Ciemne strony barmana cz.5

Ciemne strony barmana cz.5— Jestem Wielki! — krzyknąłem do Murki po wyjściu z baru. Wyrzuciłem wreszcie z siebie, to co zżerało mnie od środka, odetchnąłem z ulgą i skręciłem w ulicę Królewską, już z dala ujrzałem swój dom.

Dowlokłem się z trudem i zmęczony opadłem w miękki fotel, włączyłem telewizor. Murka zajęła miejsce na sofie i wpatrzona w ekran, zaczęła dziwnie przechylać głowę, raz na lewo, a raz na prawo. Przeglądałem się tym ruchom i nagle nie wytrzymałem, wybuchnąłem śmiechem. Królewna zsunęła się i obrażona wyszła z salonu.
Tego wieczora, długo nie mogłem zasnąć, myślami byłem daleko. Przed oczami pojawiały się twarze, jedne smutne, inne roześmiane. Jeszcze inne płakały. Wśród nich dominowała twarz babki Sydoni, a jej sztuczna szczęka kłapała ciągle to samo.

— Tylko spokój może cię uratować... tować... wać — dudniło w mojej głowie.

Nazajutrz, parę minut przed dziesiątą pod dom zajechał luksusowy, czarny Karawan Pilato, a za nim biały Mercedes–Benz CLA. Wysiadła z niego zgrabna, urocza mysia blondynka i wydała dyspozycję dwom facetom w czerni, z owej limuzyny. Panowie zeszli do piwnicy z niewielką skrzynią, aby spakować spalone szczątki mojej zmęczonej przez życie kochanki, oraz dwie fotografie – babki Sydoni i matki Eleonory.
A zjawiskowa kobieta rozejrzała się ukradkowo po posesji, po czym podeszła do mnie, i podając dłoń, rzekła.

— Witam pana, panie Tomaszu — rzuciła zalotne spojrzenie.
— Witam — zaniemówiłem z zachwytu. Stałem jak słup, oczarowany jej wyglądem — pomyślałem, co bym dał w zamian za — jedną noc z tym aniołem.
— Panie Tomaszu, czy jedzie pan ze mną, czy limuzyną? — zapytała. — Słyszy pan! — krzyknęła tym razem.
— Taaak, nnie — jąkałem się. — Poojadę z panią, ale jeszcze mojaja Murka — wydusiłem.

Tymczasem Aleksandra usadowiła wilczycę na tylnym siedzeniu, obydwie panie szybko dogadały się, a miejsce obok niej czekało na mnie. Wsiadłem, moje ciało ogarnęło jakieś dziwne podniecenie. Chyba po raz pierwszy w życiu na widok kobiety, czułem to, co powinien czuć prawdziwy mężczyzna. Moje zmysły upajały się jej zapachem, pomieszanym z drogimi perfumami. Kobieta z klasą i chyba nie ma więcej niż czterdzieści pięć wiosen, a może osiem, licytowałem w myślach.

Limuzyna wyjechała na główną drogę, a my za nią. Kierowaliśmy się w stronę Centrum Kongresowego ICE, kiedy staliśmy przed światłami Ronda Matecznego, zauważyłem w bocznym lusterku znajome auto. A to pieprzony dziad z tego barmana, całe życie tylko węszy i kombinuje. Jedzie za nami jak pies, uśmiechnąłem się do własnych myśli.
— Panie Tomaszu, czy ma pan zwariowaną wyobraźnię, czy jest pan po prostu szalony — zapytała nagle ni stąd, ni zowąd.
— Pani Olu, mogę tak mówić? — spytałem nieco zawstydzony.
— Ależ oczywiście, będzie mi niezmiernie miło — zaszczebiotała cudownie.
— I to, i to? — odpowiedziałem po namyśle. — Mam jedną do pani prośbę, widzi pani tę srebrną terenówkę za nami? — popatrzyłem na nią. — Proszę ją zgubić, a ja w tym czasie opowiem, w czym ma się rzecz.
— Okey — włączyła telefon na głośnomówiący i wydała polecenie panom z Karawana.

