To nie koniec! cz. 14

Kiedy rano otworzyłam oczy, Marek nadal siedział na krześle, trzymał mnie za rękę, jego głowa leżała obok mnie na łóżku, spał. Wyglądał na zmęczonego, widać było, że bardzo przeżył ten wypadek. Jeszcze bardziej zrobiło mi się wstyd za swoje zachowanie. Odetchnęłam tak głęboko, że aż zabolał mnie cały bok. Ach, cholerne żebra. Ale czułam się lepiej niż wczoraj, nie byłam tak zdezorientowana, wiedziałam, co i gdzie mnie boli, to był dobry znak. Martwiłam się tylko o nogę. Na razie wiedziałam tylko, że była operacja i się udała, a to raczej niewiele. Marek drgnął, żeby po chwili usiąść.
- Cześć śpiochu – przywitałam się z uśmiechem
- Już nie śpisz? Jak się czujesz? Coś ci podać?
- Marek, bardzo cię kocham – chwilę nie odpowiadał.
- Anka, pewnie nie rozumiesz, ale to wszystko stało się przeze mnie.  
- Nie, to nie twoja wina.  
- Moja, gdybym ….
- Nie chce nigdy więcej słyszeć czegoś takiego – spojrzałam mu w oczy – Marek, jesteś największym szczęściem, jakie spotkało mnie w życiu, nie chcę żebyś się winił, bo to nie twoja wina.
Kiwnął głową, ale chyba go nie przekonałam
- Znów chciałabym cię o coś prosić.
- Co tylko chcesz – uśmiechnęłam się, wiedziałam, że tak odpowie.
- Podasz mi lusterko? – teraz on się uśmiechnął, chciałam trochę rozluźnić atmosferę, pokazać, że mam lepszy nastrój. Bo naprawdę miałam, tak naprawdę, martwiłam się tylko o niego.
Spojrzałam w lusterko i zobaczyłam, że nic się nie zmieniło, oprócz tego, że siniaki były nieco mniej widoczne. Opuchlizna nadal straszyła, ale teraz już się tym nie przejmowałam.  
- No, nie jestem już tak ładna jak byłam. Nie wiem czy teraz kwalifikuje się na twoją żonę. Jak sądzisz?
- Kochanie – rozbawiłam go – kwalifikujesz się nawet bardziej, wcześniej byłaś zbyt idealna.  
- Tak sądzisz? Czyli nadal jesteś moim narzeczonym? – cały czas się uśmiechałam, miałam nadzieje, że to pomaga.
- Oczywiście, że jestem, chyba, że zdecydujesz inaczej – żartował, ale jakiś ton w jego głosie powiedział mi, że obawia się odpowiedzi.
- No właśnie się nad tym zastanawiam, bo co to za narzeczony, który swojej kobiety nie pocałował od wczoraj?  
Jego twarz się rozjaśniła, nachylił się do mnie i pocałował w czoło.
- Mareczku, tak to mnie mama całowała na dobranoc. Czekam na coś znacznie lepszego –znów się nachylił i tym razem naprawdę pocałował, ale bardzo delikatnie, jakby się bał, że zrobi mi krzywdę.
- Anka, bardzo cię kocham.
- Wiem, ja ciebie też. I proszę nie miej takiej miny. To nie twoja wina! Nic mi nie jest, a skoro chcesz nadal mnie chcesz mimo blizny, nie będę czekała. Jak tylko stanę na nogi weźmiemy ślub – wyciągnęłam lewą rękę i przyciągnęłam go do siebie. Pocałowałam go, długo i namiętnie, choć czułam, że ta pozycja nie odpowiada moim żebrom – tak się powinni całować narzeczeni, zapamiętaj.
- Zapamiętam, potrzebujesz czegoś?
- Tak, chcę żebyś pojechał do domu.
- Coś ci przywieźć?  
- Nie, chce żebyś się odrobinę zrelaksował, może przespał, zjadł coś pożywnego – chciał odmówić, ale nie pozwoliłam mu dojść do słowa – o mnie tu dbają, a kto dba o ciebie? Nikt! Musisz sam o siebie zadbać. Zadzwoń do Agaty i powiedz, że ją wzywam, mam z nią do pogadania. Jak przyjedzie, to chce cię zobaczyć dopiero wieczorem i to ogolonego, bo zarosłeś, jakbyś się miesiąc nie golił.  
- Chyba naprawdę zdrowiejesz – uśmiechnął się – bardzo mnie to cieszy. Pojadę i ogolę się, ale wrócę popołudniu, a nie wieczorem.
- Dobrze.  
Nie minęło pół godziny, a wparowała Agata. Cały czas gadała, coś o sobie, o tym jak męcząca jest ciąża, o Krystianie, pytała jak się czuje, co mówią lekarze. Spojrzałam na Marka, uśmiechał się. Gestem pokazałam mu drzwi, a on pocałował mnie i wyszedł.  
- Agatka? – tak była zagadana sama ze sobą, że mnie nie usłyszała – Agata! – zaskoczona spojrzała na mnie – sprawdź czy Marek poszedł.
Nie wiedziała, o co mi chodzi, ale posłusznie podeszła do drzwi i wyjrzała na korytarz.
- Nie ma go, co się stało?
- Jak na spowiedzi, nie oszukuj mnie. Jak on się czuje? – usiadła na krześle i poważnie na mnie spojrzała.
- Źle. Bardzo przeżył to, co się stało – zamilkła.
- Kocham cię i wiem, że i ty mnie kochasz – spojrzałam na nią uważnie – wiem, że chcesz mnie oszczędzić, że nie chcesz o tym mówić, ale mam to gdzieś. Masz mi powiedzieć wszystko po kolei dzień po dniu.  
Spuściła głowę i chwilę milczała. Kiedy na mnie spojrzała jej oczy były pełne łez.
