Utracony czas cz. 14

Utracony czas cz. 14XIV



     Beatrice leżała w łożu obserwując jak Gruby sprawdza stan śpiącej rannej. Mimo iż daleko było do poranka był już całkowicie ubrany. Wodziła za nim wzrokiem pełnym gniewu, lecz gniew przerodził się w zdumienie gdy ujrzała jak pakuje swój plecak i wyciąga torbę. Przed zamknięciem plecaka wyjął z niego wszystkie pozostałe opatrunki, środki dezynfekujące i inne rzeczy, którymi Beatrice potrafiła się obsługiwać. W ciszy położył je na stole, obrzucił wzrokiem pozostałą zawartość plecaka, kiwnął głową do swych myśli, manewrując zapięciem plecaka. Odwrócił się do Beatrice mówiąc:
- zmieniaj Jej opatrunki, aż nie będą potrzebne, wiesz jak ich używać. Te które zostaną.. przydać się wam mogą kiedyś.. - jego głos był cichy, lecz nie po to by nie budzić śpiących, był cichy by ukryć smutek jakim był przepełniony. Oczy Beatrice powiększyły się, po krótkiej chwili, w której nie była w stanie nic powiedzieć, wypaliła do niego:
- Co Ty robisz?!
- Nie widać? Odchodzę. - nadal mówił bardzo ściszonym głosem. Beatrice utkwiła swe piękne zielone oczy na nim, jakby próbowała nimi wydrzeć z niego jego sekrety i myśli.
- Co?! Dlaczego?! - głos jego przyjaciółki był jeszcze bardziej pytający niż poprzedni.
- Nie będę mógł spojrzeć Alvario w oczy po tym co.. po tym czego.. Nie sądzę też bym był mile widziany przez resztę po.. po tym wszystkim. I przede wszystkim nie mogę sobie darować tego. - Powiedziawszy to skierował się do drzwi, chwytając torbę i plecak.
- Czekaj!!! - wykrzyczała do Niego, zignorował jej wołanie i wyszedł z chatki. Skierował się do zagrody z końmi, którą powiększono po ich ostatnim wypadzie. Minął wredną szkapę, której widok za bardzo przypominałby mu o tym co właśnie zniszczył. Osiodłał innego konia, któremu nawet się nie przyglądał. Spieszył się, nie chciał by Beatrice zdążyła go dogonić. Będąc nadal nagą musiała się jeszcze ubrać. Wyprowadził konia i obarczył go ładunkiem. Wskoczył i popędził przed siebie.
     Beatrice właśnie wybiegała jak huragan z domu, gdy dostrzegła oddalającego się jeźdźca. Chciała krzyczeć by się zatrzymał, lecz był już za daleko. Była wściekła na samą siebie, iż spędziła zbyt dużo czasu siedząc w łóżku i nie wierząc w to co się stało. W jego odejście. Odsunęła od siebie myśl podążenia za nim. Nie wiedziała, w którym kierunku się uda, a za nim ona przygotuje konia do jazdy on całkiem zniknie. Musiała obudzić Alvario. Jednak wizja zbudzenia całego domostwa wodza postawiła Ją w trudnej sytuacji. Doszła do wniosku, że teraz i tak za późno na poszukiwania. Będzie musiała poczekać do rana, wróciła więc do domu. Resztę nocy spędziła skulona w łóżku.
