Zdzi*a cz. XV

Wybiła druga trzydzieści pięć, jednak Anielica nadal nie dawała znaku życia. Zacząłem się ostro denerwować. Pracę skończyliśmy przed dwudziestą pierwszą. Jak zwykle w piątek szefuńcio dał nam wyjść nieco wcześniej. Blondi poinformowała mnie, że seans miał się odbyć o dwudziestej drugiej. Nawet gdyby zmieniła zdanie i obejrzała cały film, powinna być już w domu. Czy coś mogło pójść nie tak? – „Głupie pytanie” – zganiłem sam siebie. – „Przecież wszystko mogło wziąć w łeb”.

Zupełnie nie wiedziałem co robić. Dorobiłem się telefonu, ale jedyne miejsce, do którego mógłbym zadzwonić było przecież spalone. Nie warto siać paniki i telefonować do „Mokrych majteczek”. – „Tylko co począć? – Dumałem. – „Może powinienem zacząć jej szukać? Nie ma chyba lepszego rozwiązania”.

Przebrałem się szybko w czarne ubranie, by pod osłoną nocy pozostać w miarę niewidocznym. Po trzech minutach stałem gotowy w przedpokoju. Już miałem ściągać z wieszaka kurtkę, gdy do mych uszu dotarł przeciągły dźwięk dzwonka. Kamień spadł mi z serca. Jednak wróciła.

Popędziłem do drzwi jakby napędzany wiatrem, otworzyłem i… uśmiech zamarł na mojej twarzy. Przed wejściem stał Michel, który pomimo wątłej budowy ciała, z determinacją dźwigał na rękach wyglądającą na nieprzytomną Anielę. Zauważyłem otarcia i ślady łez na jej prawym policzku. Bez słowa wyrwałem ją z jego ramion i przytulając do własnej piersi wniosłem do środka. Szepcząc rozgorączkowane: „wejdź i zamknij za sobą drzwi”, popędziłem do sypialni i ostrożnie ułożyłem blondi na łóżku.  

Dopiero teraz mogłem jej się spokojnie przyjrzeć. Spała głęboko, oddychając ciężko. Dżinsówka była brudna i podarta na biodrze. Czarna bluzeczka miała urwane jedno ramiączko i rozciągnięty dekolt. Widać było, że stanik pozostał nienaruszony, jednak siniaki, które pokrywały całą górę piersi zaczynały nabierać koloru dojrzałej śliwki. Miała obandażowane dłonie i kostkę. Natomiast twarz… Jezuniu, co się stało z jej buzią? Jeden policzek, jak zauważyłem wcześniej, był pozdzierany do krwi. Na drugim zaś, na wysokości kości policzkowej, guz wielkości jajka zdawał się nadal puchnąć do swojego docelowego rozmiaru. Wyglądało na to, że w poniedziałek nie będzie mogła pójść do pracy. Na całe jednak szczęście w sobotę barem miała zająć się Asenia, a ja na wieść o dzisiejszej kolacji, wyprosiłem u szefa wolne. Obydwoje mieliśmy mieć niepracujący weekend, ale w obecnej sytuacji, nie malował się on zbyt kolorowo.

Przykryłem Anielę kocem, zapaliłem nocną lampkę i na palcach wyszedłem z pokoju. Zostawiłem uchylone drzwi, na wypadek, gdyby się przebudziła i czegoś potrzebowała. Michela znalazłem w salonie. Walnął się na kanapę, wyraźnie zmęczony. Nie mogłem mu jednak pozwolić tak po prostu zasnąć. Musiałem wyciągnąć od niego, co się właściwie stało. Skierowałem więc kroki do kuchni, by nastawić wodę na kawę. Przezornie usunąłem diabelski gwizdek z czajnika i cierpliwie czekałem aż płyn zacznie wrzeć. W międzyczasie wrzuciłem do szklanek po dwie kopiaste łyżki zmielonej rano kawy. Musiałem postawić nas obydwu na nogi. Najwyżej nie będę mógł potem zasnąć, jednak obawa o stan Anielicy i tak spędzała mi sen z powiek, zatem nie było czym się zbytnio martwić.

Wszedłem do salonu z parującymi szklankami i postawiłem je na stoliku. Niczym psiak na szelest torby, Michel szeroko otworzył oczy, gdy tylko dotarł do niego zapach napoju. Poderwał się gwałtownie i marszcząc czoło usiadł na sofie. Z pocieszającym uśmiechem podałem mu kawę, zawczasu posłodzoną dwiema łyżeczkami cukru. Déjà vu uderzyło mnie w baniak, jakby ktoś przywalił mi garnkiem. Patrzyłem, jak chłopak małymi łyczkami wypija czarny płyn. Sam też poczułem nagłe pragnienie. Cisza, którą mąciły tylko nasze siorbnięcia stawała się powoli nie do zniesienia. W końcu Michel odstawił swój napój i opierając łokcie o kolana, powiedział:

– Wszystkim się zajęliśmy. Gościu nie żyje. Ciała nie znajdą, więc okaże się, że albo zaginął, albo wyjechał. Tak czy siak, zdążył jednak pokiereszować Elcię do imentu.  

