Utracony czas cz. 9

Utracony czas cz. 9IX



     Wódz odzyskał pełnię sił, wrócił do swych obowiązków. Jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobił było zwołanie zebrania całej wioski, podczas którego ogłosił swą decyzję. Oznajmił wszystkim iż przywraca swego syna, jego żonę i córkę w pełni praw i honoru do rodziny, jak i do wioski. Decyzja przyjęta została przez członków wioski dość neutralnie. Nie znali przecież całej historii. Jedynie starsi członkowie, pamiętający dobrze całą sprawę nie szczędzili wodzowi komentarzy mówiących "wreszcie poszedłeś po rozum do głowy", czy "Twoja żona już nie będzie miała do Ciebie urazy". Jedynymi zdziwionymi osobami byli bracia Lamsac i Roher. Nie mogli zrozumieć jakim cudem ich brat przeżył. Najbardziej sytuacja nie zadowoliła Lamsaca - oto wracał najmłodszy brat, mimo że nie był nigdy wojownikiem, a władał bronią jak osesek, był jednak synem swego ojca, ewentualnym pretendentem do tytułu wodza, gdy przyjdzie czas na przekazanie obowiązków. Wraz z Roherem właśnie tego najbardziej się przecież obawiali, to dlatego pozostawili go umierającego. Ojciec przez te wszystkie lata stał się ckliwy, mógłby przekazać swój tytuł najmłodszemu, wygnanemu niegdyś synowi. Teraz gdy Roher przez swój głupkowaty pijacki wyczyn stracił w oczach wioski nie tylko godność, ale i prawa do bycia wodzem, tylko Alvario lub Lamsac mogli być wybrani. Rozwścieczony sytuacją powiedział sam do siebie:
- Poczekaj braciszku, już ja się upewnię iż nie dotrzesz ani Ty, ani Twoja żonka do wioski! - skinął głową na Rohera, a gdy obaj znaleźli się na osobności rzekł:
- Siodłaj konia, bierz broń! Nie możemy pozwolić by Alvario dotarł tu żywy. Wyda wszystkim, że go zabić chcieliśmy! - Roher myślał o tym samym więc nie trzeba go było nakłaniać więcej. Obaj mężczyźni osiodłali konie i ruszyli do doliny w której mieszkał Alvario.  
     Alvario wraz z żoną i córką obserwowali zgromadzenie, jakie zwołał wódz z chaty Alte i Colie. Cały dobytek, przewieziono pod osłoną nocy. Gruby przewidywał reakcję Lamsaca i Rohera, nie był zresztą jedynym obawiającym się takiego obrotu sprawy. Alte pragnął nawet skrzyknąć kilku zaufanych sobie i równie nienawidzących Lamsaca i Rohera wojowników, by wymierzyć im sprawiedliwość gdy ci dwaj zjawią się w dolinie. Jednak propozycja otwartego starcia się Alvario i braci wobec całej wioski spotkała się z większym uznaniem. Tym bardziej, że wódz nie chciał tracić synów. Chciał wymierzyć im nauczkę. Gruby przez cały czas w wiosce występował w swym zakapturzonym stroju, zapewniając zatroskanego wodza, iż Alvario bez problemu poradzi sobie w starciu z braćmi, do którego niewątpliwie dojdzie. Sam jednak w duchu cieszył się, że ma na snajperce tłumik.. Tak na wszelki wypadek, gdyby Alvario rozegrał coś źle.. Ukryty za głazem, za którym jakieś 2 tygodnie wcześniej chował swego konia, by odwiedzić wodza, uważnie obserwował przez lornetkę braci. Odprowadził ich wzrokiem w drodze do doliny. Wiedział, że będą przeszukiwać całą dolinę, co zajmie im trochę czasu. Podejrzewał braci o możliwość przebłysku inteligencji, skojarzenie Coli jeżdżącej po medyka, z brakiem ich brata w dolinie. Chciał trzymać braci w niepewności do samego końca, więc pozostanie w domu siostry mogło być ryzykowne. Jednakże przeniesienie ich do domu wodza było równie ryzykowne, sam by ich tam szukał. Nie chcąc ryzykować postanowił przystać na jedną z propozycji Alte, wtajemniczyć któregoś z jego kompanów i poprosić o przenocowanie rodzinki. Alte, Colie i ich potomstwo też wypadałoby gdzieś przenocować. Nie mógł też wykluczyć, że zdenerwowani bracia postanowią zaatakować swego ojca. Zbyt wiele różnych scenariuszy, za mało odpowiedzi. Schował lornetkę i ruszył na spotkanie z Alte.
