Moje Kochanie #7

-Biegnij Bel, biegnij!! – wydarł się Wojtek. Sam zaczął uciekać, ale pobiegł w przeciwną stronę. Byłam lekko zdezorientowana. Spojrzałam w kierunku oddalającej się postaci i dalej tkwiłam w miejscu. Usłyszałam ciche krzyki gdzieś w innych pomieszczeniach. Już tu idą. No dalej Iska! Rusz się. Zobaczyłam smugę szybko poruszającego się światła. Zaschło mi w gardle i poczułam, że muszę uciekać. Teraz. Szybko się odwróciłam i pobiegłam gdzieś w głąb korytarza pogrążonego w mroku. Za wiele nie widziałam. Polegałam głównie na moim instynkcie i pamięci. W głowie odtwarzałam sobie korytarz za dnia. Trochę to pomogło bo przypomniałam sobie o składziku sprzątaczek. Muszę tylko przejść przez salę chemiczną, wyjść na następny korytarz i pobiec prosto do malusieńkiego pomieszczenia gdzie są składowane miotły, szmaty i tym podobne, jak przystało na składzik sprzątaczek.  

Szybko odnalazłam drzwi do klasy chemicznej. Na szczęście razem z chłopakami pootwieraliśmy wcześniej klasy, które ułatwią nam dojcie do wyjść. Dziękowałam im teraz w duchu, że o chemii nie zapomnieli. Zwolniłam teraz i rzuciłam okiem na okna. Widziałam auta policyjne na zewnątrz. Chyba trzy, ale może jest ich więcej. Wszystkie stoją na parkingu przy bramie wjazdowej. Okay, tędy nie przejdę, ale może dam rade wyjść oknem w sali muzycznej. Wyjdę z drugiej strony i mnie nawet nie zauważą. Tylko będę musiała skakać przez płot. No cóż, trudno.  

Ruszyłam na korytarz, ale zanim wyszłam z pomieszczenia przysłuchałam się odgłosom. Cisza. Czysto. Spojrzałam na składzik. Okay, gdybym nie dała rady dostać się do muzyki, mogę jeszcze tam to wszystko przeczekać. Odwróciłam się i skierowałam do sali muzycznej. Niestety zauważyłam światło latarek na ścianie.
-Cholera. – wydusiłam przez zaciśnięte zęby i zerwałam się do biegu. Po chwili dobiegłam do drzwi i władowałam się do środka. Coś zleciało z półki nade mną i oberwałam w głowę. Syknęłam. Głowa mi pulsowała od uderzenia. Wiaderko z czymś w środku spadło mi na nogę. Zamierzony cel. Nie chciałam narobić hałasu. Z pewnością już by mnie znaleźli bo są tuż za rogiem. Upadek na stopę stłumił niepotrzebny mi teraz hałas. Po chwili poczułam, że mam mokro w bucie. Co jest... Spojrzałam w dół, ale zobaczyłam tylko ciemność. Wyjęłam z kieszeni telefon. Nie chciałam za bardzo świecić, bo pewnie by było widać łunę światła pod drzwiami. Zdradziłabym sama siebie. Ustawiłam najniższą jasność ekranu i z dużej odległości skierowałam wyświetlacz w stronę mojej mokrej nogi. Zanim jednak to zrobiłam, zakryłam źródło światła rękawem bluzy i słuchałam czy nikt nie idzie. A może usłyszeli jakieś dźwięki? Może teraz stoją niedaleko drzwi i upewniają się skąd dochodził hałas? Nie! Nie mogę tak myśleć! Inaczej nic nie zrobię. Ledwie dostrzegłam leżące wiaderko bez pokrywki. Cholera. Jakieś coś się wylało. Nagle do moich nozdrzy dotarł okropny zapach. Drażnił mój węch. Zatykało mnie. To pewnie jakieś środki czyszczące. Zgasiłam telefon i schowałam do kieszeni. Pomachałam dłonią przed twarzą aby choć na chwilę odpędzić ten smród. Panicznie rozglądałam się za jakąś szmatą czy czymś do przykrycia. Usłyszałam kroki na korytarzu. Zesłupiałam i zakryłam twarz rękawem od bluzy powstrzymując kaszel. Co raz bardziej brakowało mi powietrza, a odgłosy zza drzwi nie cichły. Co więcej w pewnym momencie tupot stóp zatrzymał się tuż przed moimi drzwiami. Wcześniej zarzuciłam na kałużę jakąś szmatę. Dzięki temu mniej waliło, ale i tak z trudem oddychałam. Kręciło mi się w głowie i w pewnym momencie myślałam, że zemdleję. Teraz umierałam ze strachu. Serce mało co nie wyskoczyło mi z piersi. Usłyszałam szepty tuż za drzwiami. Już wpadłam. Wiedzą gdzie jestem. Czy kogoś już mają? Może mnie wydali. Wstrzymałam oddech gdy usłyszałam ciche:
-Idziemy dalej, tu by nikt nie wytrzymał bo tak wali.- Tak! Za raz sobie pójdę i będę mogła spokojnie oddychać świerzym, zimnym powietrzem.  

