XII
Ta noc zapowiadała się dla wodza na bezsenną. Spodziewał się najgorszego. Nie mógł sobie teraz wybaczyć iż wyraził zgodę na ich karkołomne przedsięwzięcie. Cały ten szalony plan nie miał prawa się powieść. Dlaczego im nie zabronił?. Pytał sam siebie dobrze znając odpowiedź, ten plan był ostatnią deską ratunku. Bijąc się z myślami gorzko żałował iż pozwolił Alvario i Alte brać w tym udział, z drugiej jednak strony syn i zięć nie jeden raz udowodnili jak dobrze współgrają ze swym przyjacielem. Działając razem dokonywali zdawało się niemożliwego. Ale tym razem to było coś więcej niż niemożliwe. Jeśli im się uda to będzie to cud, interwencja bóstwa, opatrzność i kilka innych! Przemierzał mieszkanie z kąta w kąt, oświetlonego jedynie światełkami 2 kaganków. Zbliżała się północ, przewidywana godzina powrotu. Nie rozumiał czemu Grubemu tak bardzo zależało na czasie. Było coś więcej, za jego zamiarami, niż tylko chęć pozostawienia wroga w ciemnościach jak najdłużej. Minęła północ.. Wódz zaczynał podejrzewać najgorsze. właściwie to był już pewien iż jego syn, zięć i kilku najlepszych wojowników nie żyją. Zatrzymał swoje myśli na fakcie iż zaliczył Grubego do mieszkańców wioski tym stwierdzeniem, mimo iż nigdy nie zwrócił się on z taką propozycją, nie dało się o nim myśleć inaczej niż jak o ich "adoptowanym" rodaku. Pełnoprawnym członkiem wspólnoty. Zresztą sam fakt, iż wyszedł z planem jak ratować wioskę, poprowadził tą szaleńczą ekspedycję, by cały czas mieć kontrolę nad wszystkim, jasno sugerował, mimo iż nie-formalnie, to w rzeczywistości jest on jednym z nich. Czas płynął, wódz stawał się z każdą minutą bardziej i bardziej niespokojny. Odgłos pukania do drzwi ścisnął mu serce i krtań. Nim zdążył coś powiedzieć drzwi się otwarły i ujrzał w nich pochylonego Grubego. Opierał się jedną ręką o wejście, łapczywie łapiąc powietrze. Widok ten zmroził krew w żyłach starca, który wyczekiwał już tylko strasznych wieści.
- Wodzu...Twój syn.. Alvario.. On.. - każde słowo poprzedzone głębokimi wdechami przepełnione było tragizmem. Starzec czekał na najgorszą z wieści, jednak mina Grubego w oka mgnieniu zmieniła się - Twój syn to największa łajza w historii, potknął się o korzeń drzewa i zaliczył taaaaaaką glebę, że do tej pory się z tego śmiejemy! - Wódz jeszcze chwilę stał w bezruchu, uzmysławiając sobie jak bardzo z niego zakpili. W stronę Grubego zaczęły lecieć wszystkie przedmioty jakie miał pod ręką. Gruby śmiejąc się z udanego wkręcenia starca przymknął w obronie przed rzuconymi rzeczami drzwi chatki do połowy. Wódz zorientował się, iż nie ma już czym rzucać, wiec począł obrzucać wyzwiskami i przekleństwami zwijającego się ze śmiechu dowcipnisia.
- Zabiję Cię! Zabiję, wskrzeszę i znowu Cię zabiję! - Starzec powoli opadał z sił, a widząc leżącego na podłożu i wyjącego ze śmiechu Grubego sam zaczął się śmiać. - Oby Cię grom trzy razy!! Nie znałem podlejszej osoby niż Ty! - usłyszał za sobą stłumiony śmiech, odwrócił głowę i zrozumiał, że Felina czuwała z nim przez cały ten czas, udając że śpi. Dotarło do niego, iż mimo własnej tragedii ta kobieta nie chciała zostawić dziadka swych dzieci w trudnej dla niego chwili, tak jak on nie zostawił Jej. Poczuł wzruszenie na widok tej rechoczącej, bo śmiechem tego nie dało się już teraz nazwać, kobiety. Nie zważając na rechoczącego w progu Grubego, podszedł do synowej, chwytając delikatnie za dłonie pomógł Jej wstać i objął Ją. Kątem oka dostrzegł dwie kolejne postacie u wejścia, śmiejące się z podstępu ich przyjaciela. Nie miał wątpliwości, że byli to jego syn i zięć.