     Z pierwszym brzaskiem podążyła do chaty wodza. Zastukała niepewnie. Niecierpliwiła się więc szybko zapukała ponownie. Nie wiedziała czemu, ale właśnie teraz poczuła niesamowity smutek. Jakby dopiero teraz dotarło do niej iż z Ich życia zniknęła bardzo ważna dla nich osoba. Z oczu pociekły łzy których zatrzymać nie umiała. Tak jak przypuszczała Jej mąż zbudził się pierwszy. Otworzywszy drzwi zobaczył zapłakaną żonę. Poczuł jak przylgnęła do jego piersi i zaczęła łkać. Gładził Jej włosy wiedząc, iż musi poczekać, aż Beatrice się uspokoi. Odciągnęła go od chaty, więc zrozumiał, iż zdarzenie ma charakter bardzo prywatny. Zorientował się o co może chodzić, lecz cierpliwe czekał. Gdy przestała i opowiedziała mu co zaszło zrozumiał, iż po raz pierwszy Endays pomyliła się. Minionej nocy nie tylko Beatrice rozmawiała z Endays, rozmawiali z Nią razem. Mieli powody, by zrobić to poza świadomością ich przyjaciela. Chcieli póki co utrzymać to wszystko w sekrecie przed nim, by poinformować go gdy będzie gotowy. Jednak ten plan nie wypalił. Endays nie była w stanie ukryć go przed swym nosicielem. w głębi duszy nie dziwiło go to jednak. Zawsze uważał przyjaciela za osobę wyjątkową pod każdym względem, nie było zaskoczeniem dla niego, iż w jakiś sposób dorównał istocie niematerialnej. Postanowił odszukać przyjaciela i wszystko mu wyjaśnić. Wiedział, iż musi zrobić to zanim zrobi to Endays. Pogładził żone czule po głowie, ucałował mocno i powiedział
- Nie przejmuj się kochanie to nie Twoja wina. Musimy go znaleźć i wszystko wyjaśnić. wracaj do domu, ja idę po Alte i zaraz wracam. - skinęła w odpowiedzi głową, ucałowała męża i udała się do chaty. Alvario ruszył po Alte.
     Wyruszyli na poszukiwania w pięciu. Alte po usłyszeniu, iż ze względu na.. "opaczne zrozumienie sytuacji" Gruby postanowił opuścić wioskę i priorytetem jest odszukanie go i wyjaśnienie "nieporozumienia", które wiązało się po części z Tą osobą, którą gościł Gruby bez zastanowienia wskazał 3 dodatkowe osoby, które muszą im pomóc. Nie pytał już o nic w zwiazku z Endays, wiedział jak jego przyjaciel nie lubił obnosić się z tym, woląc (chyba dla Jej bezpieczeństwa) unikać rozpowszechnienia wiedzy o Jej istnieniu. Przecież nie każdy mógł podejść do Jej obecności tak bezproblemowo jak rodzina Alvario. A cichej strzały przecinającej celnym uderzeniem życie Grubego (wiedział jak Gruby lekceważy swe życie zbyt wiele razy by podejrzewać iż boi się o własną skórę), a tym samym kończy istnienie całkowicie uzależnionej na tym etapie od swego nosiciela Endays. Standardowo wybrał więc swych towarzyszy Zacharusa i Sephira. Jako trzeciego zaproponował Malachiusa, który mimo swego wieku nadal potrafił zadziwić młodych swymi umiejętnościami, a w tropieniu zwierzyny był doskonały. Alte liczył, iż ta umiejętność wesprze ich w zadaniu. Nie był jednak do końca pewien czy Malachius zechce brać w tym udział. Zaskoczyło go całkowicie, gdy po zapukaniu do jego drzwi razem z Alvario Malachius otworzył drzwi, obrzucił ich jeden raz wzrokiem i nim zdążyli coś powiedzieć zapytał:
- Chodzi o waszego przyjaciela? Udam się z wami i nie muszę znać powodów.
     Jechali jego tropem już 3 godziny. Nie było trudno śledzić ślady odciskające się w ziemi. Jednak dojechali do terenu bardzo kamienistego i tu wszelki ślad się urwał. Malchius rozejrzał się wokół po czym powiedział.
- Sephir, Zacharus i Alte jedźcie na wschód. Kamienne podłoże przechodzi tam w ziemiste, jeśli do pół godziny nie znajdziecie jego śladu wracajcie tu i pojedziecie na północny wschód, tam trakt dzieli się na 3 części. Podążycie każdy jednym, aż dotrzecie do sypkiego podłoża - tam każdy zostawi ślady. Jeśli nic nie znajdziecie wracacie tu na zbiórkę. Ja i Alvario pojedziemy w przeciwnym kierunku.
     Trzech kompanów galopowało już kilka dobrych minut gdy Alte zwrócił się do kompanów zatrzymując swego konia.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że Malachius wiedział iż tu nie znajdziemy tropów, ale wysłał nas tu by się zwyczajnie nas pozbyć na jakiś czas?
