Tobą pogadać. -potarłam lekko kark, ale w kącikach ust błąkał mi się uśmiech.
     -Jeeej! A to wszystko dzięki mnie! -ucieszona Paulina zaklaskała w dłonie. -Gdyby nie ja, w ogóle byście się mogli nie spotkać! -energicznie wyciągnęła palec w moją stronę. Uniosłam dłonie w obronnym geście i zachichotałam.
     -Chcesz mnie tym palcem zabić, czy jak? -powiedziałam przez śmiech.
     -I co się śmiejesz? Taka prawda! Oto prześwietna swatka Paulina! -z gracją, ale i ruchami charakterystycznymi dla jakiejś celebrytki, wyprostowała się i teatralnie odrzuciła włosy z ramienia. Nie mogłam powstrzymać wybuchu śmiechu.
     -Ale my wcale jeszcze nie jesteśmy razem. -starałam się powiedzieć przez śmiech, trzymając się za brzuch.
     -Ooo, Kochanieńka! Pocałunek już był? -teraz odgrywała rolę troskliwej, ale i trochę wścibskiej staruszki, która się wymądrza. Nagle poczułam się bardzo głupio, chociaż nie wiem dlaczego. W momencie przestałam się śmiać.
     -Nooo… No był. -odpowiedziałam zawstydzona, z rumieńcami na policzkach.
     -Ooooo…! I jak było? Dobrze całuje?! -Paulina nachyliła się ku mnie z lekko otwartą buzią. Ekscytacja aż od niej buchała.
     -Oj przeeestań! -machnęłam ręką, chcąc ją zbyć i zacząć jakiś inny, mniej krępujący temat.
     -No co przestań! Nic nie przestań! Opowiadaj! -przysunęła się jeszcze bliżej, z ogromnym uśmiechem na twarzy i złożonymi rękoma przy twarzy.
     -Nooo… Było świetnie… -nie dowierzając własnym słowom wbiłam wzrok w swoje dłonie, które lekko się zaciskały, po czym rozluźniały. Kiedy w końcu zdałam sobie sprawę, że to, co powiedziałam było całkowitą prawdą, lekko się uśmiechnęłam. Paulina widząc to wydała z siebie okrzyk radości.
     -To takie urocze. -wyszczerzyła się zamykając oczy. -W takim razie, jeśli się spotykacie i był już pierwszy pocałunek, to musicie być razem! Sprawa rozwiązana.
     -Nie, nie, nie. To wcale tak nie działa.
     -Działa.  
     -Nie. -zaczęłam się z nią przekomarzać.  
     A więc tak właśnie spędziłam długą przerwę. W końcu pogadałam sobie z przyjaciółką, z czego niezmiernie się cieszyłam. Od razu było mi tak lżej na sercu, że mogę się wygadać przed kimś. Od tej chwili jeszcze bardziej cieszyłam się na widok przechodzącego gdzieś po korytarzu Pawła, czy na samo wspomnienie o nim. “Ojjj… zakochałaś się Iz.” -powiedziała do mnie Paulina, kiedy opowiadałam jej o naszych spotkaniach i nie mogłam powstrzymać uśmiechu oraz rumieńców na policzkach. “Tak, zakochałam się!” -powiedziałam do siebie w duchu już teraz z odwagą i pewnością.
     Na następnej lekcji siedziałam z taką Klaudią. Bardzo miła i sympatyczna dziewczyna. Nie wiem jak ona to robi, ale wszyscy wokół pałają do niej sympatią. Czasami byłam pod ogromnym podziwem, jak to się właściwie dzieje. Myślę, że pomimo, iż jest dla każdego przemiła, to i tak ma to jakoś zakorzenione już od urodzenia. Nadzwyczajna cecha u tak przeciętnej i niewyróżniającej się niczym (oczywiście na pierwszy rzut oka) dziewczyny.