Posiedziałam tam jeszcze z pięć minut. Kiedy na dobre upewniłam się, że nikogo w pobliżu nie ma, wyciągnęłam z kieszeni telefon. 0 nowych wiadomości. Mmmm... Trochę mnie to zastanawiało. Ustaliliśmy, że kiedy coś pójdzie nie tak mamy do siebie nie pisać. Psy pewnie by przeszukały telefon i byśmy się wydali nawzajem. Ale kiedy wszystko miało pójść okay, mamy do siebie napisać po drugiej w nocy. Tak dla pewności. Teraz jak myślałam o tym to głupota. Co jak napiszę do nich, a akurat policjant będzie miał jego telefon? Wtedy wpadnę prosto w ręce policji. Spojrzałam jeszcze na godzinę: 1:03. Mamy jeszcze sporo czasu na ucieczkę. Nikt nikogo nie wydaje jak by coś. Tak miało być i tak będzie.  

Wyszłam z mojego ukrycia. Powoli skierowałam się do sali muzycznej. Zanim jednak dotarłam do drzwi, usłyszałam kilka komend policjantów gdzieś daleko. Docierało tylko ciche echo. Dobrze, mam teraz okazję, aby zwiać. Zerknęłam przez szybkę w drzwiach do środka pomieszczenia. Pusto. Okno otwarte. No i miodzio! Chwyciłam za zimną klamkę. A może sprawdzę co z chłopakami? Niee... Głupi pomysł. Każdy ratuje się sam. Poza tym gdzie bym się nie ruszyła, tam pewnie by było pełno psów.  

Weszłam pewnie do pomieszczenia. Od razu rzuciłam się do okna. Świeże powietrze! Przypomniałam sobie jak niedawno dusiłam się w składziku. Dzięki Bogu nie musiałam tam długo siedzieć. Jeszcze chwile dłużej i bym tam zemdlała i prawdopodobnie się udusiła. Nie stałam dłużej bezczynnie, wspięłam się na stojącej obok szafie tak, abym sięgnęła dłońmi parapetu. Podciągnęłam się i przeszłam przez małe okienko. Sala muzyczna znajduje się w piwnicy co oznacza, że nie muszę już zeskakiwać z okna tylko od razu znajduję się na trawie. Wyczołgałam się do końca i przymknęłam za sobą okno. Starałam się je całkowicie zamknąć, aby później nie było zamieszania, jednak nie dałam rady. Zostawiłam już to i nałożyłam na głowę kaptur, aby zakryć blond włosy. Mimo panującego mroku bałam się, że ktoś jednak zobaczy je i odgadnie ich kolor. Trzeba zachować ostrożność. Schyliłam się i przeszłam wzdłuż wysokiej siatki. Gdzieś tu jest dość łatwo wejść. Mam. Rozejrzałam się jeszcze, ale nic niepokojącego nie widziałam. Ostrożnie wspięłam się na słupek łączący siatki. Wejść jest łatwo. Gorzej z zejściem. Przełożyłam nogi na drugą stronę i zeskoczyłam. Cholera! Zaczepiłam leginsami o siatkę. Spojrzałam na rozerwane spodnie. Piekła mnie noga. Pewnie sobie ją rozwaliłam, ale nie mam teraz czasu, aby się tym zająć. Chciałam się jak najszybciej stąd wyrwać. Zerwałam się do biegu. Poczułam, że pulsuje mi noga. Każdy kolejny krok kosztował mnie okropnym bólem. A ciekawe jak to będzie, kiedy adrenalina opadnie. Chyba będę się zwijać i drzeć. Teraz muszę się skupić tylko na jednym. Zaczęłam robić równe kroki i utrzymałam miarowe tępo oddechu.
  
