Moje Kochanie #14

Siedzę gdzieś głęboko pod ziemią, w magazynach zoo. Składowanych jest tutaj masa przeróżnych rzeczy. Wcześniej, kiedy schodziłam dość wąskimi i strasznie stromymi schodami z mlecznego kamienia, widziałam korytarze prostopadłe do klatki schodowej. Prowadziły one tylko do jednego pomieszczenia, każde takie znajdowało się na jednym piętrze. Pomyślałam więc, że pomieszczenia te muszą być bardzo rozległe. Szukałam jakichkolwiek oznaczeń, ale takich nie było. W dodatku światło emitowane z tylko jednej, małej, podłużnej lampeczki w metalowym, siatkowym pokrowcu, nie dawało możliwości przypatrzenia się zawartości tych pomieszczeń. W mroku, jaki panował na końcu korytarzyków, mogłam jedynie dostrzec zarys ostrych kantów w ścianie. Były to framugi, ale nie widziałam drzwi. Najwidoczniej ich w ogóle nie było, pomieszczenia nie zostały nimi odgrodzone od korytarzy.
     Jeden z czterech magazynów, w jakim się obecnie znajduję, jest rozległy, ale bardzo niski. Może mierzy dwa metry wzwyż, nie więcej. Regały tworzą określone ścieżki. Nie ma tam jednak żadnych oznaczeń, więc wszystko przypomina ogromny labirynt. Zauważyłam, że jeśli idzie się wzdłuż lewej ściany trafia się na różne przyrządy. Tu i ówdzie leżą łopaty, ogromne, lub też mniejsze, nożyce do podcinania liści, grabie itp. Kiedy szło się w głąb, zaczynało się składowanie jakichś maszyn elektrycznych. Niektóre były mniejszymi, poręcznymi urządzeniami, inne większymi. Widziałam jakieś pompy, agregaty i takie tam. Kolejna droga, jaka była do wybrania, wiodła przez sam środek wielkiego magazynu. Widziałam, że na metalowych, prostych półkach są skrzynie, w których przewożona jest żywność dla zwierząt. W luce, tuż pod najniższą półką, leżą stosy brązowych worków, pewnie z paszą. Na samym końcu, na kamiennej posadzce leżały snopki z sianem i słomą. Ostatnia droga, która głównie prowadziła przy prawej ścianie, wiodła przez dział z… z nie wiadomo czym. Na półkach ułożone były ogromne skrzynie. Niektóre miały na sobie coś napisane, albo przyczepione były do nich kartki z informacjami, ale nic nie mówiło o tym, co się w nich znajduje. Reszta regałów pomiędzy tymi trzema głównymi drogami było ustawionych pod różnymi kątami, tworząc czasami coś na kształt pomieszczenia, czasami tworzyły ślepe zaułki, a czasami stały pojedyncze regały, a dookoła nich była pusta przestrzeń.
     Na ścianach magazynu, w określonej, choć nie tak małej odległości były rozmieszczone te same lampki, co na tajemniczych korytarzach. Dawały one niewielkie światło, które i tak było tłumione przez metalową obudowę. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i kurzu. Co prawda, nie widziałam ogromnych pajęczyn w kątach, ale i tak miałam wrażenie, że wszystko tutaj jest brudne i przykryte grubą warstwą szarego kurzu.
     Kiedy stawiałam kroki na kafelkach, którymi wyłożono magazyn, dźwięk niósł się echem ze zdwojoną siłą, przypominając dudnienie stu par ciężkich, wojskowych butów, a nie jednej pary malutkich stópek. Trochę mnie to przerażało.
     Trzymam w dłoni karteczkę z zapisanymi jakimiś informacjami. Mam odszukać określoną skrzynię oznaczoną w ten sam sposób. To chyba jakiś adres, skąd ją przysłano oraz jakiś kod, może numer seryjny. Co jest w tym bardzo dziwnego to to, że nie zleciła mi to pani Kasia, ani Paweł, ani nawet żaden pracownik, którego mniej więcej bym kojarzyła. Mężczyzna, który przydzielił mi to zadanie miał inny uniform niż wszyscy. Był w odcieniu ciemnej szarości, oraz wydawał się być bardziej oficjalny i elegancki. Wnioskuję, że jest to bardzo ważna osobistość w społeczeństwie pracowników zoo. A jak to się w ogóle stało, że to on mi zlecił takie zadanie?  