     Godzinę później wszystko było ustalone, choć nawet Alte twierdził, iż przesadza w swej podejrzliwości, wtajemniczyli dwóch najlepszych kompanów Alte. Zacharus gościł będzie Alvario, jego rodzinę, oraz wodza. Sephir ugości Alte i jego rodzinę. Gruby udawał się właśnie do wyjścia z chaty Alte, gdy padło pytanie ze strony wodza.  
- A Ty mój drogi przyjacielu, gdzie Ty będziesz nocował? - Gruby zatrzymał się u drzwi, nie odwracając się odparł:
- To mój plan, więc to ja będę obserwował poczynania Lamsaca i Rohera.  
- A gdy już pójdą spać? - wódz ponowił pytanie
- Wtedy, będę czuwał nad ich "słodkim snem". - zebrani zrozumieli obawy kapturnika - ktoś musiał tej nocy czuwać. Za wychodzącym przyjacielem podążył wzrokiem przepełnionym wdzięcznością, ale i smutkiem Alvario. Ten człowiek, któremu zawdzięczali tak wiele, robił wszystko co w jego mocy by zapewnić im bezpieczeństwo, polepszyć ich życie, nie oczekując w zamian nic, oprócz przyjaźni. Wiedział, że wkrótce się rozstaną, że Gruby nie będzie nalegał na pomoc w poszukiwaniach. Wiedział, iż lud Alvario nie wie nic o miejscu, które jest przedmiotem jego poszukiwań. Odejdzie od nich jak tylko spełni swą obietnicę. Mimo iż pragnąłby zatrzymać przy sobie przyjaciela, które to pragnienie dzieliła tak jego żona, jak i córka - choć może Kinga z innych pobudek (tu uśmiechnął się do swoich myśli) - nie mogli, ani nie mieli prawa zatrzymać go. Żywił tylko nadzieję, iż ich przyjaciel osiągnie swój upragniony cel, że będzie bezpieczny na swej drodze. Na swojej dłoni poczuł dłoń żony, obserwowała go równie smutnym wzrokiem i tym cichym gestem próbowała wesprzeć męża.
     Usadowił się ponownie w ukryciu przy głazie, ponownie obserwował drogę. Myślami jednak był przy rozmowie z repozytorium.
Za kilka dni proces miał się ukończyć, miał się dowiedzieć więcej. Przewidując jednak bezsenną noc uprzedził repozytorium o takiej ewentualności. Odpowiedziała mu po chwili zastanowienia
- Z odpowiednim wyprzedzeniem jestem w stanie zatrzymać, zmienić bieg procesu, spowoduje to jednak iż będę potrzebowała więcej czasu w późniejszym okresie, prawdopodobnie prześpisz jeden, lub 2 dni.
- Cool with me. Jak wcześnie muszę Cię poinformować?
