Utracony czas cz.10

Utracony czas cz.10X



     "Where do I go, what do I do, far away from home. No one to lend helping hand, I am all alone! Feeling so frail, feeling so small, in this time of war! But I can not stop now!" Fragment utworu zdawał się towarzyszyć mu przez cały czas jaki spędził wewnątrz swej podświadomości, pozwalając by repozytorium kontynuowała swój proces. Po raz pierwszy, od kiedy zaczęła się przeistaczać, nie był "wyłączony" podczas snu, odbierał obrazy opisujące historię wojny jaką toczyły ze sobą istoty. Odnosił wrażenie, że nie były to dwa różne, obce sobie gatunki. Raczej dzieliła ich ideologia, podświadomie rozumiejąc różnice w wyglądzie fizycznym jako umowne, stworzone by mógł ich rozróżnić. Nie było dla niego wielkim olśnieniem utwierdzenie się w przekonaniu, iż to co widzi to fragmenty wspomnień repozytorium. Czując coś na rodzaj zachęty przeglądał dowolnie te wspomnienia, coraz lepiej rozumiejąc o co toczy się wojna. Istoty korzystały z symbiozy. Same będąc bardziej formami energii, korzystały z symbiozy z formami cielesnymi, dbając o swych nosicieli zbierały specyficzny rodzaj energii, wywołany czymś na rodzaj wdzięczności istoty cielesnej, by rozwijać samych siebie, uzupełniać własną zużytą energię. Proces był jednak powolny, wymagał dużych starań od niematerialnych, co spowodowało próby usprawnienia, zwiększenia wydajności. Absolutnie nie rozumiejąc założeń technicznych wynalazków, zrozumiał jednak ich przeznaczenie. Wyniki były bardzo obiecujące. Nastąpił jednak przełom, który zburzył porządek. Repozytorium.. Repozytorium była konstruktorem technologi dysków. Pierwsze wielkie nadzieje szybko przerodziły się w tragiczne w skutkach konsekwencje. Dyski dawały niematerialnym ogromne ilości energii, kosztem całkowitej kontroli nad świadomością cielesnych, co w efekcie doprowadzało do śmierci nosicieli. Sprawiło jednak, że niematerialni stali się niezależni od energii i symbiozy z nosicielami.
Doprowadzili do całkowitego wyginięcia symbiotycznego gatunku na swej rodzimej planecie. Jednak części niematerialnym to nie wystarczyło, pożądali więcej i więcej. Odkryli kolejną planetę i kontynuowali proceder, pomimo sprzeciwu pozostałych. Wojna zdawała się nieuchronna. Repozytorium jako pierwsza wykorzystała dysk w celu eliminacji odrębnej fakcji. To ona rozpoczęła wojnę, zyskując przydomek "końca dni". "EndDays" oto miano repozytorium, od tej pory tak ją zwano wśród obu fakcji. Obie strony konfliktu prowadziły morderczą rywalizację, widział śmierć wielu światów, czuł przerażenie i ból ginących istot. Fakcja z którą związała się konstruktorka postanowiła zakończyć wojnę raz na zawszę. Popadli w skrajność, chcąc zgładzić każdą planetę, która mogła posłużyć przeciwnikom do rozwoju. EndDays i garstka innych nie mogła się na to zgodzić, nie chcieli śmierci kolejnych ras. Znalazła sposób na całkowite zerwanie zależności między niematerialnymi, a cielesnymi. Ścigana przez obie fakcje ukryła się na ziemi, lecz nim dokończyła dzieła wróg zaatakował. W akcie desperacji uruchomiła system obronny, rozsyłając jego poszczególne części w czasie. Planeta stała się zabójcza dla jej rasy, ukryła się, jak i jej towarzysze, w kapsułach - a więc to z kapsułą się zetknąłem..- Ci którzy przybyli zginęli. Poczuł jak delikatnie wyrywa się z transu, Endays, bo tak w skrócie postanowił ją określać, zakończyła swój proces na chwilę obecną. Poczuł na swym czole ciepły dotyk czyjeś ręki. Otworzył oczy.Obok niego siedziała Beatrice, na Jej twarzy wyczytał zmartwienie, rozejrzał się wokół. Był w starej chatce Alvario i Beatrice. Powróciły wspomnienia z przed kilku dni.
