Zdzi*a cz. XX

Biegłem do gabinetu na granicy tchu. O dziwo, dość szybko dogonił mnie Michel i złapawszy, na korytarzu za moją dłoń, zatrzymał swój oddział i rzucił:

– Idź sam. Jeszcze nie możemy wkroczyć.

– Sam? A jeśli stanie się coś złego? Jeśli ją udusi? Będziecie stać i po prostu czekać?! – wybuchnąłem wściekły. „Pieprzeni debile”. – Pomyślałem i odpysknąłem.  – A chuj z wami wszystkimi, idę tam!

Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Wyminąłem chłystka i rzuciłem się do drzwi gabinetu. Były zamknięte, zgodnie z moimi przypuszczeniami, więc niewiele myśląc dałem w nie z kopa. Po kilku uderzeniach w okolice zamka odpuściły i głośno rąbnęły o wewnętrzną ścianę. Wówczas wpadłem do środka i aż zamarłem z zaskoczenia.

Szamotanina trwała w najlepsze. Czerwona suknia Anieli podarta była wzdłuż dekoltu, a jej ręce z całych sił przytrzymywały wyrywającego się na wszystkie strony szefuńcia. Makijaż mojej lejdi pościerał się w kilku miejscach i spod spodu wyzierały ślady siniaków. Szef zaś, z rozerwaną koszulą i rozbitym nosem szarpał się jak świnia na uwięzi. Wszystko wokół wyglądało niczym po przejściu tornada. Krzesło rozpadło się na drobne kawałki i tylko siedzisko leżało samotnie z dala od reszty, całkowicie nienaruszone. Żaluzje w oknach wisiały powykręcane smętnie w chińskie „S”, a wszelkie gadżety z biurka szefa, włącznie z potłuczoną teraz ramką na małżeńskie zdjęcie, leżały rozsypane na posadzce. To jednak było niczym wobec sceny walki rozgrywającej się na moich oczach.  

Aniela dusiła starucha, ale zupełnie inaczej niż mnie. Nie używała dłoni, by złapać spoconą szyję. Przytrzymywała jedynie cielsko pod ramionami, a rękoma przybliżała łysą głowę do swoich piersi. W ten właśnie sposób pozbawiała go tchu. On zaś, umoszczony pośrodku półkul przeżywał jednocześnie ekstazę, jak i gehennę. Aniela potrafiła swoim biustem odebrać tlen. I to dosłownie. Nic dziwnego, że wszystkie ciała nie miały śladów duszenia. Niestety w obecnym stanie okazała się zbyt słaba, aby dokończyć dzieła. Uścisk był za lekki, więc zauważając moje przybycie szybko rzuciła błagalne spojrzenie o pomoc. Niewiele myśląc skoczyłem ku walczącym i odciągnąłem naszego bossa. Zaczął charczeć i łapać powietrze jak ryba pozbawiona wody. Gdy on trzymał się biurka, ja podbiegłem do blondi, aby utrzymać ją w pozycji stojącej. Wyczerpana zaczęła się bowiem zsuwać ze ściany na podłogę.

Nim zdążyłem o cokolwiek zapytać, dotarł do moich uszu głos szefa:  

– A więc to tak! To z tobą to wszystko ukartowała! Chcieliście mnie pogrążyć i odebrać cały interes? Niedoczekanie wasze! – z tymi słowami rzucił się do szuflady, by ująć w dłoń schowaną tam Berettę. Nie zdążył jednak wycelować, ponieważ szybko wytrąciłem mu broń i kopnąłem ją w kierunku drzwi. Na szczęście nie udało mu się zdjąć zabezpieczenia. Chwilę jeszcze się szarpaliśmy, jednak w końcu związałem gościa jego własną koszulą. Podźwignąłem starucha do góry i rzuciłem na szefowski fotel. Był zbyt zmęczony, aby kontratakować. Spocona i owłosiona klatka piersiowa unosiła się od szybko łapanych oddechów. Nie przeszkodziło mu to jednak dalej wykrzykiwać swoich zajadłych uwag:

– Nie daruję wam tego! Wyślę na was swoich najlepszych ludzi i wyrżną was w trzy sekundy! Poczekajcie tylko, aż stąd wyjdziecie!