     Rozmawiałam z nią półszeptem na religii. Wszyscy inni byli dwa razy głośniej niż my.. Klaudia chyba nie chciała, aby ktoś usłyszał to, o czym mówiłyśmy, ale w sumie nie wiem, czy ktokolwiek by się tym zainteresował, ale jeśli jej jest tak lepiej, to czemu nie.
     -Izabela? -lekko zawstydzona wsunęła kosmyki włosów za ucho. -Przyjaźnisz się z Szymonem, prawda? -jej pytanie lekko mnie rozśmieszyło.
     -Tak, a co? -spytałam z lekkim rozbawieniem.
     -Bo… No wiesz… Chciałabym, aby wytłumaczył mi zadanie z matematyki i pomyślałam, że może…
     -Co? Ty jesteś przecież najlepsza z matematyki! -jeszcze bardziej zaczęłam się śmiać,  a skrępowana Klaudia nie wiedziała, co ma zrobić. Chciałam jej pomóc. Obwiniałam się więc, że tak ją zlekceważyłam śmiejąc się i doprowadzając do tego, że się teraz będzie wstydzić jeszcze bardziej. Powstrzymując się od śmiechu, choć to było bardzo ciężkie, powiedziałam: -Oj nie ściemniaj! Mów o co chodzi! -promienny uśmiech zagościł na mojej twarzy, a oczy dodawały otuchy.
     -Bo widzisz… On jest… Bardzo fajnym chłopakiem i… -najwidoczniej niezręcznie się jej o tym mówi. Zaciągnęła mocno rękawy, po czym ścisnęła je w dłoniach. W sumie niedawno sama byłam w podobnej sytuacji. Nie ma się co śmiać.
     -Rozumiem, podoba Ci się. -powiedziałam już bardziej poważnie, ale oczy wciąż pozostały łagodne. Klaudia przytaknęła nieśmiało. -Ale Ciebie każdy uwielbia, więc nie powinnaś mieć większych problemów…
     -Ale niektórzy nie patrzą na mnie w taki sposób, jak ja na nich patrzę… Chodzi mi…     -Wiem, wiem. Wydaje Ci się, że po prostu Cię lubi i nic więcej? -ponownie przytaknęła, ale teraz już nie bała się spojrzeć mi w oczy. -Wiesz… nie widzę za bardzo rozwiązania… Na początku niezobowiązująco się go spytam co i jak, wybadam teren. -gestykulując dłońmi w dziwny sposób wszystko jej objaśniałam. Widząc to lekko się zaśmiała. -Jak się dowiem, dam Ci znać i może coś na to zaradzimy! -dumna z siebie położyłam ręce na biodrach. Klaudia radośnie pokiwała kilka razy głową i promiennie się uśmiechnęła.
     “No no nooo… Ktoś tu czuje miętę do mojego Szimiego!” -w duchu buchnęłam śmiechem. To dobrze. W końcu należy mu się jakaś dziewczyna, która dałaby mu troszkę miłości, a Klaudia to bardzo odpowiednia osoba! W sumie jak tak teraz o tym myślę, to naprawdę do siebie pasują. Aż dziwne, że nigdy wcześniej tego nie zauważałam, albo nawet nie zastanawiałam się kto by do niego pasował. Z jednej strony to przykre, że wcale się nie interesowałam Szimim, a z drugiej to dobrze o mnie świadczy. Nie wtrącam nosa w jego sferę uczuciową. Mimo to, poczułam się głupio. Ostatnio byłam skupiona tylko na sobie…
     Koniec lekcji! Z uśmiechem na ustach wychodziłam ze szkoły i kierowałam się do domu. Wcześniej powiedziałam Pawłowi, żeby mnie nie odwoził, bo sama dam radę, a daleko nie mam. Pokręcił nosem, ale mówiąc, że mógłby mnie zawieźć do pracy, jakoś mu to zrekompensowałam. Szłam więc w dźwięku muzyki dudniącej w słuchawkach do domu. Dzisiejszy dzień zdawał się być wspaniały! Zaczynając od zgarniętych szóstek, kończąc na pogaduchach z Pauliną. Myśląc o tym aż zaśmiałam się w głos. Wcześniej upewniłam się, że nikt poza mną tędy nie idzie. Ktoś by jeszcze pomyślał, że śmieję się do siebie (co było prawdą) i uznałby mnie za wariatkę. Wyobraziłam sobie spojrzenie nieznanej osoby, pełne przerażenia i wstrętu. Grrrr...