- Co tu robisz Ślicznotko? - wiedział jak lubiła gdy zwracał się do Niej w ten sposób. Beatrice uśmiechnęła się ciepło odpowiadając.
- Jak to co?! Myślałeś, że zostawimy Cię samego sobie? Pilnowaliśmy Cię na zmianę.
Ja, Alvario, Alte, Colie i.. - tu przerwał jej kładąc dłoń na Jej policzku.
- Nie musisz kończyć.. Dziękuję - mówiąc to pogładził Jej policzek - Wracajmy do wioski.
     Był cholernie głodny, nic dziwnego, przez dwa dni i dwie noce pogrążony był w letargu. Żałował teraz, iż odmówił propozycji Beatrice, która chciała na miejscu w dolinie przygotować mu jakiś posiłek. Nalegał jednak na jak najszybszy powrót do wioski nie bez powodu. Wiedział, iż żadne słowa nie ulżą wodzowi po stracie dwóch synów, stanu rzeczy nie zmieniało nawet to, że obaj planowali ewentualne zgładzenie ojca. Musiał pogadać ze staruszkiem by upewnić się, iż ten jakoś się trzyma. Nie wiedział jednak, czy po wszystkim co zaszło będzie nadal mile widziany w wiosce. Starał się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenia rodaków Alvario, które towarzyszyły mu od chwili wjazdu do osady. Z daleka dostrzegł Alte, przywołując go skinieniem głowy. Zsunął się z konia, uchwycił uprząż wierzchowca, którym jechała Beatrice, przytrzymując go w miejscu, po czym chwytając ją dłońmi pod pachami, pomógł Jej zejść. Alte w międzyczasie dotarł do swej szwagierki i przyjaciela. Widać było po nim chęć serdecznego powitania, lecz Gruby szybko przeszedł do rzeczy.
- Co u Twego teścia? Bardzo źle znosi ostatnie zmiany? - próbował delikatnie ująć sedno swego pytania. Alte rozumiejąc intencje i zmartwienia pytającego odparł:
- Z początku wydawał się zdruzgotany, lecz to twardy człowiek. Wiedział, iż nie było innego wyjścia. Lamsac przegrał w walce, której domagał się sam zgodnie z naszą tradycją i prawami. Stracił życie zgodnie z prawem za swe czyny. Sam co prawda obawiałem się, iż nie zechce ze mną nawet rozmawiać, ponieważ to ja odebrałem życie jego synowi, ale przywołał mnie wczorajszego wieczoru. To co powiedział sprawiło, iż oniemiałem.
- Mam pytać, czy łaskawie sam powiesz?! - Gruby akurat siłował się ze szkapą, próbując przywiązać nieposłuszne zwierze. - Nosz kurwa durny koniu stój w miejscu! - reprymenda nie poskutkowała jednak. Beatrice przejęła wodze konia z rąk przyjaciela, delikatnie gładząc koński pysk, przywiązała nie stawiające oporu zwierze. Gruby wypuścił tylko głośno powietrze, całkowicie ignorując tryumfalny uśmiech Beatrice, a przynajmniej starał się sprawiać takie wrażenie. Klepnął ją tylko przyjacielsko, a w każdym razie z założenia tak miało to wyglądać, w pupę i zwrócił ponownie wzrok na Alte.
- przywołał mnie, nic nie mówił dłuższą chwilę, a gdy chciałem się odezwać uciszył mnie gestem dłoni i oznajmił, iż wdzięczny mi jest. Jest mi wdzięczny za zdjęcie z niego samego obowiązku skazania syna na śmierć i wyznaczenia jego kata. Tego już nie byłby w stanie sobie darować do końca swych dni. Stwierdził też, że podczas sprawowania swej funkcji nauczył się podejmować trudne wybory. Nauczył się, żyć z ich konsekwencjami. Nauczył się, iż prawa trzeba szanować, nie ważne kim się, inaczej nie zbuduje się zdrowego społeczeństwa. Lamsac zawinił i spotkała go kara adekwatna do czynu. Lecz nie mógłby żyć sam ze sobą, gdyby to on musiał podjąć tą decyzje. - podniesione brwi Grubego i skinięcia głową świadczyły o szacunku dla mądrości wodza, Alte kontynuował jednak.
