Zdzi*a cz. X

Wczoraj Aniela po raz pierwszy nie wróciła na noc. Długo leżałem w pustym łóżku, nasłuchując odgłosów nocy, ale dźwięk skrzypienia drzwi do nich nie należał. Doznałem wówczas dziwnego uczucia, które towarzyszyło mi nawet podczas snu. Byłem ni mniej, ni więcej – zaniepokojony. Wmawiałem sobie, że po prostu przyzwyczaiłem się do jej obecności, ale podświadomie wiedziałem, że sam siebie próbuję zrobić w bambuko. Prawda była taka, że coraz bardziej załaziła mi za skórę i wcale mi się to nie podobało.  

Obudziłem się zdezorientowany prawie godzinę przed budzikiem. Dochodzący z kuchni dźwięk szurania łyżki wazowej o dno garnka, zmotywował mnie do szybkiego wstania z łóżka. Nic sobie nie robiąc z własnej nagości, poszedłem szukać źródła hałasu. Miałem cichą nadzieję, że blondi zdradzi mi postępy w sprawie Jana.

Już od progu zauważyłem, że coś było nie teges. Aniela stała w pomiętej czarnej sukience. Głowę miała spuszczoną, a włosy w nieładzie. Rozmazany make-up i podarte rajstopy dopełniały całości. W garnku zaś bulgotała przypominająca pomidorówkę ciecz, ale z oporowo rozgotowanym makaronem. Najwyraźniej do tego przypalonym, ponieważ łyżką próbowała zeskrobać go z dna. Co tu dużo gadać – obrazek ten jawił się mega żałośnie.

Gdy do niej podszedłem, zauważyłem również ślady łez na policzkach. Na moich oczach jedna z nich poturlała się po kobiecym podbródku i chlupnęła do zupy. Skrzywiłem się lekko, już pewny, że śniadanie będę musiał dzisiaj ogarnąć sam.

– Co jest, aniele? – zacząłem, próbując ją nieco rozbawić. – Aż tak bolało jak gruchnęłaś z nieba na ziemię?

Prychnęła nerwowym śmiechem. "Oł rajt! Jeden zero dla mnie". – Uśmiechnąłem się w duchu. Teraz trzeba było tylko wyciągnąć z niej, co właściwie się wydarzyło.

– Nigdy nie umiałam gotować zup – odparła z rezygnacją. – Zawsze każdą spieprzę…

"No dobra, zaryzykuję". – Pomyślałem i zabrałem łyżkę z drżącej dłoni. Patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi ślepiami, pełna niedowierzania. Miałem tylko nadzieję, że to co zaraz wypiję, nie wróci do mnie ponownie.  

– Przesadzasz, na pewno nie jest tak źle. – Nabrałem trochę płynu, podmuchałem i po chamsku siorbnąłem. Emulsja poparzyła mi gardło, a do tego wypaliła chyba wszystkie kubki smakowe. To zupo-podobne coś było kurewsko słone. Nawet gdyby wylała morze łez, nie osiągnęłaby nim tego poziomu zasolenia. Musiała wsypać połowę zawartości solnicy. Rzuciłem okiem na szklany pojemnik. Si… Od wczoraj ubyło stanowczo zbyt wiele.

Nie chcąc dać po sobie nic poznać, przełknąłem obrzydlistwo i siląc się na uśmiech, zaprowadziłem Anielkę do krzesła. Usiadła z nietęgą miną, nawet nie próbując zapytać jak mi smakowało. Szybko nalałem szklankę kranówy i wypiłem duszkiem. Gdy skończyłem, zdjąłem garnek z palnika i postawiłem go w zlewie. Następnie wyjąłem patelnię, maślaną osełkę i włoszczyznę, po czym zapytałem:

– Lubisz masło?

Spojrzała na mnie jak na wariata. Niemal widziałem jak trybiki przeskakiwały w głowie, gdy starała się załapać, o co mi biega. Chyba nie zczaiła, więc po prostu odpowiedziała:

– Tak, lubię.  

– To dobrze. – Uśmiechnąłem się. – Zapamiętaj, że masło i warzywa to podstawa dobrej zupy.

– Nie bardzo rozumiem, co chcesz mi przekazać. – Wykrzywiła usta w grymasie. – Nie jesteś ciekaw, dlaczego nie wróciłam na noc i jak mi poszło?

– Ależ jestem – stwierdziłem szczerze. – Uznajmy to za transakcję wymienną. Ja nauczę cię robić zupę, a ty opowiesz mi co się stało. Mamy trochę czasu przed pójściem do roboty. Spróbujmy go dobrze wykorzystać.