- Już myślałem, że Twoje zmysły stępiła sielanka domowa i chwała ostatnich dni. -odparł Sephir, Zacharus dodał natomiast.
- Jak znam Malachiusa, to po prostu chce dać czas Alvario na pogawędkę z Grubym. Nie przeszkadzajmy im. To roztropny człowiek. A szukamy naszego kompana, któremu zawdzięczamy tak my jak i wioska cała życie. Jakby nie ten wypad starliby nas na proch. Nie wiem jak Was, ale mnie nie obchodzi o co pokłócili się Alvario i Gruby, ale z szacunku do ich obu dajmy im czas.
- Nie wiesz wszystkiego o Grubym - rzekł cicho Alte - nie twierdzę też, jakobym ja znał go na wylot. Żaden z was, a jestem tego pewny, nie wierzy w to, iż Gruby jest tylko obcokrajowcem, którego wichry losu rzuciły pośród nas. - Obaj kompani potaknęli głowami. - powiem wam co wiem ja, a przynajmniej tyle ile wolno mi powiedzieć bez zdradzania tajemnicy. - obserwował jak na twarzach swych oddanych towarzyszy maluje się zdumienie ponad przeciętną, a gdy skończył oświadczył.
- Pewien jestem, iż z chęcią zaprzyjaźni się on z każdym z Was, w ogóle z każdym, kto postępuje w życiu według kilku zasad, a główną jest "nie czyń drugiemu..". Pewien tego jestem, gdyż widzę jak otwarty jest na ludzi, słyszałem nie raz z jego ust pochwały w waszym kierunku. Proszę was więc abyście nie odrzucili go jako "odmieńca" przez to co wam opowiedziałem. - Sephir i Zacharus obdarzyli przyjaciela wzrokiem pustym i powątpiewającym w inteligencję, z lekka nutą wykpienia:
- Jakby ktoś innymi to powiedział to bym wyśmiał, że bujda wierutna. Tobie wierze i powiem ci szczerze że nie ciekawi mnie skąd.. a właściwie "z kiedy" on przybył. Liczy się co zrobił i czego nas nauczył. -stwierdził krótko Sephir, a Zacharus dodał:
- A co do tajemnic, każdy jakieś ma i każdy ma prawo mieć. Nam dał szansę, wsparł i nie zawiódł. My winniśmy mu to samo. Powiem otwarcie, że gdy Alvario wróci z nim do wioski, biorę obu do siebie i nie wypuszczę póki nie osuszymy wina, które moja ślubna robi genialne jak wiecie, a ostatnio zrobiła istne cudeńko. Mocne a tak aromatyczne, że aż mnie po rękach leje żona bo wychlałbym na raz wszystko.
- Taki ziołowy aromat? - zapytał szybko Sephir
- Tak, skąd wiesz.
- Bo odkąd w wiosce jest Beatrice i Alvario moja ślubna robi takie same! Zdradziła że to Beatrice dała jej recepturę. I też mnie bije po łapach za podpijanie. - na te słowa Alte się roześmiał i wtrącił.
- A Beatrice mieszka u mnie, więc na co dzień mam to wino TYLKO DLA SIEBIE, ha ha ha i nikt mnie nie bije za to! Ha ha ha. - na co obaj mężczyźni odparli zgodnie.
- No to będziemy częstymi gośćmi u Ciebie! Ha ha ha. - mina Alte mówiła sama za siebie.
- Wracajmy - rzekł Zacharus - nie dajmy Malachiusowi czekać w samotności. Pewnie już powiedział co miał powiedzieć. - pozostali skinęli głowami na zgodę.
     Gdy tylko trzej jeźdźcy zniknęli za zakrętem Malachius zatrzymał Alvario. Swoje spojrzenie skierował na syna wodza, skinął głową jakby wszystko wyczytał w jego oczach.
- Wiem, że nie możesz mi powiedzieć nic o tajemnicach swego przyjaciela, ale widać to po Tobie jak bardzo chcesz go chronić i wspierać. Czego pewien nie jestem to tego czy te tajemnice Cię przerażają, czy przeraża Cię fakt, że zrobiłeś coś głupiego.