- Powiedział mi też, przyznając się otwarcie jak ciężko mu przechodzą teraz te słowa przez gardło, ale dumny jest, iż w rodzinie ma osobę, która nie pomna na więzy rodzinne podjęła się tego zadania, jakim było wymierzenie sprawiedliwości.
- To akurat nie było dla Ciebie jakimś wyrzeczeniem jak sądzę.. - wtrącił Gruby.
- Nie, nie było, ale lepiej by starzec, oszukiwał sam siebie w ten sposób, będzie mu łatwiej.
- wspominał coś o mnie? - Gruby przeszedł od sedna sprawy - w końcu też pozbawiłem życia jego syna.
- Wódz wyrzekł się Rohera, gdy zaprowadzili go na miejsce. Zobaczył ciało martwego wnuka, z roztrzaskaną głową i jego krew na dłoniach, broni i ubraniu Rohera. Nakazał pochówek wnuka, ciało Rohera zgodnie z prawem wioski zostało podzielone na części i rozrzucone.
- Makabryczne to.. - odparł Gruby - co z ich rodzinami?
- Wódz przyjął ich pod swoją opiekę, ich żony, jeśli wyrażą taką wolę będą mogły ponownie kogoś poślubić za jakiś czas. Z resztą nie miały z nimi łatwego życia. - Alte nie musiał dalej sugerować, co było codziennym udziałem tych kobiet.
- Dwóch bydlaków mniej, ale nadal nie wiem czy coś o mnie mówił. - kontynuował Gruby.
- Nie.. Przynajmniej nie do mnie!
- Nie mogłeś tak od razu? - powiedziawszy to Gruby głośno wypuścił powietrze.
     Zastukał do drzwi chaty wodza. Nie był właściwie pewien co chce mu powiedzieć, wiedział jednak, że coś powiedziane zostać musi. Usłyszał zaproszenie i otworzył drzwi. Starzec zaprzątnięty był przenoszeniem i ustawianiem rzeczy jakie Felina, wdowa po Roherze, i jej dzieci przynosiły do niego. Gruby zrozumiał w lot, iż starzec chciał mieć oko na Felinę, stanowić dla niej wsparcie po stracie syna, a swego wnuka. Ponownie pokłonił się w myślach roztropności tego mężczyzny. Stał w wejściu, aż wódz odwrócił się w jego stronę. Na jego twarzy zawitał odrobinę jaśniejszy wyraz.  
- Wejdź wejdź przyjacielu. Wiem o powodach twego zniknięcia, jak i wiem co sprowadza Cię do mnie ponownie. Wejdź nie wahaj się. - gruby nabrał powietrza, chcą coś powiedzieć, lecz na całe szczęście wódz kontynuował.
