Utracony czas cz. 4

Utracony czas cz. 4IV

     Z drzemki wyrwało go dziwne uczucie mokra na głowie, a zarazem uderzenia gorących fal powietrza. Nie doszedł jeszcze do siebie, półprzytomny otworzył oczy. Ujrzał biały podłużny pysk, z szarymi chrapami, a także szybko wysuwający się jęzor liżący go po czole, z nozdrzy buchało gorące powietrze. Podniósł się natychmiast.
- kurwaaaa! stop it! will you?! - rozwścieczony rzucił do konia, który wyciągał swoją szyję, by znowu maznąć językiem po jego włosach.
- jebnięta szkapa! - wysyczał do konia gdy do jego uszu dotarł stłumiony śmiech Kingi, która znajdowała się przed domostwem i przyglądała się teatrzykowi, podczas gdy on próbował odepchnąć natarczywy koński ryj od siebie. Mieszkał już z nimi ponad tydzień, dbał by mieli co jeść, kiedy Alvario kurował się w domu, jak i usprawnił trochę obejście, postawił lepszy plot, wyciosał nowe, stabilniejsze drzwi, poutykał dziury w dachu. Czul na sobie wdzięczny wzrok Alvario i Beatrice, jak i ciekawski wzrok Kingii, cóż tej ostatniej nie szczędził zerknięć na jej słodkie bose stópki, karcąc się w duchu oczywiście za każdym razem. Zdziwiło go iż to plemię, z którego pochodzili nie znało ceramiki jako takiej, a jedynie lepione gliniane wazy. Wiec sięgnął w głąb umysłu by przypomnieć sobie zasadę działania kola garncarskiego, zawiedziony ze totalnie zapomniał sięgnął do repozytorium, dzięki czemu był w stanie je zbudować. Na razie odłożył w przyszłość "poważną pogadankę z repozytorium" - wolał poczekać, aż Alvario wyzdrowieje. Postanowił także ułatwić sobie polowanie - zaopatrzył się w łuk. Raz na 20 strzałów faktycznie udawało mu się coś trafić.. - szkoda ze celował zazwyczaj w coś innego. Zawsze te myśli kwitował w prosty sposób - jakbym miał moja snajperkę nigdy bym nie chybił, lecz częściej, zgodnie z prawda mruczał pod nosem tylko : "Gdyby od mojej celności zależało przetrwanie rasy ludzkiej, już daaaaaaawno byśmy wyginęli". Kinga właśnie formowała piękny półmisek, robiąc na nim wzorki, jej stópki wprawiały w ruch kolo garncarskie.. Jej stópki.. ponownie się rozmarzył, ale został perfidnie wyrwany z zadumy przez liźnięcie końskim ozorem po twarzy.
- By Cię szlag durna gadzino! - wyrwało mu się, a jego uszom dobiegł ponownie chichot Kingii.
- Zasnąłem pod drzewem? Na jak długo? - rzucił do niebieskookiej, odpychając koński łeb w miarę tym razem skutecznie.
- Gapiłeś mi się na nogi, aż w końcu zasnąłeś, ale na krótko, jak widać koń baaaaardzo cię lubi! - odparła bezstresowo i szczerze młoda piękność - jakieś pól godzinki, może mniej..
- Ale ja wcale nie... No dobra masz mnie.. ale co ja poradzę, ze masz takie piękne stópki? - poruszył brwiami próbując zmienić totalna klęskę bycia odkrytym, w małe zwycięstwo, znowu siłując się ze szkapa, która nie chciała dać za wygraną. - co do szkapy to bardzo lubi ale mnie wkurwiać! - Wkurzony zerwał jedno z jabłek, będących poza zasięgiem durnej szkapy i wpakował jej do pyska na odczep się!
- Ja tam nie mam nic przeciwko Twojemu gapieniu się na mnie - odparła rezolutnie.
- Heh ok zapamiętam młoda damo - znowu poruszył brwiami a w myślach dodał - oj dziecinko, miałabyś wiele, wiele, wieeeeeleeee przeciwko gdybym Cię dopadł..- obserwował jak wstaje i odnosi naczynie do wysuszenia, kręcąc zalotnie pupa przez cala drogę. Poczuł jak krew napływa mu do krocza
- leż kurwa gadu - wymamrotał to w kierunku swojego penisa.
- Co mówiłeś? - padło pytanie ze strony Kingii, która cały czas była odwrócona do niego tyłem.
- Nic nic młoda damo, konia strofuje tylko!