Lubiłam biegać. Mogłam odpędzić myśli dzięki temu. Pędziłam przez jakieś krzaki nic nie widząc. Czasami, kiedy zza chmur wyglądał Księżyc, widziałam gdzie stawiać nogi. Następnie wbiegłam w las. Miałam już obmyśloną trasę do domu. Musiałam tylko odnaleźć odpowiednią ścieżkę i pójdzie jak z płatka. Przystałam na chwilę. Poczułam jak po łydce spływa mi coś ciepłego. No nieźle. Pewnie sobie jeszcze bardziej rozwaliłam. Kiedy o tym pomyślałam przeszył mnie ból. Głośno nabrałam powietrza przez zaciśnięte zęby. Wyjęłam z kieszeni telefon i włączyłam latarkę. Podświetliłam nogę. No, no, no. To się urządziłam. Miałam rozerwaną skórę i głęboką ranę po drucie na łydce. Wolałam na to nie patrzeć. Zakryłam to poszarpanymi leginsami, aby w dalszym biegu mocniej tego nie spieprzyć. Podświetliłam tereny obok. Nie kojarzę zbytnio nic co tu się znajduje, a przecież codziennie skracam sobie tędy drogę do szkoły. Może za bardzo oddaliłam się na wschód. Chciałam pobiec bardziej na lewo, ale noga dała o sobie znać i jak na razie nie chce, abym o niej zapomniała. Syknęłam. I na co mi ta rana? Tylko wszystko komplikuje. Lekko kulejąc poszłam na zachód. Wyostrzyłam zmysły i nasłuchiwałam niepokojących dźwięków. Jest tutaj zupełnie inaczej niż za dnia. Powiem szczerze, że teraz się nawet trochę bałam. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje jednak za każdym razem, kiedy się odwracałam, nikogo ani niczego tam nie było. Już moja psychika tak działa i mam jakieś urojenia czy faktycznie ktoś mnie śledzi? Wolałabym to pierwsze, ale dla pewności zaczęłam biec. Nie patrzyłam już czy mnie noga boli bo coś się zerwało za mną w pościg. Serce o mało co nie wyskoczyło mi z piersi. Już nie dbałam o miarowe tępo oddychania czy takiej samej długości kroki. Biegłam ile sił w nogach. Co chwilę potykałam się o coś ale nigdy nie upadłam.  

