Utracony czas cz. 2

Utracony czas cz. 2II


  Właśnie wpychał do ust ostatni kawałek racji żywnościowej, gdy dotarły do niego odgłosy rozmowy. Było za późno by ukryć swą obecność, jedyną możliwością było czekanie na rozwój wydarzeń. Postanowił zniechęcić ewentualnych napastników, ale czym miał to zrobić? Nagle dotarło do niego, że to co słyszy to kobiece głosy. Ubrane coś na rodzaj togi nieokreślonego koloru (nie widział dobrze z tej odległości, ani przy marnym świetle wstającego poranku), podążały skrajem lasu, trzymając w rękach niekształtne gliniane wazy, a przynajmniej tak to mógł określić. Zauważyły blask ogniska, przystanęły uważnie obserwując, po czym szybkim krokiem zaczęły powrotną wędrówkę.
- Wystraszyły się, więc wkrótce przyjdą tu zbrojni.- Powiedział sam do siebie.
- Trzeba stąd spierdalać! - dorzucił, nie była mu potrzebna konfrontacja, najpierw musiał się rozeznać gdzie jest i jak daleko mu do celu podróży. Postanowił zwieść ewentualną pogoń, dorzucił zapas drewna do ogniska, by paliło się jak najdłużej.
- Niech myślą, że jestem w okolicy.. - zatarł ślady po bagażu na ziemi, pozbierał wszystkie rzeczy i ruszył w drogę. Rozmyślnie wybrał kamienistą drogę, nie pozostawi na niej śladów, światło poranka rozgoniło po chwili resztę porannego półmroku i jego oczom ukazał się krajobraz w pełnej krasie. Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Podziwiał otaczając go przyrodę, soczystą zieleń drzew składających się na małe laski i bory wszędzie w okolicy, przetykane kolorami kwiecistych polan, źdźbła traw oblepione kropelkami rosy działającej na promienie słoneczne jak tysiące luster.
- Nie zachowuj się jak Tolkien! Nie masz czasu by napawać się jednym drzewem przez dziesięć stron! - rzucił sam do siebie rozłoszczony, by szybko ruszyć w dalszą drogę. Co jakiś czas zerkał na mini kompas, który zazwyczaj trzymał w kieszeni swojej koszuli. Zerknął na siebie i zaklął.
- Tak kurwa, w tym stroju na pewno się NIE będziesz debilu wyróżniał wśród miejscowych. Trzeba to szybko zmienić! - Droga tymczasem zaprowadziła go na skraj urwiska, musiał zejść w dół do wąwozu, ostrożnie zaczął schodzić po nachylonym terenie porośniętym zroszoną, śliską trawą poutykaną w wielu miejscach różnymi ziołami. Wszytko wokół budziło się do życia, brzęczenie owadów, świergot ptaków miały być jego towarzyszami drogi przez cały dzień. Po kilku godzinach wędrówki, gdy słońce wzniosło się wysoko nad horyzont, musiał zrobić sobie małą przerwę, było mu cholernie gorąco w czarnym kombinezonie, takim samym jaki miał na sobie nie tak dawno na akcji. Przysiadł na pobliskim głazie. Zrzucił plecak na ziemie, oparł się rękoma o zimnawy głaz i wrócił myślami do niedawnych wydarzeń.
  Wydostanie się z bazy, było prostsze niż myślał, zgubił pogoń na jednej z pierwszych kondygnacji, tylko po to by uświadomić sobie że tak naprawdę pozwolono mu uciec. Przez jedno z okien zobaczył jak z podziemnych garaży wyjeżdża kilka transporterów pełnych ludzi. Wiedział gdzie jadą i wiedział, że nie ma najmniejszych szans ich dogonić nim będzie za późno.
Musiał coś zrobić, biegnąc korytarzem wpadł na jakiegoś członka personelu bazy, który wychylił się zza zakrętu, rozpędem przewrócił go, a z ręki powalonego wypadł i posunął na ziemi telefon komórkowy. Szybkim ciosem kolby ogłuszył leżącego, sięgnął po telefon. Na pamieć znał tylko Jej numer telefonu. Szybko wybrał i czekał na połączenie klnąc w duszy na konieczność korzystania ze smartfonu, nie lubił ich, były dla niego strasznie niewygodne.