– Tak? I znowu myślisz, że będziesz miał czyste rączki? Sądzisz, że wydawanie takich rozkazów, nie kiwając własnym palcem, uratuje cię przed paką? – To blondi wreszcie zabrała głos. Nadal trzymała się pod bok, ale wyglądało na to, że już z nią lepiej. – Naprawdę sądzisz, że nikt o nas nie będzie pamiętał, jak o jakimś bezimiennym ćpunie, po którym został tylko zegarek? Zegarek, który z samego rana pokażą żoneczce, jak tylko zjawi się na komisariacie.

Oczy szefa niemal wyskoczyły z orbit na samą myśl o wydaniu jego grzeszku. Przez chwilę chyba rozważał, co powinien zrobić, bo zamilknął. Niecałe dziesięć sekund zajęło mu podjęcie decyzji:

– Mówcie czego chcecie? Dam wam wszystko tylko nie przekazujcie zegarka milicji. Będę skończony jeśli Anastazja się o nim dowie.

– I myślisz, że pozwolimy, żeby uszło ci na sucho, to co nam wszystkim tutaj zgotowałeś? Te wszystkie twoje szantaże, handel narkotykami i sutenerstwo? – wypaliła Anielica. – Myślisz, że nie wiem co zrobiłeś Asenii? Sądzisz, że jestem tak głupia i ślepa, by nie zauważyć śladów łez, rozciętych warg i siniaków? A na pewno nie była jedyną, którą na to skazałeś, ty pieprzony bydlaku!

– A ty co, niby taka święta jesteś? Dajesz dupy na prawo i lewo, a żal ci jakieś dziwki? Niech cieszy się, że ma co żreć dzięki mnie.

– Ty skończony…! – Aniela rzuciła się w jego kierunku z zamiarem pokiereszowania facjaty, jednak ją powstrzymałem. Miałem już dość wymiany „uprzejmości”. Trzeba było zakończyć tę patową sytuację.

– Daj słowo na piśmie, że nic nam nie zrobisz – powiedziałem. – Przekaż nam wystarczającą ilość pieniędzy, byśmy mogli uciec i nigdy więcej tutaj nie wrócić – dodałem. – Wówczas oddamy ci zegarek.

Uśmiechnął się krzywo, za grosz nie wierząc moim słowom:

– Nic mi to nie da. – Pokręcił łbem. – Zabierzecie kasę i wyślecie zegarek glinom. Aż tak naiwny nie jestem.

– Zostawimy go w szkatułce – nieoczekiwanie wtrąciła się blondi. Jej chyba też mój pomysł przypadł do gustu. – Na twoich oczach włożymy go do środka i zamkniemy. Ty nam dasz kasę, a ja tobie podam kod. Zadzwonię, gdy będziemy dostatecznie daleko.

– A jeśli wcale nie zadzwonisz? Co wówczas?

– Zawsze możesz zniszczyć szkatułę razem z zawartością – odpysknęła Anielica. – Nie ma tam już aktu własności, to i żoneczka nie będzie po niej płakać.  

W oczach szefuńcia rozbłysnęły ogniki złości, ale szybko się pohamował. Widocznie przekalkulował, co mu się bardziej opłaca, bo rzekł:

– JJ jedzie po zegarek, ale ty, królewno zostajesz tutaj.  

Spojrzałem na Anielicę, pokiwała głową i powiedziała:

– Dolna szuflada w łazience. Czarne koronkowe majteczki.

Moje policzki musiały się zaróżowić, bo dodała:

– Tak, wiem, że je lubisz.

Pokiwałem głową i rzuciłem gniewne spojrzenie przypatrującemu się nam staruchowi. „Niedługo zmyję ci ten uśmieszek z głupkowatej mordy” – pomyślałem i już miałem znikać za drzwiami, gdy nieoczekiwanie powiedział:

– Kto by pomyślał, że wydanie rozkazu zabicia zarzyganego ćpuna, przysporzy mi tyle kłopotów. Gdybym wiedział, że to się tak skończy, nie kazałbym go zakopywać we własnym ogródku.