     Nie miałam dużo czasu, więc kiedy tylko przekroczyłam próg domu, rzuciłam pośpiesznie buty i kurtkę, która po chwili spadła z wieszaka na ziemię. Nie odwracałam się już i nie poprawiałam jej. Popędziłam szybko do pokoju zostawiając tam plecak, który też niedbale bachnęłam pod szafę i czym prędzej pobiegłam do kuchni. Na szybko zrobiłam trzy kanapki z serem, gdzie w międzyczasie jedną zjadłam. Wzięłam też kubek i torebkę herbaty. Stwierdziłam, że skoro mamy taką możliwość w pracy, aby zaparzyć sobie tam, na miejscu herbatę, to nie będę już robić jej w domu i przelewać do kubka trzymającego ciepło. Biegnąc do łazienki przelotnie spojrzałam na duży zegar wiszący w salonie. Po chwili cofnęłam się i jeszcze raz na niego zerknęłam.
     “14:58?!” -przejęta krzyknęłam w duchu. Mam jeszcze 10 minut do przyjazdu Pawła, a muszę się uczesać, umyć zęby i spakować wszystko do plecaka. Lekko zdenerwowana wbiegłam do łazienki i szybko nałożyłam pastę na szczoteczkę. Szorując zęby pienista pasta kapnęła mi na koszulę. “O nieee…!” -trzymając w buzi szczoteczkę zaczęłam zmywać plamę. Kiedy już się z nią uporałam i umyłam zęby, zabrałam się za włosy. Fale blond włosów upiełam w luźnego, ale za razem miałam pewność, że się nic z nim nie stanie, koka. Ostatni raz omiotłam się spojrzeniem w lustrze. Okazało się, że plama po paście dalej jest widoczna! Nerwowo wbiegłam do pokoju i w pośpiechu szukałam czegokolwiek, co bym mogła ubrać. Pierwszą lepszą rzeczą okazała się dopasowana, kawowa bluzka na długi rękaw z guzikami przy dekolcie dla ozdoby. Ładna, ale cieniutka! Przecież będzie mi w niej cholernie zimno!  
     Chciałam poszukać czegoś innego, ale telefon leżący na biurku zaczął szaleć pod wpływem wibracji. Na pewno dzwoni Paweł, więc wciągnęłam na siebie owe ubranie i chwyciłam za pusty plecak, który noszę do pracy. Zgarnęłam wszystkie potrzebne rzeczy i ruszyłam do samochodu trzymając w dłoni zarówno plecak, jak i kurtkę.
     -Boże drogi, dziewczyno! Przeziębisz się! -widząc mnie krzyknął Paweł.  
     -Mówisz jak moja mama. -zmarszczyłam brwi na jego słowa i zaśmiałam się.
     -Że ja?! -otworzył mi drzwi i zabrał mi plecak z dłoni.  
     -Tak, Ty. -wsiadłam do samochodu i w oczekiwaniu na Pawła założyłam kurtkę.  
     -O, tak lepiej. -powiedział zauważając, że się ubrałam.
     -No naprawdę. Jesteś pewny, że nie jesteś moją mamą?- nachyliłam się w jego stronę, aby lepiej się mu przyjrzeć.
     -Tak, w stu procentach.  
     -Mmmm...
     -No przestań się tak przyglądać! -wyszczerzył się i przechylił pobłażliwie głowę czekając cierpliwie, aż dam sobie spokój z tą analizą.
     -Dlaczego? Nie mogę sobie na Ciebie popatrzeć?
