Utracony czas cz. 5

Utracony czas cz. 5v


- Tak, wiem jestem flirciarzem, ale nie takim typowym.. To co robię.. to co mówię, ma bardziej na celu wprawić was w dobry nastrój, rozluźnić atmosferę.. Ech ciężko mi znaleźć słowa.. - wypalił do Alvario i Beatrice, gdy wspólnie mocowali prowizoryczna, wiszącą szafkę w szopie, na która składało się właściwie kilka związanych cienkich gałęzi zamiast poziomych desek i kilka ciut grubszych jako wzmocnienia boczne. Małżonkowie powiedli wzrokiem na swego przyjaciela, nie wiedząc przez chwile co powiedzieć. Pierwsza odezwała się Beatrice:
- Ale my to wiemy - powiedziała to głosem pełnym rozbawienia - i bardzo Cię takiego lubimy, tym bardziej nikt nie ma do Ciebie o to żalu!
- Nie prawda! Ja mam! - rzucił Alvario - Mam żal, ze zwracasz się tak tylko do nich! Czuje się ZANIEDBANY!!! - chwilowa konsternacja po tychże słowach, przerodziła się w niekontrolowany wybuch śmiechu, a nie zamocowana do końca pólka runęła o ziemie, co wzmogło jeszcze tylko atak śmiechu.
- O nieee.. nieee... zaje..bal.. mnie - słowa przerywał śmiech i łapczywe nabieranie powietrza w płuca - ja.. tu.. chce sie... wytłu.. hahahahahah..wytłumaczyć, a ten.. nosz kurwa hahha.. z takim textem!!! hahahah
- Wy możecie się przynajmniej.. ałaaa hahahhah.. śmiać bez bólu...a mnie ciągle napier.... rana.. hahah to boooliii - Alvario miał problemy mówiąc, jedna ćc - powiedziała szybko jego żona, wypuszczając jednocześnie powietrze. Całej sytuacji przyglądał się koń, uwiązany nieopodal szopy, przerzucając głowę to z lewej strony to na prawa stronę, po chwili jednak opuścił głowę, wydmuchał nozdrzami powietrze, opuścił powieki do polowy oczu i pokręcił szybko głową, jakby chciał zapytać "oni nie są normalni chyba? no nie?" w sumie miał powody się na nich "boczyć", przyłapali go na podżeraniu przez niskie ogrodzenie, z ogrodu Beatrice, co poskutkowało ponowna wymiana ogrodzenia - wyższego i gęściej zbitego, a jako ze jabłoń obżarł już cała, nie miał jak dorwać kolejnych przysmaków. Strzygł uszami dopóki odgłosy śmiechu nie ucichły. Obserwował z niesmakiem jak winowajcy braku przysmaków, wnoszą różne dziwne przedmioty do szopy. Znudzony zaczął pocierać zadem o wysoki pal ogrodzenia, co szybko zwróciło uwagę dwunożnych istot, skutkując przeprowadzeniem go dalej od ogródka.
- to chyba już wszystko - stwierdził Alvario - nie powinno tutaj zamoknąć, chodźmy do domu się czegoś napić, cały jestem spocony - dodał.
- nic dziwnego, mówiłem Ci, ze na początku szybko się będziesz męczył, pomimo iż zaciskasz zęby i chcesz jak najszybciej wrócić do swych obowiązków, uwierz nikt nie ma Ci i nie będzie miał Ci za złe, że szybciej się meczysz!
- Wiem, wiem, ale głupio mi tak jakoś, patrzeć jak Ty i Beatrice robicie wszystko za mnie.
