Zdzi*a cz. V

Nazajutrz czekała na mnie po pracy. Byłem zbyt zmęczony, by się tym przejąć. Cały dzień spędziłem na załatwianiu spraw związanych z pochówkiem barmana. Wściekły jak diabli latałem więc po urzędach, zakładach pogrzebowych i jakichś wymyślnych florystach. Kto by pomyślał, że nasz szefuńcio tak przejmie się śmiercią Jareczka...

Szczerze mówiąc miałem już dość zamieszania jakie wywołał. Za życia wszystkim wisiał, a teraz się tak raptem nim podniecali. Jasne. Banda dwulicowców... Zdechł, to zdechł. Ja tam się nie zamierzałem rozczulać. Nic dziwnego, że wizja maglowania na temat szczegółów poniedziałkowej ceremonii, jawiła się niczym istna mordęga. Miałem jednak nadzieję, że wymienię z naszym aniołkiem parę szybkich zdań i w końcu pójdę odpocząć. Nic bardziej mylnego...

Stojąc przy wejściu Aniela tylko skinęła i bez słowa ruszyła w kierunku podjazdu. Wypatrzyła mój wóz i czekała aż otworzę. Zirytowany pozwoliłem, by wsiadła. Nadal nic nie mówiła. Przy akompaniamencie gwizdów ze strony kasyna zająłem fotel kierowcy.

– Czy mogę ci w czymś pomóc? – zapytałem nieco już wzburzony. – Podwieźć cię gdzieś?

– Jedziemy do ciebie – odparła, patrząc przez przednią szybę. – Musimy pogadać.

Po raz pierwszy poczułem się nieswojo. Na chwilę opuściłem gardę i zapomniałem z kim mam do czynienia. Mogłem tylko liczyć na to, że widziało nas zbyt wiele osób, żeby chciała zrobić mi krzywdę. Przynajmniej nie dzisiaj.

Bąknąłem pod nosem krótkie "aha" i odpaliłem silnik. Jechaliśmy w milczeniu, nie zadając sobie nawet trudu ocieplenia panującej w aucie atmosfery. Po dokładnie dwudziestu jeden minutach byliśmy pod moim blokiem.

Gdy już weszliśmy na górę szybko zdjęła z siebie marynarkę i powiesiła ją na wieszaku. Zrzuciła swoje szpilki, a następnie ustawiła je małymi stópkami w idealnej symetrii do moich kafelków. Musiała być pedantką, skoro nawet będąc w gościach przywiązywała uwagę do takich szczegółów. Ciekawe jak wytrzymywała z tym rozmazanym makijażem, gdy odgrywała ostatnią scenkę?

– Podasz mi coś do picia? – zapytała, po raz pierwszy, kierując ku mnie spojrzenie. – Czy dalej będziesz się tylko przyglądał?

– Wybacz – odparłem zmieszany, że raptem się mną zainteresowała. – Wody? Herbaty? Piwa? – wymieniłem, skrobiąc się po czerepie i zmierzając w kierunku kuchni. – Niestety nie mam nic mocniejszego.

– Wolałabym szklankę zimnego mleka –usłyszałem tylko o krok za sobą. Głośno przełknąłem ślinę, gdy podążała za mną jak cień.

– Sprawdzę czy mam – odparłem, łudząc się by jednak usiadła przy kuchennym stole. O dziwo oddaliła się ode mnie i zajęła miejsce u jego szczytu.

Otworzyłem drzwiczki i sprawdziłem zawartość lodówki. Chociaż było to zbędne, bo wiedziałem, że nie ma tam ani jednego pieprzonego mililitra tego krowiego nektaru. Pozostawało zatem pytanie czy powinienem jakoś improwizować czy zdobyć się na szczerość. Wybrałem drugą opcję.

– Niestety brak – odparłem, wciąż trzymając drzwiczki chłodziarki. – Czy może być coś innego?

– Piwo – odparła bez dłuższego zastanowienia. – Może być z butelki.

Posłusznie wyjąłem dla niej browar i zacząłem go otwierać. Widząc to zapytała:

– Tylko jedno? Nie napijesz się ze mną?

– Ktoś cię musi później odwieźć – odparłem. – Lepiej żebyś nie musiała chodzić po ciemku.

– Nie mam najmniejszego zamiaru wracać dzisiaj do domu – stwierdziła, pewnie mi się przyglądając. – Otwórz więc drugie także dla siebie.

Uniosłem oczy ku niebu i odstawiłem otwartą butelkę na blat koło zlewu. Odwróciłem się do niej przodem i skrzyżowałem ręce na piersi.

– Czy wyjaśnisz mi, co właściwie się tutaj dzieje? Dlaczego do mnie przyjechałaś?

Spoglądała na mnie tymi wielkimi oczyma bez cienia kokieterii. Widziałem ją, nie jako boginię czy słodką idiotkę, ale zwyczajną dziewczynę, która bez tych wszystkich sztucznych uśmieszków zdawała się być po prostu zmęczona i smutna. Owszem, nadal miała w sobie swój niezaprzeczalny urok, ale wiedziałem, że pod tą maską znajduje się ktoś, kto wart jest większej uwagi. Kryła w sobie sekrety, które chciałem poznać. Nie wiedziałem jednak, czy prędzej nie odgryzie mi łba niczym modliszka.

– Dlaczego tak bardzo mi to utrudniasz –westchnęła i spuściła wzrok, tak jakby odrzucając wcześniejszą pewność siebie. –Czemu po prostu nie możesz pozwolić mi rozgrywać tego tak, jak zaplanowałam?

Wziąłem z blatu piwo, podszedłem kawałek i stanąłem obok stołu. Upiłem długi łyk, po czym postawiłem napój tuż przed Anielą. Zerknęła niepewnie na pustą już szyjkę. Sięgnęła i bez przecierania wypiła połowę pozostałego płynu. Podała mi trunek i na powrót podniosła wzrok. Patrzyłem pewnie, pochłaniając do końca zawartość butelki.

– Nie wiem dlaczego to robisz, ani czego ode mnie oczekujesz - stwierdziłem, kucając tak, aby być na wysokości jej twarzy. – Nie rozumiem cię. Nie umiem ocenić czy to rodzaj kary, zemsty, czy zwykła niechęć. Oczywiście, że nie będę płakać jak załatwisz jeszcze kilku. Boję się jednak, że w końcu przestaniesz nad tym panować. Być może i mnie zechcesz dzisiaj pozbawić żywota. Nie zdziwię się, absolutnie. Pytanie tylko czy masz kogoś, z kim możesz szczerze porozmawiać. Bo jeśli nie, obawiam się, że niedługo doprowadzisz do wielkiej destrukcji – podniosłem palec i wskazałem na towarzyszkę – tyle, że własnej osoby.

Przymknęła oczy i zsunęła się z krzesła wprost w moje ramiona. Przytuliłem ją delikatnie, bo co innego mógłbym właściwie zrobić?

Chwilę później ciasna pętla jej dłoni owinęła się wokół mej szyi...

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.