Za chwilę straciliśmy z oczu barmana niczym zgubiony grosz, po którego nie chce nam się pochylić. Jechaliśmy od strony ulicy Zawiłej, potem skręt w lewo i byliśmy na Żywieckiej Polanie. Po prawej rozciągał się Las Borkowski. Od strony Jagodowej wjechaliśmy na teren mojego czterohektarowego drzewostanu, który otrzymałem w spadku po moim dziadku od strony matki. Ignacy w tajemnicy przed babką przekazał w testamencie swoje włości jedynemu wnukowi, czyli mnie. Dlatego powziąłem taką, a nie inną decyzję w sprawie miejsca pochówku. Babka Sydonia będzie się dusić pośród drzew znienawidzonego przez siebie męża.
Ceremonia odbyła się i kości zostały rzucone. Przeszłość pochowana na zawsze.

— Czas zacząć nowe życie — oznajmiłem. — Czy da się pani zaprosić na mały poczęstunek? — zwróciłem się do tej zjawiskowej kobiety, służąc ramieniem, a ona delikatnie wsunęła swoje przedramię.
Kiedy odchodziliśmy, Murka przykucnęła nad mogiłą i zaznaczyła teren. Ujrzałem cudowny uśmiech na twarzy Aleksandry. Oj ten Antoni Karawan, chyba był głupcem, że wypuścił taki skarb z rąk, pomyślałem.
Prosto z Lasu Borkowskiego pojechaliśmy na wzgórze do zamku w Przegorzałach. Tam w restauracji U Ziyada z przepięknym miejscem widokowym na cały Kraków, smakowaliśmy wykwintne dania i wina.

Wróciłem do domu dosyć późno, a kiedy otwierałem drzwi, zobaczyłem w szybie odbicie srebrnej Suzuki. Stała w uliczce niedaleko domu. Odwróciłem się i pokazałem gest Kozakiewicza. Dzisiaj nie mogłem myśleć logicznie, bo byłem zakręcony urodą i elokwencją pani Karawanowej.
— Jutro bracie pogadamy przy barze — powiedziałem i wszedłem do mojego spokojnego miru domowego.
Gdzieś tam w eleganckiej alkowie przy ulicy Księcia Józefa, Aleksandra planowała zarzucić sieci na nowy obiekt pożądania.

Sobotni poranek. Słońce usiłowało przedostać się do mojej sypialni. Ale ciężkie zasłony żakardowe w kolorze czekoladowego brązu nie przepuszczały nikogo i niczego. Właśnie, dlaczego nie wpadłem na pomysł, aby te projekty babki całkowicie usunąć z domu.
— Zajmę się tym jak najszybciej — odpowiedziałem sobie z przekonaniem, a Murka kiwnęła głową.

Wstałem i wyszedłem z kubkiem kawy na taras, zaciągnąłem się papierosem i nagle usłyszałem głos mojej kochanej sąsiadki.
— Panie Tomaszu, panie Tomku — zapiszczała. — Przyszłam przeprosić pana za moją nietaktowność, ale tak jakoś wyszło. Upiekłam wczoraj szarlotkę, proszę do kawusi panie kochany. A tamto to już przeszłość — trajkotała jak nakręcona katarynka.
— Pani Marianno — przerwałem jej. — Co pani tak naprawdę chce? — zapytałem.
— No wie pan, wczoraj, kiedy pojechał pan no na ten pogrzeb, czy coś tam, to za niecałą godzinę — złapała powietrze i ciągnęła dalej — przyjechał jakiś gość takim dużym srebrnym autem — popatrzyła na mnie — i łapiąc oddech ciagle mówiła — chciał przedostać się na pańską posesję, ale przegoniłam go — zakończyla.
— Taka sąsiadka to skarb — powiedziałem i pocałowałem ją w rękę. Była wniebowzięta, jeszcze coś chciała powiedzieć, ale ubiegłem ją.
— Ehm panie...
— Wrócimy jeszcze do tej rozmowy, teraz jednak muszę podziękować pani — wstałem i odprowadziłem ją do bramki.