- Słucham? - usłyszał Jej słodki głos, przy którym zawsze biło mocniej jego serce.
- Kochanie to ja - wysapał biegnąc.
- Cześć Skarbie. Coś się stało? Co to za numer? - Jej głos był spokojny, lecz odczuwał w nim rodzącą się obawę o Niego.
- Pamiętasz kochanie, jak pojechaliśmy za miasto do jednego z tych domków na obrzeżach? Mam ogromne kłopoty i chcę byś się tam jak najszybciej udała!
- Ale co się stało?! Powiedz!
- Kochanie nie teraz! Błagam Cię zostaw wszystko i jedź tam! - gdy to powiedział dostrzegł, że dobiegł do celu, był na drugim piętrze, ale z tej strony budynku było wzniesienie, więc nie ryzykował za wiele, lewą ręką wyciągnął dubeltówkę, wypalił dwa razy w duże, aczkolwiek ze zbrojonym szkłem okno!
- Co się tam dzieje! - usłyszał w słuchawce.
- Kochanie proszę nie pytaj teraz tylko uciekaj! Widzimy się na domku za 30 min.- rzucił do słuchawki
- Dobrze! - usłyszał w odpowiedzi, po czym dotarł do niego dźwięk zakończonego połączenia. Rzucił smartfonem o ścianę, zamieniając go w bezużyteczne kawałki śmieci. Nabrał rozpędu i skoczył przez przestrzelone okno, wyrywając, bądź co bądź, osłabioną siatkę wzmocnieniową. Sturlał się po zboczu, nie odnosząc żadnych obrażeń, jedynie znowu przeklnął siebie, ponieważ po raz kolejny zgubił broń.
- Marnym byłbym wojskowym - pomimo szkoleń i wielu awansów, nadal był cywilnym członkiem Agencji, choć doświadczeniem przerastał wielu "mundurowych" na podobnych stanowiskach.
- Dobra teraz do garażu! - rzucił sam do siebie, lecz gdy miał już ruszyć uświadomił sobie, ze na pewno tam na niego czekają. - Psia mać jego kurwa jeba..- wiązkę przekleństw rzucanych mimochodem, przerwał mu odgłos kolejnego transportera wyjeżdżającego tuż zza rogu. Ruszył prostopadle zboczem, zamierzał przeciąć mu drogę, za ostrym zakrętem, zmieniającym kierunek jazdy o prawie 180 stopni. Będąc już na miejscu przycupnął za jednym z odprysków skalnych, rozejrzał się i zza zakrętu ujrzał wyłaniający się mały transporter, służący przeważnie do przewożenia zapasów, nie personelu. Jechał wolno, droga nie pozwalała na rozwijanie prędkości, poczekał aż pojazd osiągnie jego pozycję i szybkim skokiem uwiesił się na drzwiach, łapiąc oparcie na jednym ze stopni. Plecak mocno mu przeszkadzał, ale wiedział, że w przypadku pogoni, zawarty w nim ekwipunek medyczny może zdecydować o jego przeżyciu. Silnym szarpnięciem za klamkę drzwi otwarł je, jeszcze szybciej uchwycił, kierowce pojazdu i wyciągnął go z kabiny, rzucając nim na pobocze. Przy tej prędkości raczej nic mu się nie stało pomyślał o byłym kierowcy gdy zajął jego miejsce w kabinie. Plecak rzucił na siedzenie pasażera, lewą ręka uchwycił otwarte drzwi i je zatrzasnął. Docisnął pedał gazu, nie zważając, że droga stawała się na tym odcinku niebezpieczna powyżej prędkości 50km/h. Był "niedzielnym" kierowcą, ale teraz wiedział jaka jest stawka, szaleńczo operując kierownicą przeprowadził pojazd przez kręty, zdradliwy odcinek, wyjeżdżając na prostą drogę. Wdeptał pedał gazu do podłogi. Jechał po swego ukochanego rudzielca.
  Podniósł zadek z głazu, uchwycił plecak i ruszył w dalszą drogę. Musiał przed zmrokiem dostać się w okolice do których prowadziło go repozytorium. Dostanie się tam i odszukanie budynku "starożytnych" - tak określał w myślach rasę, która pozostawiając za sobą swoje "dziedzictwo", była bezpośrednią przyczyną sytuacji w jakiej się znalazł. Z każdym krokiem czuł coraz bardziej żar lejący się z nieba.