- Padalce!!! - to była ostatnia obelga na jaką się zdobył.
Gruby obudził się późnym rankiem. Endays nie przywołała go w nocy do świadomości. Wiedząc, iż na pewno przewertuje jego wspomnienia z całego dnia umieścił wśród nich wielokrotnie prośbę adresowaną do Niej, by tego nie robiła - chciał jeszcze raz przemyśleć wszystko na spokojnie, a poprzedniego dnia nie miał na to czasu. Był absolutnie świadom iż jedna taka "notatka" w zupełności by wystarczyła, jednak chciał by wiele razy dotarło do Niej jego podziękowanie. Podziękowanie za cierpliwość w stosunku do jego przyziemnego myślenia. Jednego był pewien: cokolwiek robiła miała w tym swój jak zawsze ukryty cel. Ocenianie Jej poczynań, względem niego samego i nie tylko było nie na miejscu. Uszanowała jego prośbę, pozostawiając mu w świadomości coś na kształt "uśmiechu", coś co przekazywało wiadomość "nareszcie do Ciebie dotarło", lecz w tych słowach nie było ani ironii, sarkazmu, ani wyższości. Jedynie stwierdzenie faktu pełne zadowolenia. Sięgnął ręką po fajkę, którą udało mu się siłą zabrać Alte. Odpalił ją i delektował się ostrym smakiem nie preparowanego tytoniu. Może nie było to kubańskie cygaro, ale zawierało nikotynę i pozostałe cholerstwa, na które z lubością reagował jego uzależniony mózg. Rozejrzał się po domostwie. Nikogo w środku już nie było "więc ze śniadania nici" rzucił sam do siebie w myślach. Postanowił wstać lecz czyniąc pierwsze ruchy mocno pożałował tego głupiego pomysłu. Czuł na swym ciele pamiątki po wczorajszej wyprawie, w postaci obolałych mięśni i licznych skaleczeń. Odgonił swe myśli od bólu i jego przyczyny, zbierając swe siły podniósł cztery litery. Dokończył na stojąco ceremonię porannego strzału w płuca, ceremonię, której cholernie mu brakowało od kiedy tylko się znalazł w tej epoce. Brakowało już tylko porannej kawy.. Przeciągnął się nieśpiesznie, aż poczuł znajomy chrupot naskakujących na swe miejsce kręgów i stawów. Odczekał chwilę i wyszedł z domu, ku gorącym już promieniom słońca. Napełniony pewnego rodzaju otuchą, wynikającą z tak spokojnego poranka, powiódł swym wzrokiem po krzątaninie mieszkańców wioski. Powolnym krokiem czując na sobie ciepło tego poranka ruszył przed siebie w kierunku rzeki. Pokonał delikatne zbocze lekkim truchtem. Planował oddać się jeszcze lenistwu układając się blisko brzegu rzeki. Ciepło słońca mieszało się z orzeźwiającą atmosferą panującą nad rzeczką. Dla postronnej osoby wydawać się mogło, iż śpi jednak on zwyczajnie napawał się otaczającym go spokojem. W myślach zaczął błądzić wokół kilku faktów, których był wręcz pewien, a do których doszedł sam bez pytania się Endays. Postanowił podsumować to co wiedział.
- Znajduję się gdzieś na południu Francji - wniosek poparł mentalnością ludności, prawdopodobnie jakiegoś odłamu Galów biorąc pod uwagę podobieństwa w ich jeżyku do tych nielicznych słów jakie kojarzył z francuskiego. Za taką opcją przemawiała bliskość medisów, jak i klimat, był przecież tu ponad 4 m-ce i zauważył tylko małe różnice w temperaturze, opadach i innych zjawiskach. Ewidentnie klimat śródziemnomorski.
- Wdałem się w sam środek wojny między odłamami tej samej, potężnej rasy istot - tu nie musiał podawać argumentów na poparcie tezy - znajduję się gdzieś w ok. 3000 lat wstecz, sądząc po kształcie gwiazdozbiorów - astronomia była jedną z jego kilku pasji, pamiętał jak będąc dzieckiem uwielbiał oglądać roje meteorów, obserwować układy podwójne i potrójne gwiazd. Z wiekiem pasja przyblakła, dorosłe życie nie zostawiało mu dużo czasu na takie przyjemności. Jednak wiedza, którą wtedy zdobył, okazywała się nadal przydatna. Swe datowanie czasu opierał na podstawie widzianej niegdyś prezentacji jak wyglądały gwiazdozbiory w roku 1 roku n.e i ich zmiany aż do czasów prezentacji. Pewności nie miał lecz wizualnie konstelacje były inne niż powinny być w roku 1 i późniejszych.