– Gdzie ich znaleźliście? – zapytałem, niemalże wchodząc mu w słowo. – Skąd wiedzieliście, gdzie szukać?

Spojrzał w podłogę i pokręcił głową, jakby zastanawiając się czy powinien cokolwiek mówić. Po chwili uniósł jednak wzrok i powiedział:

– Zadzwoniła do mnie z budki telefonicznej niedaleko „Cinemy”. Nie mam bladego pojęcia, jak znalazła siłę, by się tam dowlec i powrócić na miejsce morderstwa. Wciągnęła go do małej alejki, którą do kina dowożą spożywkę. Na całe szczęście, nie zauważyłem żadnych kamer, ale nawet gdyby jakiekolwiek zamontowano, to i tak nie żałuję, że się tam pofatygowaliśmy. Musisz wiedzieć, że Ela jest dla mnie jak siostra. Taki zakochany byczek jak ty, nigdy tego nie zrozumie. Zawsze jej pomogę i zawsze będzie mogła na mnie liczyć. Tym razem jednak myślałem, że to ją będziemy musieli pogrzebać…

Po tych słowach łzy napłynęły mu do oczu. Widziałem, że przez chwilę próbuje z nimi walczyć, ale w końcu dał sobie spokój. Zawsze mówiono mi, że to niemęskie. Facet musiał być twardy i szorstki jak nieociosany pień. Tylko właściwie po jaki chuj? Co to komu dawało? Najchętniej sam zacząłbym beczeć, na myśl jak katastrofalny skutek miała ta misja. Postanowiłem jednak zaczekać, aż Michel się uspokoi i opowie mi ciąg dalszy dzisiejszego wieczoru.

– Popędziliśmy z Dolcią na łeb, na szyję. Mamy kilka miejsc, gdzie zmienialiśmy auto. Elżbieta miała krew na wybitych nadgarstkach i zwichniętą kostkę. Doli potrafi nastawiać takie rzeczy. Podaliśmy małej środek znieczulający, który szybko ją otumanił, a potem wrzuciliśmy chujozę do bagażnika i pojechaliśmy do lasu. Gdy Dolores opatrywała jej rany, ja zająłem się trupem. Nie pytaj, gdzie i jak go pochowałem. Moja w tym głowa, by nigdy nikt go nie znalazł. To dla mnie nie pierwszyzna. Obawiam się jednak, że twoja wybranka, będzie musiała spędzić kilka dni w łóżku i nie mam tutaj na myśli żadnych figli.

– To zrozumiałe – odparłem i pokiwałem głową. Nie wiedziałem, co właściwie mam dodać. Na myśl przyszło mi tylko: – Dziękuję.

Roześmiał się po raz pierwszy od wejścia. Wychylił nieco i poklepał mnie po ramieniu, po czym powiedział:

– Jesteś inni niż poprzednicy. Dotychczas przed żadnym się nie otworzyła. Nie wiem jednak, czy masz świadomość, że niebawem ucieknie i pozostawi cię ze złamanym sercem.

– Wiem – przyznałem, uśmiechając się nieznacznie. – Ale nie żałuję.  

– To się jeszcze okaże. Widzisz… – zawiesił głos, sięgnął po kawę, upił kolejne łyki i kontynuował: – Ela jest jak wolny ptak. Pozwala napawać się jej obecnością, cieszyć z uciech, jakie daje jej ciało, by za chwilę odlecieć i nigdy nie wrócić. Tylko ja zawsze jej towarzyszę. Poszedłbym za nią w ogień, jednak pozostaję w cieniu i przybywam tylko wtedy, gdy mnie potrzebuje. Tak, jestem gejem, co czyni mnie dla ciebie bezpiecznym, ale wiem, że na dłuższą metę, ten układ nie będzie mógł działać. Kiedyś znajdę drugą połowę, ona zapewne nie. Być może wydaje ci się, że jakimś cudem z tobą zostanie. Nie liczyłbym jednak na to. Musi mieć poczucie wolności, inaczej udusi się i zmarnieje. Zgaśnie jak świeca bez tlenu…

– Mam tego pełną świadomość – odparłem. – Już się pogodziłem z moją porażką.

– Czy aby na pewno? – Uniósł brew. – Butelka wina, stek i zapiekanka ziemniaczana, które widziałem w kuchni zdają się temu zaprzeczać.

A to jaki wał! Myszkował w kuchni, gdy zanosiłem Anielicę do łóżka. Momentalnie spąsowiałem na twarzy.

– To tylko taka zwyczajna kolacja – burknąłem pod nosem, spoglądając na księżyc przez zakratowane okno. – Nic szczególnego.