To było to. Ten moment. Odwróciłem się z szerokim uśmiechem i odparłem:

– Nareszcie cię mamy, „Józiu”. – Klasnąłem w dłonie i wyjąłem z gaci ukryte wcześniej kajdanki. Sięgnąłem również do skarpetki po odznakę i pomachałem blaszką przed jego oczami. – Porucznik Andrzej Jankowski. – Przedstawiłem się, zakładając mu obrączki. – Jest pan aresztowany pod zarzutem zabójstwa sierżanta Jakuba Sedrońskiego. Dziękujemy, za wskazanie miejsca ukrycia ciała. Niezwłocznie się tam udamy. – Uśmiechnąłem się szeroko i głośno zarządziłem:  

– Panowie! Zabrać mi stąd tę kanalię.

Do pokoju wpadli czarni i szybko uwinęli się ze zgarnięciem łobuza. Gdy go wyprowadzili i dołączył do nas zszokowany Michel, po raz pierwszy od odkrycia mojej tożsamości, odważyłem się spojrzeć na zdumioną Anielę. Wówczas jednak w kasynowych głośnikach zabrzmiał głos mojej kapitan:

– Dobra robota, kochaneczku! – Dorota Loresińska cieszyła się jak mała dziewczynka. – Pakuj dzieciaki do miski! Jeszcze trochę zeznań przed nami!  

– Aye, aye kapitanie! – roześmiałem się. – Zbieram dziatwę i pędzimy. Przygotuj dla Joanny, Elżbiety jakiegoś medyka. Chyba właśnie podałem jej kolejny powód do utraty przytomności. – Z tymi słowami złapałem mdlejącego aniołeczka pod bok i szybko wziąłem na ręce. „Czeka nas długa noc, bejbe. Zbieraj siły” – skwitowałem w myślach.

Michel stał z otwartą japą i przyglądał się nam, nadal nic nie rozumiejąc. W sumie to nie mogłem mu się dziwić. Podporucznik został zrobiony w balona przez własną szefową. Przytrzymałem Anielicę kolanem i poklepawszy go po ramieniu, złapałem lejdi ponownie, by wyjść z gabinetu. W połowie korytarza rzuciłem za siebie:  

– Elter, nie stój tam jak słup soli! Nie słyszałeś mamci? Pora wracać do burdelu.

„Nareszcie koniec” – pomyślałem, a potem uśmiechnąłem się smutno, dodając: „A może… dopiero początek?”  

To już jednak nie zależało ode mnie.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał i erotyczne, użyła 1579 słów i 8948 znaków, zaktualizowała 2 sie 2020. Tagi: #kobieta #wulgaryzmy #przemoc #seks #alkohol

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • shakadap

    Brawo.
    Świetne zakończenie!  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    3 sie 2020

  • Kocwiaczek

    @shakadap dziękuję ślicznie ;) ale, ale to jeszcze nie koniec :D

    3 sie 2020

  • Wili

    Za dobrze ta historia ci wychodzi ;D czekam na ciąg dalszy ^^ (byle jak najszybciej ;) )

    2 sie 2020

  • Kocwiaczek

    @Wili za dobrze? To tak się da? :)

    2 sie 2020

  • Wili

    @Kocwiaczek  Da się da ;)  super się czyta , ciekawa fabuła ;)

    2 sie 2020

  • Kocwiaczek

    @Wili jeszcze tylko max 2 rozdziały zostały;)

    2 sie 2020

  • Wili

    @Kocwiaczek  lepsze dwa cudowne rozdziały niż 100 kiepskich ;)

    3 sie 2020

  • Kocwiaczek

    @Wili oj, oj ;) to miło :D mam nadzieję, że kiepskich nie było u mnie tak dużo.

    3 sie 2020

  • Wili

    @Kocwiaczek nie doliczyłam nawet 1 ;)

    3 sie 2020

  • Kocwiaczek

    @Wili to mi miło ogromnie :) ślicznie dziękuję za dobre słowo:)

    3 sie 2020

  • Wili

    @Kocwiaczek Wolę materialne podziękowania ;P np. w formie świeżutkiego rozdziału ;)

    3 sie 2020

  • Kocwiaczek

    @Wili spokojnie jak na wojnie:) piszę w weekendy. Zawsze możesz zagłębić się w inne moje historie ;)

    3 sie 2020