     -Popatrzeć? Pożerasz mnie wzrokiem!- faktycznie. Delektowałam się jego widokiem mogąc z bliska przyjrzeć się rysom jego twarzy, ładnie wyprofilowanym policzkom z wystającymi kośćmi policzkowymi i mocno zarysowanej szczęce. Był przystojny. Mruknęłam leniwie z niezadowolenia, ale posłuchałam go. Odsunęłam się i przestałam badać go wzrokiem.
-No dobra, dobra, już przestaję. -widocznie był rozbawiony moimi słowami. Wsunął rękę za mój zagłówek nachylając się nade mną. Szczerzył się jeszcze chwilę, a później jego wzrok padł na moje usta. Ku mojemu zaskoczeniu nie złożył pocałunku na moich ustach. Pocałował mnie czule w czoło, zbyt długo to przeciągając i się odsunął. Uśmiechnęłam się dyskretnie.
     Dziś to ten dzień, kiedy powinnam w końcu pomagać Pawłowi. Niestety, jedna z fok podupadła na zdrowiu i cały wybieg był niedostępny dla nikogo, poza Pawłem oraz dwoma weterynarzami. Znów więc pomagałam pani Kasi przy hipopotamach, chociaż i tak nie mogłam wchodzić na ich wybieg, bo jeszcze mnie nie znały i mogłoby się zrobić nieprzyjemnie. Jedynie mogłam wchodzić do ich pomieszczenia, w którym śpią. Za dnia tam nie chodzą, a więc nie miałam żadnych obaw. Mimo to starałam się tam wchodzić tylko w wyjątkowych wypadkach oraz z konieczności, ponieważ zwierzęta mogłyby wyczuć mój zapach. Zapach,  którego jeszcze nie znają. Woń ta mogłaby ich odpychać i stresować, przez co może by nie chciały już tam więcej przebywać.
     W związku z tym, iż jednej foce coś dolegało, Paweł był zabiegany i ani na moment nie mógł się ze mną spotkać. Nawet nie przyszedł na przerwie. Trochę mu współczuję. Widziałam, że toczą się tam jakieś skomplikowane procesy, przenosili gdzieś te zdrowe foki, aby się nie zaraziły. Nie mogły zostać na wybiegu, bo może przyczyną owego problemu jest coś z ich środowiska. Przez to było ogromne zamieszanie. Przenoszenie jednej foki, a trzech to jednak ogromna różnica. Później widziałam jakichś ludzi z dziwnymi urządzeniami. Chodzili po całej klatce i coś badali, pobierali różne próbki itp. Teraz, według tego co mi mówiła pani Kasia, trzeba sporządzić jakiś raport, który swoją drogą jest… irracjonalny. Opowiadała mi, że raz też miała podobną sytuację i nigdy więcej już nie chce przez to przechodzić. Nie dość, że śmiertelnie martwiła się o zwierzęta, to jeszcze gdy wszystko się ustabilizowało, musiała wypełnić różne dokumenty, które były tak szczegółowe, a zarazem tak bezsensowne. Teraz to samo czeka Pawła.
     Siedziałam na ławce pod ogromnym dębem, który zgubił już liście. W dłoni trzymałam parujący kubek z rozgrzewającą herbatą. Oficjalnie skończyłam na dziś z pracą, ale czekam jeszcze na Pawła. Mogłabym wrócić do domu, ale przez mój poranny pośpiech zostawiłam telefon, w związku z czym, nie mam jak zadzwonić do rodziców. Mogłabym zadzwonić po taksówkę z telefonu pani Kasi, bo mi to już proponowała, ale odmówiłam, bo nie mam przy sobie ani złotówki. Mówiła też, że z miłą chęcią by mnie odwiozła do domu, ale sama mieszka niedaleko i przychodzi codziennie do pracy na pieszo, a samochód wziął jej mąż. Jestem więc zdana na Pawła, który swoją drogą nie wiadomo gdzie się znajduje. Próbowałam go jakoś odszukać, ale chyba zapadł się pod ziemię.  