- Minimum 2 dni wcześniej, najlepiej 3.. - tak oto 4 dni wcześniej poinformował coraz bardziej wyraźną obcą świadomość w swojej głowie o swych planach, dając Jej kolejny dzień zapasu tak na wszelki wypadek. Zastanawiał się co dalej pocznie. Wiedział, że jest blisko celu, jego myśli w akcie jakiegoś przeczucia umiejscawiały komnatę gdzieś w jeziorze, obok którego spędził.. no właśnie ile.. wspólne życie z rodziną Alvario było tak przyjemne, iż wydawało mu się, że od ich pierwszego spotkania minęło zaledwie kilka dni. Logika zaś podpowiadała okres czasu trzech, czterech miesięcy. Myślami wrócił do rozmowy z repozytorium, zdecydował że odeśpi w starym domu Alvario, nie chciał wzbudzać niepokoju u przyjaciela, ani podejrzeń w mieszkańcach wioski. Miał tylko nadzieję, że te dwa patafiany nie zniszczą chaty w przypływie złości. Do jego uszu dotarł cichy odgłos kroków, dobiegający z tyłu. Odwrócił się by ujrzeć Alte.
- Beatrice mnie przysyła po Ciebie. Masz zjawić się na obiad! Każdy z nas już zjadł i kazała mi użyć przemocy jeśli będziesz stawiał opór, ostatecznie zagrozić Ci, że pozwolą Kindze do Ciebie przyjść! - Alte powtarzał słowa szwagierki z wyraźnym rozbawieniem na twarzy, po czym dodał:
- Idź zjedz coś przyjacielu, pokaż mi tylko jak.. patrzeć przez to.. coś.. zastąpię Cię na jakiś czas - tak jak przypuszczał Gruby, Alte okazał się być doborowym kompanem, widać było jak bardzo polubił brata swej żony, gotów w każdej chwili ruszyć z pomocą. Skinął więc głową do Alte i odpowiedział:
- Taaa.. Beatrice wie jak zmusić mnie do posłuszeństwa.
- Nadal chciałbym wiedzieć - wtrącił Alte - co zaszło miedzy Tobą, a Kingą? No wiesz.. wtedy.. - na twarzy Alte malowała się ciekawość na równi z rozbawieniem.
- Nie Ty jeden byś chciał wiedzieć, ale to pozostanie moją tajemnicą, co się wtedy stało, a co się nie stało! - odpowiedział z równym rozbawieniem - chodź pokażę Ci o co biega z lornetką.. - zaprezentował jak posługiwać się przyrządem i począł się oddalać w stronę wioski. Do jego uszu dotarło rozbawione stwierdzenie Alte:
- Kinga kiedyś w końcu powie sama...
     Zmrok zapadł już dawno, Alte zdążył jeszcze raz zluzować go na czujce, by Gruby mógł zjeść kolację na co nalegała Beatrice, a co skomentował tylko "ona czasami traktuje mnie jak małego chłopca..", wywołując rozbawienie u Alte, który nie mógł się powstrzymać by zapytać "czasami?". Rozbawiony Gruby rzucił tylko "cicho tam!" w odpowiedzi. Teraz zastanawiał się co tak długo zatrzymało braci w dolinie. Musiał zrezygnować z lornetki z oczywistego powodu jakim była ciemność. Przestawił lunetę snajperki na podczerwień, kalibrując wykrywanie ciepła na najwyższy poziom, kosztem jakości obrazu, która spadła prawie do zera. Zaczynał się zastanawiać czy bracia nie wpadli na jakiś diaboliczny plan, przewidzieli podstęp i gdy on tu siedział i oczekiwał ich Ci już dawno zabrali się za ukrytą rodzinkę. Rozgonił te paranoiczne myśli, zdecydowanie za długo czekał i tak mózg reagował na tą nużącą sytuacje. W obiektywie lunety dostrzegł dwie jaśniejsze plamki.
- Kurwa!! Nareszcie!! - wymamrotał pod nosem. Przez myśl przeszło mu jednak, iż bracia rozmyślnie czekali na zapadnięcie nocy.
- Dobra, dowiem się co knujecie, jak tylko wjedziecie do wioski. W miarę zbliżania się braci rekalibrował lunetę do standardowych ustawień, chcąc choć pobieżnie zorientować się jak są uzbrojeni, po czym zaczął się w osłonie ciemności nocy wycofywać w kierunku wioski.