W pewnym momencie w coś uderzyłam. Było to coś tak potężnego, że odbiłam się i upadłam ciężko na ziemię. Zwijałam się z bólu. Zakryłam dłonią głowę, skuliłam się i osłoniłam ranną nogę. Nie chciałam pokazać przeciwnikowi moich słabych punktów. A może właśnie to zrobiłam zakrywając je? Teraz leżałam i czekałam na cios. Miałam już wszystko w dupie. To coś, bądź ktoś z pewnością żywą mnie tu nie zostawi. Leżałam tak jeszcze chwilę. Cisza. Co jest? Podniosłam ostrożnie wzrok. Nic ani nikt nade mną nie stał. Obejrzałam się energicznie dookoła. Nic. Z bólem i grymasem na twarzy podniosłam się z ziemi.  
-To w co ja tak pieprznęłam?- Powiedziałam na głos z nutką złości. Sięgnęłam po leżący telefon i podświetliłam teren na wprost. Ohoo... Zderzenie z drzewem. Super. To dlatego teraz wszystko mnie boli! Wkurzyłam się sama na siebie. Pewnie mnie nic nie goniło tylko sobie tak wmówiłam. Przetarłam twarz ręką. Po policzkach spłynęły mi łzy. Usiadłam z powrotem na ziemię. Bardziej na nią opadłam z bezsilności. Pozwoliłam sobie na płacz.
-Co ja wyprawiam? Co ja kurwa robię?!- wykrzyczałam gorzko przez łzy. Trzęsło mi się całe ciało od zanoszenia się. Siedziałam jakieś dobre pięć minut i beczałam. Teraz już trochę ochłonęłam. Siedziałam i myślałam. Nagle jakaś głośna muzyka zaczęła grać przy moim uchu. Zerwałam się na równe nogi gotowa na wszystko. Przestraszonym wzrokiem szukałam źródła dochodzącej muzyki. Okazało się, że to tylko dzwoni mój telefon. Maaaatko! Myślałam, że dostanę zawału. Podskoczyłam do telefonu i spojrzałam na wyświetlacz. Wojtek dzwoni.
-Tak? - powiedziałam jeszcze trochę łamiącym się głosem.
-Iza? C...co jest... – mamrotał pod nosem. -Złapali Cię? – dodał szybko i energicznie. Chyba się bał, że do mnie zadzwonił.
-Nie, nie. Wszystko okay. -wysiliłam się na stanowczy ton.
-Ohhh... Już myślałem. Jak dobrze! -prawie krzyczał i słyszałam w jego głosie wielką radość.
-A Ty mam rozumieć, że też okay? -spytałam dla pewności.
-No raczej, nie inaczej. Tylko czemu do cholery nie dzwoniłaś?! Była umowa. -był ewidentnie zły. On chyba nie widział w tym tego zagrożenia co ja.
-A pomyślałeś, że jak do mnie zadzwonisz to nie odezwę się ja, tylko jakiś psiarz? -powiedziałam trochę ze złością. No bo za co on mnie obwinia? Niech pomyśli czasami a nie od razu się czepia.
-Ale to już teraz by było dawno po przesłuchaniu. Telefon i tak byśmy mogli z pewnością zabrać. Nie pruj się już.  
-Bo mi wyrzuty robisz, a wolałam być ostrożna do cholery.
-Dobra, dobra, nie ważne. Odzywał się do Ciebie Marek?
-Nie.
-No to wpadł.
-Jak to?! -zakryłam dłonią usta.
-No kogoś złapali. Zrobił się zamęt przy matmie. Chciał tam zwiać najwidoczniej, ale go złapali. Głupek nie pomyślał.
-Za blisko głównego wyjścia. -dopowiedziałam i ze zrozumieniem pokiwałam głową. Nie widzi tego, ale jakoś tak to zrobiłam.
-Dokładnie. Nie wiedziałem kogo złapali, ale Ty biegłaś w przeciwnym kierunku, więc wolałem najpierw do Ciebie zadzwonić. Byłaś prawie pewniakiem.
-Kurde... Nie wdupi nas, co?
-Nie, nie... Umowa była, że bierzemy na siebie.
-Ale pamiętasz, że co do tego to pewny nie był.
-Nie wyda nas. -słyszałam, że się trochę waha. -Yhm... Nie ważne. Nie chce mi się teraz o tym myśleć. Gdzie jesteś? -kiedy to powiedział i przypomniał mi, że siedzę w lesie, jest tu zimno, wilgotno i ciemno, przeszedł mnie dreszcz.
-W lasku przy moim domu -opatuliłam się bardziej bluzą.
-Haha. Już idę bejbe! -powiedział radośnie i się rozłączył. Chciałam mu powiedzieć, że dam radę, ale już sama nie wiedziałam gdzie dokładnie jestem. Jeszcze do tego ta głupia noga. Teraz pulsowała i sprawiała mi okropny ból. Zacisnęłam pięść i przygryzłam policzek od środka. Spojrzałam na telefon. 2:24. Zwlekał z zadzwonieniem. Pewnie nie był pewny co do swojej teorii o zostawieniu telefonu przez policje. Uśmiechnęłam się. Czyli moje obawy były trochę słuszne.

Nie musiałam długo czekać na Wojtka. Szybko mnie znalazł. Wcześniej napisał mi, że mam świecić latarką. Chyba dzięki temu mnie szybko znalazł. Niestety moja bateria w telefonie na tym ucierpiała. Miałam zaledwie 2 procent.
-Ej, mówiłaś, że wszystko w porządku. -pokazał palcem na rozwaloną łydkę. Widziałam smutek w jego oczach. Dziwne w sumie. Wojtek to dupek, a tu proszę. Martwi się.
-Aaa tam, draśnięcie. -machnęłam ręką. Dalej mnie bolała, ale trochę mniej. Pewnie przez to, że zmarzłam tak, że nie czułam nóg i dłoni.
-Jejku, jejku. – złapał mnie za ręce i pomógł wstać, a potem wziął mnie na barana bo nie byłam w stanie iść na własnych nogach.
-Dzięki -mruknęłam mu przy uchu i wtuliłam się w jego plecy. Był cieplusi. Wiedział, że wcale nie robię to dlatego, że coś do niego czuję. Wyjaśniliśmy sobie tą kwestę. To tylko mój dobry ziąbel i tyle. Chociaż czasami mnie pociągał.  
Odprowadził mnie do domu, pomógł wejść przez okno do mojego pokoju i poszedł.