     Stałam przed domkiem w którym mieści się szatnia. Jakaś młodsza pracowniczka poinformowała mnie wcześniej, a w sumie każdego nowo przyjętego pracownika, stając na krzesło i krzycząc, że mamy się zebrać przed domkiem i na kogoś oczekiwać. Sama nie wiedziała na kogo. Powiedziano jej, że na pewno ktoś się zjawi i sami będziemy wiedzieli, że jest to odpowiednia osoba. “Aha.” Co mnie jeszcze zdziwiło to to, że nikogo ze starszych, doświadczonych pracowników nie widziałam. Paweł też bez słowa gdzieś się zakręcił, a potem znikł.
     Staliśmy i czekaliśmy. Nikt nie wiedział co się dzieje i czego możemy się spodziewać. Przez pierwszych kilka minut panowała cisza. Słyszałam tylko jakieś szepty wokół mnie. Prawdopodobnie nikt nie odważyłby się głośniej odezwać. Później, po upływie kolejnych kilku minut wszyscy już bez skrępowania wyrażali swoje zdanie. Mówili, jak to tak można wystawiać nas na mróz, każąc czekać na nie wiadomo kogo i nie wiadomo ile. Ja natomiast stałam cicho i się nie odzywałam. Wiedziałam, że coś grubszego się szykuje i teraz pozostało nam tylko oczekiwanie na dalszy rozwój wydarzeń. Może będzie to coś przyjemnego, a może okazać się być czymś, co zapamiętamy na długo, niekoniecznie w zielonych barwach. Narzekanie i zrzędzenie nic tu nie da.
     Wyjęłam upchany pod zieloną kurtką szalik i bardziej się nim okryłam zakrywając usta i nos. Poprawiłam też zsuwającą się na oczy czapkę i wepchałam pod nią kosmyki włosów, które mi przeszkadzały. Dłonie z trudnością schowałam do kieszeni kurtki. Zdążyły mi już dobrze zmarznąć przez co palce były zdrętwiałe, odmawiające posłuszeństwa. Rozejrzałam się dookoła. Nagle w oddali dostrzegłam zbliżającą się postać. Wraz ze zmniejszającą się odległością, która nas dzieliła, postać stawała się wyraźniejsza i ostrzejsza.
     Mężczyzna, liczący sobie ponad 40 lat, podszedł do nas z jakimiś papierami w dłoni. Miał na sobie ciemnoszary uniform. Na lewej piersi nosił jakieś przypinki. Może pełnią rolę jakichś odznaczeń, orderów, czy coś w tym rodzaju. W końcu, kiedy wszyscy wokół się uspokoili i zapadła cisza, podniósł na nas wzrok. Omiótł spojrzeniem wszystkich zebranych po czym z powrotem spojrzał w papiery. Zmarszczył brwi, podniósł wzrok przyglądając się każdej twarzy i ponownie powiódł nim do dokumentów.
     -Gabriela Dankowska. -jego głos przedarł się niczym brzytwa przez panującą ciszę. Był ochrypły i nieprzyjemny. -Wystąp! -uniósł głos, ale nic poza tym. Nie obdarzył nawet spojrzeniem drobnej dziewczyny, widocznie zestresowanej i lękliwej, która wykonała jego polecenie. W zamian za to wyciągnął do niej dłoń, w której trzymał jakiś papierek. Dziewczyna po chwili wahania chwyciła ją i przeczytała po cichu. Widziałam jak jej oczy wodzą za tekstem. W momencie na jej twarz wpłynęło zdziwienie pomieszane z oszołomieniem. Wlepiła wzrok w mężczyznę i czekała na jakieś wyjaśnienia.  
     -Dostałaś zadanie, rusz się! -warknął dalej na nią nie patrząc. Przemieszał kilka trzymanych kartek i znów wyczytał jakąś osobę.
     -Emmm… przepraszam. Co to wogóle ma… -jakiś chłopak wyszedł na przód i chciał coś powiedzieć.
     -Cisza! Nikt Cię o nic nie pytał, więc siedź cicho i czekaj na swoją kolej! -chłopak, który na początku był taki odważny i pewny siebie, teraz ze spuszczoną głową wrócił na swoje miejsce i nie odezwał się ani słowem. Dziewczyna zaś jeszcze chwilę stała, ale widząc jak druga osoba odchodzi, uprzednio otrzymując taką samą kartkę, sama ruszyła w swoją stronę.
     Nie miałam pojęcia co się dzieje. Mimo to stałam w oczekiwaniu na swoją kolej. Nikt więcej nie odważył się o nic zapytać, więc czekałam na mój papierek z nadzieją, że wtedy się wszystko wyjaśni. Kiedy zostały ostatnie trzy osoby, w tym ja, strach zjadał mnie od środka. Jedna osoba ubyła. Za nią poszedł kolejny chłopak, aż w końcu zostałam ja. Byłam na szarym końcu.
     -Izabela Ostrowska! -trzymał ostatni pliczek kartek. Wystąpiłam przed nim i wyciągnęłam jedną rękę z kieszeni. Facet się na mnie spojrzał, a ja zobaczyłam w jego oczach surowość i brak jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Przeszywał mnie złowrogim spojrzeniem, które boleśnie odczuwałam na swoim ciele. Podał mi karteczkę.
     
