Rozbierałem Anielę powoli, całując każde nowo odkrywane miejsce. Centymetr po centymetrze. Delikatnie, bez zbędnego pośpiechu. Pomimo śladów wcześniejszej walki, które raz po raz uderzały brutalnie do mojej świadomości, ani na chwilę nie pozwalała mi przestać. Słyszałem, jak mimowolnie syczy, zagryzając wargi. Drżała jednak pod moim dotykiem i miałem świadomość, że to co odczuwała dalekie było od bólu. Chciałem pokazać jej, iż seks nie musi być dziki, wyuzdany czy ocierający się o przemoc. Musiała zrozumieć, że nie jest jakąś gumą balonową, którą można chwilę pożuć, by szybko pozbawić smaku i wypluć. Pragnąłem, by zrozumiała, że miłość może być słodka jak kawałek mlecznej czekolady. Landrynek, który na długo zostawia słodycz w ustach i niczym narkotyk, chce się go trzymać na języku, jak najdłużej.
Dzisiaj to blondi była moim cukierkiem. Na przemian ssałem i lizałem wrażliwe miejsca. Wyginała plecy w łuk i wiła się pod czułym dotykiem. Chciałem ją prosić, wręcz błagać, by ze mną została. Ale nie potrafiłem. To byłoby samolubne i nieodpowiedzialne. Musiała uciekać, a ja nie mogłem zrobić nic więcej, jak ofiarować jej wolność.
Najpierw jednak trzeba było uświadomić Anielicy, że miłość to nie tylko wyświechtany frazes. Dlatego też, gdy była wystarczająco rozgrzana i gotowa, podniosłem się i spoglądając jej w oczy, szepnąłem:
– Kocham cię…
Popatrzyła na mnie, tymi swoimi wielkimi, chociaż napuchniętymi oczami i zobaczyłem coś, czego się obawiałem. Przebłysk bólu był zbyt wyraźny, bym mógł go zignorować. Rzecz jasna, to nie mnie się obawiała, ale samej miłości. Czegoś, co kojarzyło jej się wyłącznie z bólem, przemocą, agresją i obojętnością. Brakiem wsparcia współuzależnionej matki. Niepewnością. Nie mogłem pozwolić, by czuła się zagrożona. Musiała wiedzieć, że tutaj, przy mnie, może być sobą. Tą prawdziwą blondynką, którą ujrzałem nagą w łazience. Kruchą dziewczyną z bliznami i siniakami, nie tylko na skórze. Kobietką z kurewsko poranioną duszą.
Scałowałem zbierające się łzy. W odpowiedzi uśmiechnęła się smutno i powiedziała:
– Kochaj mnie.
Wystarczyło. Wszedłem w nią delikatnie, ale stanowczo. Z każdym kolejnym pchnięciem wymawiałem następne słodkie słówka. Ciche głupstwa, urocze nonsensy. Chichotała i jęczała na przemian. Unosiła i opadała, rozkosznie ocierając się o mój tors. Nawet w chwili całkowitej ekstazy, pilnowałem, by uśmiech nie schodził z jej ust. Krzyk euforii, chyba po raz pierwszy, w mojej sypialni, smakował niczym ciepłe i słodkie kakao. Jak domowe śniadanie, z chałką posmarowaną grubo masłem i dżemem.
Gdy wszystko ucichło i jedynym, co mąciło ciszę stały się nasze urywane oddechy, przygarnąłem ją do siebie, a ona wtuliła się i powiedziała:
– Dziękuję. Nie wiem skąd bierzesz siłę, by przy mnie trwać. Jestem tak strasznie pojebana, a ty nadal tu jesteś.
Roześmiałem się i rzuciłem:
– Wiesz, w sumie, to jestem u siebie. Gdzie niby miałbym się udać?
W odpowiedzi dała mi kuksańca w bok. Szybko złapałem jej dłoń i przyciągnąłem do ust. Pocałowałem i stwierdziłem:
– Taka mała, a taka waleczna.
Lekko się uniosła i ucałowała mój policzek. Następnie spojrzała w sufit i głośno westchnęła:
– Spieprzyłam to dzisiaj koncertowo. Nie sądziłam, że tak szybko zdąży zareagować. Najwyraźniej przeceniłam swoje umiejętności.
– No cóż, ty oddychasz, a on wącha kwiatki od spodu. Wydaje mi się, że nie poszło aż tak tragicznie.
– Spójrz na mnie – rzuciła i popatrzyła mi kpiąco w oczy. – Wyglądam katastrofalnie. Nie wiem czy uda mi się pójść w poniedziałek do pracy.
– Zobaczymy, może jakoś zamalujesz ślady na twarzy. Opuchliznę postaramy się zwalczyć domowymi sposobami. A reszta? Najwyżej założysz coś bardziej zakrytego.