     Przyglądam się ludziom, którzy spokojnie spacerują po parku zoologicznym. Mimo późnej pory nadal przebywają tutaj tłumy. Widzę jednak, że nie ma za wielu dzieci. W większości odwiedzający to młodzi ludzie, prawdopodobnie są na randkach. Widzę też starsze osoby, ale chyba przybyli tu z tego samego powodu. Jest to bardzo urocze. Spacerują nie spiesząc się wśród rozmaitych wybiegów przy żółtawym świetle lamp. Młodsi splatają swe dłonie nieprzerywalnym węzłem. Starsi zaś chodzą w bardzo charakterystyczny sposób. Mężczyźni biorą pod ramię swoje wybranki, z którymi spędzili już dobre kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt lat.  
     Przypomina mi się moje dzieciństwo. Chodziłam wtedy na spacery razem z Mateuszem i naszymi dziadkami, którzy w ten sam sposób spacerowali co Ci ludzie. Bardzo ich podziwiałam. Wydawali się być zżytym małżeństwem, mogli na sobie polegać w każdej sytuacji, zarówno dobrej jaki i złej. Zawsze uśmiechali się do siebie serdecznie, z miłością w oczach i o czymś rozmawiali. O czymś wesołym, bo ich uśmiech nigdy nie schodził. Ja za to biegałam gdzieś nieopodal z Mateuszem, udając, że jesteśmy na bardzo tajnej misji i musimy ukrywać się przed przechodzącymi ludźmi. Przejęci chowaliśmy się za drzewami i krzakami szepcząc do rękawów jakieś komendy, które wcześniej ustaliliśmy. Ze złożonych dłoni robiliśmy prowizoryczną broń. Ja nie strzelałam. Mateusz był od brudnej roboty. Wolałam przyłożyć się do skradania i dyskretnie gdzieś się prześlizgnąć niż narobił rabanu strzelając do naszych celów. Zbieraliśmy też liście, kasztany, kwiaty, patyki, kamyczki… wszystko co się dało. Pod koniec dnia chwaliliśmy się swoimi łupami i znaleziskami z dziadkami, przy okazji dzieląc się pomysłami co przypomina ten kształt liścia, patyka czy kamyczka, a komu podarować ten kwiatek, czy tamten…
     To były niesamowite czasy. Niestety, starość zabrała mi dziadków. Zmarli z naturalnych przyczyn kiedy miałam dziewięć lat. Od tego czasu bawiłam się tylko i wyłącznie z Mateuszem. Rodzice nie mieli dla nas czasu, albo po prostu nie chcieli się z nami bawić. Może byli już zmęczeni tym wszystkim. Najpierw stres w pracy, a później jeszcze opiekowanie się dziećmi. Z pewnością byli przemęczeni ale… To chyba nie powód, żeby nie zwracać na nas uwagi, jakbyśmy nie istnieli. W końcu kiedyś podjęli tę ważną decyzję i trzeba za to brać odpowiedzialność. Mam na myśli dzieci. Nas.
     Smutno więc zerkam na zakochanych. Za dnia widzę tu pełne, szczęśliwe rodziny, a teraz mam przyjemność patrzeć na kochające się osoby. Szkoda, że ja nie mogę troszkę tego szczęścia zasmakować… Myśląc o tym, czuję ciepło w sercu. Zamiast bólu, jaki powinien się pojawić, kiedy przyznałam się do smutnej rzeczywistości, czuję coś zupełnie odmiennego, przeciwnego.  
     Bo ja przecież kiedyś mogę tego zaznać. Może będę miała przyjemność spacerowania tak wraz z Pawłem… Na usta wpływa mi lekki uśmiech. Mam też ogromną nadzieję, że i spacery z bratem kiedyś powrócą. A spacery z rodziną? Cóż, jak na razie mogę o tym zapomnieć, albo snuć marzenia, kiedy to trzymam dwie, smukłe i malutkie rączki dzieci, wraz z kimś… Moim przyszłym mężem. Marszczę jednak brwi. Twarz tego mężczyzny nie przypomina mi Pawła. To nie jest on. Nie jest to też żaden mężczyzna, którego znam. Ale zaraz zaraz… Ja znam te przepiękne, zielone niczym wiosenna trawa oczy… Nagle, kiedy chcę przyjrzeć się lepiej nieznajomemu, całe wyobrażenie niknie, a w zamian widzę jedynie czarną plamę.