     “Odszukaj skrzynię z magazynu oznakowaną w następujący sposób:
     Koszowo, ul. Bielicka 6
     W.A.P.I.
     Spółka Zjednoczonego Towarzystwa
     2540629965853182606695 |||||||||||
     Zameldować się ze znaleziskiem do centrali.”


     Nie chcąc go jeszcze bardziej denerwować po prostu skinęłam głową i ruszyłam w stronę domków, w których składowano rzeczy z myślą, że to właśnie o to chodzi.
     -Wróć się. -warknął. Z ogromną kulą w gardle posłusznie wróciłam na miejsce. Zlustrował mnie spojrzeniem od stóp do głowy i tak jakby od niechcenia rzucił. -Patrz pod nogi. -Ponownie skinęłam głową, ale nie wiedziałam jeszcze co to miałoby znaczyć. Byłam jednak pewna, że nie chodzi o coś dosłownego. Stałam przed nim czekając na pozwolenie, aby odejść. -Ruszaj! -krzyknął, jakby czytał mi w myślach. Obróciłam się na pięcie i obrałam ten sam kierunek co wcześniej. W głowie szukałam wyjaśnienia jego słów, a raczej wskazówki, oraz myślałam co może oznaczać to całe “zadanie”.
     Tak właśnie trafiłam tu, do magazynów pod budynkami pełniącymi rolę składzików. Jak się okazało, to co powiedział mi tamten facet, było bardzo cenne i przydatne. Wejście było pod klapą w podłodze. W dodatku było ono przykryte pudłami. Wpadłam na to widząc ten sam motyw w kilku filmach, gdzie ukryte wejścia były pod dywanami, albo meblami. Sprytne, ale bardzo przewidywalne.
Przeszukałam już trzy magazyny, leżące na wyższych piętrach. Został mi czwarty, ostatni. To tutaj musi znajdować się ta cholerna skrzynka, ale jak dotąd jej nie znalazłam, chociaż rzuciłam okiem na składowane skrzynie. Fakt, nie przyglądałam się za długo. Po prostu chciałam rozeznać się w tym labiryncie regałów, aby się nie zgubić tak, jak to się zdarzyło gdy przeszukiwałam pierwsze pomieszczenie. Teraz, gdy w głowie poukładałam sobie mniej więcej rozmieszczenie dróg, przeredagowałam to jeszcze raz i sporządziłam prowizoryczną mapę, jestem prawie pewna, że ten incydent się nie powtórzy.
     Nie wiem czego mam tak właściwie szukać. Czy jest to w dziale żywności, czy w dziale z maszynami i przyborami, czy może w tym ostatnim? Byłam już w sumie bardzo zmęczona. Siedziałam w tych podziemiach dobrych kilka godzin, chociaż nie wiem ile dokładnie, bo rozładował mi się telefon. Chciałam jak najszybciej wypełnić to cholerne zadanie i mieć już spokój.
     W końcu zdecydowałam, że zacznę od tych tajemniczych skrzyń po prawej stronie. Miały na sobie przylepione jakieś karteczki z informacjami, więc jest duże prawdopodobieństwo, że jedna z nich stanowi mój cel. W dodatku skrywają w sobie coś nieodgadnionego, coś tajemniczego, podobnie jak informacje na mojej karteczce. Nie mam pojęcia co ten adres i numer oznaczają, więc jedno z drugim ma wiele wspólnego.
     Poszukiwania były mozolne, choć ograniczone były do jakiejś 1/4 zawartości tego pomieszczenia. Niektóre skrzynie były bardzo ciężkie, a odczytanie zawartości ich przyklejonych karteczek było niemożliwe. Musiałam więc większość z nich zdejmować z regałów, w ewentualności lekko je wysuwać, aby dostać się do karteczek. Na szczęście skrzynia, którą miałam za zadanie odnaleźć i dostarczyć do centrali, była całkiem lekka. Na pewno nie ważyła tyle, co te niektóre, które nawet nie drgnęły, kiedy chciałam je przesunąć.
