Utracony czas cz. 3

Utracony czas cz. 3III


Po raz kolejny został wyrwany z przemyśleń nad ostatnimi wydarzeniami. Młoda dziewczyna z burzą kasztanowych włosów podeszła nieśmiało do niego. Ile miała lat? Max 16/17, ale Jej niepewna mina sprawiała, iż wyglądała na jeszcze młodszą. Jedynym czynnikiem który sprawił, że ocenił Ją na ten a nie inny wiek były mocno zarysowane piersi, które kłóciły się z resztą obrazu.
- Zapewne szybko się rozwija. Ciekawe jak ma na imię. - zapytał sam siebie w myślach. Dziewczyna wyglądała jakby miała zaraz pęknąć, w końcu się odezwała. Mówiła melodyjnie, miała słodki głosik w którym słychać było nadal strach i obawę.
- I tak nie rozumiem.. - rzucił zrezygnowany, by doznać olśnienia, że nie powiedział tego.. Powiedział to ale w JEJ JĘZYKU! szok! Patrzył na nią ogłupiały, podczas gdy ona, słysząc własny język zaczęła z ulga szczebiotać:
- Mój panie! Matka pyta czy nie zechciałbyś zjeść czegoś z Nami. Jesteśmy Ci dozgonnie wdzięczni za uratowanie życia ojca.
Rozejrzał się po izbie, przy sienniku siedziała Matka dziewczyny, gładząc czoło męża, na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce - oznaka wracania do zdrowia.
- tak, chętnie właściwie to umieram z głodu odparł dziewczynie.. - Jego mina nagle przybrała jeszcze większy wyraz zdziwienia. Rozumiał ich mowę! Ale jak?! w odpowiedzi repozytorium podsunęło mu znany obraz dwóch rozmawiających istot. Zrozumiał aluzję - Repozytorium musimy pogadać! Jaka w tym wszystkim Twoja rola i jaki Ty masz w tym cel. Ale to potem teraz jestem zbyt głodny by myśleć. Wstał, przeciągnął się, podszedł do rannego mężczyzny, jego żona odsunęła się w pośpiechu, lecz nie odeszła od męża. Obserwowała ich obu, siedząc u stóp męża.
- Jak się czujesz?- zapytał kładąc rękę na czole rannego by sprawdzić temperaturę. - czujesz już ból? - kontynuował wypytywanie i sprawdzanie odruchów rannego - Jak Ci na imię? - dodał by sprawdzić czy mężczyzna nie jest w szoku.
- Zwą mnie Alvario mój Panie, to moja żona Beatrice, a moja córka to Kinga. Dziękuje za uratowanie mi życia!
- Spoko nie ma sprawy. - rzucił rozbawiony - leż dzisiaj jeszcze, nie powinieneś wstawać, straciłeś dużo krwi ale szybko się zregenerujesz, jedynie rana będzie Ci uprzykrzała życie przez m-c/dwa.
- Dobrze mój Panie!
- I proszę nie nazywaj mnie Panem..
- jak zatem mam się do Ciebie zwracać o Panie - na te słowa opadły mu ręce. Spróbował znaleźć w głowie odpowiednik swojego imienia w tutejszym języku, ale repozytorium nie odnalazło synonimu.
- Zwij mnie jak chcesz, mojego imienia nie da się przetłumaczyć. - Styka "Gruby"
- Ale Panie mój, nie jesteś gruby.
- ale przywykłem, że moja siostra zawsze się tak do mnie zwracała.. więc mi nie przeszkadza! A teraz wybacz ale muszę Cię Alvario nafaszerować antybiotykami by nie wdała Ci się dalsza infekcja, zmienię też opatrunek!
- Dobrze mój.. Gruby - Alvario wydawał się śmiać oczami z tej sytuacji, zaskakiwała go bezpośredniość dziwnego przybysza któremu zawdzięczał życie.
- Czy mogę wiedzieć co spowodowało tą ranę Alvario?
- łowiłem ryby, mój.. gruby, gdy wyciągałem sieci zjawiło się dwóch jeźdźców, probowałem uciekać lecz uderzyli mnie w plecy, a ja upadłem. Gdy próbowałem się podnieść, jeden z nich uderzył mnie w brzuch czymś ostrym. Odjechali śmiejąc się zostawiając mnie na pewną śmierć, gdyby mnie moja żona nie znalazła, zmartwiona że nie wracam, już dawno bym nie żył.
- Tak Alvario masz wspaniałą żonę - rzucając te słowa spojrzał w jej kierunku, miała oczy pełne łez. - A teraz pójdę zdobyć coś ciepłego do jedzenia, pożywnego, musisz nabrać sił, zostanę z wami jakiś czas, póki nie wrócisz do sił. - to mówiąc podniósł się i zaczął wychodzić.