   Weszli do domu, który wewnątrz zmienił się nie do poznania - duży, choć nadal prowizoryczny stół, nad którego wykonaniem razem z Alvario spędzili prawie cały dzień. Budowa była banalna, podobnie jak wisząca pólka, oparty był na wiązaniu mniejszych, aczkolwiek twardych i wytrzymałych gałęzi jako blat, pod którym na obwodzie przywiązano grubsze. Najwięcej problemu sprawiło im zamocowanie nóg stołu, tak by ten się nie chwiał, po kilku próbach odrzucili pomysł 4 nóg, by użyć tylko 3 - taka konstrukcja nigdy się nie chwieje. Właściwie Alvario przejawiał duże zdolności techniczne, wnosząc, początkowo nie śmiale, drobne modernizacje wszelakich konstrukcji, by potem w sposób pewny proponować swe rozwiązania, co wielokrotnie ułatwiło im pracę. Zastanawiające było czemu Alvario sam nie skonstruował takich udogodnień, z drugiej strony tłumaczyć go mógł ewidentny brak pomysłu, narzędzi i konieczność zapewnienia rodzinie pożywienia. Postawił jednak na brak narzędzi, sam był świadom jak bardzo na początku prace utrudniał mu mocno stępiony topór. Pomysł zrobienia kola szlifierskiego napawał go teraz duma, jeszcze bardzie sposób w jaki wywiercił w jego środku otwór. Z zadumy nad osiągniętymi sukcesami wyrwało go pytanie Alvario:
- Gdzie poszła Kinga? - pytanie skierowane było tak do zony jak i do niego, lecz nie mając w tym temacie nic do powiedzenia, przeniósł wzrok na Beatrice.
- Pewnie poszła nabrać wody, nigdzie nie widzę największej wazy.- oznajmiła Beatrice. Chwile jeszcze rozmawiali, gdy w końcu wzrok małżeństwa padł na znalezisku dnia wczorajszego. Czarna torba leżała pod prowizoryczna pryczą na jakiej sypiał od pewnego czasu ich gość. Wrócił bardzo późno w nocy z jednego z licznych ostatnimi czasy wypadów w celu zorientowania się w terenie. Zapuszczał się w okolice wioski, z której małżeństwo zostało wyrzucone, chciał poznać z czym przyjdzie mu się wkrótce zmierzyć. Nie podchodził za blisko, używając lornetki, przyglądał się Jej mieszkańcom. Zastanawiało go dlaczego mieszkańcy wioski nie zapuszczali się w okolice ich jeziorka, ale wyjaśniła mu to Beatrice opowiadając jak bardzo mieszkańcy bali się syren żyjących w tych jeziorach, nimf wodnych, topielic i wszelkiej innej maści stworów wymyślonych, by dzieci nie podchodziły do wody Podczas jednego z tych późnych popołudniowych wyjazdów, zapuścił się w przeciwległym do wioski kierunku. Teren wydawał mu się dziwnie znajomy, lecz zapadający powoli zmierzch ubrał okolice w inne światło. Myśląc ze to po prostu efekt deja vu (jedno z oczu szybciej rejestrowało i wysyłało impulsy do mózgu, niż drugie, co nagminnie bywało przyczyna właśnie takiego zjawiska), postanowił już ze względu na późną porę i spore oddalenie się od domu, zawrócić, gdy jego oczom ukazał się już bardzo znajomy widok wąwozu, którym szedł wkrótce po przybyciu do tej epoki. Dźgnął konia stopami, przyśpieszył tempa, dotarł do przeciwległego końca wąwozu, chcąc zdążyć przed definitywnym zapadnięciem zmroku, zmusił konia do wyniesienia go, po co prawda łagodniejszym stoku, niż ten którym on sam niegdyś w pospiechu schodził, wywołując jednak odgłosy niezadowolenia szkapy.
- Tak wiem wolisz jak Beatrice jeździ na Tobie - stwierdził do marudzącego konia - tez bym się nie obraził, gdyby jeździła na mnie, wiec skończ udawać wielce oburzonego - dodał tym samym tonem. W odpowiedzi ujrzał tylko odwrócony w swoja stronę łeb zwierzaka, a spod pół przymkniętych powiek świdrowały go jego oczy. Z nozdrzy parsknął powietrzem i odwrócił głowę w kierunku jazdy. Beatrice i jej córka, często używały durnej szkapy do jazdy, by się zrelaksować, pod pozorem konieczności "umycia go", lub innej bzdury. Pewnego dnia stwierdził wprost, ze ten koń należy do nich tak samo jak do niego, wiec nie musza wymykaliście powodów gdy chcą na nim pojeździć. W rezultacie otrzymał dwa słodkie całusy, które miały wyglądać na całusy w policzek, jednak obydwa zagarnęły dużą część jego ust, wprowadzając go w osłupienie, z którego wyrwał się, gdy szczebioczące kobiety były już daleko.  