A to sukinsyn jeden, zgubił nas i zawrócił, aby coś wywęszyć. Trzeba jak najszybciej rozjaśnić mu te jego szare komórki. Aż zaśmiałem się do swoich myśli. Postanowiłem, że przy sobocie odwiedzę dużo wcześniej bar. Zanim to zrobię, muszę podjechać na Stary Kleparz zrobić zakupy. Odpaliłem volkswagena i wyjechałem z garażu. Myślałem o uroczej Oleńce, gdy coś zgrzytnęło i auto zaczęło kangurzeć.
— Chyba będę musiał zamienić cię staruszku na lepszy model — stwierdziłem z żalem. Przestraszył się, bo zaczął jechać już sprawnie.

Zaparkowałem przy Długiej i udałem się na targowisko. Nagle zobaczyłem anioła, pani Karawanowa szła pierwsza, cała w liliowej poświacie trajkotała przez telefon. Za nią czołgał się facet objuczony dwoma sporymi koszami, wypełnionymi po brzegi. Wsiadła do mercedesa, otworzyła bagażnik. Mężczyzna załadował zakupy i usiadł na tylnym siedzeniu. Pisk opon i tyle było ich widać.
— Boże, jaka ona piękna — wyszeptałem.
— Czy pan się źle czuje? — spytała jakaś niewiasta, przechodząca obok. — Bo jakiś taki blady.
— Nie! — krzyknąłem. — I co to panią obchodzi.— Moja asertywność zaczynala się budzić.
— A to cham — zripostowała — człowiek z troską podchodzi, a on...

Ja natomiast myślami byłem gdzie indziej. Oleńka, ale ten wypasiony oprych? Skąd ja go znam? Ruszyłem w stronę straganów, Murka kroczyła u nogi, nieszczęśliwa, bo w kagańcu, a ja krążyłem po umyśle w poszukiwaniu tego napakowanego typa. Kupiłem, co było potrzebne i wróciłem do domu. Przebrałem koszulę i wybrałem azymut do baru Pod Papugami, razem z moją królewną.
Kiedy przekroczyłem podwoje, za barem nikogo nie było, usiadłem na wysokim stołku i zapaliłem. Zaciągnąłem się mocno i powoli wypuszczałem dym, który jak welon panny młodej, ścielił się pod sufitem.

Z szafy grającej płynęły cudne dźwięki... pod papugami wisi lustro, w którym każdy ma, most z lampionami, promenadę do białego dnia...

Niemen to dopiero klasyka, pomyślałem i nagle za wahadłowymi drzwiami w lustrzanym odbiciu zobaczyłem naszego barmana ściskającego się... no nie to ten oprych od Karawanowej. Już wiem, skąd go znam. To Janusz, miłość polewoja. A to menda jedna.
— O co tutaj chodzi? — zadałem głośno pytanie.
Tych dwoje pożegnało się i barman jak skowronek wyleciał zza zaplecza.
— Witam pana Tomaszu, podać to, co zawsze?
Kiwnąłem głową.
— Proszę jeszcze o wodę dla mojej pani — dodałem.
Sączyłem powoli wódkę i patrzyłem, jak z uporem trze szkło. Boi się. Co kombinuje? Nurtowało mnie to całe zajście z tym kochasiem. No i Aleksandra?
— Pamiętasz panie oszuście — zacząłem. — Niedługo przed tym, jak zawłaszczyłeś majątek po moim ojcu, zagubiłem czarną, biurową teczkę, a w niej sto osiemdziesiąt stron maszynopisu. Dlatego poznałeś historię mojej rodziny. — Ty draniu. — Przyszedłem zaraz na drugi dzień, ale zrobiłeś minę niewinnego, że nawet Święty Piotr by ci uwierzył. Ja nie, bo poznałem dokładnie twoją drugą twarz i twoje drugie ja. Od tego czasu wszystkie twe niecne uczynki mam tu — pokazałem mu pendrajwa.— Widziałem, jak zbladł i znowu ta dziwna trzęsionka zawładnęła jego ciałem. Wiem, że śledziłeś mnie wczoraj, wiem, że chciałeś wejść do mojego domu. Wiem wszystko o tobie ty nędzny szczurze — zamilkłem i czekałem na odzew. Jednak on też milczał.

I na powietrznych swych huśtawkach... Kochany, ponadczasowy Czesio kołysał mnie swoim głosem.