- Dziękuje mój.. Dziękuje Gruby - głos Alvario wyraźnie się łamał.
Wyszedłszy przed lepiankę ujrzał córkę wracającą z nazbieranymi owocami lasu. Patrzyła na niego tymi swoimi pięknymi oczkami, nie była pewna co zrobić. Uśmiechnął się do Niej i stwierdził:
- idę coś upolować. Rozpal ogień w palenisku jeśli możesz. Wrócę wkrótce. Rozejrzał się wokół obejścia. Cóż pozostanie mi zapolować nożem na coś, jednak w ostatniej chwili dostrzegł zużyty topór. Podszedł i jednym szarpnięciem wyciągnął go z pniaka do jakiego został on wbity. Pogwizdując melodie "Set it on fire" oddalił się w kierunku zarośli.
Prościej stwierdzić niż upolować, w ogóle gdzie ja mam tu czegoś szukać?! Szedł rozmyślając nad swoim nietrafnym pomysłem.
- Gdzie do cholery mam tu szukać jakiejś zwierzyny! No kurwa gdzie... Okej tego nie było w planie!.. - stał naprzeciw dorodnego niedźwiedzia..  
- No to mam przesrane. - kilka sekund intensywnego myślenia i tylko jedna opcja
- albo Ty albo ja - niedźwiedź w odpowiedzi stanął na dwóch łapach i wydał z siebie ryk. rzucony topór wbił się niedźwiedziowi w czaszkę.
- Kurwa jakby od mojej celności zależało przetrwanie rasy ludzkiej, już dawno byśmy wyginęli- rzucił wściekle uciekając, planował wbić topór w krtań niedźwiedzia by ten szybko się wykrwawił. Zapierdalał przez las co sił w nogach kierując się ku domostwu, czuł na plecach oddech wkurwionej bestii, jak i czuł że sam opada z sił.
- Jeszcze trochę! - nagle usłyszał gruchnięcie o glebę, zwierz padł, rana okazała się jednak być zbyt poważna. Łapczywie łapiąc oddech w płuca zatrzymał się i odwrócił w kierunku martwego niedźwiedzia.
- kur.. wa.. mu.. siałeś.. już.. paść??.. - wydukał łapiąc powietrze, zdając sobie sprawę, ze kwestia polowania rozwiązała się sama, na jakiś tydzień, lub dwa, w zależności czy uda się jakoś zakonserwować zdobycz.
- I.. jak.. ja.. cię.. teraz.. taki.. kawał.... przeniosę?? - wypuścił nadmiar powietrza. Omiótł teraz zdobycz dokładnie wzrokiem.
- Normalnie Bear Grylls to mi może teraz naskoczyć!..- stwierdził podziwiając wielkość brunatnego niedźwiedzia - hehehehe Bear hahahaha - rozbawiony gra słów głośno się roześmiał. Jego wzrok padł na szkape pocierającą zadem o drzewo, z siłą jakby zamierzał przewrócić je.
- przydaj się na coś w końcu darmozjadzie - mruknął pod adresem konia planując już jak go wykorzystać
     Przypominał sobie zdumienie dwóch pięknych kobiet na widok martwego niedźwiedzia. Ich pytające oczy były wlepione w niego. Postanowił wtedy rozluźnić sytuację i zażartować, robiąc z siebie idiotę:
- Ten dzik, jest jakiś przerośnięty, normalnie z piekła rodem..
Wyraz twarzy ślicznotek mówił sam za siebie, próbowały powstrzymać śmiech, ale nie potrafiły. Zadowolony z łowów patrzył jak kobiety przystąpiły do zdjęcia skóry z bestii, robiły to dość sprawnie, ale ze względu na twardość upolowanego zwierza zajmowało to im sporo czasu. wyjął z nogawki nóż, chcąc im pomóc, ale jedyne co osiągnął to skaleczenie własnego palca. Zaklął siarczyście, co wywołało lekkie uśmieszki na twarzach kobiet, po czym został odesłany do wnętrza chaty, by odpocząć i opatrzyć ranę. Zostawił im swój nóż, którego ostrość i poręczność wielokrotnie przewyższała prymitywne ostrza jakimi posługiwały się kobiety. Po opatrzeniu swej rany, udał się do Alvario na małą pogawędkę. po krótkiej wymianie zdań i zapewnieniu rannego że nie musi wstawać by pomóc oporządzić zdobycz, zapytał dlaczego