- To drugie Malachiusie.
- Wiesz już co chcesz mu powiedzieć?  
- Chcę powiedzieć mu prawdę.
- O tym, że zostanie ojcem też?
- Skąd..
- Daj spokój. Królik poznaje po węchu kiedy samica jest ciężarna, ja poznaje po oczach. A w spojrzeniu Kingi widać wszystko..Wiem jaki los przypisany ich córce będzie. Wiem też, że musisz się spieszyć zanim prawdy dowie się od..tego bóstwa. Znam stare legendy i przepowiednie. Czułem, że to o nim mowa w nich była, upewniło mnie nasze polowanie. "Potwór zabity zostanie, a na skórze nosić będzie tylko małe znamię." Skłamałem o uldze jaką przyniesie mi posiadanie trofeum mordercy mego dziada. Był głupi i szarżował bez potrzeby, spotkał go los o jaki się prosił. Chciałem tą skórę, by móc samemu sprawdzić.
- Jak zatem mam go odszukać? - słowa Alvario wyrażały szacunek dla mądrości starca.
- Ludzie są jak ćmy, które lecą do światła kaganka w nocy. Wiesz gdzie go szukać. Nie musisz jechać za jego śladami kilka godzin, by ostatecznie dotrzeć tam gdzie wiesz że będzie. Jedź już. Ja poczekam na Twego szwagra, wkrótce się zjawią, głupi nie są zorientują się po co ich wysłałem tak naprawdę. - Alvario nie znalazł słów by wyrazić ogrom swej wdzięczności, jednak była dobrze widoczna w jego oczach. Skinął jedynie głową i ruszył w kierunku doliny w której niegdyś mieszkali. Malachius obserwował jak maleje w oddali. Usłyszał spokojne kroki koni za sobą. Zjawili się dokładnie tak jak przypuszczał. Obdarzył ich uśmiechem.
- Jedźmy do Ciebie Alte, doszły mnie słuchy, iż jesteś w posiadaniu wyjątkowego gatunku wina. - powiedział gdy przybyli. W odpowiedzi Alte tylko spuścił głowę, wiedział iż straci cały zapas wina.
     Tymczasem w wiosce do wodza zaczęły docierać dziwne wieści. Najpierw zdziwił go brak syna, miarkę zaś dopełniło zniknięcie Alte. Doszedł do wniosku iż Grubego pewnie też nie ma, pojechali zapewne gdzieś w trójkę. Był właśnie w drodze do domu Alte, gdzie szedł by upewnić się w swej teorii, gdy zaczepiła go Jezabeth. Po wymienieniu powitań, krótkich acz szczerych, żona Malachiusa zapytała bez ogródek, gdzie Alvario i Alte wyciągnęli Jej męża. Widząc zdziwienie na twarzy Josepha (nigdy nie zwracała, ani nie myślała o nim jak o "wodzu", zbyt wiele razy podszczypywał i poklepywał Ją po tylnej części ciała gdy byli młodzikami, by zaprzątać sobie głowę formalnościami), opowiedziała mu o porannej wizycie i o wyjeździe Malachiusa. Po chwili milczenia wódz zapytał:
- Jesteś pewna kochanie, że nie było z nimi Grubego?