- Muszę stawić czoła istocie niematerialnej, próbującej zdobyć generator dysku. - jego myśli podążyły chwilę tym tropem. - Dlaczego nie zbuduje własnego? - Jednak to pytanie rodziło kolejne. Więc zostawił je dla Endays.
- Endays stara się wrócić do swej normalnej postaci. Proces jest cholernie trudny, ze względu na fakt, iż uruchomiła ona wcześniej systemy obronne, nie pozwalające niematerialnym istnieć w swych prawdziwych formach.
- Ludzie przez całą swą wczesną historię mieli kontakty z rodakami Endays - o tym świadczyły tablice ze znakami, "bóstwa z nieba" i wiele innych. - rodziło to kolejne pytania więc odłożył je wszystkie dla Endays. - Pani Genialna Konstruktorka będzie miała się z czego spowiadać.
- Sala z artefaktami znajdowała się najprawdopodobniej na miejscu, lub pod jeziorem w "dolinie Alvario" - tu nie miał dowodów, jednak nauczył się iż podświadome przeczucia zazwyczaj są trafne, a to było wyjątkowo mocne przeczucie. No i słowa Endays "już znalazłeś" tylko potwierdzały jego teorię. Przewertował w myślach jeszcze wiele faktów, mniej istotnych w obecnej sytuacji, nie zdając sobie sprawy, iż ponownie zasypia. Tym razem śnił koszmar, jeden z kilku, które od czasu do czasu nawiedzały go zanim trafił do tej epoki. Koszmar dotyczył jego i Kasi. Wyrwał się z sennej gehenny oddychając ciężko. Przez chwilę nie był pewien gdzie jest, ani co się stało, rozglądał się słysząc w głowię echa minionego koszmaru.
- Zwariuję! Po prosu zwariuję! - stwierdził do siebie, popierając się na łokciu by wstać. Jego uprzedni, świetny humor prysł. Czuł nieodpartą chęć zalania się w trupa, mając świadomość, że Endays natknie się na ten sen we wspomnieniach. Mimo, iż był to tylko sen, należał on akurat do tej sfery prywatności, do jakiej zawsze pragnął bronić dostępu osobom postronnym.
Plany planami, a obowiązki obowiązkami. Alvario i Alte dorwali go gdy tylko zbliżył się do domu. Należało uzupełnić i to w dużej mierze zapasy. W wiosce zamieszkało kolejnych 10 kobiet. Efekt zeszło nocnego rajdu. Chcąc nie chcąc dosiadł durną szkapę, chciał zabrać snajperki, ale jechali większą grupą. Po chwili namysłu wrócił do domu, by zabrać broń tylko dla siebie. W pośpiechu udali się do lasu za wioską. Był wielokrotnie większy, niż las w dolinie Alvario. Rozglądał się po minach wręcz wniebowziętych wojowników, rozumiał świetnie ich powody, jednak sam będąc w okropnym humorze, miał ochotę zetrzeć im z twarzy te zadowolone uśmieszki. Odłączył od grupy jako pierwszy. Odjeżdżając w swą stronę rzucił tylko okiem na 2 prymitywne wozy pozostawione przed lasem. Miały ułatwić transport zdobyczy do osady. Jadąc w głąb lasu uświadomił sobie, iż nawet durna szkapa jest dziś nadzwyczaj posłuszna.