- To były bardzo ciężkie dni dla nas wszystkich, a szczególnie dla niego. W zasadzie nie wiem, co się działo pod waszym blokiem, ale kiedy tu przyjechałam Marek siedział na korytarzu, na podłodze. Nigdy nie widziałam tak strasznego obrazu, był cały we krwi, trząsł się na całym ciele, płakał – westchnęła – Nic nie mogłam się od niego dowiedzieć, od pielęgniarek dowiedziałam się, że cię operują, a dopiero po kilku godzinach przyszedł jakiś lekarz i wszystko nam opowiedział. O głowę martwili się najbardziej, więc przewieźli cię na OIOM. Ale nie wpuścili go, bo nie był z rodziny, zrobił straszną awanturę i prawie go stąd wyrzucili, ale Krystian jakoś go wybronił. Pięć dni siedział tym korytarzu, praktycznie nic nie mówił, nic nie jadł, czekał. Tylko pytał, co z tobą, kiedy wychodziłam od ciebie, a wpuszczali mnie tylko na chwilę – westchnęła – Gdyby Krystian nie przywiózł mu ubrania, do dziś siedziałby cały we krwi. Nie chciał wyjść, więc jedna z pielęgniarek udostępniła mu prysznic, żeby się umył i przebrał. Szóstego dnia przewieźli cię na tą salę z postanowieniem wybudzenia, dopiero wtedy Marek cię zobaczył. No i się zaczęło. Twój widok dobił go jeszcze bardziej no i w końcu wyszedł ze szpitala, ale tylko po to żeby zdemolować własne auto. Nie pozwolili wsiąść mu do karetki, jak cię zabierali, więc przyjechał własnym samochodem. Krystian chciał go odciągnąć, powstrzymać go, ale Marek jest bardzo silny, tak popchnął Krystiana, że ten prawie rozbił głowę. Otworzył auto i wyjął jakiś klucz, wybił wszystkie szyby, zniszczył całą karoserię, ktoś w końcu wezwał policję. To było jego auto, więc tylko dali mu mandat. Nie zamknęli go, bo Krystian wstawił się za nim, obiecał przypilnować. No i znów wszedł do szpitala i dopiero teraz wyszedł. On cię bardzo kocha, powiedział, że gdybyś umarła i on by umarł i wiesz….chyba by tak było.  
Milczałam, wiedziałam, że mnie kocha, ale…..nie mieściło mi się w głowie, co on musiał czuć.
- Obwinia się, bo uważa, że to jego wina – dodała – gdyby nie znał Justyny, nic złego by się nie stało, uważa, że powinien to przewidzieć, jakoś to powstrzymać.
- Agatka, co ja mam zrobić, żeby przestał?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem. Nigdy nie spodziewałam się, że Marek może się tak zachowywać. Cierpienie, jakie odczuwał było widoczne z daleka, w sumie nie płakał, łzy same mu płynęły. To był taki stan, że jakby Justyna przyszła wtedy do szpitala, chyba by ją zabił.
Pokiwałam głową, jakbym mogła to w pierwszej chwili sama bym ją zabiła. A on tym bardziej musiał być zły.
- Najlepiej zrobisz, jak szybko dojdziesz do siebie. Twoje zdrowie zapewni mu spokój, tak sądzę – wstała – dobrze, a teraz powiedz jak się czujesz? Mogę coś ci przynieść?
Rozmawiałam z nią normalnie, ale cały czas myślałam o Marku. Chciałam coś zrobić, ale nie wiedziałam co. Agata siedziała ze mną do jego przyjścia. Byłam już zmęczona, ale nie chciałam iść spać, czułam, że już za długo mnie nie było. Kiedy Agata wyszła przyjrzałam się Markowi. Ogolił się, ale wcale nie wyglądał lepiej.
- Nie spałeś – nie pytałam, stwierdziłam.
- Nie, nie mogłem zasnąć. Poza tym chciałem już tu wrócić – pocałował mnie.
- Chodź do mnie, prześpimy się razem – poklepałam miejsce koło siebie, widziałam, że się waha – o co chodzi?  
- Łóżko jest wąskie, a ciebie wszystko boli, nie powinienem się kłaść z tobą.
- Marek, proszę cię – chyba widział, że potrzebuje tego, bo nie dyskutował. Łóżko faktycznie było nieco za wąskie, ale udało nam się ułożyć tak, żeby nic mnie nie bolało. Nic nie mówiliśmy, zamknęłam oczy i pomyślałam, że dziś byłabym jego żoną. Zrobiło mi się bardzo przykro, zastanawiałam się, czemu życie nic nie daje tak po prostu, czemu zawsze muszę mieć pod górkę.
- Bardzo za tobą tęskniłem – odezwał się – bałem się, że nasze życie już się skończyło, choć jeszcze się nie zaczęło.
- Marek, nie tak łatwo się mnie pozbyć – zażartowałam, choć wcale nie było mi do śmiechu – opowiesz mi, co się stało? – długo milczał, zdecydowanie za długo.
- Potrąciła cię i uciekła. Wiele osób to widziało, więc karetka była wezwana bardzo szybko, no i zabrali cię. Koniec historii – czułam, że mógłby więcej powiedzieć, ale dla niego było za wcześnie. Ja nic nie pamiętałam, więc nie było to dla mnie bolesne.
- Yhm, bardzo cię kocham wiesz?
- Wiem, ja ciebie też bardzo kocham – uścisnął mnie, a ja syknęłam z bólu – przepraszam, zapomniałem się.
- Nie szkodzi. Tylko proszę, zostań tu ze mną, śpij ze mną.
- Zostanę – obiecał. Każde z nas pogrążyło się we własnych myślach, rozmowa była niepotrzebna. Nie wiem ile minęło, ale zasnęłam bardzo mocno.