- Nie trudź się na zbędne frazesy. Obaj wiemy, że to co się stało, stać się musiało. Nie ma tu potrzeby strzępić języka. Do Ciebie nie mógłbym chować urazy. Działałeś broniąc swego życia. Przyznam Ci się szczerze, gdy Lamsac mówił o Roherze zabijającym Ciebie, byłem zaniepokojony. Gdy jednak wyszedłeś z ukrycia.. Ja dobrze wiedziałem iż mój syn.. Roher nie żyje. Nie zabolało mnie to wcale, wiedziałem że będzie dążył do wyrównania rachunków z Tobą za wcześniejszą porażkę. Myślałem jednak, że umarł godnie. Jednak to co usłyszałem z Twych ust.. Nie mogłem w to uwierzyć.. Gdy poprowadzono mnie na miejsce, szukałem Cię wzrokiem by zapytać, czy w swej mocy nie umiesz wskrzeszać ludzi. Pragnąłem byś przywrócił go do życia bym sam mógł go rozszarpać. - mówiąc to starzec nalał do dwóch kubków wina i kontynuował. - Wiem, jak dziwnie brzmią takie słowa z ust ojca, ale młody Alvario był mi równie drogi jak Kinga, córka mego syna. - łzy pociekły po policzkach wodza, nie ukrywał smutku. Do płaczu przyłączyła się siedząca w kącie kobieta, którą dopiero teraz dostrzegł. Kobieta podniosła się i podążyła w kierunku wodza, by objąć go. Obserwował jak oboje pogrążyli się w rozpaczy. Ich ból czuł całym sobą. Upłynęło sporo czasu nim doszli do siebie. Wódz wskazał miejsce u swego boku Felinie, a gdy kobieta zajęła je zwrócił się ponownie do gościa.
- Cieszę się szczerze z Twego powrotu, wiesz dlaczego, ale muszę się zwrócić do Ciebie z prośbą.
- Czego życzysz sobie wodzu? - te słowa przyszły bez problemu Grubemu
- Kojarzysz wioskę nomadów, żyjących po przeciwległej stronie doliny? Wiem, że kojarzysz, słyszałem od syna - specjalnie nie użył imienia, by nie wpędzić w płacz Feliny - że miałeś z nimi do czynienia raz czy dwa.
- Tak, w istocie.
- Widzisz, moi dwaj nieżyjący synowie, razem z bandą swych "lizodupów", jak to raz trafnie ująłeś, lubowali się w rajdach na ich osadę. Co ściągnęło na nas teraz olbrzymie kłopoty.
- Co masz na myśli wodzu? Ich wioska jest mniejsza, mniej liczna, raczej nie stanowią zagrożenia.
- Sami nie - starcowi zaczęło zasychać w gardle, sięgnął po trzeci kubek     nalewając doń wina - no czemu jeszcze nie siadłeś z nami - skarcił przybysza, wskazując wolne miejsce, podał kubek Felinie, która przyjęła go ze zdziwieniem, kolejny podał Grubemu, ostatni opróżnił sam do połowy, po czym kontynuował - obawiam się jednak, iż ostatnimi czasy wkurzyli ich dostatecznie bardzo. Połączyli dwa klany, przynajmniej tak mówią wysłani zwiadowcy. Nowy klan wniósł ze sobą doskonałe uzbrojenie i wiele koni. Wszystko wskazuje na to, iż zbierają się do odwetu.
- Jaką mają liczebność?
- Mowa o 150/160 rodzinach
- O połowę więcej niż nas.. - wypił zawartość kubka czując znajomy aromat ziół, spojrzał na wodza pytającym wzrokiem. Z lekkim uśmiechem na twarzy wódz oznajmił:
- tak tak Beatrice coś dolała, nie wiem co ale wino smakuje teraz o niebo lepiej, jeśli..- przerwał na chwile - jeśli mój syn postanowi kiedyś od niej odejść sam pojmę ją jako żonę!
- Niech wódz ustawi się w kolejce za mną!
- Cóż za brak szacunku dla mego wieku - udając oburzenie sparował gospodarz - kazać mi czekać w kolejce!
- Wodzu, trudno, takie życie! A wracając do rzeczy, wyruszam już teraz, tylko znajdę parę jabłek dla tego przeklętego konia..
- Chcesz ruszyć.. SAM? Teraz? - na twarzy starca malowało się niekryte zdziwienie
- A dlaczego nie? To tak samo dobry czas jak każdy inny. Muszę szybko zorientować się w sile wroga. Dziękuje za poczęstunek. Bywajcie zdrowi! - rzucając tradycyjne wioskowe pożegnanie, wstał pokłonił się wodzowi i wyszedł. Skierował się do domu Alte, to tam krył się cały jego sprzęt. W środku nie zastał nikogo oprócz Kingi opiekującej się najmłodszym dzieckiem Alte i Colie.  