     Oto moja zdobycz. Drewniany graniastosłup w jasnym kolorze, chociaż warstwa kurzu sprawiała, że skrzynia ta wydawała się lekko szarawa. Na froncie wypalone były jakieś literki i liczby, ale nie zgadzały się z moją karteczką. Miała ona jednak przyklejony papierek, na którym zapisano te same dane, których poszukuję.
     Wycieńczona tym wszystkim staram się wynieść tą skrzynię na zewnątrz, lecz wszystko jest przeciwko mnie. Ręce odmawiają mi posłuszeństwa, gdyż po wcześniejszym dźwiganiu tych ciężarów mięśnie w przedramionach to mocno odczuły i teraz przeszywa mnie ostry ból. Schody są koszmarnie długie, sprawiają wrażenie, że nigdy się nie skończą. W dodatku są tak strome, że teraz, kiedy idę mam lekką zadyszkę, a nogi z trudem podnoszę na wysokość stopni.
     Chce mi się płakać. Dlaczego takie coś się dzieje? Czuję się bezsilna. Moje ciało odmawia mi posłuszeństwa i chce się zatrzymać. Zagryzam dolną wargę i tłumię chęć płaczu. Wmawiam sobie, że dam radę i już za chwilę ujrzę wyjście.
     -Przepraszam…? -powtarzam to już chyba trzeci raz. Lekko mnie już to krępuje i wkurza. -Czy mogłaby pani na chwilkę…
     -Nie widzisz, że jestem zajęta?! -z oburzeniem rzuciła długopisem w stosik kartek, które właśnie przeglądała.
     -Bo ja przyszłam oddać tą skrzynkę… te zadanie… -zestresowała mnie ta kobieta, a w dodatku sama nie wiedziałam jak nazwać to całe “zadanie”
     -Ahh… -machnęła ręką i wyjęła jakąś teczkę. -Nazwisko?
     -Ostrowska. -pospiesznie odpowiedziałam, aby bardziej nie wkurzać kobiety.
     -Zostaw to tu i daj mi już spokój.  
     Zrobiłam to, co nakazała i wyszłam z wielkiego budynku. Tu, na świeżym powietrzu tak lekko mi się oddycha, nie to co w podziemnych magazynach pełnych kurzu. Skierowałam się do budynku z szatniami. Widziałam, że kilku młodziaków wchodzi do tego budynku, więc sama też tam poszłam. Może ktoś w końcu mi wyjaśni, co tu jest grane…
     Już przed domkiem słyszałam jakieś podniesione, radosne głosy. Pewnie każdy opowiada sobie teraz jakie przygody na nich czekały. A ja… Ja się nie cieszyłam. To było cholernie męczące, a czasami nawet przerażające. Te podziemia były prawie jak z horroru. Nie to, że jestem leniwa i nie pasowało mi łażenie i szukanie tej skrzyni. Po prostu nie widzę w tym sensu. Powiązania z moimi codziennymi obowiązkami w pracy nie ma prawie żadnego. W dodatku wszystko robiłam na ślepo, bo nie wytłumaczono mi gdzie mam konkretnie iść, ani czego się spodziewać. Ale w sumie zwiedziłam coś… Coś, o czym najprawdopodobniej bym się nigdy nie dowiedziała. Te podziemia były jak z bajki. Nie powiem, strasznej bajki, ale jednak.
     Otworzyłam lekko drzwi, tak, jakbym się czegoś obawiała, albo jeszcze raz zastanawiała się, czy chcę tam wejść. W końcu pewnie popchnęłam drzwi i spokojnym krokiem przekroczyłam próg. Od razu buchnęło we mnie ogrzane powietrze. Przeszedł mnie dreszcz.