     Do miejsca, w którym postawił po raz pierwszy stopę w tej epoce, dotarli gdy otulał ich półmrok. Po ognisku, które wtedy rozpalił nie został już ślad, za to wokół ujrzał ślady stóp wielu osób. Oświetlił teren latarka. Ilość śladów, wskazywała na grupę około 15 osób.. zwinął wargi i podniósł jedną brew w minie wyrażającej konsternacje. wiedział, że pospieszne opuszczenie tego miejsca było dobrym wyborem!
- Zatem jest tu jeszcze jedna wioska! - stwierdził sam do siebie, jednak fakt istnienia kolejnej wioski wzbudzał w nim mieszane uczucia - Kim byli jej mieszkańcy? A może, tamci dwaj na koniach byli z tej wioski? - spojrzał na konia jakby oczekiwał od niego wyjaśnień. Wierzchowiec jakby czując jego wzrok na sobie, odwrócił łeb w jego stronę, omiótł go pustym wzrokiem, jakby nie oczekiwał po swoim jeźdźcy nawet odrobiny inteligencji, arogancko wypuścił nozdrzami powietrze, opuścił głowę i skubnął kępkę trawy.
   Poprowadził konia skrajem lasu, w kierunku z którego nadeszły wówczas kobiety. Wyłączył latarkę nie chcąc zdradzić swojej obecności zbyt szybko, bo co do tego ze się ewentualnie zdradzi był pewien.. nadal poruszał się na koniu z gracja słonia w składzie porcelany. Jadąc ścieżką noszącą ślady codziennego używania dotarł na skraj lasu a jego oczom ukazała się oświetlona blaskiem ognisk osada. Zsunął się z konia, sięgając do torby zawieszonej na tułowiu zwierzęcia, poza zasięgiem jego skrętnej szyi. Wyjął z niej jabłko i wręcz na siłę je wpakował zdziwionej bestii do pyska, wiedząc że to na jakiś czas skłoni konia do nie wydawania dziwnych dźwięków. Z ukrycia obserwował przez lornetkę wioskę. Obserwował aż do momentu gdy na jednym z pali zobaczył.. swoja torbę. Obserwował ją, była nienaruszona - sznurowania boczne, które zapiął przed przerzuceniem przez portal, tak dla pewności gdyby zamek błyskawiczny puścił podczas uderzenia o ziemie, były nietknięte. Ewidentnie znaleźli to niedawno i jeszcze nie udało im się dobrać do tego, lub za bardzo się bali. Widział w tym swą szanse, zostawili ja na palu na uboczu wioski, lecz nie na jej skraju, przyjrzał się mieszkańcom wioski - ta sama karnacja, podobne włosy i stroje jak tamtych dwóch których spotkał na swojej drodze. Po chwili już czołgał się ku wiosce, z ułożonym planem działania.
   Gdy wracał z przewieszona przez ramie torba, nie baczył czy zostanie spostrzeżony, medisi mieli na głowie większy problem, mianowicie jego dywersje, jaką była płonąca osada. Gdy już był w bezpiecznej odległości odpiął wiązania torby, odsunął zamek błyskawiczny, rzucając pobieżne spojrzenie na zawartość - tak, wszytko było! Zasznurował wiązania, uprzednio zasuwając zamek błyskawiczny. Odwiązał konia, posadził się na jego grzbiecie, pospiesznie opuścił okolice.
- Co to jest? - pytanie Beatrice wyrwało go z zadumy.
- Wasz bilet powrotny do wioski..- jednak widząc że nie zrozumieli znaczenia jego zwrotu szybko wyklarował - przedmioty, które dadzą nam przewagę - mówiąc to sięgnął po torbę, wyjmując ją spod pryczy, postawił na stole i odsznurował wiązania, po czym odpiął zamek. Widział zainteresowane spojrzenia małżeństwa i ich zdziwienie na widok zawartości, która lądowała na stoliku. Objaśnił im działanie tych dziwnych rzeczy posługując się łukiem jako porównaniem. Postanowił poświęcić trochę czasu i naboi by nauczyć ich posługiwać się tymi śmiercionośnymi zabawkami, lecz na razie nie był ku temu ni czas ni pora. Rozmawiali jeszcze jakiś czas planując zajęcia na resztę dnia, gdy doznał olśnienia.  