– Obyś miał rację – odparła, a na jej twarzy ponownie pojawił się grymas. – Nie chciałabym zwlekać, nie mogę niepotrzebnie nas obojga narażać.
– Daj spokój, dam sobie radę. Liczy się to, że trafiłaś tu dzisiaj w jednym kawałku. Strach pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby Michel i Dolores cię nie znaleźli.
– Tak – rzuciła. – Michel to dobry człowiek i oddany przyjaciel.
– Czy będzie totalnym nietaktem, jeśli zapytam, jak się poznaliście?
Prychnęła śmiechem i pokiwała głową, mrużąc oczy:
– Naprawdę się o to martwisz? Ogromną porażką jest to, że w ogóle tyle już wiesz. Skoro jesteś ciekaw, nie widzę powodu, by to zatajać. Z Michelem poznaliśmy się na studiach. Chodziliśmy do jednej grupy, ale dopiero na trzecim roku staliśmy się sobie bliscy. Powiedzmy, że jeden z chłopaków zbyt mocno próbował dobrać się do moich majtek. Michel stanął wówczas w mojej obronie. Zarobił w zęby, ale nie odpuścił, dopóki gość nie zaliczył knock outu. Podziękowałam, jednak nie to nas zbliżyło. Kilka tygodni później na jaw wyszło, że jest gejem. Zaczęły się podśmiechujki, wytykanie palcami i popychanie. Byłam jedyną, która za nim stanęła. Też zdarzyło mi się komuś obić pysk w jego obronie. Tak to się wszystko zaczęło. Od tej pory, zawsze mi towarzyszy. Wiem, że to nie będzie trwało wiecznie i pewnie jakiś facet mi go wykradnie, ale cieszę się, że mam taki back up. Widzisz, wtedy, gdy sądziłeś, że siedzę w tym bagnie sama, myliłeś się. Michel, to jedyna osoba, której mogę całkowicie zaufać, ale wiem, że kiedyś będę musiała pozwolić mu żyć własnym życiem. Zapewne niedługo. Nic na to nie poradzę, że obawiam się tego, co nieuniknione. Ale nie umiem inaczej. Mój przyjaciel zasługuje na wolność.
Powtarzała to samo, co on. Słowo „wolność”, jak jedna, wielka mantra. Zacząłem się zastanawiać, czy ja kiedykolwiek będę naprawdę wolny. Może i tak, ale czy to oznaczało, że poczuję się wtedy szczęśliwy? W chwili obecnej świadomość, że ode mnie odejdzie, rozdzierała mi serce na pół. Praca w tym zapyziałym kasynie nabrała kolorów, tylko dzięki niej. Moje życie pędziło do przodu, ponieważ Aniela nadawała mu biegu. Czasem budziłem się w nocy, zlany potem, tylko po to, by sprawdzić, czy leży obok mnie. „Czy będę potrafił oddychać, gdy zniknie? Budzić się i kontynuować samotną drogę przez mękę?” – Nie wiedziałem. Musiałem wierzyć, że tak. W końcu sama powiedziała, że wolno mi mieć nadzieję. Pytanie tylko czy happy end, będzie dla mnie chociaż odrobinę happy? Czas pokaże...
Zagłębiony w wewnętrznych rozważaniach, nie zauważyłem, że Anielicę zmógł sen. Przytuliłem ją więc delikatnie i pozwoliłem, byśmy oboje oddali się w objęcia Morfeusza. Nawet nie oponowałem, że miał mnie obejmować jakiś bożek ze sterczącymi z pleców skrzydłami. Póki nie będzie kłuł przyrodzeniem w poślady, może oplatać nas mackami do woli. Najważniejsze, że póki co, osłaniany byłem przez inne skrzydła.
– Kocham cię – szepnąłem, całując rozczochrane włosy. Tak jakby to słowo miało zdziałać cuda, postanowiłem powtarzać je bezustannie. Nawet jeśli się znudzi i tak nie przestanę. Gdzieś, kiedyś usłyszy to ponownie i będę miał nadzieję, że pomyśli wtedy o mnie. Tylko dla tej myśli, warto jest nawijać jak katarynka.
– Kocham, nieumęczenie – szepnąłem raz jeszcze, uściskałem blondi mocniej i wtulając w ramiona Morfiego, czekałem na sen. Rano trzeba będzie pomóc się Anieli wykąpać. Moje libido już zaczęło podskakiwać jak piłeczka ping-pongowa. „Hola, hola, najpierw sen towarzyszu. Nawet najsilniejsze rumaki, muszą czasem przyciąć komara.” – Zachichotałem i ani się obejrzałem, a już zacząłem chrapać.
Nie ma to jak odpowiednia technika perswazji, co, nie?
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.