- Albo czujesz, że dziś nie warto ze mną zadzierać, albo wystraszyłeś się wizji wymiany na inny model. - mruknął do konia. Stopniowo denerwował się na siebie samego coraz bardziej, za to w jaki sposób głupi sen wywołał w nim taki nastrój. Złość na samego siebie pogłębiała jedynie ten nastrój, co wywoływało jeszcze większą złość. Świadom układu zamkniętego, czekał momentu, w którym sam już nie wytrzyma i da upust swej złości. Dźgnął konia, oddalali się od reszty w szybkim tempie. Jadąc brzegiem lasu zerkał co jakiś czas za siebie, a gdy pozostawione wozy wyraźnie zmalały w oddali, skręcił w głąb lasu. Czuł, że zaraz wybuchnie, a to jeszcze bardziej go dobijało i złościło za razem. Nienawidził takich sytuacji, nie znosił tego barku kontroli, braku opanowania. Zeskoczył z konia jak tylko dotarł przypadkiem na jedną z polan, porośniętą bujną soczyście zieloną trawa i krzewami, pokrytą jak bliznami, przegniłymi pniami powalonych drzew. Nie hamując złości uderzył z całej siły kopniakiem w jeden z takich pni. Chwilowy opór struktury szybko ustąpił pod naciskiem buta, w powietrze wzbiła się dość obfita chmurka pyłu i większych kawałków nagnitego drzewa. Za pierwszym kopniakiem podążył kolejny, po nim jeszcze jeden o równej sile. Następne były już słabsze jednak nacierały na pień z większą częstotliwością. Moment wybuchu płaczem nadszedł szybkimi krokami. Przerwał kopanie mimo iż robił to dużą zaciętością, osunął się na zniszczony pień próbując przez chwilę zwalczyć to uczucie, był jednak bez szans. Płakał uświadamiając sobie czemu płacze. Tęsknił. Tęsknił za swym rudzielcem, którego mógł już nie zobaczyć. Ten durny koszmar był odbiciem tejże obawy. Pozwolił by łzy swobodnie spływały. Nie miał siły już dłużej tu być, tak daleko od Niej. Łzy ciekły z oczu, on sam wręcz się wyłączył. Wylewał swą rozpacz, bezsilność i obawy w postaci łez. Czuł jak każda myśl wyszarpuje część jego duszy, obnaża każdy sekret, wywołując jeszcze większe uczucie bólu. Właściwe już nie płakał, płacz przerodził się w wycie. Zawodził nad swym losem, nad rozłąką i tęsknotą. Nie wiedział jak długo spędził w tym stanie, gdy powrócił do świadomości. Osiągnął swego rodzaju Katharsis. Nagromadzone emocje znalazły ujście. Wyciszył i wyrzucił wszystko z siebie. Już nic nie dusiło go wewnątrz. Mógł pozbierać się do kupy. Wytarł twarz dłońmi, uświadamiając sobie, że najprawdopodobniej rozmazał po twarzy właśnie cały pył jaki powstał po kopaniu w pień.
- Trudno. Jak ktoś zapyta powiem, że to kamuflaż! - ta myśl przywołała kolejną. Nie widział by tutejsze kobiety nakładały kamufla..er znaczy się makijaż lub cokolwiek w ten deseń na twarz.
- Ta epoka ma jednak swoje dobre strony! - to stwierdzenie dopełniło czary. Powrócił poranny dobry nastrój. - dobra dziadu, bierz się za polowanie! - Miał już wsiąść na konia gdy zwrócił uwagę na dziwne uczucie, które od dłuższego czasu próbowało przebić się bezskutecznie przez fale emocji jakie nim targały. Czuł się obserwowany. Czuł czyjeś ślepia wpatrzone w niego. Rozejżał się wokół siebie, lecz nie dostrzegł niczego. Sięgnął po snajperkę, szybkimi ruchami przestawił lunetę na podczerwień. Funkcja w dzień była bezużyteczna w normalnych warunkach. Wizjer wypełnił się jasną barwą pozwalającą na odróżnienie tylko poszczególnych kształtów. Po chwili regulacji, całkowicie utracił i tą możliwość, przedstawiając otoczenie jako kompilację barwy czarnej, niebieskiej i żółtej. Rozszerzył na maximum pole widzenia. Uważnie przysłuchując się otoczeniu wodził snajperką wokół siebie, nie znalazł jednak nic wskazującego na zagrożenie. Już miał odetchnąć gdy przypadkiem powiódł snajperkę ciut w górę, a jego oczom ukazała się pośród niebieskawej barwy, czerwień i żółć. Obserwowany był przez drapieżnika, ukrytego w koronie drzew. Utrzymując broń w pozycji, wyłączył podczerwień. Przez chwilę nie odróżniał niczego w miejscu, w którym podczerwień wykryła zagrożenie, jednak delikatny ruch drapieżnika zdradził go. Był to kotowaty. Próbował sobie przypomnieć jakie kocie drapieżniki występują w Europie naturalnie. Ryś i żbik. Mimo odległości wykluczył oba gatunki. To co siedziało w koronie drzew było za duże nawet na rysia. Czyżby przytargany przypadkiem jakiś większy drapieżnik?