Najpierw umyłem warzywa. Odpowiedziała mi ciszą. Potem zacząłem je obierać. Z tyłu dotarło lekkie skrzypnięcie poruszanego krzesła. – "Yes!" – Uniosłem triumfalnie kącik ust. – "Wychyliła się, by popatrzeć mi na ręce. To już był jakiś progres!".

Nie zwracając na nią uwagi, zacząłem kroić warzywa na drobną kostkę. W międzyczasie wstawiłem patelnię na najmniejszy palnik i wrzuciłem solidną porcję masła. Pozwoliłem mu się powoli roztapiać, sam zaś wróciłem do krojenia. W końcu usłyszałem za sobą cichy głosik:

– Okej… – westchnęła. – Poszło źle. Nawet bardzo.

– Kontynuuj – mruknąłem pod nosem, walcząc z twardym jak kamień selerem. "Ja ci bydlaku pokażę kto tu rządzi! Zrobię ci z bulwy tatar jarzynowy!".

– Śledziłam Janka po pracy, chociaż tego zapewne się domyśliłeś. – Na te słowa nieznacznie przytaknąłem łbem. – Udałam, że zupełnie przypadkiem wpadliśmy na siebie w lodziarni. On w tym czasie zdążył kupić ciastko dla żony i lody dla dzieciaków. Pomyślałam sobie: „o jaka szkoda, pewnie dobry z niego ojciec i mąż, więc nici z moich planów”. W końcu jeśli chłop jest czegoś wart, gotowa jestem odpuścić. Sam stanowisz tego najlepszy przykład.

Przypomniałem sobie, jak mnie dusiła. Nie chciałbym znowu przez to przechodzić.

– Co się wydarzyło później? – zapytałem, odganiając mroczne wizje. Skończyłem kroić warzywa, więc wrzuciłem je na rozgrzane masło, aby się zeszkliły. Następnie sięgnąłem do zamrażalki po bulion, włożony tam kilka tygodni wcześniej. Zgarnąłem też pojemnik z mrożoną natką pietruszki. No co? Matka nauczyła mnie kilku sztuczek, zanim wyjechałem na studia. W sumie wypadałoby do niej w końcu zadzwonić. Ile to już czasu minęło?

– Niestety moje pierwotne założenie okazało się słuszne. – Oderwała mnie od myśli o mamince. – Gdy tylko zaczęłam się do niego przymilać, rzucił w kąt gifty dla rodzinki i pociągnął mnie w kierunku najbliższej dyskoteki. W sumie spędziliśmy całkiem miły wieczór – roześmiała się gorzko –  dopóki nie spróbował mnie zgwałcić.

Zamarłem na chwilę, gdy wyjmowałem z szafki drugi garnek. Pierwszy trzeba było spisać na straty. Odwróciłem się w kierunku stołu, próbując pochwycić zlękniony wzrok. Przymknęła oczy i pokręciła nieznacznie głową. Wróciłem więc do robienia zupy. Wrzuciłem do garnka zamrożony bulion, a na to wygarnąłem gotowe warzywa. Patelnię odstawiłem na bok, garnek zaś ustawiłem na gazie. Bulion niebawem powinien się rozpuścić.  

– Zaskoczył mnie, to fakt. Wyrwałam mu się w ostatniej chwili. Mało brakowało, a zaryglowałby nas w kiblu. Kopniak w jajca, zawsze się sprawdza. Szybko zdjęłam szpilki i na bosaka biegłam w kierunku twojego mieszkania. Stąd te podarte rajtuzy. Cudem udało mi się go zgubić. Muszę jednak przyznać, że mnie przeraził. Wiesz, póki działała adrenalina, a serce pompowało krew w przyspieszonym tempie, dawałam jakoś radę. Gdy wszystko się uspokoiło, chciałam tylko jak najszybciej być już w budynku. Całe szczęście, że udało mi się wrócić pod osłoną nocy, to nikt mnie w takim stanie nie zauważył.

Sięgnąłem do lodówki po wędzony boczek – cudowny składnik wszystkich dań. Krojąc go w ciszy, którą mącił jedynie odgłos gotującego się bulionu, czekałem na to, co powie dalej.

