Zdzi*a cz. IX

Przez cały kolejny tydzień Aniela była nad wyraz grzeczną dziewczynką: zero rozlewu krwi, żadnych trupów. Wieczory mijały nam intensywnie, poranki zaś zawsze przychodziły zbyt szybko. W pracy, jak to w pracy – panował zwykły rozgardiasz, okraszony sporą ilością drinków wlewanych przez klientów do gardeł.

Stałych bywalców przybywało w mgnieniu oka. Wszakże walory naszego aniołka podniosłyby kuśkę nawet paralitykowi. Nic dziwnego, że szybko umacniała renomę. Czasem łapałem się na tym, że zwracałem na nią zbyt dużą uwagę. Czy to była wspomniana przez nią wcześniej „zazdrość”? Oby nie… Tylko tego brakowało żebym naruszył warunki rozejmu.

Już wcześniej dało się zauważyć, że za sprawą blondi, kasyno powoli zamieniało się w typową pijacką mordownię. Owszem, flipery nadal cieszyły się ogromną popularnością, ale krupierzy stojący przy swoich grach mogli tylko bezradnie rozkładać ręce. Rzesze podchmielonych palantów okupowały bar, a nasza Anielica odbierała innym wszystkie napiwki. Wystarczyło, że owionęła spojrzeniem paru fagasów, a już całe swoje jestestwo oddawali jej w posiadanie.  

Zwierzęcy magnetyzm Anieli przyciągał jednak nie tylko facetów, ale też liczne grono kobiet, z którymi jawnie flirtowała, rozkosznie się przy tym bawiąc. Wzbudzało to niemałe zainteresowanie panów, przez co dochodziło do licznych ekscesów. Nie sposób zapamiętać nazwisk wszystkich gości, których wytargałem za łby.  

Naprawdę wielu miało zajebistego farta, że to mnie przyszło się nimi zajmować. Szefu, który ostatnio dorwał się do konsolety i mianował siebie DJ-em Shogu (naprawdę powalony był z niego typ), niczym prawdziwy zwierzchnik sił zbrojnych, nakazał wypieprzać każdego menela na zbity pysk, jeśliby tylko zaczął wszczynać burdy. Oj trudno mi się było czasem pohamować. Na szczęście większość wyleciała z lokalu w jednym kawałku.

Dzisiaj jednak kolejny raz musiałem interweniować. Don Napuszon razem z El Boguminem rozpoczęli kolejną walkę na polityczne i religijne tematy – co dla obydwu skończyło się oczywiście tragicznie. Dopóki otoczeni byli przez ciasne wianuszki popleczników wszystko jakoś grało, ale wystarczyło tylko, że pojawili się w tym samym momencie przy nalewaku, a jatka rozkręciła się już na dobre.  

– "Tunie" miejsce na dysputy! – podjudzał ich dodatkowo do bitki podpity Lord Dekaolini. – Łeb trza rozbić! Człek napruty! Takie buty!

Ledwo dokończył wypowiedź, a już dostał rykoszetem. Zsunął się z krzesła i pomimo uszczerbku w zębach dalej wykrzykiwał swoje: „Do-di-upy z tym! Nawet się nie-um-niom bić!”. Uśmiechnąłem się półgębkiem zanim rozdzieliłem z Janem całą zebraną gawiedź. Czego jak czego, ale fantazji im nie brakowało.

Po niedelikatnym pozbyciu się najebanej klienteli i kategorycznym zakomunikowaniu, by kontynuowali walki poza kasynem, wróciłem do środka, a tam czekały na mnie kolejne rewelacje. Wszystkim wiadome jest, że blondi daleko było do skromnej niewiasty. Pod moją nieobecność szybko wyczaiła porzuconego przez El Bogumina towarzysza broni: Tima Bordinia. Sam w wielkiej czerwonej loży, stał się zbyt kuszącym kąskiem dla Anielicy, by mogła go sobie darować.

Porzucone wcześniej przez jego przyjaciela piwo, postanowiła zanieść Timowi osobiście do stolika. Butelkowe miało gwarancję świeżości i nie można było ochrzcić go wodą z nalewaka. Aniela zdecydowała się uraczyć gościa swoim popisowym numerem i zdjęła kapsel wetkniętym pomiędzy piersi otwieraczem. Rozkoszna pianka wytrysnęła zapewne nie tylko na dekolt naszej szachrajki.