- No łajzo, musisz znaleźć sobie schronienie na czas tego upału. - rzucił do siebie po czym dodał:
- Podobno rozmawianie z samym sobą to objaw choroby psychicznej, uważaj bo zaczniesz jeszcze słyszeć GŁOSY! - dorzucił poniekąd rozbawiony. Jego mina zrzedła gdy w oddali faktycznie usłyszał odgłosy, wąwóz minął jakiś czas temu i znajdował się na rozległej równinie, bez miejsca na ukrycie. Zamacał nóż przytwierdzony zapięciem do nogi, ujął go w dłoń i zacisnął na nim palce. Szedł nie pewnie dalej, gdy z lewej strony jego oczom ukazali się dwaj jeźdźcy konni, ubrani w skórzane odzienie. Zwolnili tempo na jego widok, zatrzymując się ok 100 m od niego. Patrzyli na niego jak na diabła, jego strój był jakże inny od wszystkiego z czym się spotkali. Jeden z jeźdźców uchwycił przymocowaną do boku konia włócznię, wydał okrzyk, dźgnął konia nogami i ruszył do ataku. Rzucony mu na spotkanie nóż, spotkał swoja ofiarę po kilku obrotach, trafiając ja w głowę.
- Kurwa cienki jestem celowałem w serce - rzucił sam do siebie odskakując w bok, gdyż koń z martwym jeźdźcem zbliżali się kursem kolizyjnym. Jeździec upadł z konia w miejscu z którego wysłany był do niego nóż. Drugi jeździec zaskoczony takim obrotem sprawy, spiął uprząż konia i odjechał galopem.
- Ufff! było blisko - wysapał. Rozejrzał się wokół, uciekający jeździec był już bardzo daleko, natomiast koń martwego jeźdźcy wrócił do miejsca w którym jego pan spadł z niego. Postanowił pochwycić konia, biała szkapa poutykana plamkami szarej sierści prezentowała się pięknie. Pochwycił rzemienne wiązadła, rozejrzał się wokół, szukając miejsca by zamocować je. Jego wybór padł na jeden z małych krzewów. Powrócił do zabitego, wyszarpał nóż z jego głowy, wytarł zabrudzenie o trawę, rzucił okiem na denata, karnacja typowa dla południowej Europy, kruczoczarne włosy..
- Jednego medisa mniej, mała strata! - miał niezliczone powody by ich nie lubić i nigdy też nie ukrywał, że są dla niego odpadem ewolucji. Obszukując ciało natrafił na skórzany woreczek, przeciągnięty rzemieniem, potrząsnął nim, z małego mieszka dały się słyszeć pobrzękujące monety. Rozsupłał mieszek, a zawartość wysypał na dłoń. Monety były szczerozłote, aczkolwiek absolutnie mu obce, niewiele myśląc wsypał je na powrót do mieszka, a ten przytwierdził sobie do boku będąc pewnym, iż na pewno mu się przydadzą. Przeszukiwał dalej, natrafił na obszerniejszy mieszek, którego zawartością okazał się być krzemień i jakieś wysuszone badziewie. Przez chwilę szukał w swojej ogłowie, aż jego myśli natrafiły na skojarzenie z jakiegoś filmu.
- Zapewne "hubka". - już miał się pozbyć zawartości mieszka, gdy tknęła go myśl:
- Przecież moja zapalniczka wiecznie działać nie będzie.. - z tymi słowy odłożył mieszek na bok. Rzucił jeszcze raz wzrokiem na niedoszłego zabójce.  
- W sumie ubrań już nie potrzebujesz, a kto wie kiedy mi się przydadzą! - rozpoczął zdejmowanie ubrań z martwego złoczyńcy, zastanawiając się skąd w tych okolicach ludzie z południa Europy. Jakieś Wędrowne plemię? Nie... Ci nie byli bogatymi ludami, a zawartość pierwszego mieszka mówiła wiele o zamożności- bądź co bądź to złoto. Zatem łupieżcy? Też nie, Ci nie wypuszczali by się sami od reszty klanu. Posłańcy? W tym coś mogło być, ale jego myśli odciągnięte zostały przez niepokojącego się konia. Wsłuchał się w odgłosy, chyba słyszał odgłos kopyt końskich, wielu koni. Musiał się spieszyć. pozbierał szybko swoje rzeczy i przytroczył je do konia, ubrania denata zamocował jednym z wolnych pasków z klamra samozaciskową przy plecaku, włożył nóż w pochwę i zapiął dokładnie, by nie zgubić. Pochwycił leżącą włócznię i umieścił ją w mocowaniu przy końskim boku. Miał już wskoczyć na konia, gdy zrozumiał, że na koniu jeździł tylko jako dzieciak, przebywając na wsi, a i wtedy robił to wolno. Cóż nie miał czasu by teraz rozmyślać nad swoim brakiem umiejętności, musiał działać.