- Witaj ślicznotko, gdzie reszta? - podążył do swego plecaka ukrytego w kącie domu, wysupłał lornetkę, z torby wyjął swą snajperkę, przeładował, po czym na wszelki wypadek zabrał również pistolet, snajperka byłaby bardzo nieporęczna w przypadku ewentualnego bliskiego starcia. Kinga widząc przygotowania zastygła w bezruchu. Przeczuwała, że coś jest nie tak. Odezwała się dopiero gdy ponownie spoczął na Niej wzrok Grubego.
- wyszli parę chwil temu do Zacharusa
- Uhm.. dobrze kotku, jak wrócą powiedz im.. Powiedz im, że jadę z misją od wodza. - wychodząc skierował się do Niej, pozostawił na jej czole całusa, zgarnął z wazy na stole kilka jabłek i zniknął za drzwiami.
     Ukryty w wysokiej trawie, obserwował obóz nomadów. Ewidentnie trwały przygotowania do najazdu. Był już kurewsko głodny, klął na samego siebie, iż nie wszamał coś na szybko w domu Alte. Jabłka wpakował paskudnej szkapie do pyska, którą zostawił ukrytą w lesie. Nie chciał ryzykować, że ktoś dostrzeże tą durną gadzinę. Dla zabicia świadomości głodu próbował przypomnieć sobie jak Kinga i Beatrice nazwały to nieposłuszne zwierze. w sumie zachowanie konia było ich winą.. Rozpieściły dziada podsuwając mu wszelkie smakołyki, traktując go jak księcia etc. Wrócił myślami do obozu nomadów. Żałował iż Endays nadal trwała w swym letargu, chciał dowiedzieć się czy mogłaby tłumaczyć język nomadów. Mógłby zorientować się bliżej jak zamierzając przeprowadzić atak, a co najważniejsze kiedy. Klnąc w myślach stwierdził złośliwie:
- Typowa baba. Jak nie trzeba to mają tysiące tematów do gadania, usta im się nie zamykają. Ale jak są potrzebne to, albo głowa boli, albo chandra, albo ma zły dzień, albo to albo tamto. No jak kurwa żyć z takimi na jednej planecie?! - ze złorzeczenia w myślach wyrwał go odgłos kroków, ktoś nie był świadomy jego obecności, poruszał się bez zachowania ostrożności. Wsłuchał się uważniej, by o chwili rozróżnić odgłosy kroków dwojga ludzi, jedne cięższe, typowo męskie, drugie delikatniejsze, zapewne kobiece. Przez głowę przeleciała mu myśl "czyżby ktoś się tu wybrał na małą zabawę?" Delikatnie rozchylił trawę w kierunku z którego nadchodziły dźwięki. Ujrzał młodego chłopaka prowadzącego dziewczynę. Chłopak był typowym nomadem, w wieku raptem 16/17 lat. Paskudnie opryszczona morda medisa, aż prosiła by wycisnął ją za pomocą kolby. Już miał zamiar wycofania się w inne miejsce, by nie zostać odkrytym, gdy jego wzrok przykuła dziewczyna. Teraz dopiero zwrócił uwagę na nietypowy jasny kolor włosów i karnacji. Gdy podeszli bliżej zobaczył na jej twarzy zrezygnowanie. Wyglądała na 20-22 lat. Jej ręce były skrępowane, była najwyraźniej jeńcem. Klnąc na samego siebie za pomysł, który narodził się natychmiast w jego głowie, Gruby podczołgał się ku zbliżającej się parze. Młokos rozejrzał się w kierunku wioski, upewniając się, że nikt go nie widzi pchnął brutalnie dziewczynę na ziemię. Próbowała się bronić, gdy znalazł się przy niej, lecz szybko zamieniło się to w cichy płacz, musiała już nie raz być w takiej sytuacji. Młokos uderzył ją w twarz, teraz krew w żyłach Grubego zagotowała, podniósł się z ziemi, przemknął poza polem widzenia obojga, by po chwili pojawić się za