Wszystkiemu przyglądałem się z rosnącym rozbawieniem. Wiedziałem, że przez jakiś czas blondi zmuszona była przyhamować mordercze zapędy, żywione do Jana. Wzbudzenie jakichkolwiek podejrzeń byłoby jej teraz stanowczo nie na rękę. Nie potrafiła jednak odmówić sobie chociaż maleńkiego dreszczyku emocji…

Wracając od wybitnie wstrząśniętego i zmieszanego Tima, cała uchachana, klepnęła zaczepnie po tyłeczku Asenię Nadziejną, która zastępowała ją czasem przy serwowaniu drinków. Razem też wypalały na zapleczu tonę skrętów z szemranym dodatkiem. Za dobry miały przy tym ubaw, by ktokolwiek raczył im zwrócić uwagę.

Asenia w odpowiedzi puściła Anieli oczko i wymownie skinęła głową na świeże bułeczki przyniesione do kasyna przez okoliczną szmuglerkę, Tjerenię. Kobiety wymieniały się nie tylko towarami, informacjami z rynku, ale też przepisami kulinarnymi. Zapewne to dzięki przemytniczce, mogłem co rano wcinać ciepłe i pachnące wypieki wyciągane, o dziwo, z mojego własnego piekarnika.

Tego dnia zawitało do nas jeszcze kilku zacnych gości. Sir Akwin z Baronem Grzegorianem na uboczu popijali drinki, rzucając pożądliwe spojrzenia w kierunku ciemnowłosej piękności o nieco azjatyckich rysach, która pląsała boso przy iście wariackich rytmach naszego DJ-a Shogiego. Obok niej skakał jak orangutan w niebotycznych szpilkach Drag Quicuk. Aż dziw, że utrzymał w nich pion.

Przy centralnym stoliku Lord Berkey z Donem Marokisem prześcigali się we wzajemnym ocenianiu swoich niepowtarzalnych opowiadań. Trzeba przyznać, że obydwaj potrafili zaciekawić nawet takiego ignoranta literackiego jak ja. Mieli dar do robienia świetnych zmyłek.

Obok nich, jak na samotnego wędrowca przystało, zasiadł Leśnik Maury. Strudzony ukrywaniem wzbierających w głowie wulgaryzmów, pod nosem dawał upust swojemu wzburzeniu. Cieszył się, że odnalazł to miejsce. Mógł w końcu się zrelaksować i w spokoju odreagować ostatnią popijawę u szwagra.

Naprzeciw okna, w najodleglejszym miejscu, bawiąc się nóżką kieliszka niczym laską parasola, siedziała dama Pasynia w swoim nieodzownym kapeluszu z dużym rondem. Słuchała z nostalgią najnowszej piosenki Magness docierającej (pomimo jazgotu Shogu-Gogu) z małego radyjka ustawionego na parapecie. Czerwony trunek zabarwił krwiście usta Pasynii, których odciskiem namaściła trzymany w wolnej dłoni list. Od kogo? Któż raczy wiedzieć.

Całości zaś, z obrotowego stołka przy wejściu, przyglądała się Ulecia Kocwiaczkowa. Spokojnie pykała fajkę, robiąc w powietrzu małe kółeczka. Iskierki w jej oczach świadczyły, że bawiła się wprost wybornie. Nic dziwnego – skoro jej susz kocimiętkowy zdobył uznanie Asenii i Anieli, musiał być naprawdę zacnym towarem. To dzięki jego obłoczkom, od progu kasyna całe towarzystwo zapominało o rozsiewającej na zewnątrz swe patogeny Koronalli von Virus.  

To był taki zwyczajny dzień, jednak obfitował w mnóstwo ciekawych doznań. Zabrakło tylko Johnnylingtona. Chociaż, znając upodobanie naszej blond morderczyni do imion na literę "J", pewnie było to z korzyścią dla niego…

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Majkel705

    Kiedy ciąg dalszy?

    5 maj 2020

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @Majkel705 jeszcze układa się w mojej głowie :) Ale postaram się niebawem jak tylko znajdę wolną chwilkę. Dziękuję za odwiedziny.

    5 maj 2020