- Nie może być przecież AŻ TAK ŹLE! - powiedział sam do siebie, po czym wskoczył na konia, tylko po to by zaraz z niego zejść i odplątać wiązanie zaczepione uprzednio o krzak. Nadal klnąc w myślach na swą nieudolność ponownie wskoczył na konia, odbijając się z niewłaściwej, tym razem, stopy. Gdy wylądował na koniu tyłem do kierunku jazdy siarczyście zaklął, zsunął się z konia, by chwile potem już siedzieć na nim właściwym sposobem. Uderzył konia stopami. Chciał jak najszybciej się oddalić, ale wiedział że nie mając umiejętności nie może przesadzać. Rozpoczęła się jego kolejna ucieczka, zdawał sobie jednak sprawę, że w pełnym słońcu, mocno objuczony koń nie utrzyma długo takiego tempa.
  Dobiegał wieczór, pogoń, jeśli taka faktycznie była, a nie były to tylko odgłosy stworzone przez jego własny wyczerpany mózg, dawno już została zgubiona. Jechał powoli brzegiem jeziora, cały obolały od długiej jazdy na końskim grzbiecie, w czymś co miało imitować siodło. Jego wzrok przykuła lepianka w pewnej odległości od jeziora otoczona drzewami i czymś w rodzaju ogródka. Nie będąc pewnym czego się może spodziewać, podjechał powoli, zsunął się z konia i przywiązał go do pobliskiej jabłoni. Sprawdził wytrzymałość mocowania, podczas gdy zmęczona szkapa z lubością oddała się obżeraniu nie w pełni dojrzałych jabłek prosto z drzewa.
  Zastukał do drzwi wykonanych ze związanych łodyg jakichś młodych drzewek. Omiótł okolicę wzrokiem. Tak, to faktycznie był ogródek, zauważył grządkę z ziołami, pomiędzy którymi rozpoznał dziurawca, rumianek, reszty nie był pewien nazw ale większość wydawała mu się znajoma. Już miał ponowić stukanie, gdy drzwi się odsunęły i jego oczom ukazała się drobna młoda dziewczyna o niebieskich oczach i kasztanowych włosach. Na jej buźce malowała się niepewność, przechodząca w przerażenie. Stał przed nią ubrany w strój bojowy rodem z innej epoki. Na uspokojenie Jej wyciągnął dłoń i gestem dał jej do zrozumienia żeby się uspokoiła. Przyjrzał się jej strojowi, którym była tunika szarego, schodzonego koloru, przepasana w tali czymś na wzór wstęgi czy pasa, w gruncie rzeczy nie miał pojęcia jak to nazwać, jego oczom rzuciły się bose stopy, który to widok wymusił na nim głębszy oddech. Skarcił się w myślach, że nawet w takiej sytuacji jego penis potrafi dojść do głosu. Zastanawiał się jednak jak dać do zrozumienia tej młodej wystraszonej dziewczynie, że chciałby uzyskać nocleg, czuł się wyczerpany dzisiejszym dniem. Nie znajdując sposobu, a nie chcąc straszyć dziewczyny już miał się odwrócić, gdy pojawiła się za nią starsza kobieta, o równie intensywnym kolorze włosów i podobnych lecz przenikliwych oczach, prawdopodobnie matka młodej dziewczyny. Spojrzeli na siebie, po czym kobieta wykonała gest ręką by wszedł. Lepianka była niska, sklepienie sufitu było gdzieś w okolicy 2 m wysokości, zostawiając mu nad głową około 20 cm przestrzeni. Skinął w podziękowaniu głową. Rozejrzał się po lepiance, w słabo oświetlonym rogu na sienniku leżał mężczyzna, jego podstarzała twarz, była blada, ręką uciskał czerwoną plamę na poszarzałej koszulinie w okolicy brzucha. Uciskał plamę krwi. Jednym skokiem był już przy nim, odsunął rękę mężczyzny, rana nie wydawała się być głęboka, była natomiast rozległa. Wypadek?! Napaść?! Odgonił nieistotne myśli od siebie, rzucił się do wyjścia z chaty, po kilku krokach był już przy koniu który obdarzył go zdziwionym spojrzeniem, nie przestając jednak przeżuwać jabłek. Dopadł plecaka, odpiął go mocowania i pognał w kierunku lepianki. Potrzebował więcej światła, więc jako pierwsze wyciągnął latarkę z przyssawką. Umieścił ją na ścianie i włączył. Na widok snopu światła, kobiety wydały okrzyk przerażenia, a mężczyźnie przez twarz pojawił się grymas paniki. Ponownie uspokoił wszystkich gestami, i szybko przystąpił do dalszych czynności. Oczyścił ranę, zdezynfekował, miał to dobrze opanowane, niejednokrotnie musiał udzielać pomocy podczas misji. Popatrzył na ranę ponownie. Faktycznie była płytka, nic wewnątrz nie zostało uszkodzone, ale rana miała ponad 10 cm długości, wyglądała na szarpaną.