- Nie wiem, czy chce wiedzieć, którego..- na te słowa na jego twarzy zagościł wyraz bezgranicznej głupoty i zrezygnowania - słyszała! jestem tego pewien! - pomyślał. Tym razem stłumiony chichot rozległ się za nim, odwrócił się i ujrzał Beatrice z jedna z piękniejszych waz jakie wykonała jej córka, pełną wody z pobliskiego jeziorka. Uświadomił sobie 2 rzeczy.. ze Beatrice wszystko słyszała wiec podwójnie został pogrążony, i że Kinga widziała o wszystkim wcześniej, przecież to jej demonstrował jak wyrabiać naczynia, siedząc za Nią i sterując Jej rączkami.. na pewno wtedy poczuła zgrubienie Jego spodni.. Totalna porażka. Beatrice widząc minę przyjaciela ich rodziny, podeszła do Niego i chichocząc dala mu całusa w policzek mówiąc:
- Nie przejmuj się! I tak Cię wszyscy tu kochamy! - po czym oddaliła się w kierunku domostwa, z jeszcze większym uśmiechem na twarzy.
- To ja pójdę... er.. zerknę do lnu - parę dni temu wrzucił ścięty len do rzeki, by móc wydobyć z niego włókna, zamierzał jeszcze bardziej usprawnić gospodarstwo Alvario, no i potrzebował lepszego stroju sam dla siebie jak i dla pozostałych domowników, jeśli mają wprowadzić w życie jego plan, tym razem całkowicie zdał się na repozytorium, o wyrobie włókien miał jedynie bardzo ramowe pojecie - żeby nie stwierdzić ze nie miał go wcale. Dotarł do rzeczki po kilku minutach, na jej brzegu zamontowane było prowizoryczne koło wodne, spędził pól nocy by je sklecić, a teraz zastanawiał się skąd weźmie pas transmisyjny, który musi być wytrzymały, rzeczka była rwąca, a koło śmigało bynajmniej nie leniwie. Rzucił okiem na łodygi lnu, jednak te nie były jeszcze gotowe do obróbki. Jego myśli wróciły do Alvario i jego rodziny, w miedzy czasie wpadł na pomysł jak wykorzystać obracające się na darmo kolo wodne. Ruszył na poszukiwanie odpowiedniego materiału, dalej rozmyślając o swoich gospodarzach. Wiedzieli, ze jest kimś co najmniej wyjątkowym, ale ich dobroć nie była wywołana obawą przed nim, raczej łatwością nawiązywania kontaktów, nieśli sobie nawzajem pomoc, świetnie się dogadywali. Tak, na pewno byli tez wdzięczni za to co zrobił dla Alvario, ale ich zachowanie nie było kierowane głównie tym powodem. Kontemplując swoją obecną sytuacje, zaczepił nogą o wystający kawałek kamienia i runął jak długi na glebę. Uniósł delikatnie głowę, i wypluł z ust cały syf, jaki przypadkiem podczas upadku zgarnął.
- Nosz kurwaaaaaaaaaaa! - wręcz zawył ze złości, podnosząc się z podłoża. - jestem łajzą i to niesamowitą!
Rozmasował stłuczone kolano, kilkoma energicznymi ruchami, po czym spojrzał na sprawce swojego upadku. Oczy rozbłysły mu na widok dużego piaskowca, z widocznymi żyłami o szarawym zabarwieniu. Ewidentnie powstały przez nagromadzenie tlenku glinu i paru innych.
- Będziesz idealny! - wypowiedział w stronę uwiezionego w ziemi kamienia, po czym przystąpił do jego odgrzebywania. Po paru minutach, wypełnionych szarpanina z kamieniem udało mu się go wydobyć. Zataszczył zdobycz pod kolo wodne. Teraz czekało go obrobienie twardego piaskowca, odmiennego od pozostałych, miękkich rzecznych kamieni. Wrócił pod obejście, zabrał mocno zużyty w ostatnich dniach topór z zamiarem posłużenia się nim do obróbki piaskowca. Chciał nadać bardziej regularny kształt kamieniu, najlepiej kolisty, lub owalny, jednak najbardziej zależało mu na zachowaniu idealnej płaskości jednej ze stron, jaka wyróżniała się jego zdobycz. Delikatnymi uderzeniami, pracował kilka godzin, nie zauważając upływu czasu. Wreszcie kamień nabrał odpowiedniego kształtu, stal się co prawda o 1/3 mniejszy, co było zasługą słabych zdolności techniczno-mechanicznych osoby, która podjęła się obróbki. Obrócił w dłoniach efekt swojej pracy, trzymając coś na kształt dysku o średnicy 30 cm, grubości ok 5, o licznych nierównościach na krawędzi.