     W pomieszczeniu zgromadziło się wiele osób. Wszyscy byli młodzi. To te same twarze, co razem ze mną stały przed domkiem w oczekiwaniu na starszego mężczyznę. Wydawało mi się jednak, że nie wszyscy jeszcze dotarli. Pewnie nie skończyli swoich zadań. A wydawało mi się, że i tak długo to wszystko trwało. Postanowiłam pójść do szatni się przebrać. To chyba już koniec mojego dyżuru, a przynajmniej taką mam nadzieję. Po drodze zaczepiła mnie ta sama, drobna dziewczyna, która rano wszystkim oznajmiła o zbiórce.  
     -Przepraszam… -lekko szturchnęła mnie palcem w ramię, aby zwrócić na siebie moją uwagę. -Hej. Wiesz może, czy kogoś jeszcze brakuje? Orientujesz się odrobinkę?  
     -Mmm… -omiotłam wzrokiem towarzystwo. -Nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć kogo jeszcze brakuje, ale jestem prawie pewna, że niektóre osoby nie dotarły. -dziewczyna uniosła brwi, a na twarz wpłynęło jej zdziwienie.
     -Na prawdę? Kurcze… myślałam, że to już wszyscy… A orientujesz się może ile około osób brakuje? -dodała z nadzieją w głosie.
     -Nie więcej niż… Pięć osób? Tak, chyba tak. -jeszcze raz spojrzałam na znajdujących się w pomieszczeniu ludzi.  
     -Okay, dzięki. A i jeszcze coś! Przekazano mi, że wszyscy mamy tutaj zostać, aż do powrotu pozostałych osób. Znowu ma do nas ktoś przyjść.
     -Okay. -lekko się do niej uśmiechnęłam, choć nie wyrażało to moich uczuć. Po prostu uśmiechnęłam się z grzeczność. Ta odwzajemniła gest i wmieszała się w tłum.  
     W takim razie muszę tutaj jeszcze chwilę poczekać. Zresztą nie wiem gdzie jest Paweł i czy sam już skończył swoją zmianę. Rozejrzałam się w poszukiwaniu zegarka. To wyjaśni sprawę.  
     20:14
     O cholera! Od 15:30 użerałam się z tym zadaniem! Nic dziwnego, że jestem już lekko zmęczona. Mam do tego prawo po spędzeniu takiej ilości godzin pod powierzchnią ziemi, w jakichś zakurzonych, zimnych magazynach, w poszukiwaniu skrzyni i dźwiganiu jej z powrotem na zewnątrz. Kurcze… Paweł już skończył pracę dobrych 45 minut temu. Ciekawe jak ja teraz wrócę do domu, kiedy mój telefon padł i nie mam możliwości zadzwonienia do rodziców. Chociaż ich pewnie i tak nie ma w domu… Znalazłam sobie miejsce na kanapie pod ścianą i przeczekałam tam resztę czasu.
     W przeciągu 15 minut dołączyła do nas reszta. Ostatnia osoba, która weszła do pomieszczenia była w tragicznym stanie. Dziewczyna miała ślady po łzach, podkrążone, czerwone oczy i jeszcze lekko drżała po płaczu. Zmarszczyłam brwi. “Co się jej stało? Co miała do zrobienia?” A może: “Była zbyt słaba, albo nie nadaje się do tej pracy?”

Mesia

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3113 słów i 17471 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik JA

    kiedy next?

    18 lut 2017

  • Użytkownik Caryca

    Rewelacyjna   , niecierpliwie  czekam  na kolejną część :)

    27 lis 2016

  • Użytkownik cukiereczek1

    Super część czekam na kolejną  :* :)

    27 lis 2016