Leżałam na łóżku twarzą do sufitu. Myślałam nad tym co ostatnio się ze mną dzieje. Po wyjściu ze szpitala robię wszystko, żeby zapomnieć. Dokładniej robię wszystkie głupoty tego świata. Upijam się do nieprzytomności, imprezy mam codziennie, czasami sobie zapalę zielone... Odstresowuję się, zapominam. Ostatnio zaczęliśmy z chłopakami robić takie akcje jak ta. Fajna zabawa. Ta adrenalina i w ogóle. Czasami jednak zwalniam. Staję się taka jak kiedyś. Spotykam się wtedy z Paulą i Szymonem. Kiedyś na mnie krzyczeli, że jestem głupia, ale teraz już się poddali. Po prostu są tacy jak kiedyś. Opiekuńczy i kochani. Cieszę się, że mam ich przy sobie, pomimo tego co robię. Miałam się iść jeszcze wykąpać i przebrać, żeby rodzice nie zczaili, ale niestety zasnęłam.

-Izabela?! Co to do cholery ma znaczyć?! -wyrwał mnie ze snu krzyk ojca. Jaaa pierdole. Jeszcze tego brakowało. Przetarłam dłońmi twarz. No to się zaczyna codzienna jatka. -Znowu gdzieś po nocy się szlajałaś! Co Ty gówniaro zmalowałaś znów?! -machał rękom w każdą stronę.
-Daj spokój. Już cichooo... -głowa mnie od niego bolała. Leniwie usiadłam na łóżko i smętnie na niego popatrzyłam. -Nic się nie stało. Możesz wyjść z mojego pokoju? PROSZĘ? -ostatnio truł mi dupę, że nie mówię proszę. No to ma. To co, że mówię od teraz to z drwiną i obrzydzeniem. Widać, że to go dotyka bo zmarszczył brwi, skrzyżował ręce na piersi i pokręcił głową zażenowany. Triumfowałam.
-Kochanie, nie możesz przez to wszystko co się stało teraz tak się zachowywać. -odezwała się mama. Miała czułość w oczach. Jedynie ją potrafiłam jako tako znieść. Choć trochę mnie rozumiała i nie krzyczała tak na mnie jak ojciec. Już miałam jej łagodnie odpowiedzieć, że przepraszam, i że wszystko jest okay. Chyba nawet wiedziała co miałam na myśli bo się delikatnie do mnie uśmiechnęła. Ale ojciec nie dopuścił mnie do słowa.
-Po cholerę w ogóle zadajesz się z tamtymi dupkami? Masz dobrych przyjaciół ale ich odtrącasz!
-Powiedziałam coś! Wypieprzaj z tego jebanego pokoju! -wybuchłam. Nienawidzę go! Wstałam, otworzyłam mu drzwi i zacisnęłam pięści.
-Jak Ty się do ojca odzywasz?! -najwidoczniej żyłka mu puściła. Był wściekły. Na szczęście mama go łagodnie wyprosiła z pokoju. Posłuchał się.
-Kochanie, przepraszam za niego. Wiesz jak zareagował na Mateusza... Nie radzi sobie po prostu z tym wszystkim. -mama mówiła miękko i delikatnie. Nagły wyjazd Mateusza od tak sobie, nie wiadomo gdzie, też ją mocno dotknął, ale ona mimo to była ciepła i normalnie funkcjonowała. Ojciec za to na mnie darł japę. Nawet jak nic nie odwalałam.  
-Mamo, a myślisz, że mi nie jest ciężko? -bezradnie spuściłam ręce.
-Wiem, wiem. Każdemu z nas jest ciężko. -położyła mi dłoń na ramieniu. Nie trwało to długo, bo zdjęłam jej rękę.
-Nie rozmawiajmy już o tym. Chcę w ogóle zostać sama. -nie patrzyłam jej w oczy. Błądziłam wzrokiem po podłodze. Mama nic więcej nie powiedziała tylko pokiwała ze zrozumieniem głową i wyszła. Nie była zła. Nie chciałam nawet tego. Jakoś od kiedy nie ma z nami Mateusza, zbliżyłyśmy się z mamą do siebie. Myślę, że się trochę zmieniła. Całkiem mnie to cieszyło.