     “Kto to był?” “Dlaczego ten ktoś, od tak sobie nagle znikł, kiedy już byłam tak blisko od rozpoznania go?” “Co to miało znaczyć?” “Dlaczego nie Paweł?” Zaczęłam się zastanawiać.  
     Po dobrych 10 minutach intensywnego myślenia, w końcu się poddałam. Oparłam się o ławkę i upiłam łyk zimnej juz herbaty. No to nieźle. Przez to wszystko wystygła mi herbata, która miała mnie rozgrzać. Brawo Bel! “Bel?” Kto tak na mnie mówił? Ja wiem… Wiem…
     Ahhh! Chrzanić to! Już i tak wystarczająco długo zawracałam sobie głowę jakimiś bzdurami. Ogarnęła mnie złość sama na siebie. Wypiłam szybko resztę zimnego płynu i wstałam z ławki. Pójdę umyć kubek i już na dobre się spakować. Zobaczę, czy wisi jeszcze kurtka Pawła w szatni przy recepcji i później pomyślę co mam zrobić. W dodatku dziś jest ten dzień, kiedy mieliśmy się spotkać z Markiem. Nie mogę się spóźnić, a wszystko wskazywało na to, że tak właśnie będzie.
     Przed szatnią mignęła mi postać Pawła, ale już po chwili zniknęła za drzwiami. Przyspieszyłam kroku, aby go dogonić i złapać przed tym, jak wejdzie do przebieralni mężczyzn, bo tam już przecież nie wejdę.
     -Paweł! -zawołałam za nim, kiedy zmierzał szybkim krokiem do przebieralni. Od razu się odwrócił. Widziałam ulgę w jego oczach.
     -Ohhh… tu jesteś. Przepraszam, że się to trochę przedłużyło. Dzwoniłem, ale nie odbierałaś.
     -Wiem, wiem. Zostawiłam telefon w domu. -po chwili dodałam. -Wiesz może, która godzina?  
     -Spokojnie, zdążymy na imprezę. -puścił mi oczko. Mnie natomiast zrobiło się głupio, bo zapomniałam mu powiedzieć, że nie mogę nigdzie iść.
     -Yyyy… Właśnie bo…
     -Nie, nie, nie. Idziesz i się nie wykręcaj. -pogroził mi palcem.
     -Ale ja naprawdę nie mogę… Przysięgam, że to nie dlatego, że nie chcę! -położyłam dłoń na sercu, a drugą uniosłam lekko nad głową.  
     -Dlaczego nie możesz? -zasmucony spytał.
     -Boo… -co mam mu powiedzieć? Szukałam w głowie jakiejś sensownej odpowiedzi. -Bo mi rodzice nie pozwolili. -zrobiłam wrogą minę, aby nie przejrzał mojego kłamstwa. Paweł nabrał powietrza w płuca, a następnie głośno je wypuścił.
     -Liczyłem na to, że pójdziesz… Nie dasz rady ich jeszcze raz poprosić? Albo ja z nimi pogadam. Zapewnię ich, że będę cały czas przy tobie i nie będę spuszczać z Ciebie oka… -chciał coś jeszcze dodać, bo otworzył szeroko usta.  
     -To na nic. Też już im o Tobie mówiłam… o Paulinie też. Nic z tego. -puściłam bezradnie dłonie.
     -No trudno. W takim razie ja też nie jadę. Wybierzemy się w jakieś fajne miejsce i będziemy się jeszcze lepiej bawić!
     -Ymmm… obawiam się, że na to też nie pójdą. Ostatnio ich trochę… zdenerwowałam…
     -Ostatnio? Ale wczoraj jeszcze było…
     -Dziś rano. Jakieś bzdety, ale są przez tą sprawę z Mateuszem rozdrażnieni. Czy możemy już jechać? -wiedziałam, że temat Mateusza powstrzyma go od drążenia tematu. Trochę czułam się podle okłamując go, na dodatek wykorzystując zamieszanie związane z Mateuszem do własnych celów.