mieszkają na odludziu. W odpowiedzi usłyszał historie życia Alvario. Nie zawsze był rybakiem, urodził się jako najmłodszy syn wodza plemienia, wrastał wśród 2 braci i 1 siostry. Zawsze chciał dorównać starszym braciom, udowodnić że nie jest gorszy niż oni, jednak byli niedoścignięci dla niego w kwestii władania bronią, czy planowania. Dwoił swoje wysiłki i troił, ale ciągle nie stanowił dla nich najmniejszego zagrożenia, ba, nawet młodsi od niego koledzy z łatwością go pokonywali. Jego najlepszym przyjacielem który zawsze mu doradzał był ojciec Beatrice, traktował go jak własnego syna. Jednak na ojcu Beatrice ciążyło piętno - nie był on pełnoprawnym członkiem plemienia, ponieważ za swą żonę obrał swą własną rodzoną siostrę. Z opowieści wiedział iż Inversa, matka Beatrice, zawsze była chorobliwą, delikatną dziewczyną, a jej brat pragnął się Nią opiekować, była jego siostrą, darzył ją miłością. Ich rodzice zmarli dość wcześnie, ojciec w walce z innym plemieniem, matka ukąszona przez żmiję. Na jego barki spadł Ciężar opieki nad Inversą. Robił wszystko by było jej jak najlepiej, nie zauważając że rodzi się pomiędzy nimi jeszcze mocniejsze uczucie. Aż pewnej nocy stało się. Z ich związku narodziła się Beatrice, odziedziczyła piękno po matce, i wytrzymałość po ojcu. Jednak Inversa zmarła przy porodzie pozostawiając po sobie tylko córkę. Córkę którą Alvario od dziecka wielbił, jednak była ona naznaczona piętnem występku jej rodziców. Gdy Alvario i Beatrice osiągnęli wiek, pozwalający im na zawarcie związku, Alvario poprosił ojca o pozwolenie. Ten rozzłoszczony, że najbardziej nieudolny syn chce wprowadzić skażoną krew ( podług swej oceny ) do krwi klanowej postawił mu ultimatum. Albo o niej zapomni albo ma się wynosić i nigdy nie wracać. I tak Alvario stał się pokrótce wyrzutkiem, pozbawiony honoru, zamieszkał ze swoją miłością. Ojciec Beatrice został zabity przez nieznanych sprawców, wkrótce po tym jak Alvario odszedł z nią z wioski. Ale Alvario domyślał się kim byli Ci nieznani sprawcy.
- Powiedz mi Alvario, czy to byli Ci sami, co wczoraj nad jeziorem? - Na twarzy Alvario wymalował się smutek
- Tak.. To oni
- Zatem Twoi bracia zasługują na gorzka nauczkę.
- panie..- rzekł osłupiały Alvario, zdziwiony jak szybko prawda została odkryta. Równie szybko zorientował się w swojej pomyłce napotykając zirytowany wzrok.
- Gruby - powiedział z wyraźnym rozbawieniem - to mistrzowie władania bronią, nie dam im rady!
- Ty może nie.. ale ja mam w zanadrzu parę sztuczek - i lata treningów i misji również dodał w myślach - wroga jednak trzeba poznać, wiec będę musiał u was dłużej zabawić, przygotować odpowiedni plan, no i skoro znalazłem się u Ciebie, pomogę Ci odzyskać straconą pozycje, Ty w zamian pomożesz mi odzyskać to co ja straciłem- Oczy Alvario rozbłysnęły ciekawością
- Zgadzam się, a co do zostania dłużej, ten dom jest Twoim domem!
- No to mamy umowę, a za Twoją gościnę szczerze dziękuję.. - przerwał w pół zdania bo kobiety wniosły wazy z upichconymi na zewnątrz potrawami z martwego NIE-pluszowego miśka. Rozchodzący się po izbie aromat wywołał długie burczenie w brzuchu, tak u Alvario jak i Grubego. Wywołało to uśmiech zadowolenia na twarzach pięknych dam, posiłek na pewno będzie smakował. Beatrice z wazą podeszła do męża, pomogła mu się wygodniej położyć i zaczęła go karmić z czułością. Kinga podeszła do drugiego mężczyzny na co ten odpowiedział:
- Ja też będę karmiony? Gdzie mam się położyć?? - wywołało to wybuch śmiechu u wszystkich. Spożyli swój posiłek w milej bezstresowej atmosferze.