- Musze was gagatki mieć na oku. Zobaczymy co zrobicie. - powiedział sam do siebie cichym głosem, ukryty za jedną ze ścian, oczekując wjazdu Lamsaca i Rohera do wioski. Pewien był, iż bracia będą mieć chwilę wahania, w końcu udanie się do chaty swego ojca, czy siostry, będzie "punktem bez odwrotu". Liczył iż trzeźwi bracia nie zdecydują się zaatakować pod osłoną nocy swego ojca.
- A co jeśli się zdecydują? - zadawał sobie to pytanie w myślach. W odpowiedzi na własne pytanie zdjął z kolby snajperki nakładkę amortyzującą, nijak nie nadającą się do ogłuszania przeciwnika.
- Wtedy zadbam, aby mieli słodkie sny do samego rana! - stwierdził sam do siebie jednocześnie uśmiechając się do siebie w myślach. Bracia minęli własne domy kierując się ku domostwu ojca. Ruszył za nimi kocim krokiem.
     Zawartość kubła pełnego wody z pobliskiej rzeczki, tej samej która zasilała wody jeziorka w dolinie Alvario, wylądowała na głowach nieprzytomnych braci, leżących u wejścia do chaty wodza. Był wczesny, chłodny, acz rześki ranek i mieszkańcy wioski powoli budzili się do życia. Zakapturzona postać odstawiła kubeł wody i wyraźnie lodowatym głosem zwróciła się do odzyskujących przytomność, z oznakami pulsującego bólu głowy na twarzach, braci.
- Macie szczęście, że nie zabiłem was od razu, gdybym w ostatniej chwili was nie rozpoznał już bylibyście martwi. To nie było mądre bez zapowiedzi wtargnąć do czyjegoś domu, na dodatek w środku nocy. Zmywajcie się stąd zanim wywołacie zbędną ciekawość pozostałych. Ojca odwiedzicie jak się zbudzi! - mężczyźni podnieśli się z podłoża, nie byli do końca pewni co się stało, wiedzieli tylko, że z ich planu nici. Z grymasami wściekłości oddalili się od kapturnika, zadając sobie pytanie czemu on jeszcze opiekuje się ich ojcem gdy ten powrócił do zdrowia. Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi własnych chat, kapturnik szybkim krokiem udał się do domostwa Zacharusa. Wewnątrz zastał już nieśpiących Alvario, wodza i gospodarza. Stali wyczekując wieści.
- Odwiedzili Twój dom w nocy wodzu, jednak nim zdążyli odkryć podstęp, udali się w objęcia Morfeusza. - oczy wodza wyraźnie posmutniały, na tą informację, wiedział już, że jego synowie gotowi byli posunąć się do ostateczności by zdobyć władzę. Coraz bardziej uświadamiał sobie, iż nie może pozwolić by tak bezwzględni ludzie mieli władzę nad rodakami. Zastanawiał się gdzie popełnił błąd, skąd u nich taka żądza władzy. Wśród zapadłej ciszy rozległ się syk Zacharusa:
- Bydlęta! - powiódł wzrokiem na wodza i przepraszającym tonem dodał:
-Wybacz wodzu, wiem że to Twoi synowie, ale nie mogłem się powstrzymać.. - Wódz uciszył go gestem ręki odpowiadając:
- Obraziłeś bydlęta tym porównaniem, żadne z nich tak by się nie zachowało. -kiwając do swych myśli głową wódz umieścił pytający wzrok w kapturniku. W odpowiedzi na nieme pytanie usłyszał:
- Na razie postępujemy zgodnie z założeniami. Poczekamy na ich reakcje, co do której mam pewność, że takowa będzie. - otworzyły się drzwi i do chaty weszli Alte i Sephir, widząc ponure wyrazy twarzy szybko domyślili się co zaszło, czekali już tylko na szczegóły..