— Czy mogę mówić ci na ty? — spytałem. — W końcu jesteśmy braćmi, a na dodatek bliźniakami.
Popatrzył na mnie z tym błyskiem w oku i niechętnie odburknął.
— Proszę bardzo, Szymon — podał mi dłoń.
Poczułem chłodną, spoconą i drżącą łapę, której dotyk budził wstręt.
—Tomasz — odpowiedziałem. — Widzisz kolego jak dwaj apostołowie Ty Kefas (skała) i Ja Didymus (bliźniak). Nie oddałeś mi mojej teczki. Mało, próbowałeś sprzedać maszynopis, tylko brakowało zakończenia, brakowało też początku. Była to cząstka mojej opowieści, ale to wystarczyło, aby podszyć się pode mnie. Ja natomiast straciłem kawał swojego życia, musiałem zacząć wszystko od początku. Kiedy dowiedziałem się o moim ojcu i zobaczyłem, jak umierał w przytułku dla ubogich, przyrzekłem mu, że ten, kto to zrobił, odpowie za to. Od trzech lat jesteś moją zmorą, obserwuję cię i wszystko mam tu, przypomniałem mu o pendrajwie. Polej bracie i słuchaj dalej.
— Nic mi nie zrobisz — postawił szklankę z czystą. — Jesteś skończonym pijaczyną i nikt ci nie uwierzy.
— No proszę i kto to mówi. Parszywy łajdak — zapaliłem. — Teraz powiem ci, co się stało w piwnicy? Bo to twoja broń przeciwko mnie. Tamtego wieczoru, kiedy powiadomiłeś policję, nic się takiego nie wydarzyło. To był blef, ale nie tak do końca. Dla mnie była to zbrodnia doskonała, bo ty dałeś się nabrać, postawiłeś na nogi CBK i doprowadziłeś do rozpoczęcia mojego planu zniszczenia ciebie. Tam w piwnicy spaliłem swoją przeszłość, starą maszynę do pisania i moją opasłą kochankę, którą prawie przez całe życie pielęgnowałem i pisałem jej dzieje. Moje życie zmarnowane przez dwie kobiety. I co? Kiedy już była taka piękna, wypielęgnowana i gotowa do wejścia na salony, to nikt jej nie chciał wydać, nawet te najmarniejsze wydawnictwa. Całe sześćset trzydzieści sześć stron maszynopisu spłonęło tam, wśród nalewek babki Sydoni w starej blaszanej wannie. Barman patrzył się na mnie jak na wariata.

— I myślisz Tomaszu, że ja w to uwierzę — odparł. — Wiem, gdzie zakopałeś skrzynię. Myślałeś, że się nie dowiem.

Popatrzyłem na niego z politowaniem i pomyślałem o Oleńce i napakowanym gachu. Czyżby on w coś grał. A ona? Spokojnie jeszcze nie koniec, gra dopiero się rozpoczyna. Rzuciłem zmięte banknoty na blat i wyszedłem z baru, zostawiając Szymona z szeroko otwartymi oczami.

Nad szklaneczkami, w kolorowe muszle gwiżdże wiatr... pożegnał mnie kochany Niemen.

Kiedy skręciłem na Królewską, poczułem silne uderzenie w głowę i z dala usłyszałem szczekanie Murki... a potem już tylko ciemność.

kaszmir

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 2280 słów i 13059 znaków, zaktualizowała 22 lip 2019.

3 komentarze

 
  • Duygu

    Wooow, co za szaleństwo!  :O  <3  Co za akcja! Czytam dalej! Ah, te sąsiadki...

    23 lip 2019

  • kaszmir

    @Duygu Tia sąsiadki są jak parasol na niepogodę, ale warto je czasami mieć i tolerować. :rotfl:  

    Pozdrawiam ciepło

    23 lip 2019

  • Speker

    To mi się naprawdę bardzo podoba, czekam na więcej.

    12 lip 2019

  • kaszmir

    @Speker Dzięki za chęci na więcej. Pozdrawiam

    12 lip 2019

  • AnonimS

    Zestaw na tak.

    12 lip 2019

  • kaszmir

    @AnonimS Dzięki za akceptacje i łapkę. Pozdrawiam pięknie

    12 lip 2019