- Spokooo wyrobisz się, będziesz jeszcze idealny... Taaa tylko jak ja cię zamocuje?! - intensywnie myślał jak przewiercić się przez środek kamiennego dysku. jego wzrok ponownie spoczął na obracającym się swobodnie kole wodnym, cala machinerię skonstruował tak by nawet powolne ruchy kola dawały szybkie obroty ośki napędzającej, jedyne czego brakowało na chwile obecna to durnego pasa transmisyjnego. Zaświtał mu pomysł. Udał się szybkim, podnieconym krokiem do obejścia, znajdującego się kilkaset metrów dalej, znalazł w malej szopce kilka prymitywnych gwoździ, które zamiast płaskiego łebka miały bardziej sześcienne zgrubienie, wybrał 5 z nich, z czego 2 masywne. Już miał gnać na powrót do kola, gdy usłyszał za sobą głos Beatrice:
- Zamierzasz wrócić znowu w środku nocy?
- Nie słonko! - zaprzeczył uśmiechnięty - jeszcze chwila i wszytko będzie gotowe, a do nocy daleko!
- No to, rozejrzyj się wokół! - Uśmiechnięta Beatrice odwróciła się na piecie i udała do domu, zostawiając go sam na sam ze świadomością iż nawet nie dostrzegł kiedy zbliżył się zmierzch. Nie dowierzając, ze obrobienie głupiego kamyka zabrało mu tyle czasu, postanowił przyśpieszyć swoje działania.
- Mogę Ci jakoś pomóc? - usłyszał glos Alvario ruszając spod obejścia. Alvario mimo zaleceń, by jak najmniej się przemęczał, nie mógł znieść bezczynności i bycia ciężarem dla swoich dwóch cudownych dam. Starał się przejmować lekkie obowiązki domowe, jednak dość szybko się męczył, co wprawiało go często w złość na samego siebie. Nie chcąc robić Alvario przykrości wyciągnął swój nóż i podając go Alvario odrzekł:
- jak możesz upierdol pas ze skóry niedźwiedzia, gdzieś taki szeroki i taki długi - gestykulując pokazał wymiary - byłbym wdzięczny!
- Jasne - Alvario znikł w chatce, by wrócić po chwili z pasem skóry! Za nim wyłoniła się Beatrice z pochmurnym wyrazem twarzy.
- Jak myślicie, ze gdzieś pójdziecie TERAZ! - akcentowała słowo "teraz" bardzo mocno
- to się grubo mylicie! - dodała.
- Ale.. - próbowali obaj oponować.
- Żadnego "ALE"! Kolacja czeka, jutro tez jest dzień!
- Dobrze.. MAMO! - rzucili obaj strofowani mężczyźni w tym samym momencie, co wywołało małą salwę śmiechu. Pochwycił Alvario w pasie, druga ręką obejmując jego żonę, "przypadkiem" ciut niżej, co wywołało u Niej tylko wyraz rozbawienia na twarzy i niedowierzające przewrócenie oczami. Weszli do środka. Obrzucił jeszcze raz wzrokiem wnętrze lepianki, brakowało tu nawet podstawowego umeblowania. Wiedział już co będzie jego zadaniem na najbliższych parę dni, oczywiście najpierw dokończy obróbkę znalezionego piaskowca - posłuży mu on jako kamień szlifierski, topór mocno się już stępił.  
     Kolacja przyrządzona przez Beatrice była, jak zawsze, genialna, mimo spartańskich warunków, nigdy nie zapominała o dodaniu odpowiednich ziół, które podkreślały aromat i smak przygotowanego posiłku. Znowu przegadali cały wieczór, śmiejąc się i jeszcze lepiej nawzajem poznając. Alvario był pełen podziwu dla opowieści jaką usłyszał od swego przypadkowego wybawcy, słuchał słów, prosząc o objaśnienia dość często, jako że ich nowy przyjaciel miał marne umiejętności wyjaśniania o co mu chodzi. Najbardziej intrygował go podstęp użyty, by dostać się w znana mu epokę, uważał to za boski plan.