     Siedząc w zaciemnionym kącie chatki Zacharusa, Gruby obserwował spod stwarzającego atmosferę tajemnicy kaptura, jak dom Zacharusa powoli wypełnia się zwołanymi wojownikami. Było ich pięciu, doskonałych w walce i otwarcie nie lubiących synów wodza, zmuszeni do tolerowania ich przez wzgląd na szacunek do wodza. Co pewien czas któryś z nich posyłał ukradkowe spojrzenie na kapturnika, nie będąc pewnym jaką rolę odgrywa w tym wszystkim on, lecz bojąc się zapytać mając w pamięci wolę wodza, jak i możliwości tej dziwnej, tajemniczej osoby. Alte, Sephir, Zacharus i pięciu nowo-przybyłych.. Ośmiu wojowników mających stanowić straż przeciwko dwóm wojownikom. Wśród wtajemniczonych dał się słyszeć głos:
- Mimo iż chętnie wezmę w tym udział, uważam jednak to za zbytnią ostrożność. W końcu to tylko dwaj mężczyźni.. - Gruby uznał iż pora na wzięcie udziału w dyskusji:
- Nie ich dwóch się obawiam! W każdej społeczności zawsze znajdą się jakieś dupolizy, myślę że braciszkowie mają kilku własnych zaufanych ludzi, to ich się obawiam, to wy wiecie na kogo zwrócić uwagę, ja niestety nie. To dlatego potrzeba mi WAS tylu! - zebrani pokiwali głową jeden z nich odrzekł:
- Mądrze prawisz. Rozkazuj zatem!
     Wódz ponownie zwołał całą wioskę. Tym razem nie było śladu po braciach. Gruby obserwował otoczenie, gdy wódz kontynuował swa tyradę. Dostrzegł trzech łuczników, próbował doszukać się jeszcze 2, co odpowiadałoby ilości ludzi jaką bracia będą musieli chcieć zabić, lecz nigdzie ich nie znalazł. Dał gestem znak do Alte, wskazując głową kierunki. Zacharus dopadł swój cel pierwszy, uderzając pałką zaskoczonego łucznika. Alte i Sephir prawie równocześnie zajęli się pozostałymi. W ukryciu kaptura Gruby zastanawiał się nad tym czy tylko na 3 kompanów było stać braci. Powiódł wzrokiem na pozostałyc wtajemniczonych, dostrzegając, ze każdy ustawił się za jakimś wojownikiem. Było to znakiem iż rozpoznali swe cele. A więc pięciu kolejnych.
- Czy to wszystko? - na pytanie, które zadawał sobie w myślach odpowiedział sygnał od Alte. Szwagier Alvario i Sephir obstawili kolejnych dwóch.
- Wolny pozostaje już tylko Zacharus - mruknął niezadowolony. W tłumie zauważył znajomą twarz. Młody Alvario zbliżał się do wodza. Ze zwinnością kota zgarnął młodzieńca, wciągając go w ukrycie między ściankami dwóch lepianek. Przyparł go do muru i warknął:
- Co knujesz dzieciaku? Gadaj!
- Nic panie! Chciałem dziadkowi przekazać tylko słowa mego ojca!
- Cóż takiego miałeś przekazać? Gadaj!
- "Gdy kaptur spadnie cóż takiego poczniesz ojcze?"
- Gdzie Twój ojciec?! - zobaczył delikatny ruch źrenicy chłopaka, w tej samej sekundzie wykonał unik. Cios wymierzony w niego minął się z celem, trafiając chłopaka w głowę. Metalowy obuch pogruchotał kości czaszki dzieciaka pozbawiając go życia na miejscu. Zaskoczony obrotem sytuacji Roher stał przez chwilę oniemiały, dając Grubemu czas na odzyskanie równowagi. Dostrzegł w oczach Rohera błysk nienawiści, tym razem zdołał sparować cios przeciwnika, chwytając jego ramię w kleszcze skrzyżowanych rąk. Błyskawicznie zgiął prawą rękę w łokciu, uderzając tym samym w krtań przeciwnika. Cios lewej dłoni podążył za łokciem prawej miażdżąc krtań duszącego się przeciwnika. Mimo iż Roher odniósł już śmiertelne obrażenia, wściekły Gruby pochwycił kark przeciwnika, zakładając najprostszy z bloków, szarpnął podbródkiem Rohera. Usłyszał trzask ustępujących kręgów szyjnych. Młodszy z braci padł martwy.