- Znacie może takie monety? - powiedział szukając mieszka, który rzucił łącznie z reszta gratów w kat mieszkania, niedługo po zamieszkaniu z przyjaciółmi. Wydostał mieszek i wysypał jego zawartość na stół, przez co wprawił małżeństwo w jeszcze większe osłupienie. Przyglądali się monetom obradzając je w dłoniach.
- skąd masz ich, aż tyle, każda warta jest z 3 konie! - wydukał Alvario - takie monety maja tylko wodzowie potężnych klanów.
- W takim razie zabiłem, albo wodza, albo jego syna.. - beznamiętnie oświadczył, przeładowując swój ulubiony rodzaj snajperki, przykładając odruchowo kolbę tłumiącą odrzut do ramienia, by po chwili druga ręką wyregulować wizjer i szybkim ruchem tejże reki wprowadzić nabój do komory.
- koniec z pudłowaniem hue hue hue - wydukał pod nosem, jednocześnie przylepiając oko do wizjera. Z mocowania pod lufa odpiął tłumik i opuszczając bron szybkimi obrotami nadgarstka zakręcił na gwintowanie. - Co do monet.. są wasze, mi one na nic. - oświadczenie to wywołało prawdziwy "szczęko spad" obojga małżonków. Dłuższą chwile nic nie mówili, nie potrafili zmusić strun głosowych do posłuszeństwa, a gdy nareszcie delikatnie się otrząsnęli, chcącą zaprotestować, ponownie przerwał im głos przyjaciela oświadczający - nawet nie myślcie, by protestować - stwierdził beznamiętnie, cały czas zapatrzony w bron, dodając po chwili - Jak nie dla siebie, to weźcie je dla córki! Dla mnie  N A P R A W D Ę  są bez jakiejkolwiek wartości.. - dostrzegł łzę kręcącą się w oku Alvario, ten jak się okazało 35 letni mężczyzna, zniszczony przez życie, każdego dnia starając się zapewnić byt swej o rok młodszej małżonce i 16 letniej córce, wyglądał na wiele starszego, nosząc na twarzy piętno trudu i czasu. Jego włosy poutykane gęsto były siwizna. Jednak na swój sposób nosił to piętnu z duma, jego żona i córka były całym jego światem, jego szczęściem. To piętno było niską cena za szczęście jakie posiadał, nosił je wiec dumnie. Teraz jego twarz, aż promieniała, wiedział ze tych kilkanaście złotych krążków zapewni jego córce życie wiele więcej niż tylko w godnym stanie. Gorąca łza radości i rozrzewnienia spłynęła po jego policzku, a po chwili dołączyło do niej kilka innych. Na twarzy jego zony malowały się te same uczucia. Wtuliła się w męża, pozwalając by łzy swobodnie ciekły po jej policzkach. Przyprowadzenie się do porządku zajęło im dłuższą chwile. Pierwszy odezwał się Alvario:
- Sprawiasz, ze po raz kolejny nie umiem Ci nawet podziękować!
- Spoko cala przyjemność po mojej stronie - odparł radośnie, odkładając sprawdzona broń na stół, gdy odwracał się poczuł jak Beatrice wtula się w niego, nie mówiła nic tylko mocno przyciskała się do niego. Napawał się chwile ciepłem Jej ciała obejmując Ją w tali delikatnie, lecz gdy poczuł jak strumień krwi zaczyna kierować się w jedno miejsce, szybkim ruchem pogładził jej głowę swoją ręką mierzwiąc Jej włosy ciut mocniej niż zamierzał, wlepiając jednocześnie całusa na czoło, odsunął ja od siebie rzucając mimochodem:
- Ty chyba chcesz, żebym zmarł na nadciśnienie! - co wprawiło Beatrice w chwilowa konsternacje. Pałeczkę przejął jednak Alvario:
- Wierz lub nie, ale Ona jest mistrzynią w podnoszeniu tętna..- mówiąc to wydal z siebie stłumiony śmiech.
- Dwa świntuchy! - wycedziła przez zęby Beatrice, by po chwili śmiać się razem z nimi.
- A tam świntuchy zaraz!! Co do mnie to po prostu.. Jestem zdrowym mężczyzną, który jak każdy inny ma potrzeby, co prawda próbuje je tłumić, ale patrząc na takie dwie piękności.. Co się dziwisz, że mój organizm tak reaguje, szczególnie ze upłynęło już troszkę wody w rzeczce odkąd.. no wiesz hehehhe, no dobra może trochę jestem świntuchem hehe - powiedział rozbawiony.