Pędził jak oszalały do labolatorium, układając sobie w myślach jak to wszytko rozegrać, sterował transporterem pomiędzy wzmagającym się ruchem miejskim, niejednokrotnie wywołując salwę klaksonów, używanych przez rozzłoszczonych kierowców innych pojazdów, gdy wymuszał pierwszeństwo, lub zajeżdżał im drogę, niejednokrotnie tez spowodował małe stłuczki. Dojechał na miejsce. Labolatorium czyli tak naprawdę budynek w którym testowano nowy sprzęt, przeprowadzano diagnostyki starego, był dla niego miejscem, w którym mógł szybko zaopatrzyć się w sprzęt jaki mógł mu się przydać, podczas poszukiwań sali artefaktów. Wbiegł przez frontowe drzwi, wywołując u podstarzałego strażnika, zaniepokojenie, lecz po chwili gdy został przez niego rozpoznany, na ustach strażnika zagościł uśmiech.
- Witaj, wystraszyłeś mnie! - dodał z delikatnym rozbawieniem.
- Przepraszam Cię Boguś, śpieszę się bardzo, kryzysowa sytuacja!! - rzucił w pospiechu, dziękując opatrzności za tego strażnika, znali się od czasów gdy był zwykłym konsultantem, wyświadczali sobie mniejsze i większe przysługi. Klaudia, pielęgniarka w bazie Agencji, swoje stanowisko zawdzięczała właśnie znajomości pomiędzy swoim ojcem Bogdanem, a nim.
- Spoko leć, leć, tylko się nie zabij.. Schody są śliskie. - to było hasło, którego używali od dawna - oznaczało że natknąć się mógł na kilka szych z Agencji, ostatnią rzecz jakiej dziś potrzebował. Skinął z wdzięcznością Bogdanowi. zastanawiał się jak to rozegrać, jedyne co mu przyszło do głowy, to typowe użycie schodów, zamiast szybkich wind - która szycha wybierze drogę schodami. Zbiegał poziom za poziomem. Znal hasło Bogdana do zamków blokujących przejście. Oficjalnie, strażnik powinien udać się cala drogę z nim, ale cóż..po co ma targać przyjaciela ze sobą skoro on mógł dać mu kod. W tym momencie dziękował każdemu bogu za znajomość z Bogdanem.
Beatrice przerwała mu chwilowe zamyślenie:
- Powiedz mi, czym było to światło, tej nocy, gdy przybyłeś do nas? Najpierw buchnęło Ci ono z reki, a potem zaczęło bić ze ściany?!
- To była zwykła latarka, jest z reszta w moim plecaku, chcesz to wyjmij i zobacz - dodał z uśmiechem na twarzy - mała kieszonka z lewej strony. - Beatrice odstawiła swój półmisek, wykonany z kunsztem przez córkę, bez obaw sięgnęła do kieszonki plecaka, wyjmując z niej wyłączoną latarkę.
- Ale ono nie świeci?!
- Z boku masz taki miękki przycisk, tylko uważaj to "ledy", wiec nie kieruj tej jasnej części w kierunku swoich oczu. A "ledy" to nazwa, mówiącą z czego to jest zrobione. - Beatrice po uważnym obejrzeniu ustrojstwa oddaliła jasna część w kierunku drzwi i nacisnęła przycisk. wnętrze rozjaśniła teraz smuga mlecznobiałego światła, o troszkę zimnym charakterze. Zaczęła wodzić latarka w różne strony, po czym nakierowała ją na twarz córki.
- Mamooooooo! - dał się słyszeć krzyk złości Kingi - Nic nie widzę!!
- Przepraszam córciu.
- Nie przejmuj się młoda damo, zamknij oczy - ("otwórz buzie" dodał w myślach delikatnie rozbawiony) - efekt oślepienia wkrótce minie. - Kinga, zamknęła oczy, ale też ruszyła na czworaka po omacku, aczkolwiek pewnie, w jego kierunku. Siedział płasko na klepisku, mając pod tyłkiem jedynie rzucone trochę słomy. Poczuł jak Kinga wdrapuje się na niego siadając na jego kolanach blisko krocza, z nogami w kierunku prostopadłym do jego własnych, opierając swą burze włosów, o jego klatkę piersiowa, kładąc przy swojej twarzy jedna z rak, druga pozostawiła luźną przy swoim udzie, a na jego kroczu. Ta sytuacja, co prawda cholernie przyjemna, podnosząca ciśnienie krwi, pozostawiła go jednak osłupiałego. Kinga w tym czasie powierciła się chwilkę, aby lepiej się dopasować, po czym dodała:
- Teraz mi wygodnie, opowiadaj dalej!
- ooooooookkeeeej - odpowiedział, nie domykając opadniętej szczęki i kładąc na boku Kingii rękę - to gdzie stanąłem?