     Obserwował w skupieniu jak Zacharus prowadzi ze swego domu Alvario i dwie kobiety. Rzucił okiem w tłum, pozostali wojownicy trzymali na gardłach swych celi ostrza. Brakowało już tylko Lamsaca, gdy Alvario wraz z rodziną dołączył do wodza, ten objął rodzinę ponownie ramionami, tak serdecznie, jak za pierwszym razem w zaciszu domu Alte. Pośród głosów uznania rozległ się krzyk.
- Gratuluję ojcze! Sprowadziłeś tego wyrzutka, tą zakałę ponownie do wioski! W jakim celu?! Stęskniłeś się za nieudacznikiem, który dzierży miecz jak dziecko? Tchórza, który zamiast godnie stanąć do walki woli uciekać?! - jego słowa wywołały ciszę, zwrócił się do Alvario.
- Jak się wylizałeś BRACISZKU? Myślałem, że już raz Cię zabiłem!
- To nie myśl tyle! Ewidentnie Ci to nie wychodzi! - padła odważna odpowiedź z ust Alvario. - Twoje pchnięcie było jak ty sam: sprawiało wrażenie groźnego, będąc w rzeczywistości płytkie i niegroźne jak dziewczynka!
- Nie może być! Mój braciszek nabrał ostrości języka! Ale Twój język nie uratuje Ci głowy. Tym razem skończę z Tobą! -wysyczał Lamsac. Na te słowa odezwał się wódz:
- Lamsac! Jak śmiesz przeciwstawiać się mej woli!
- Stul dziób starcze! Najwyższa pora byś przekazał swój tytuł, a gdy skończę z tym wygnanym psem przekażesz mi władze! Od Ciebie zależeć będzie czy po Twoim trupie, czy za Twojego życia! - widząc rozglądającego się ojca Lamsac kontynuował:
- Nie szukaj swego kapturnika. Już Roher zadbał, by ten się NIGDY więcej nie wtrącił! - widząc zdumienie na twarzy wodza ponownie zwrócił się do Alvario:
- To jak Braciszku!? Zejdziesz do mnie sam?! Czy Moi ludzie mają Cię sprowadzić i rzucić przede mną na kolana?! - Gruby uznał iż ten moment wypowiedzi Lamsaca jest najlepszy na interwencje. Spokojnym lecz doniosłym głosem, opierając swe ciało o ścianę domu w niedbały sposób wtrącił zza pleców Lamsaca:
- A tak.. Musze przyznać podstęp Rohera był świetny, niestety jego syn go zdradził, co przypłacił życiem z ręki swego ojca!.. Co do samego Rohera.. Dołączył do swego syna kilka sekund później, raczej już problemów sprawiał nie będzie. A co do Twoich ludzi.. Rozejrzyj się! - obserwował jak na twarzy Lamsaca występują krople potu. Z wygranej jego los obrócił się w totalną porażkę. Lamsac rozumiał iż jedynym wyjściem jest teraz przejęcie władzy, musi rzucić wyzwanie Alvario, którego się nie obawiał, rzucenie wyzwania wodzowi zakończy się walką z kapturnikiem i tej części zadania się obawiał. Rozległ się głos wodza:
- Synu rzuciłeś wyzwanie! Alvario jest ponownie jednym z nas, więc tradycji musi się stać zadość. Stoczycie walkę tak jak sobie tego życzysz, przegrany utraci prawa..- Donośny głos Lamsaca przerwal słowa wodza.
- Przegrany straci życie! Wygrany stanie się wodzem! Nie masz już innych synów. Ten który wygra zyska wszystko, ten który przegra straci życie! - takie rozwiązanie odsuwało od Lamsaca konieczność walki z kapturnikiem. W myślach Grubego pojawił się wyraz uznania.