Hush

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1781 słów i 9717 znaków, zaktualizowała 17 mar 2018.

1 komentarz

 
  • Gaba

    Otwarłam? A czemu nie otworzyłam? Czemu brakuje ogonków przy a żeby było ą? Tak ładnie piszesz a końcowy efekt jakoś się psuje. Proszę, puść to dwa dni później, ale wygłaszcz ten tekst, proszę! Zadbaj o polszczyznę która dzisiaj jest pełna marketingów, kołczingów, menadżerów i piorun jasny wie jakich jeszcze naleciałości.... Nie traktuj tego jako czepianie się, za ładnie PISAŁAŚ żeby teraz kończąc tę opowieść tak bezkarnie ją zepsuć!!!! Pozdrawiam Cię😁

    16 mar 2018

  • Hush

    @Gaba mój błąd, już poprawione. Nie doszukałam się więcej błędów, ale to nie ma znaczenia, bo mogłam je przeoczyć. Proszę Cię jednak o wyrozumiałość. To moje pierwsze opowiadanie, sama nie wiem jak sobie radzę. Być może w dłuższych tekstach zaczynam się mylić, ale jeszcze tego nie wiem. Bardzo jednak cenię Twoje komentarze i opinie. Dziękuję Ci za nie. Pozdrawiam

    17 mar 2018

  • Gaba

    @Hush to nie ma nic do rzeczy, że pierwsze! Przeczytaj proszę pierwsze części - praktycznie bez pudła! Nie spiesz się. Będzie dobrze. Pozdrawiam :yahoo:

    17 mar 2018