- Chuj wie.. - mruknął pod nosem - jakbym pamiętał jakie ubarwienie ma ryś mógłbym coś na ten temat powiedzieć - jeszcze bardziej nie zadowolony dodał. Wyczekał na odpowiedni moment, zwolnił spust, pocisk obracając się wokół własnej osi poszybował na spotkanie z drapieżnikiem. Odgłos wystrzału stłumiony tłumikiem do minimum nie spłoszył nawet ptactwa. Głuchy jęk trafionego drapieżnika, poprzedził odgłos jego upadku i uderzenia w ziemię.
- Jeśli nie zabiła Cię kula, dzieła dokończył upadek.. - wypowiedziawszy te słowa ruszył w kierunku kota, mając jednak broń gotową do strzału na wszelki wypadek. Drapieżnik nie żył, okazał się być jednak najprawdopodobniej z rodziny lampartów, co dziwiło go odrobinę, lecz uświadomił sobie iż te zwierzęta (kochane discovery chanel) żyły niegdyś i w europie. Ba! Nawet w Polsce znaleziono szczątki tych zwierząt. Nie zastanawiając się jakim cudem to zwierze znalazło się na tym terenie, czy był to jeden z nielicznych nadal żyjący na tym terenie, czy przytargany tu przez człowieka, okaz stanowił nie lada wyzwanie jeśli chodzi o transport i tym zagadnieniem zajął się teraz Gruby.
- ważysz gnoju chyba ze setkee - wysapał podnosząc ciało majestatycznego drapieżnika, po czym dodał - na pewno więcej niż jaaa! - Zajął się próbami wrzucenia ciężaru na plecy konia, który wykazywać zaczął typową dla siebie złośliwość, usuwając się spod nakładanego obciążenia, powodując liczne upadki Grubego i przekleństwa pod swoim adresem. W całej tej sytuacji Gruby nie był świadom, iż ma jeszcze jedną parę oczu uważnie go obserwującą. Alvario szybko zorientował się, że z jego przyjacielem jest dziś coś nie tak. Udając, iż zagłębia się w las podążał całą drogę w ukryciu drzew za nieświadomym niczego przyjacielem. Obserwował wybuch emocji z ukrycia. Schowany za porośniętym mchem głazem był niewidoczny dla wizjera snajperki. Widząc zmagania przyjaciela z ciałem drapieżnika miał już się podnieść i ruszyć z pomocą, jednak powstrzymał się. Nie chciałby Gruby dowiedział się jeszcze o tym iż widział jego załamanie. Postanowił wprowadzić swój plan w życie, jednak nie był pewien jak jego przyjaciel zareaguje na to czym chciał go obdarzyć, wiedział jednak, że to najlepsze co może zrobić dla człowieka którego traktował jak rodzonego brata. Przez myśl przebiegła mu niegdysiejsza ich rozmowa. Zapytał się Grubego czym takim zasłużył sobie na przyjaźń z jego strony. W odpowiedzi padło pytanie:
- A czym JA zasłużyłem sobie na Twoją przyjaźń? - skonsternowany zaczął wyliczać sytuacje, poczynając od uratowania życia przez dbanie o niego i jego rodzine gdy sam nie mógł, przez wiele innych, jednak Gruby szybko przerwał mu mówiąc:
- Nie Alvaruś... Tym zasłużyłem sobie tylko na wdzięczność, które jest paskudnym poczuciem obowiązku i na dłuższą metę najczęściej prowadzi do negatywnych odczuć wobec osoby, do której czujesz wdzięczność za coś. Ale to nie jest coś co wywołuje przyjaźń. - te słowa zbiły go wtedy z tropu. Zastanawiał się chwilę, ale wiedział że przyjaciel ma rację, więc nie próbował oponować jego argumentom. Ostatecznie zapytał więc:
- Co w takim razie jest źródłem naszej przyjaźni?