- Dobrze rozegrane, jednak Alvario nie będzie łatwym łupem- roześmiał się pod nosem. Zrzucił po raz pierwszy kaptur, ukazując swą twarz mieszkańcom wioski, udał się w środek zebranych ludzi. Przechodząc obok Alvario rzucił z uśmiechem:
- Nie przeciągaj tego! - a do Alte, który chcąc być bliżej postanowił ogłuszyć swą ofiarę:  
- Alvario odstawi teraz pokaz.. uznaj, że on spłaca moją część umowy.
- He he he - cicho padło w odpowiedzi.
     Przygotowana, znając umiejętności Lamsaca, na szybką walkę społeczność, nie była zawiedziona. Po wymianie "uprzejmości", które z uprzejmością wspólnego nie miały wiele, padły słowa Lamsaca:
- Wybierz sobie broń niedojdo! - Alvario odparował tylko:
- Wezmę sobie Twoją - wskazując ruchem głowy na swego brata, który rzucił się z nienawiścią i żądzą krwi w oczach. Gruby obserwował uważnie jak Alvario unika kocimi ruchami ciosów. Pierwsze dwa Lamsac wyprowadził siekąc powietrze z nad głowy, nie napotkały jednak Alvario, uderzając z rozpędu w ziemię. Wściekły Lamsac wykrzyczał do brata:
- Długo zamierzasz uciekać jak tchórz?! - na te słowa Gruby z przyjemnością odparł w myślach "oh just give him a minute". Nie odrywał jednak wzroku od walczących. Lamsac wyprowadził teraz szybki, mocny cios z boku, na co tylko czekał Alvario. Wykorzystał siłę tego pchnięcia, które na moment ustawiło Lamsaca w dogodnej pozycji, pochwycił wysunięty przegub dłoni prawą ręką, wykonał półobrót wystawiając rozpędzony łokieć lewej ręki na spotkanie twarzy brata. Potężny cios chwilowo zamroczył Lamsaca, a prawa ręka Alvario poprowadziła ramię brata na spotkanie z kolanem. Rozległ się trzask pękającej kości, miecz wypadł z uchwytu. Lamsac zawył z bólu, lecz w tym samym momencie, obie dłonie Alvario uchwyciły drugą rękę brata wyłamując nadgarstek. Lamsac był bezbronny, niezdolny do walki. Starcie skończyło się szybciej, niż zaczęło. Nie do końca świadom tego co właśnie się stało Lamsac upadł na ziemie. Na jego twarzy nie malował się już ból, lecz zdziwienie. Można wręcz było wyczytać pytanie z jego oczu: "Ale jak?". Alvario podniósł miecz brata, ostrym szczytem podniósł podbródek Lamsaca odsłaniając szyję.
- Nasze prawo przewiduje karę śmierci, za zabójstwo z premedytacją. Zabiłeś Rohana, męża Inverso, ojca Beatrice. Karą śmierci przewidziana jest za nastawanie na życie wodza, co uczyniliście wczoraj, jak i dziś, na co jak widzisz mamy świadków. Za próbę zabicia własnego brata, grozi Ci jedynie wygnanie. Nie ja będę sędzią! - mówiąc to rzucił miecz obok ciała Lamsaca. Z tłumu wystąpił Alte, patrząc pogardliwie w oczy Lamsaca wykrzyczał:
- Zgodnie z naszym zwyczajem, ukarać winnego może każdy! Popełniłeś dwukrotnie zbrodnię karaną śmiercią - mówiąc to zwracał się już tylko do Lamsaca, którego oczy napełniły się przerażeniem - z ogromną przyjemnością wymierzę Ci karę! - szybkim ruchem ostrza swojego miecza zakończył żywot Lamsaca.

Arni

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 4067 słów i 23272 znaków.

Dodaj komentarz