– Weszłam tutaj i po prostu skuliłam się pod drzwiami wejściowymi. Chciało mi się wyć. Znowu poczułam cudze ręce na ciele, które bez pozwolenia wnikały we wszystkie zakamarki. Po raz kolejny krople mojego potu mieszały się ze strachem. Tyle razy uprawiałam w życiu seks, tak długo i uparcie starałam się zatrzeć widok tych obleśnych staruchów, ale wspomnienia zawsze znajdą moment mojej nieuwagi, by mnie dopaść. Gdy się godzę na współżycie z ofiarą, to mam władzę i wiem co nastąpi, jednak tej nocy… – Cicho zaszlochała, ale ciągnęła dalej. – Znowu kurewsko się przestraszyłam. Jan jest do cna fałszywy, zepsuty i wulgarny, ale przy tym bardzo silny. Sam zobacz…

Odwróciłem się, a blondi podwinęła sukienkę i pokazała uda. Zauważyłem na nich czerwono-sine odciski palców. Skurwysyn musiał bardzo mocno ścisnąć. Poczułem, że coś zaczyna się gotować i bynajmniej nie była to zupa.

– Zajebię go – odgrażałem się wściekły. – Normalnie urwę mu jajca!

Opuściła materiał i weszła mi w słowo:

– Mam dla ciebie inne zadanie.

Szybko wrzuciłem boczek do bulgoczącej zupy, olewając głosik z tyłu głowy, że powinienem go najpierw podsmażyć z cebulą. Prędko wytarłem dłonie w ścierkę i ponownie skupiłem wzrok na aniołku:  

– Wal, o miła – rzuciłem zaintrygowany.

– Musisz go zastraszyć – stwierdziła kwaśno. – Nikt nie może dowiedzieć się, że z nim byłam. Nie mogą go ze mną połączyć. Potrzebuję, byś mu powiedział, że nas widziałeś. Że byłeś wtedy w „Disc-oł”. Powiedz mu, że ma mnie przeprosić, na warunkach jakie mu przekażesz, a jeśli się komuś wygada, to polecisz z informacją do jego żoneczki. Wiem, gdzie ma ukryte wstydliwe pieprzyki. To chyba wystarczy za dowód niewierności. Zdążyłam wyciągnąć z niego, że ochajtał się ze starszą od siebie urzędniczką. Oskubie go baba z ostatniej złotówki, gdy tylko dowie się jaki z niego niewyżyty buhaj.  

– Nie ma problemu. Tego się akurat w tej robocie nauczyłem doskonale. Zastraszenia i groźby to moja specjalność. – Puściłem oczko i sięgnąłem do szafki po kaszę jęczmienną. Wysypałem trochę na sitko, przepłukałem i wrzuciłem do garnka. Pomieszałem łyżką stołową, skoro wazowa nie nadawała się już do niczego, spróbowałem i dodałem troszeńkę soli. Potem w ruch poszły przyprawy – listek laurowy i kilka kulek ziela angielskiego. Do tego trochę zmłynkowanego pieprzu. Zupa była niemal gotowa.

Podszedłem do Anieli, pociągnąłem za ręce i zmusiłem, by się podniosła. Wziąłem brudną twarzyczkę w dłonie i zapytałem:

– Jaki masz lajf, Aniele?

– Jest mi słabo. – Nie spuszczała ze mnie wzroku. – Wszystko mnie boli. Czuję się zmęczona i do tego jestem głodna. Dlatego właśnie chciałam ugotować tą przeklętą pomidorową…

W tym momencie obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem. Szydziłem z rozmazanych oczu towarzyszki i podartych na piętach rajstop. Ona zaś chichotała z golasa, który ugotował zupę i kompletnie zapomniał, że pyrdek dynda mu przy każdym ruchu. Rechotałem, patrząc na pozostałości „z(d)upnych” rewolucji. Dogryzała, że boczek dodaję prawie do wszystkiego i niedługo sam będę wyglądał jak prosiak…

Po wszystkim postawiłem przed blondi pełny talerz krupniku. Plasnąłem do niego solidny kleks kwaśnej śmietany, czym doszczętnie zrujnowałem czarną sukienkę. W odwecie sypnęła mi natką w twarz. Z pozornym spokojem obserwowałem, jak ze smakiem zajada nałożoną porcję. Wtedy zrozumiałem, że po raz pierwszy od dawna byłem szczęśliwy. Wiedziałem jednak, że to nie potrwa zbyt długo.

Im bardziej się w niej zatracałem, tym dalej odchodziłem od warunków rozejmu. To zaś było równią pochyłą ku mojej przegranej.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał i erotyczne, użyła 2005 słów i 11192 znaków, zaktualizowała 29 wrz 2020. Tagi: #kobieta #wulgaryzmy #przemoc #seks #alkohol

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Majkel705

    Fajnie się czyta dawaj dalej

    6 maj 2020

  • Kocwiaczek

    @Majkel705 dziękuję :) Proszę o cierpliwość. Jak tylko  znajdzie się wena i wolny czas, ukażą się kolejne rozdziały :D

    6 maj 2020