- Trochę? -odparła śmiejącą się Beatrice - trochę to TROCHĘ za mało powiedziane - dodała poruszając szybko brwiami.
- Ja osobiście to jednak wróżę Ci - wtrącił Alvario - ze pewnego pięknego dnia, moja zmęczoną próbami uwiedzenia Cię córka, po prostu Cię napadnie i wykorzysta. Widzę jak na Ciebie patrzy przecież - dodał zanosząc się od śmiechu.
- Obiecujesz?! - ta odpowiedz wywołała kolejna salwę śmiechu.
    Drzwi chaty otwarły się gdy jeszcze łapali powietrze po ostatnich atakach śmiechu i do domu weszła Kinga, niosąca pod pacha wazę z woda. O wyjątkowości tej wazy świadczył nie jej rozmiar, a kolor! Młoda piękność wpadła na pomysł jak upiększyć swoje dzieła. Rozglądając się po wykończonych domownikach rzuciła pytaniem:
- Czyżby COŚ mnie ominęło??
- Nie to co myślisz córciu - odpowiedział szybko Alvario, a jego słowa wywołały kolejny krótki napad śmiechu.
- Heeeeeej!! No co jest z wami?!! - tym razem w glosie Kingi było słychać irytacje i jeszcze większą ciekawość. Odstawiła wazę na stół i podparła sobie rączkami boczki, co tylko uwydatniło jej biust.
- Nic córuś nic naprawdę! - tym razem Beatrice zabrała głos, podchodząc do dziewczyny i biorąc Ją w ramiona - Tylko nasz "znajomy" znowu się wygłupił, znasz go przecież, 5ciu minut nie wytrzyma by nie zrobić z siebie pośmiewiska..
- No bo się obrażę - posadzony o bycie klaunem zabrał teraz głos - normalnie foch i huj! - ostentacyjnie zadarł w bok głowę, co wywołało ponowne rozbawienie. - Alvario! Wychodzimy!- dodał specyficznym wysokim tonem, po którym sam zaczął się śmiać na równi z pozostałymi.
- Chodź córciu, pójdziemy zrobić im pranie, póki słońce wysoko, bo jeszcze chwila tu i oszaleje przy tych dwóch.. - mówiąc to omiotła wzrokiem zalotnie obu mężczyzn i wyszła z chaty.
- A ja - wtrącił Alvario - to z chęcią dorwałbym się do tego samogonu, który kisi się w tej wazie w rogu od STANOWCZO za długiego czasu!
- Heh! A częstuj się, choć jak dla mnie jest on jeszcze nie gotowy - odparł do gospodarza domu
- Ty ze wszystkim byś czekał na koniec świata! Z życia trzeba korzystać. Poza tym wrócą nasze damy wkrótce i nici z mocniejszego rozluźnienia!  
- If u say so.. ok.. no to po szklani.. po kubku! - sprostował orientując się, ze domownicy nie wiedza co to szkło, co znowu mu podsunęło pomysł na kolejna rzecz.
   Mężczyźni postanowili się zabrać do pracy, czekało ich tego dnia jeszcze wiele do zrobienia, no i musieli udać się na polowanie. Ustrzelona z luku przez Alvario jakiś czas wcześniej sarna była dobrym zapasem na dłużej, ale jak to ma się sprawa z każdym zapasem, kiedyś się on kończy. Obaj wyszli przed dom, skierowali się w stronę rzeczki, by wrócić do nie dokończonego dzieła dnia poprzedniego. Minęli po drodze obie kobiety, zajęte rozpalaniem ogniska, pochylone nad szczapami drewna rozdmuchiwały ogień pomiędzy nimi. Mężczyźni przystanęli sycąc swój wzrok tak pięknym widokiem wypiętych tyłeczków.
- Mógłbym im pomóc.. mam zapalniczkę - rzucił cicho do Alvario.
- Ogłupiałeś?! Powiedz, ze ten widok nie jest piękny..
- No jest i to bardzo.. aż za bardzo.