- Trzeba szyć! - rzucił sam do siebie, wyciągnął więc podręczny zestaw, szybkimi ruchami przygotował ranę do zszycia. Jego ruchy były zdecydowane, widział jak każde nakłucie igły wywołuje spazm bólu na twarzy mężczyzny, z tyłu dobiegł go odgłos łkania kobiet. Szycie było skończone, zakładał opatrunek mężczyźnie, z dodatkiem miejscowego środka przeciwbólowego, gdy uświadomił sobie jak bardzo musiał ich przerazić. No trudno, nie było innego sposobu. Pozostało jedynie czekać, jeśli ranny nie utracił za wiele krwi, a nic na to nie wskazywało, już rano powinien się lepiej czuć. Odwrócił się i oparł o zimna ścianę lepianki, teraz w świetle latarki widział jak bardzo zniszczona jest ta budowla. Jednym ruchem ręki wyłączył już nie potrzebną latarkę. Przymknął z wyczerpania oczy i nie zorientował się kiedy zasnął. Obudził się w środku nocy. Jeszcze bardziej obolały niż wcześniej, wnętrze lepianki oświetlało światło paleniska, tworząc przedziwną grę cieni. Podniósł się i natychmiast poczuł że był to błąd. Wszystkie stawy i mięśnie krzyknęły z bólu, zatoczył się tracąc równowagę na chwilę, lecz szybko się wyprostował i odzyskał równowagę. Poczuł na sobie wzrok, odwrócił głowę i ujrzał dwie wtulone w siebie kobiety czuwające po przeciwnej stronie lepianki, najwyraźniej bały się podejść, gdy on był przy najprawdopodobniej mężu starszej kobiety. Wysilił się na uśmiech w ich stronę, podczas gdy każdy jego mięsień wołał o litość. Rzucił okiem na rannego mężczyznę. Spał oddychając równomiernie, na jego twarzy nie było już grymasu bólu. Wiedział, że zdążył na czas, odwrócił się do kobiet i gestem pokazał im, że mogą podejść jeśli chcą. Były przy rannym wręcz w tej samej sekundzie.Sam natomiast poczłapał w przeciwległy kat i położył się na słomie, na której były wcześniej kobiety. przez chwile miał wyrzuty sumienia, ze zajął ich miejsce, ale doszedł do wniosku, że i tak będą czuwały przy rannym do rana. Oczy zamknęły mu się same.
  Obudził się tym razem w miarę wypoczęty i cholernie głodny. Otworzył oczy, lepianka oświetlona światłem dziennym naprawdę stanowiła widok godny pożałowania.
- Jak ja się w to wplatałem! - rzucił do siebie w myślach, leżał chwile przypominając sobie swoją drogę z bazy do małego podmiejskiego domku. Układał plan cała drogę, lecz było tyle niewiadomych, zastanawiał się czemu repozytorium nie pozwalało mu użyć TG0466 by cofnąć się w czasie i zmienić całkowicie przebieg wydarzeń, lecz ile razy próbował wydusić informację z głowy natrafiał na sprzeciw i coś na rodzaj komunikatu "tego nie można zrobić"
- Ale kurwa dlaczego nie? - wściekły rzucał sam do siebie - No nic, jedziemy dalej. - Zakładał, że zainteresowani skradzionym generatorem wkrótce się odezwą, musiał jednak wcześniej upewnić się że jego ukochany rudzielec jest bezpieczny.