- Absolutnie. - Joseph pokiwał w zamyśleniu głową słysząc zapewnienie Jezabeth, po czym dodał
- Jeśli masz czas, czy zechciałabyś towarzyszyć mi? Pójdziemy do Beatrice, tam znajdziemy odpowiedzi na nasze pytania, tego ja jestem absolutnie pewien. - tym razem Jezabeth skinęła głową, uśmiechnęła się, chwyciła go pod rękę jak za dawnych czasów, gdy będąc młodymi małżeństwami spotykali się w czwórkę. Joseph poprowadził Ją do drzwi domu Alte, otworzył je i jak zawsze za dawnych czasów przepuścił kobietę przodem, pamiętał jak Kinga i Jezabeth śmiały się iż Joseph i Malachius robią tak by bezkarnie pogapić się na ich pupy. Nie próbowali zaprzeczać, taka była prawda. Jezabeth tylko pokręciła głową i rzuciła cicho "ty stary zboczuchu", jednak te słowa były przepełnione zadowoleniem, nie krytyką. W odpowiedzi klepnął ją w pupę jak robił to za dawnych czasów. W chacie zastali Beatrice i Colie krzątające się koło paleniska, najwyraźniej zabierały się za przygotowywanie posiłku dla dzieciaków, którymi zajmowały się Anne i wnuczka wodza. Przy ranionej dziewczynie siedziała jej siostra bliźniaczka, obie nie spały, a Serenity pouczała siostrę, by ta spokojnie leżała i nawet nie myślała o wstawaniu. To co zdziwiło wodza był fakt iż Serenity jeszcze wczoraj nie znająca ani jednego słowa w języku mieszkańców wioski, dziś mówiła płynnie, jakby to był jej ojczysty język. Zrzucił to na karb nieobecnego, czego nie dało się nie zauważyć, Grubego. Dostrzegł też bardzo smutną minę Beatrice i Kingi. "Coś się tu kurwa stało i nie wyjdę stąd póki się nie dowiem co!" myśl wodza przerodziła się w zdecydowane postanowienie. Nie chciał jednak zaczynać wypytywać od samego wejścia, wnosząc po minach Beatrice i Kingii sprawiłby tylko przykrość. Obrał więc inną taktykę.
- Witajcie moje drogie! Przyprowadziłem ze sobą największego sukkuba mej młodości, w nadziei, iż uraczycie nas chociaż odrobiną wina. - kobiety zaprosiły gości prosząc o zajęcie miejsc. Beatrice pośpiesznie nalała do jednego z fikuśnych dzbanów Kingii wina i zaniosła na stół, podczas gdy Colie napełniała równie wymyślne kubki. Widząc te małe arcydzieła Jezabeth zapytała.
- Skąd macie takie piękne wyroby? To też dzieła Kingi? - zapytała zaciekawiona, widziała już efekty pracy Kingi, lecz te zdobieniami przerastały wszystkie inne.
- Tak moja droga - wtrącił wódz - moja wnuczka je zrobiła. Poznajcie się. Kingo to jest Jezabeth, właściwie możesz Jej mówić ciociu, jak zwykle odnosili się do niej Colie i Alvario, Jezabeth to jest moja wnuczka Kinga, nosi imię po mej żonie, a Twojej najlepszej przyjaciółce. - Kobiety wymieniły się spojrzeniami, a Jezabeth na chwilę zatrzymała swe oczy na oczach wnuczki swej przyjaciółki. Słyszała od niej, gdy jeszcze żyła, jak pięknie się rozwija, chciała nie jednokrotnie udać się razem z nią, lecz Kinga odrzuciła ten pomysł jako zbyt dużą szanse na odkrycie Jej wyjazdów. Jezabeth więc kryła przed wioską nieobecności przyjaciółki. W oczach dostrzegła coś, co wywołało przypływ uśmiechu na twarzy. Coś o czym wspomniał Jej mąż. Wyciągnęła ręce i przytuliła do siebie Kingę mówiąc.
- Nie słuchaj tego starego piernika. Możesz mnie otwarcie nazywać po imieniu, bez żadnych formalności, ze względu na wiek i inne. Cieszę się, iż w końcu jest mi dane zobaczyć i utulić największą dumę Kingi! - kobiety jeszcze dłuższą chwilę szczebiotały, gdy wódz moczył usta wybornym trunkiem. W końcu nie wytrzymał i ponaglił Jezabeth by i ona spróbowała. Obserwował zdziwienie w Jej oczach po upiciu odrobiny płynu. Przerodziło się ono po chwili w pewność. Jego przyjaciółka zwróciła się do synowej wodza.
- Beatrice kochanie! Odziedziczyłaś po matce widzę zdolności, jednak przerosłaś ją w tej dziedzinie. Do tej pory uważałam, iż wina Inversy były wyśmienitymi trunkami. Twoje jest arcydziełem! Mów mi zaraz kochana jak Ty to robisz!? - Jezabeth nabrała z uwielbieniem kolejną porcję w usta, podczas gdy twarz Beatrice rozjaśniła się delikatnym uśmiechem, a w Jej oczach widać było wdzięczność za pochwałę i chwilową ulgę. Wódz postanowił wykorzystać ten moment by delikatnie przejść do swego pytania.