- To siedź cicho i patrz! - wysyczał Alvario
- Jak myślicie ze was nie słychać.. - powiedziała głośno Beatrice, co wywołało przypływ krwi do twarzy obu mężczyzn, czyniąc je czerwonymi przez chwile
- ok już idziemy idziemy nie złośćcie się.. - odpowiedział jako pierwszy Alvario i skierował się w stronę rzeczki
- taaa, a my mamy sobie płuca wydmuchać tutaj same! - zawołała tym razem Kinga
- żebym ja was zaraz nie wydmuchał - rzucił Gruby pod nosem, jednak po minach kobiet zorientował się, iż słyszały jego wypowiedz - ok ok już wam rozpalę to ognisko - dodał głośno i ruszył w kierunku patrzących z politowaniem w jego kierunku kobiet. Nie wiedział czemu nie potrafił rozstać się z zapalniczka, od przybycia do tej epoki nie miał papierosa w ustach, co w ciągu pierwszych 2 dni doprowadzało go szaleństwa. Mimo upływu czasu jednak jego mózg chyba nie do końca się pogodził z brakiem papierosów, nie pozwalając mu się wyzbyć zapalniczki. Nigdzie tez nie wiedział krzaczków tytoniu, co tym bardziej podkopało jego nikle nadzieje na substytut. Po wykonaniu swoje powinności, oddalił się razem z Alvario. Swoja prace przerwali, gdy słońce wysoko na niebie, niemiłosiernie grzało w ich ciała, rzucili wiec swa robotę i udali się by schłodzić swe ciała w cieniu jednej z młodych lip nieopodal. Alvario wydmuchując powietrze ze swoich płuc zapytał:
- Kiedy chcesz rozpocząć treningi?
- myślę, ze za tydzień moglibyśmy je rozpocząć, musimy się jednak najpierw uwinąć z pilniejsza robota, treningi pochłoną dużo czasu. - ta odpowiedz zadowoliła Alvario, skinął głową na znak zgody i zadał kolejne pytanie.
- A jak z tym.. czymś w Twojej głowie?
- Masz na myśli repozytorium? - skiniecie głowy gospodarza posłużyło za wystarczającą odpowiedz, kontynuował wiec - próbowałem się dowiedzieć czegoś więcej, ale jedyna odpowiedzią jaka uzyskałem było stwierdzenie, ze w obecnej formie nie jest mi w stanie udzielić odpowiedzi.
- Czyli jesteś w punkcie wyjścia?
- Nie, nie sadze - pytające oczy Alvario nakłoniły go do ciągnięcia wypowiedzi - repozytorium dało mi do zrozumienia, ze nie jest tylko.. baza informacji i jeśli ma mi odpowiedzieć na moje pytania, musiałoby przejść w swa właściwą postać.
- A co to oznacza?
- Sam chciałbym wiedzieć. Natomiast jedyne co wiem, to to iż sam nie znajdę celu swej podróży, potrzebuje jego pomocy, a ono by mi pomóc musi przekształcić się w swa właściwą postać, czymkolwiek jest i cokolwiek to znaczy.
- Jak zatem pomożemy.. mu.. w tym?
- My nie pomożemy.. poprosiło mnie jedynie bym udostępnił, heh właściwie wyraził zgodę na korzystanie z tych obszarów mózgu, których nie używam normalnie, zapełniając mnie, ze korzystało będzie tylko podczas mego snu - dbając by mózg odpoczął należycie przy okazji. - widząc konsternacje na twarzy Alvario spróbował ująć to prościej.. - Będzie się "zmieniał" gdy ja będę spal - nikt nie będzie "stratny", wiec spoko jeśli chodzi o mnie.
- Czy Ty zawsze podchodzisz tak bezstresowo do wszystkich spraw związanych z.. swoja osoba..?? - Na twarzy Alvario malowało się zdumienie pomieszane z zakłopotaniem.
- Wiesz.. wóz, albo przewóz, za dużego wyboru nie miałem wiec po co się rozczulać.
- Niby tak, ale jak COŚ Ci się.. nie wiem.. stanie? - Nie dawał za wygrana Alvario.
- pożyjemy, zobaczymy! Nie martwmy się na zapas!
- Racja! Zgłodniałem, a Ty?
- Zastanawiam się nad upieczeniem tej durnej szkapy nad ogniskiem, ale pewnie będzie paskudnie smakowała! - Krótka salwa śmiechu rozgoniła pojawiające się widmo niepewności.
- No to podnoś zad i idziemy do domu, może, a wręcz na pewno moja żonka coś już przygotowała.