Siedziałam na dachu i patrzyłam na zachód Słońca. Miałam na sobie luźny, szary T-shirt, czarne dresy i szare, krótkie trampki. Ostatnie promienie ogrzewały moje nogi i ręce. Włosy co chwilę rozwiewał wiatr. Z początku walczyłam z nimi i próbowałam je przygładzać i układać, ale ostatecznie się poddałam i pozwoliłam im swobodnie falować na wietrze.
-Siemaneczo. -nagle na dach wspiął się Wojtek.
-O, heja. -klepnęłam miejsce obok mnie.
-Jak tam noga? -wskazał głową na bandaż na łydce.
-Aaa w porząsiu. -powędrowałam za nim wzrokiem. -Zrobiłam sobie sama. Nie chciałam pokazywać mamie bo by za bardzo się zmartwiła.
-Mmm... -pokiwał głową. -Krwawi jeszcze, co? -wskazał palcem plamę na bandażu.
-Jeszcze tak. Wiesz... Jak biegłam to ją w ogóle rozharatałam. Myślę, że za kilka dni już się uspokoi.
-Jesteś głupia, wiesz? -śmiał się przyjaźnie.
-Ahhh tak? Ja tam jednak sądzę, że Twojej głupoty i tak nikt nie zdoła przebić! -zawtórowałam mu śmiechem.
-Ej, nie podskakuj Mała! -dał mi kuksańca w ramię na co ja się zaśmiałam i poczochrałam jego bujną, brązową czuprynę. Za chwilę potrząsnął głową i wszystkie włosy wróciły na swoje miejsce.  
-No to na uśmierzenie bólu! -wyjął z bluzy dwa piwa i jedno mi podał. Siedzieliśmy tak do późnej nocy. Gadaliśmy i się śmialiśmy. Później musiał już iść bo ktoś po niego zadzwonił. Posiedziałam jeszcze chwilkę sama na dachu i również postanowiłam wracać do pokoju. Zeszłam na niższy daszek przy werandzie i ostrożnie podeszłam do swojego okna. Od dziecka tak robiłam z Mateuszem. Wspinaliśmy się na dach i oglądaliśmy wschody i zachody Słońca, gwieździste i słoneczne niebo. Teraz robię to sama. Czasami towarzyszy mi Wojtek albo Szymek, ale na prawdę sporadycznie. Nie chcę już tego robić z kimś innym, tylko z Mateuszem sprawiało mi to tyle frajdy. Pokazał mi jaki potrafi być piękny świat. Dzięki niemu jestem wrażliwa na piękno.  

Teraz jednak jestem na niego zła. Dlaczego zostawił nas wszystkich bez słowa? Kiedy leżałam jeszcze w szpitalu to przyszedł do mnie raz. Na początku myślałam, że przyjechał w zwykłe, braterskie odwiedziny jednak się pomyliłam. Przyszedł wtedy się pożegnać. Nie powiedział tego wprost, ale ja i tak to wyczułam. Szkoda, że tak późno. Nie chciałam jednak o nic pytać. Myślałam, że będę miała jeszcze okazję, ale się najwidoczniej pomyliłam. Przepadł jak kamień w wodę.  

Poszłam pod prysznic i położyłam się spać. Byłam zmęczona tym wszystkim.

Mesia

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3789 słów i 20358 znaków.

4 komentarze

 
  • niejestempiekna

    Ja chce jeszcze! :)

    18 lip 2016

  • Mesia

    @niejestempiekna Phaha  :lol2: Cieszę się bardzo ;)

    18 lip 2016

  • Misiaa14

    Piękne :3

    18 lip 2016

  • Mesia

    @Misiaa14 Dzięki ;)

    18 lip 2016

  • Malineczka2208

    No nieźlee <3 Czekam na kolejną :)

    17 lip 2016

  • Mesia

    @Malineczka2208 Dzięki ;)

    18 lip 2016

  • cukiereczek1

    No no rewelacyjna część nie mogę doczekać się już kolejnej. :* :)

    17 lip 2016

  • Mesia

    @cukiereczek1 Dzięki ;)

    18 lip 2016