Jego myśli zaczęły błądzić wokół Niej, od chwili przypadkowego spotkania, na jednej z gier online, gdzie jako muskularny wojownik wywijający mieczem na lewo i prawo rzucił się na ratunek szamance uciekającej przed zgrają białych tygrysów. Co prawda przeliczył swoje siły i tygrysy urządziły sobie z jego postaci kukłę do ostrzenia pazurów, ale szamanka była cała.. Zawsze śmiał się w myślach na ten niesamowity sposób w jaki się poznali. Pierwsze spotkanie, pocałunki i uczucie które się miedzy nimi pojawiło. Nie widział poza Nią nic. Była jego marzeniem. Marzeniem cholernie niezależnym, przez co niejednokrotnie mieli ciche dni i by nadrobić stracony czas dni w których nie przestawali do siebie mówić, była dla niego powietrzem. wspólne wyjazdy, wygłupy, plany. Wiedząc jak bardzo kocha niezależność, załatwił Jej "ciepła" posadkę w Agencji, jedną z tych w których dostaje się duże wynagrodzenie jedynie za przerzucenie paru papierków dziennie, złożenia raportu i trzymania dzioba ( tego słodkiego dziobka ) na kłódkę o swojej pracy. Planowali się pobrać w tym roku, oboje będąc cywilnym personelem, nie mieli zakazu i nie groziła im za to żadna sankcja.  
Pędził na złamanie karku wyduszając z transportera resztki mocy, wkrótce będzie razem ze swoim kochanym rudzielcem, jej zapach włosów przyprawiał go o dreszcze, zatracał się w Jej pięknych zielonych oczach, a dotykając Jej pełnych słodkich ust czuł miłość jaka Ona darzyła go.
- Tak już wkrótce będę kochanie przy Tobie! - powiedział na głos sam do siebie.
- Ale co potem? - uruchomił swój mozg na najwyższe obroty, musiał dobrze to zaplanować, sięgnął znowu do wiedzy repozytorium. Jedyną rzeczą mogącą zapewnić im bezpieczeństwo, było odszukanie kolejnego składowiska artefaktów, sali pełnej takich dysków. Wiedział, że ktokolwiek chciał przejąć władzę nad znaleziskami, musiał działać szybko inaczej groziło mu wykrycie ze strony wyższych szczebli. Jedyne co musiał to zabrać ich oboje do tej sali i przeczekać. Repozytorium podpowiedziało mu lokację - ponad 2000 lat wstecz, ale dlaczego nie teraz, czemu nie mógł się dostać tam teraz? Przed jego oczami pojawiły się różne funkcje matematyczne, wykresy, obliczenia, nie rozumiał z nich nic poza przekazem. Musza się cofnąć w czasie.
- Chore to! - krzyknął wręcz zdenerwowany, ale jego oczom ukazały się rogatki miasta, zwolnił i przy najbliższym skręcie w kierunku widocznych w oddali drewnianych domków w podmiejskiej okolicy. Jego wzrok przyciągnęło coś dziwnego, coś nie pasowało w okolicy, prawie zatrzymał samochód i obserwował. Poruszając się powoli naprzód zauważył Jej zaparkowany samochód, już chciał odetchnąć, lecz ponownie przeszył go dreszcz niepokoju. Był pewien, że Agencja wysłała tu swoich pachołków, a to mogło oznaczać tylko jedno. Opuszczone szyby samochodu stojącego pod pojazdem nie były czymś dziwnym, ale Kasia nigdy nie zostawiała ich opuszczonych. Liczyła na jego spostrzegawczość? Postanowił zrobić rundkę wokół małego osiedla, szybko układając plan działania, jednak każda z wersji kończyła się porażką. Rozejrzał się po kabinie, sięgnął po telefon leżący w jednym z odkrytych schowków. Wybrał Jej numer. Głos w słuchawce utwierdził go w podejrzeniach.
- Von Troff ty skurwysynu!!! - rzucił ostro!