- Skocze się jeszcze opłukać w jeziorze, wiesz jak nie lubię być spocony.
- Jasne, tylko się streszczaj albo przyślę po Ciebie Kingę, a wiesz co może Cię wtedy czekać - powiedział rozbawiony Alvario.
- Tak tanio sprzedajesz MOJĄ skórę? Zapamiętam to sobie! - w akompaniamencie dobrych humorów, dwaj przyjaciele rozeszli się.
    Gruby skierował swe kroki, dość krótkiej, aczkolwiek wysokiej linii brzegowej, w całości pokrytej piaskiem, zsypującym się z nadbrzeżnych skarp wyglądających jak miniaturowe klify. Piaszczysty teren pokryty różnej grubości warstwa gleby na skarpach, był skądinąd malowniczym widokiem, przepleciony skupiskami krzewów i roślin typowo brzegowych. Zsunął się po piasku z jednej ze skarp, miał zacząć się rozbierać gdy wśród pobliskich krzewów zobaczył cud natury w całej swej okazałości. Swe odzienie rzuciła bezładnie obok, leżała na plecach z zamkniętymi oczami, a jej ciałko nosiło na sobie place piasku, który przywarł miejscami do tej słodkiej istoty. Zagryzł wargi, pragnąc zamienić się miejscami z piaskiem na jej ciele, lecz jedyne co zrobił to cicho wycofał się o parę kroków, by nadal móc obserwować, samemu pozostając niezauważonym. Kinga dawała upust swoim emocjom, Jej ciało tańczyło w rytmie, który sobie sama nadawała, rytmowi któremu poddawały się nawet Jej kasztanowe włosy, podążając z gracja za każdym ruchem Jej głowy.
     Obserwował jak dziewczyna pieści swe ciało, wodząc swymi rączkami z góry na dół. Góry Jej piersi delikatnie spłaszczyły się, przez wzgląd na pozycję w której leżała, mimo to Jej drobne brodawki dumnie celowały w niebo. Zdawał sobie sprawę jak bardzo twarde musiały teraz być, obserwował pokaz z zapartym tchem. Dziewczyna zaczęła delikatnie muskać swoje piersi, zataczać wokół nich koliste ruchy, by w końcu mocno je uchwycić i ścisnąć. Przesunęła jedną z dłoni w dół, robiąc maleńkie kroczki palcami po swym brzuszku, podążała powoli ku celowi wędrówki. Gdy dotarła tam, wydała cichutki jęk, tak cichy że prawie gubił się w szumie wiatru. Delikatnie pracowała paluszkami, a Jej twarz nabrzmiewała stopniowo czerwienią. Obserwując Kingę musiał walczyć z chęcią wyręczenia Jej w tej czynności, której się właśnie oddawała. Zapatrzony w Jej ciało wręcz spijał każdy Jej ruch. Młoda piękność przyspieszyła swe ruchy, a odgłosy stały się donośniejsze, ostatkiem sił powstrzymał się przed zmianą miejsca obserwacji, wiedząc że gdyby wstał, nie powstrzymałby się od dołączenia do Niej. Pochłaniał wzrokiem każde wygięcie Jej ciała, słyszał Jej ciężki oddech. Nie chciał, aby przedstawienie jakiego był świadkiem, dobiegało końca. Z drugiej strony świadom był, że jeszcze chwila i się na Nią rzuci. Do jego świadomości wdarł się Jej jęk rozkoszy ciągnący, wydawałoby się, w nieskończoność. Zauroczony patrzył jak opadła bez sił, Jej oddech był głęboki, dotarło do niego, że sam oddycha równie głęboko. Dochodził do siebie przez chwilę, ciągle patrząc w wyczerpane ciałko Kingi leżącej na plaży. Postanowił się cichutko wycofać. Delikatnie odsunął się od zarośli za którymi się ukrył. Odwrócił się i patrząc pod nogi, by nie wywołać najmniejszego szmeru, rozważnie dawał kroki. Podniósł głowę, i stanął jak wryty. Kilka metrów dalej stała Beatrice, z wymalowanym na twarzy podnieceniem, a jednocześnie z łobuzerskim uśmiechem. Przystawiła palec do ust w geście milczenia i skinęła na niego by podążał za Nią.

Arni

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 4635 słów i 25607 znaków.

Dodaj komentarz