- Wiesz, kiedyś miałem taką dziwną sytuację. Dzieciak mojej siostry, chyba 6cio czy 7mio letni wtedy, przybiegł do mnie rozradowany mówiąc "Wujku mam nowego przyjaciela!". Zapytałem więc kto to taki. Okazało się, że to syn nowych sąsiadów mojej siostry. Spotkali się i zakolegowali. Chciałem mu powiedzieć, że pomylił słowa i powinien powiedzieć, że ma nowego kolegę, ponieważ przyjaciel to coś więcej, na miano przyjaciela trzeba zapracować. Jednak dzieciak stanowczo zaprzeczył. Stwierdził iż dobrze rozumie różnicę pomiędzy kolegą, a przyjacielem, ale jego nowy sąsiad z całą pewnością jest przyjacielem nie tylko kolegą. Zdziwiony ta odpowiedzią zapytałem więc czym rożni się ten nowy od pozostałych kolegów. Dzieciak wskazał na oczy i powiedział, że od pozostałych różni się oczami. Drążyłem zaciekawiony temat i w końcu Mateusz powiedział, że to po spojrzeniu w oczy poznali, że będą przyjaciółmi. To było coś w spojrzeniu co dało świadomość im, iż są przyjaciółmi. Pomijając fakt, że małe dzieci to najbardziej niewdzięczne istoty na ziemi, mają jednak one zdolność którą my - dorośli - zatraciliśmy. Patrzą na świat przez pryzmat swej niewinności. Może i z nami chodziło o to COŚ w spojrzeniu. Nie wiem... Wiem jednak, że jesteś mi droższy niż brat. Tak jak Twoja rodzina. - teraz Alvario rozumiał te słowa. Rozumiał też swą chęć ulżenia przyjacielowi, mimo iż nie był pewien co spowodowało załamanie. Ostrożnie wycofał się, by przyjaciel go nie zauważył.
Cielsko drapieżnika wyglądało wyniośle na tle pozostałych zdobyczy. Chcąc nie chcąc skasował zadowolone uśmieszki wojowników, gdy ujrzeli łup. Ich sarny, bażanty i inne dzikie zwierzęta wyglądały marnie w porównaniu z martwym drapieżnym kotem. Gwoździem do trumny były słowa Alvario, niby rzucone niedbale:
- Tylko to? Myślałem, że znowu przytargasz niedźwiedzia! - wojownicy zwrócili pytający wzrok na Alvario więc ten szybko wyjaśnił - kiedyś upolował w pojedynkę dorosłego, dorodnego niedźwiedzia.. Za pomocą topora. - nawet z ust Alte wydobył się jęk uczucia niższości. By ratować sytuację Alte rzucił z lekką nuta złości:
- Ostatni raz idziesz z nami na polowanie. Jak nasze kobiety zobaczą co potrafisz, zostawią nas samym sobie i pójdą do Ciebie.. Co to w ogóle jest? - na te słowa odezwał się jeden ze starszych wojowników, który jako jedyny poza Alvario nie miał nieszczęśliwej miny, wręcz przeciwnie na twarzy malowała mu się satysfakcja:
- To jeden z tych potworów, o których mówią nasze legendy. Nasi ojcowie, którzy osiedlili się na tych ziemiach spotykali je w lasach. Opowieści zmieniły się w legendy, ale te stwory potrafiły jednym ciosem zabić najpotężniejszych wojowników spośród nich. Nie widziano ich już dawno, ostatnią ofiarą był mój pradziad. Nasi ojcowie nazwali je Mekeli. - wojownicy jeszcze bardziej zmarkotnieli. Upolowanie Mekeli pozwalało myśliwemu ubiegać się o pozycję wodza. Starzec zwrócił się natomiast do Alvario. - Powróciłeś do wioski, nie tylko jako doskonały wojownik, czuły mąż i dbający ojciec. Przyprowadziłeś nam też przyjaciela, który swym męstwem udowodnił już wiele razy, iż zasługuje na nasz najwyższy szacunek, a mimo to pozostaje pokorny wobec nas wszystkich. Chwała Wam obu. A teraz jedźmy! Czas uczcić Wasze wczorajsze czyny należycie! - na wspomnienie wydarzeń zeszłej nocy pozostali wojownicy jeszcze bardziej zmarkotnieli. Każdy z nich już wiedział o wyprawie kilku szaleńców, którzy pod osłoną nocy rozgromili niebezpieczną armię nomadów. Jednak świadomość świętowania wzięła po chwili górę, wznieśli okrzyki, a co młodsi myślami wodzili wokół odbitych nomadom kobiet z północy. W wiosce od pewnego czasu rosła przewaga liczebna mężczyzn nad kobietami. Teraz mogli się starać o względy nowo przybyłych. Świadomi byli, iż wódz nie przyzwoli na zmuszenie do małżeństwa, więc będą musieli mocno się starać o względy Pań.
Dodaj komentarz