- tsk tsk tsk! - padło w odpowiedzi - nie ładnie się tak zwracać do bezpośredniego przełożonego!
- Dorwę Cię! Daj mi Ją do telefonu! - wykrzyczał do słuchawki starając się ukryć bezsilność.
- Ty masz coś co jest MOJE i chcę TO ODZYSKAĆ, a ja mam Twoją kobietę, wymienimy się?
- Daj mi Ją do telefonu!!! - usłyszał lekki trzask w słuchawce i do jego uszu dobiegł wystraszony głos Kasi.
- Kochanie, o co tu chodzi? - była naprawdę przerażona, wiedział, że musi działać!
- Nic Ci nie jest Kotku?
- Nie. Nic mi się nie sta.. - w słuchawce ponownie rozległ się trzask i do jego uszu ponownie dobiegł głos Von Troffa.
- Koniec pogaduszek! To jak idziesz na ten układ czy mam odstrzelić Twojej ślicznotce głowę?
- Tak! wymienimy się, ale nie tutaj, masz tu za wiele ludzi i nie dacie nam odejść.
- Nie sądzę byś miał jakiś wybór - odparł Von Troff
- Jak chcesz zobaczyć swoje cacka zgodzisz się na mój warunek. Zadzwonię za 30 min gdzie się spotkamy. Ma Jej włos z głowy nie spaść! - rozłączył się wściekle, wiedział że stąpa po cienkiej linie, ale jaki miał wybór, tu i tak zostaną rozstrzelani na miejscu. Wkurwiony pierdolnął rękami w kierownicę samochodu.  
- Von Troff ty pierdolony padalcu! - Głównodowodzący bazą specjalną Agencji, to on za tym stał, szanse malały drastycznie.  
- Co robić?! - w tym momencie repozytorium podsunęło mu ogromny ciąg obrazów. Po chwili obrazy zmieniły się w pewnego rodzaju film, istoty rozmawiały ze sobą lecz ich nie rozumiał, nagle dotarło do niego. Zrozumiał rozmowę i zrozumiał zamiary Von Troffa. Parę lat temu znaleziono tablicę z inskrypcjami w jak się wydawało nieznanym języku, po próbach odszyfrowania stwierdzono iż z tego języka powstał późniejszy akadyjski i pozostałe, wiec ten język był pierwszym! Do tej pory uważano, iż pierwszy język był tylko mówiony, a tu proszę na kilka tysięcy lat przed Summerem ludzkość posiadała już język PISANY. Ale ten język ( w głowie pokazały mu się inskrypcje z dysku) jest identyczny z inskrypcjami na artefaktach, co logicznie układa się w całość. Von Troff, a raczej naukowcy pracujący dla niego musieli rozszyfrować znaczenie tablicy. Poznać sekret starożytnej rasy. Przywołał jeszcze raz rozmowę tych istot, mówiły o sposobie kontrolowania miejscowych stworzeń za pomocą dysku. Tego chciał Von Troff! Władzy, władzy absolutnej! Doznał olśnienia, wiedział co zrobić, nieśmiało rzucił swój pomysł w formie pytania do repozytorium. Odpowiedz brzmiała: To wykonalne. Plan był prosty: zmodyfikować artefakt TG0466 do transportu max 4 osób na raz, i ustawić go na 2 użycia. Wyśle się do czasów w których komnata z dyskami jest dostępna, a drugi rzut ustawi dajmy na to o 2 lata później, będzie miał dość czasu by odszukać zaginione artefakty (liczył na to, choć pewności nie miał), drugi rzut to będą 3 komandosi i Ona - taki postawi warunek - w końcu to wymiana. Von Troff pójdzie na taki układ, będzie liczył że albo nas rozstrzelają, albo utkniemy w przeszłości, on odzyska generator i zapanuje nad każdym i wszystkimi!
- Musze się lepiej przygotować do tego - rzucił pod nosem, zmienił kierunek do małego labolatorium, które de facto było jedną z filli Agencji.
- Będę potrzebował odpowiedniego sprzętu i danych! - repozytorium przesunęło slajd z całą zawartą w sobie wiedzą - nie była ona tylko odnośnie artefaktów, co go zadziwiło, zawierała też inne aspekty - A więc tylko sprzętu!

Arni

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 4575 słów i 26126 znaków.

Dodaj komentarz