- Podejrzewam ze miedzy nogami - parsknęła śmiechem, rozbawiona całą sytuacja Beatrice - ale mam pytanie co do tej latarki, czy ona będzie zawsze świecić?
- Nie, po jakimś czasie wyczerpie się źródło zasilania - odparł, rozluźniony faktem, że nie musi komentować pierwszej części wypowiedzi Beatrice - ale mam tez ładowarkę, zasilana energia słoneczną.. to znaczy ze zbiera promienie słońca i.. dajmy na to przechowuje na potem, wiec można odnowić źródło zasilania.
- Bardzo praktyczne, jeśli dobrze rozumiem o co w tym chodzi, masz to wszytko z tego... lablo.. coś tam?
- Tak, dokładnie. - odparł i rozpoczął kontynuacje opowieści, o zdarzeniach które dla niego miały miejsce prawie 2 tyg. temu, dla pozostałych osobników, były odległe ponad 2000 lat w przyszłość. W pewnym momencie Alvario przerwał mu opowiadanie:
- Myślałem nad naszą umową, niestety nie mam pojęcia, gdzie może znajdować się to czego szukasz, mimo ze nasze plemię mieszka na tych ziemiach co najmniej 20 pokoleń, nie mamy nic, nawet jednego przekazu o takim miejscu. - dodał ze smutkiem.
- Nie martw się! Znajdziemy je! Wiem ze to gdzieś blisko - odparł wskazując palcem na swoja głowę.
- Nie rozumiem jeszcze jednej rzeczy - wtrąciła Beatrice - w jaki sposób udało Ci się oszukać tego... Von..
- Von Troffa? Heh akurat.. TO.. było STOSUNKOWO proste.. - poczuł w tym momencie kolejny raz jak Kinga wierci się i wtula, przez co na moment zabrakło mu tchu - po zabraniu całego potrzebnego mi sprzętu, zająłem się manipulacja pierwszego artefaktu...
Po zgromadzeniu na jednym z stolików sprzętu potrzebnego do poszukiwań, ruszył do sali w której prowadzono konserwacje broni. Z jednej z metalowych, podobnych do szkolnych, szafek wyjął poręczną, czarna torbę, należącą prawdopodobnie do któregoś z konserwatorów. Wysypał zawartość na stolik, po czym ruszył w poszukiwaniu sprawnej broni i zapasu amunicji. Wrzucił szybkostrzelne dubeltówki, z dodatkowym modułem na strzałki, które były wyjątkowo efektywne w bliskich starciach, znalazł 2 sprawne snajperki, jedna z testowa luneta na podczerwień, które szybko zajęły miejsce obok dubeltówek w torbie. Wrzucił wręcz roczny zapas amunicji do obu rodzai broni, nie gardząc paczkami testowych naboi na sprężone powietrze. Potrzebował jeszcze czegoś do stworzenia ognia zaporowego, lecz z automatów był tylko jeden pistolet maszynowy nie cieszący się zbyt dużą celnością. On także powędrował do torby, łącznie z zapasem amunicji. Sięgnął również po 3 małe pistolety, orientując się ze jeden z nich nie jest sprawny. Działające powędrowały do torby, łącznie z kilkoma zapasowymi magazynkami, niedziałający położył obok torby. Kilka pokoi dalej znajdowały się nowe kombinezony, które za sprawa biurokracji musiały najpierw trafić tutaj, a stad do bazy, czego był świadom od wielu lat. Zerknął na komórkę, jeszcze 5 min i będzie musiał powiadomić Von Troffa o miejscu wymiany. Wybrał nieużywany plac niedaleko labolatorium, należący niegdyś do jakiejś szkoły, którą zamknięto ze względu na stan budynku. W natłoku myśli, pojawił mu się jeszcze lepszy pomysł, z którym zwrócił się do repozytorium. Odpowiedz brzmiała "to jeszcze prostsze". A wiec zdecydował: za chwile wyśle torbę ze sprzętem i generatorem w czasie, dorzuci do tego plecak z ambulatorium. Wszystko trafi do tego przedziału czasowego do którego wkroczy on sam, jakiś czas później. Skończył zakładanie kombinezonu, sięgnął po telefon.
Rozmowa z Von Troff'em trwała bardzo krótko, wiedział że ten wyśle wszystkie dostępne siły w miejsce spotkania. Ustawił artefakt na odpowiednia kombinacje, wrzucił torbę z bronią, uświadamiając sobie ze nie włożył do niej sprzętu.