Zachichotał jak mały chłopczyk. Przeniosłem wzrok na jego twarz i zauważyłem błyszczące ogniki w orzechowych oczach. Odkaszlnął i rzucił:

– Uważaj, bo ci uwierzę. Na jej miejscu zostałbym z tobą, bo widzę, że ci zależy. Inni nie kiwnęliby palcem lub zrobili schabowe i kapustę z ziemniakami – coś co byłoby dla nich, nie dla niej. Każdy dotychczas traktował ją jak swoją zdobycz. „Seks, papierosik, znowu seks i wypierdalaj zdziro, śniadania nie będzie”. Jesteś ewenementem, chociaż wyglądasz na bandziora pierwszego sortu. Masz bary, ostre kości policzkowe, całkiem niezły wzrost oraz mocne brwi i włosy. Miód malina, ale… jest coś jeszcze, czego na pozór nie widać. Radości, a potem przestrachu, jaki odmalował się na twojej twarzy, gdy nas zobaczyłeś pod drzwiami, nie sposób jest podrobić. Kto wie, może nie wszystko jest dla ciebie stracone? Ale na mnie już czas. – Wstał i dopił napój do końca. – Nie musisz się fatygować i mnie odprowadzać. Znam drogę.

– Muszę – odparłem. – Jesteś jej przyjacielem. A ja nie chcę, byś miał mnie za wroga. Może... – naraz wpadła mi do głowy myśl – zostaniesz na noc?

Podszedł do mnie i nieoczekiwanie złapał za szyję, zniżył do swojego poziomu i wycisnął całusa na ustach. Stałem zszokowany, niezdolny wypowiedzieć żadnego słowa. Gdy skończył, uśmiechnął się szeroko, ukazując zęby równie białe jak klawiatura blondi i powiedział:

– Musiałem się upewnić, że nie kłamała – rzekł z zagadkową miną. – To kusząca propozycja, ale trójkąt z obolałą Elżunią, nie miałby teraz większego sensu. Zmykam, mam nadzieję, że niedługo znowu się zobaczymy. – Ponownie puścił oczko i poszedł do wyjścia. Zanim się zorientowałem, usłyszałem charakterystyczne ciapnięcie drzwi. Zostałem sam, nadal stojąc jak słup soli.

Ona przyprawiała mnie o zawał, on zaś o palpitację serca. – „Jak mam wytrzymać ten rollercoaster?” – zapytałem sam siebie i bez zastanowienia polazłem do sypialni. Odchyliłem szerzej drzwi i zajrzałem do środka. Nadal leżała w tej samej pozycji, jednak brała już krótsze oddechy, zatem spała płytkim snem. Westchnąłem, rozebrałem się do gaci i wślizgnąłem do łóżka. Chyba musiałem ją nieco trącić nogą, gdyż jęknęła i przewróciła się na drugi bok, spuchniętą twarzą w moim kierunku. Na ten widok, serce zaczęło mi się krajać. Powoli, z trudem otworzyła niebieskie oczy, teraz umazane obficie czarnym tuszem. Uśmiechnęła się smutno i wyciągnęła do mnie obandażowaną dłoń. Potarła nią o mój policzek, a ja delikatnie pochwyciłem drobne palce, przybliżyłem do ust i ucałowałem. Potem zaś powiedziała:

– Kochaj się ze mną – szepnęła, a spod jej powiek łzy zaczęły cieknąć jak małe potoki. – Zrób to teraz. Błagam…

– Ale… – zacząłem, jednak zakryła moje usta dłonią.

– Ciii… – Przerwała szybko. – Jest dobrze. Ze mną jest dobrze. Nie martw się. Nie musisz się martwić. Po prostu bądź przy mnie. Ogrzej mnie. Pokaż mi, co to znaczy. Co znaczy kochać. Tak naprawdę…

Nie miałem siły na żadne protesty. Nie chciałem walczyć. Nie tym razem. Po prostu się nad nią pochyliłem i najdelikatniej, jak tylko było możliwe ucałowałem spierzchnięte usta. A potem zacząłem schodzić coraz niżej…

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik NeferIsTheBest

    To jest ekstra :p Jestem strasznie ciekawy jak to wszystko się potoczy dalej :)

    22 cze 2020

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @NeferIsTheBest dziękuję, sama jestem ciekawa efektu końcowego. Piszę na bieżąco więc i koncept się często zmienia:)

    22 cze 2020

  • Użytkownik NeferIsTheBest

    @Kocwiaczek Czyli taka Wielka Improwizacja trochę jak u Mickiewicza ;)

    22 cze 2020

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @NeferIsTheBest gdzie mi szaraczkowi do Mistrza. Mam zarys całości, pewien plan, ale... pomiędzy wiele się może jeszcze wydarzyć. Niemniej bardzo dziękuję za pozytywny odbiór i motywujący komentarz.

    22 cze 2020