plecami medisa. Uderzył go kolbą w głowę dużo mocniej niż potrzebne było by go ogłuszyć. Nieprzytomny napaleniec osunął się na ziemię. Dziewczyna przeraziła się na widok kolejnego mężczyzny, lecz uciszona gestem ręki pokiwała w zrozumieniu głową. Pomógł jej wstać i chyłkiem oddalili się od miejsca, w którym leżał nieprzytomny młokos. Zatrzymali się dopiero za linią drzew lasu. Uspokoił dziewczynę ponownie gestem, powiódł po niej wzrokiem, NIE TYLKO po to by przyjrzeć się Jej walorom, sprawdził jednocześnie czy nie jest ranna. Spróbował się z Nią porozumieć w języku Alvario, ale wyraz twarzy dziewczyny mówił sam za siebie, iż ta nie rozumie. Delikatnie ujął jej skrępowane dłonie, rzemień mocno wpijał się w skórę kobiety, powodując widoczne otarcia. Powoli by nie wystraszyć dziewczyny wyjął nóż, i przeciął Jej więzy. Poprowadził Ją w głąb lasu. Gdy dotarli do konia, wykazującego wyraźne oznaki zainteresowania kobietą, podsadził Ją do siodła, sam sadowiąc się za Nią. Ruszył w drogę powrotną.
     Jego przyjazd wywołał sensację większą niż zwykle, co było zrozumiałe, przez wzgląd na dodatkowego pasażera. Już w połowie drogi przestał się złościć na trwającą w letargu Endays, w jego myślach pojawiała się pewna obawa o niematerialną. Gdy dotarli do wioski obawa przerodziła się w jawne zmartwienie, nigdy tak długo nie odpoczywała. Czyżby coś poszło nie tak? Nie był jednak w stanie nic na to poradzić, a to powodowało iż postanowił czekać na rozwój sytuacji, jedyna logiczna rzecz jaka przychodziła mu do głowy. Zastukał do domu Alte, a gdy drzwi się otworzyły, delikatnie skierował uratowaną w głąb pomieszczenia. Nowy gość zadziwił wszystkich, więc pośpiesznie nakreślił im sytuację. Beatrice, Kinga i Colie pospieszyły do nieznajomej, oferując opiekę. Mężczyźni udali się do chaty wodza. Wojownicy debatowali nad koniecznymi przygotowaniami, natomiast Alvario i Gruby oddalili się na moment od reszty. Będąc na uboczu Alvario cicho stwierdził:
- Miałem pewne obawy.
- Odnośnie? - zapytał Gruby
- Gdy wyszedłem od Zacharusa, spostrzegłem że nie ma Joujou i myślałem, że..
- Kogo? - Gruby przerwał przyjacielowi  
- No twojego konia!
- Ale dlaczego mówisz na niego.. właściwie jak go nazwałeś?
- To nie ja Tylko Kinga i Beatrice tak go nazwały - odparł Alvario
- Dobra nieważne i tak już nie pamiętam, no i co w związku z brakiem durnej szkapy?
- Myślałem, że odjechałeś szukać tego miejsca. Że już nie wrócisz do nas - mówił to z wyczuwalnie łamiącym się głosem - w końcu zrobiłeś wszystko co obiecałeś i nic Cię już z nami nie trzyma..
- Głupi jesteś! Wiesz o tym? - Gruby chłodnym wzrokiem taksował przyjaciela - Jak mógłbym wyjechać bez słowa?
- Wiesz.. Obawiałem się..  
- Brak mi czasem do Ciebie słów wiesz o tym..- Gruby przerwał, ponieważ jego nos wyłapał znajomy zapach palącego się tytoniu. Alte wypuszczał właśnie z ust kółeczko dymu, w ręku trzymał drewnianą fajkę. Jednym susem Gruby doskoczył do szwagra Alvario i z wyrzutem stwierdził, wyrywając mu fajkę z dłoni:
- Przez cały czas naszej znajomości miałeś kurwa TYTOŃ i NIC nie powiedziałeś?!!!!

Arni

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 3631 słów i 20422 znaków.

Dodaj komentarz