- Och Jezabeth, Beatrice przywykła już do pochwał, pewien gamoń, który tak się składa ocalił nasza wioskę przed nomadami, moje własne życie jak dobrze policzyć już 3 razy, sprowadził nam do wioski te piękne kobiety, ciągle zasypuje komplementami moją synową i moją wnuczkę. Twoje słowa więc nie robią na Beatrice najmniejszego wrażenia. A tak swoją droga gdzie ten padalec? Miał mi w końcu opowiedzieć o rajdzie na osadę nomadów?! - mina Beatrice znowu spochmurniała, czego się spodziewał, lecz nim zdążył kontynuować Colie zrzuciła niby od niechcenia.
- Wy sobie tu gadajcie, a ja zabiorę Anne i dzieci, pójdziemy do Feliny pomóc jej. - zrozumiał intencję córki. Chciała ułatwić Beatrice i zabrać dzieciaki, które nie do końca świadome, co można mówić, a czego nie. - Wśród odgłosów wychodzących z pomieszczenia ludzi wódz badawczo obserwował twarze Kingi i Beatrice. Czuł że stało się coś złego. Jego badawcze spojrzenie już prawie zmusiło Beatrice by otworzyła usta, gdy w sukurs przyszła jej córka mówiąca:
- Dziadku, ja Ci opowiem, zmusiłam go do opowiedzenia mi WSZYSTKIEGO. - akcentowała ostatnie słowo, co dało do zrozumienia Josephowi, iż od wnuczki dowie się więcej szczegółów, niż od Grubego. On postanowiłby utrzymać niektóre fakty w tajemnicy. - tylko najpierw muszę Ci coś wyjaśnić - dodała. Usłyszał o fakcie posiadania pewnego szczególnego rodzaju broni, który potrafił razić wroga celniej niż kusza, lub zadawać obszerniejsze obrażenia niż cięcie toporem. W zdumieniu kiwał głową, nie wypytując skąd jest, ani jak działa ta broń. Wskazał natomiast córce miejsce przy sobie, dając znak Beatrice by siadła z nimi. Słuchał z napięciem opowieści, tym razem całej, o sposobie rozbicia obozu.
     Mężczyźni podzielili się na 2 grupy. Gdy część czekała na skraju lasu, Alvario Alte i Gruby podczołgali się pod obozowisko, oświetlone wśród mroku licznymi ogniskami. Gruby w skupieniu obserwował wartowników. Byli dobrze zorganizowani, każdy z nich miał w swym polu widzenia, co najmniej 1 innego. Zastanawiał się w jakiej kolejności ich zdejmować, by nie wzbudzić zbytnich podejrzeń. Użył lunety termowizyjnej, by odszukać nieoświetlonych wartowników. Było ich 4 i to od nich musieli zacząć. Byli nie widoczni dla pozostałych, a ich jedyną funkcją było trzymanie pieczy nad pozostałymi, wszczęcie alarmu jeśli jakiś inny strażnik zostałby cichaczem zaatakowany, lub ominięty. "Wyjątkowo dobra taktyka, tego się nie spodziewałem" przyznał Gruby w myślach, rewidując swe plany jednocześnie. Musieli być bardziej ostrożni, jeśli ma im się udać. Sprawdził obóz jeszcze kilka razy, odkrywając jeszcze 2 strażników przy zagrodzie z końmi. Ich trzeba będzie rozdzielić. Sięgnął do torby, wyciągnął z niej paczkę pałek fluoroscencyjnych, wyjął kilka i wręczył Alte mówiąc.