     -Jasne, jasne. Przebiorę się tylko.
     Paweł odwiózł mnie do domu, ale po drodze jeszcze raz spróbował mnie przekonać, abym z nim poszła na tą imprezę. Zakazałam też mu tam nie iść. To, że ja tam nie idę, to nie znaczy, że on też ma nie iść.
     Teraz bardzo ciężka chwila. Musiałam się przygotować na spotkanie z Markiem. Nie chciałam tam iść. Na samą myśl o tym brzuch dawał o sobie znać. Żołądek boleśnie się zaciskał powodując przy tym mdłości. Organizm wiedział, że Marek jest zagrożeniem. Chciał mnie przed tym uchronić i bronić się. Starałam się z całych sił zlekceważyć te wszystkie objawy. Pozostała jeszcze jedna kwestia. Nie mogłam tam iść z pustymi rękoma.
     -Mamo...  -zaczęłam, ale nagle zaschło mi w gardle. Oblizałam wargi. Nie chciałam pokazywać jej mojego zdenerwowania, bo mój plan ległby w gruzach. -Mam do Ciebie sprawę. -spróbowałam kolejny raz, ale znów to samo. Odetchnęłam głęboko zamykając na chwilę oczy. -Potrzebuję pieniędzy… całkiem sporo. Czy mogłabyś… -dziwnie było mi prosić. Przyzwyczaiłam się do nieobecności rodziców. Jak dotąd nie miałam możliwości ubiegania się o kieszonkowe czy kilka złotych na wieczorne wyjścia z przyjaciółmi. Nie miałam, bo ich nie było, albo nie interesowali się moimi planami, życiem. Po co więc miałam w ogóle się do nich zwracać? Wolałam sama sobie je wziąć, na przykład z gabinetu ojca.
     -Jak to. Po co Ci “całkiem sporo pieniędzy”? -rzuciła mi dziwne spojrzenie. Jeszcze nie nauczyłam się wszystkich jej zachowań.
     -Mam pewien problem. Potrzebuję kilka stówek, żeby to załatwić. -postanowiłam walnąć prosto z mostu.
     -Izabela? O co chodzi. DLaczego mi o niczym wcześniej nie powiedziałaś? Jesteś w niebezpieczeństwie? Musimy to zgłosić na policję…
     -Sama z ojcem tak załatwiałaś wiele spraw. Prosze Cię… Czasami lepiej rozwiązywać problemy pieniędzmy. Taki jest już świat. Powinnaś to rozumieć. -chyba uderzyłam w jej czuły punkt, bo rzuciła mi niepewne spojrzenie, a następnie popatrzyła na swój portfel leżący na blacie kuchennym.
     -Ale jako Twoja matka…
     -Mamo! Przez tak długi okres Cię przy mnie nie było. Przez wszystko przechodziłam bez Ciebie. Proszę, nie zachowuj się teraz w taki sposób. -nie krzyczałam, nie mówiłam z goryczą w głosie. Oswoiłam się z tym już dawno i teraz są to dla mnie tylko suche fakty. Nawet jeśli by mnie to ruszyło, nie miałam zamiaru tego jej pokazywać. -Wiem, że starasz się teraz wszystko naprawić, ale to nie jest odpowiednia chwila. Proszę Cię, daj mi to rozegrać po swojemu. -zrobiła zmartwioną minę. Przyłożyła dłoń do czoła i zamknęła oczy. Nie widziała co zrobić. Po kilku dłużących się minutach w końcu chwyciła za portfel i wyciągnęła cztery stówki. Popatrzyła na mnie spod byka, rzuciła pieniądze na stół po mojej stronie i wyszła bez słowa.

Mesia

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 7623 słów i 42257 znaków. Tagi: #miłość #tajemnica #akcja #zakochana

Dodaj komentarz