- A chuj wrzucę go do plecaka! - zatknął niesprawny pistolet za pasek spodni na plecach, po czym jego wzrok padł na kilka palek fluorescencyjnych rozsypanych na ladzie jednego z biurek. Doskoczył do niech znalazł całą paczkę opisana jako "świetliki".
- oooookkeeeeej - pomyślał nad idiotyzmem nazwy, zabierając paczkę, jak i jedna już aktywowana fioletowa pałkę mającą służyć mu za imitację generatora, choć świadom był iż tylko on wie jak generator wygląda, na wszelki wypadek chciał coś co mogło go imitować z odległości! Pobiegł schodami w górę, minął Bogdana, wykrzykując jedynie:
- dzięki, zobaczymy się później jak sytuacja się rozluźni!!- wybiegł z budynku i wskoczył do transportera rzucając łup obok plecaka. Zatrzasnął drzwi, ogarnęło go przerażenie, gdy silnik samochodu odmówił w pierwszej chwili posłuszeństwa, by zapalić za drugim podejściem. Skrzynia biegów wydala swój charakterystyczny dźwięk, gdy z całej siły uderzył ręką w lewarek, wbijając pierwszy bieg.
Z piskiem opon kilka minut później był już na placu, de facto użył pojazdu jako tarana, do sforsowania ogrodzenia. Miał jeszcze parę minut w zapasie, choć był pewien ze Von Troff ściągnie helikoptery, by dostać się tu jak najszybciej. Ustawił ponownie artefakt, do plecaka trafiły zebrane w labolatorium klamoty, po czym plecak poleciał w stronę otwartego portalu. Dezaktywował artefakt, i teraz w skupieniu, wykonywał operacje na symbolach jakie podpowiadało repozytorium. Ustawił pierwszy transport na te same koordynaty co wcześniejszy, ze zdumieniem odkrywając, ze torbę z bronią przypadkiem posłał.. gdzieś, ale nie miał czasu teraz na zastanawianie się nad rozlanym mlekiem, doszedł do wniosku ze spieprzył coś z koordynatami przestrzeni, wiec szanse na odszukanie torby, będzie miał. Ostatni transport ustawił idealnie na 2 lata później - jednak koordynaty przestrzeni odmówiły posłuszeństwa - ta lokacja czasowa była zarezerwowana tylko dla jednego miejsca, mianowicie centrum sali dysków. Zgodził się na taką opcje - przecież i tak tam zmieszał, było mu to na rękę. Ustawił artefakt do transportowania tylko materii organicznej, tak by bron została odrzucona podczas przejścia - komandosi prowadzący Kasie będą pozbawieni środków obrony, oznaczało to również, że urządzenie otwierające portal powrotny, nie zostanie przeniesione. Trudno, coś się wymyśli, szczególnie, ze repozytorium mówiło o istniejącej możliwości powrotu, tak bez artefaktu jak i bez urządzenia otwierającego portal powrotny. Na koniec ustawił sekwencje autodestrukcji artefaktu. Po przetransportowaniu ostatniego rzutu, urządzenie zniszczy samo siebie.Zapytał w myślach repozytorium, jaki sens ma w takim wypadku transportowanie siebie, aż 2 lata wcześniej? Odpowiedzią był obraz poszukiwań sali i wypełniająca jego umysł świadomość, że czas będzie im potrzebny.
- Skoro tak trzeba..- odpowiedział do samego siebie, przeczuwając jak bardzo przez te 2 lata brak mu będzie jego Skarba. Musiał jednak skupić się na zadaniu. Był gotów na spotkanie Von Troffa!
     Jego opowieść przerwała Kinga, która w najlepsze zasnęła mu na kolanach, podkurczając nogi, by jeszcze mocniej się w niego wtulić.
- Cala matka.. - dobiegł go zniżony głos Alvario, co wywołało u niego przypływ uśmiechu na ustach. Uniósł delikatnie Kingę, kładąc Ją na Jej posłaniu, przykrył Ją własną kurtka.
- Chyba faktycznie pora spać, jutro jak tylko skończę z kamolem, biorę się za zbudowanie jakichś prowizorycznych prycz przynajmniej. Dobranoc Wam.
- Och to.. będzie dobra noc, będzie.. - stwierdziła tajemniczo Beatrice, patrząc na swojego męża, co wywołało u obu mężczyzn chwilowy głupkowaty śmiech.

Arni

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 4026 słów i 23100 znaków.

Dodaj komentarz