- ja teraz zdejmę jedynego strażnika, który obserwuje również zagrodę, ty skradniesz się pod konie, złamiesz tym sposobem - tu zaprezentował ruch rękami - pałkę, zaświeci ona wtedy światłem i rzucisz ją za drugiego strażnika. Najlepiej blisko stóp. Wtedy zainteresuje się on czym jest to coś, wtedy zdejmę pierwszego strażnika, a potem tego rozproszonego. Nie zdążą zareagować, nie podniosą alarmu. - wycelował w strażnika w ciemnościach, nacisnął spust, broń wydała słabo słyszalny podźwięk. Strażnik był unieszkodliwiony. Gruby potrząsnął świetlikiem i wręczył go Alte mówiąc
- Idź! Jak tylko padną strażnicy przy koniach, wracaj do nas. - Alte pochwycił pałeczkę i szybko się oddalił. Gruby obserwował go przez lunetę, gdy zobaczył, że przyjaciel dociera na miejsce, poszerzył kąt widzenia lunety, by moc stwierdzić który strażnik zainteresuje się przynętą. Rybka chwyciła haczyk, wymierzył w nieświadomego dywersji wartownika. Broń ponownie wydała swój cichy, stłumiony tłumikiem odgłos. Gruby powrócił celownikiem na poprzedniego strażnika, kolejny celny strzał i zagroda była zabezpieczona. Po chwili powrócił do nich Alte, by zostać poinformowanym iż trzech kolejnych strażników nie będzie sprawiało już więcej problemów. Osada była uśpiona, lub po prostu sprawiała takie wrażenie. Nastąpił kolejny podział ról. Alte miał unieszkodliwiać kolejno strażników od lewej strony, tymi od prawej zająć się miał Gruby. Po skończeniu likwidacji celów, obaj na sygnał zneutralizują jednocześnie ostatnich dwóch strażników w centrum wioski. Dwie minuty i 6 głuchych odgłosów broni później, przymierzali się już do ostatnich dwóch wartowników. Gruby wydał ciche polecenie "teraz" i ostatnia przeszkoda została odesłana w wieczny sen.
- Alte idź po chłopaków, zabierzcie tyle koni ile się da! Alvario pomóż im! Ja spróbuje cichaczem uwolnić pozostałe kobiety, o których wspomniała Anne. - obaj skinęli głowami i oddalili się szybko do pozostałych. Gruby podążył do jednej z chatek. Kobiety były łupem i prezentem dla nowego, wspólnego wodza obu plemion, znajdowały się w zamknięciu, w chatce obok chaty wodza, przy której leżały teraz ciała 2 martwych strażników. Gruby poprosił Anne by nauczyła go kilku zdań w ojczystym języku. Zakradł się pod zabite okno i zastukał w nie. Gdy usłyszał ciche odgłosy wewnątrz wypowiedział wyuczoną frazę:
- Zachowajcie ciszę to pomogę się wam stąd wydostać! Jest nas tu kilku i zabierzemy was w bezpieczne miejsce. Zapukajcie w drzwi jeśli się zgadzacie. - czekał chwilę, gdy w chatce rozbrzmiewały ciche odgłosy rozmów, po chwili ustały i w drzwi ktoś zapukał palcem. Powtórzył jeszcze raz. - zachowajcie ciszę!- otwierając drzwi. Prowadził kobiety w kierunku punktu zbornego. Czekał tam na niego Karolis pilnujący partię skradzionych koni. Wskazał kobietom gdzie mają czekać, po czym zwrócił się do młodzieńca.
- A gdzie reszta?
- Kradną konie!
- To ile zamierzają ich zapierdolić?
- Z tego co mówił Alte to.. wszystkie!
- Ja pierdolę pazera! No dobra pilnuj koni, zaraz przyślę Ci kogoś do pomocy -stwierdził Gruby. Karolis odpałr jednak:
- Vestatus zabrał już cześć koni do wąwozu jedzie powoli by nie wystraszyć ich. uwiąze je tam i wraca po druga cześć.
- Czyj to pomysł? A po co ja pytam przecież to jasne czyj.. Ok niech tak będzie. Mają tam około 50 koni. Na 10 pojadą dziewczęta, to zostawia około 40, czyli około 3 konie w zaprzęgu na każdego z nas. Damy radę! - zwrócił się teraz do kobiet próbując niczego nie przekręcić:
- Zostańcie tu. Nic wam się nie stanie! - skinęły głową, a Gruby udał się do zagrody. Kradzież przebiegała spokojnie i sprawnie. Gdy skończyli swe zadanie Gruby wydał polecenie.