       ***

Odprowadził wzrokiem dwie piękne kobiety, udające się po wodę, by obmyć rannego domownika. Wystarczyło iż raz zasugerował, że utrzymywanie czystości jego ciała codziennie tylko przyspieszy proces leczenia, by obie rzuciły to co akurat robiły by przynieść wodę na kąpiel. Postanowił chwile porozmawiać z gospodarzem i wyjawić mu swój rodzący się w głowie plan.
- Wiesz, odnośnie przywrócenia was na łono waszych pobratymców, wiem że nie obejdzie się bez Twojej walki z braćmi.
- Tego się obawiam, są dużo lepsi we władaniu każda bronią niż ja.. - odrzekł smutno.
- Tym się nie przejmuj, nauczę Cię tego czego nauczono mnie. Nauczę Cię jak wykorzystać własne ciało do granic jego możliwości, wtedy nawet bez broni dasz sobie z nimi radę, ale to dopiero gdy wrócisz do zdrowia. Poza tym musimy postawić Ciebie i Twoją rodzinę w oczach całej wioski jako ludzi mogących ich wiele nauczyć, na dodatek zamożnych najlepiej.
- Ale..
- Spokojnie wiem co robię, zaraz Ci wyjawię szczegóły planu - planu, który zamierzam zacząć wprowadzać w życie jeszcze tego dnia. - pośpiesznie wyjawił rannemu zarysy planu jaki opracował. Kończył właśnie mówić gdy do domu wróciły kobiety z wodą. Nie chcąc im przeszkadzać, wyszedł przed chatę, a jego wzrok napotkał konia przeżuwającego trawę kilkanaście metrów dalej pod drzewem. Dotarło do niego iż nie zmieniał ubrania od paru dni, przez co na pewno już delikatnie cuchnął. Niechętnie jego wzrok padł na przytroczone do konia ubranie po martwym medisie. Zdecydował się je uprać w jeziorku. Będzie mu musiało wystarczyć na jakiś czas. Świadom, że nie może zniszczyć kombinezonu, aż wszystko osiągnie punkt kulminacyjny.
Zabrał ubrania i udał się z nimi nad jezioro. Sama myśl ze miałby ubrać opłukane tylko ubranie odrzucała go.
- najlepiej byłoby je wygotować - stwierdził sam do siebie, więc jedyne co postanowił zrobić to opłukać samego siebie w jeziorze i chwilę popływać.Idąc brzegiem jeziorka znalazł miejsce gdzie linie brzegowa tworzył mały klif, wystrojony krzakami i inna zielenią. Zapamiętał sobie to miejsce, by powracać tu za każdym razem. Wracał do domostwa, gdy w ogródku dostrzegł żonę Alvario, zbierała jakieś zioła. Wychodząc z ogrodu dostrzegła go parę metrów od siebie. Zatrzymała się, spuściła głowę i wyszeptała:
- Dziękuję za wszystko - stała z opuszczoną głową, gdy podszedł do niej obejmując ją przez środek pleców przytulił do siebie mówiąc:
- Wszytko co zrobiłem, zrobiłbym dla każdego, w podobnej sytuacji, więc nie musisz dziękować - w odpowiedzi na jego słowa tylko mocniej przylgnęła do niego szepcząc "dziękuję". Po chwili podniosła głowę a na Jej twarzy zagościł w końcu uśmiech.
- Dziękuję- tym razem powiedziała to normalnym głosem i z uśmiechniętą twarzą udała się do chaty. Za plecami usłyszał odgłos jaki wydał koń, odwrócił się do niego, by ujrzeć wlepione w siebie oczy zwierzaka w lekko pochylonej na bok głowie.  
- A ty czego chcesz? - rzucił do szkapy z udawaną złością, by po chwili wzruszyć ramionami i zerwać jedno z jabłek będących poza zasięgiem końskiej paszczy. Przez chwile obracał je w dłoni, jednocześnie będąc myślami daleko, po czym jednym ruchem wpakował zwierzowi owoc do paszczy mówiąc:
- Jak komuś piśniesz o tym słówko to sam przerobie cię na kabanosy - odwrócił się, kontynuując swą drogę do chaty. Osłupiały koń odprowadził go pustym wzrokiem, by dopiero po chwili zacząć powoli przeżuwać "łapówkę".

Arni

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 2710 słów i 15063 znaków.

1 komentarz

 
  • Arni

    Dziękuje młoda damo :*

    15 gru 2013