- Alte, Alvario i ja poczekamy, aż dołączycie do Vestatusa w wąwozie. Zabierzecie kobiety ze sobą, liczę że nie wpadnie wam głupi pomysł do głowy. Tam macie na nas czekać. Zrozumiano? - odpowiedź była jednoznaczna i wspólna. Gdy odjechali "święta trójca" (jak to określił ich żartobliwie Vestatus jakiś czas wcześniej) udała się na poprzednią pozycje. Mieli tam zgromadzony cały arsenał. Woreczki z oliwą i inne cholerstwa, ktore nadawały się do transportu, a były łatwopalne. Mieli zabrać ze sobą śliwowice, jako najbardziej łatwopalną z rzeczy, ale jakimś sposobem Alte "zapomniał" ją zabrać, przez co całą drogę wysłuchiwał komentarzy na temat swej pazerności. Woreczki rozlali na strzechach chatek, przy namiotach położyli te z pół ciekłym tłuszczem, na które Gruby wysypał proch z kilku łusek. Powrócili do torby z bronią, a Gruby poszukał w niej nabojów typu loftka, z dodatkową mieszanką zapalającą. Pierwotnie zamierzał podpalić osadę za pomocą pochodni, lecz to groziłoby zbyt dużym ryzykiem, poza tym chciał by wszyscy się zbudzili, przecież były tam kobiety i dzieci, które będzie trzeba ewakuować. Plan spalenia wodza nomadów za pomocą granatu zapalającego również odrzucił, kto wie kto jeszcze był w tej chacie. Postanowił iż sam podejdzie bliżej, da znak kompanom na strzał, a on sam z ukrycia zdejmie wodza snajperką. Dla pewności zabrał ze sobą oba pistolety, w przypadku bliskiego starcia. Dał znak gdy osiągnął miejsce swego ukrycia. Padły strzały, nastał chaos. Rozprzestrzeniający się ogień szybko obejmował namioty i strzechy chat, mieszkańcy wybiegali w panice. Kilku wojowników dostrzegło w czasie wystrzałów ukrytych mężczyzn, pomimo paniki ruszyli w ich kierunku, co przypłacili życiem, loftki były nadal zabójcze pomimo odległości. Mieszkańcy rozbieglali się, bojąc się huków podobnych do gromów. Gruby czekał zdziwiony, lecz w końcu drzwi chaty wodza się otwarły, przed dom wyskoczył mężczyzna z emblematami wodza na piersi. Gruby oddał strzał i wódz padł martwy, lecz z chaty wyłonił się kolejny mężczyzna w kwiecie wieku, doskonale umięśniony, prawdopodobnie syn wodza, a po śmierci swego ojca jego następca. Wyciągnął siłą z chaty jakąś kobietę. Gruby mógł oddać czystego strzału, zdecydował się zmierzyć z wrogiem w walce wręcz, chciał zabić nowego wodza. Wstał i pędził w stronę mężczyzny, gdy ten dostrzegł niebezpieczeństwo i przywołał kilku wojowników. Gruby zawiesił snajperkę na ramieniu, wciągnął oba pistolety, ostrzelał nadciągających przeciwników, zmuszając ich do ucieczki. Strzelał za nimi dalej by upewnić się ze nie wrócą, aż w magazynkach zabrakło amunicji. Zatknął pistolety na miejsce i ruszył do wodza. Nie spodziewał się jednak iż ten będzie równie sprawny jak on sam. Może nie miał szkolenia, ale był równie zwinny i o wiele silniejszy. Podczas ich krótkiego starcia zdołał jednak ranić wodza. Miał nadzieje że poważnie bo po kilku ciosach sam był mocno obolały. W krótkim ponownym zwarciu wódz powalił Grubego i chcąc go dobić zbliżał się w jego kierunku, lecz strzały padające ze strzelb przypadkiem trafiły pomiędzy nich. Wódz pochwycił dziewczynę i uciekł.
- Tak wyglądało starcie, tyle wiem. - padły słowa Kingi
- Kim była ta dziewczyna? - zapytał Joseph
- To byłam ja.. - cichy głos dochodził od strony łóżka. Słowa wypowiedziała leżąca tam ranna dziewczyna.

Arni

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 5024 słów i 28042 znaków.

Dodaj komentarz