Ciemne strony barmana cz.4

Ciemne strony barmana cz.4Znowu Marianna stała w oknie i pewnie, aż ją skręcało z ciekawości. Tyle rzeczy się wydarzyło, a ona była obok a nie w epicentrum jak zwykle. Już środa, mówią, że jak minie tydzień ginie. Moja królewna odkrywała tajemnice ogrodu, w końcu to jej posiadłość, a ja na tarasie piłem aromatyczną, mocną kawę i upajałem się własnym szczęściem. Pojutrze już będę wolny.
— Don't worry, be happy now — zanuciłem pod nosem.
Ze szczęścia wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu.
— Witam panie Tomaszu, nie przeszkadzam? — mocny baryton wbił się u ucho.
— Ależ panie Antoni, cóż za pytanie — odpowiedziałem. — Co pana trapi? Zamieniam się w słuch.
— Skrzynka już gotowa, jest z czerwonego dębu, tak jak pan sobie życzył — oznajmił — Tylko jest jeden szczegół. Czy jakieś epitafium na wieku umieścić?
— Panie Antoni, jest pan wielki, żeś pomyślał o tym — powiedziałem.
— Nic mądrego mi nie przychodzi do głowy — chwilę milczałem. — Przeszłość! Proszę napisać przeszłość — krzyknąłem.
— I tyle? — usłyszałem zdziwienie — i po chwili — no dobra, będzie tak jak pan sobie życzy — zakończył.

Wróciłem do sjesty, Murka zakończyła topografię terenu i położyła się obok. Piękna w czarnej, podpalanej z rudym brązem szacie, a dwa czarne migdały patrzyły na mnie z wdzięcznością. Natomiast moje powieki coraz bardziej opadały i zamykały dostęp światła.
—Tato, wróciłeś — uśmiechnąłem się. — Boże jaki ja jestem do ciebie podobny, a babka Sydonia mówiła, że jestem wykapany dziadek, jej ojciec — rzekłem. — Dlaczego utwierdzała mnie w tym przez cały czas?
— Bo była złą kobietą synu, nigdy nie poznałem jej męża — odpowiedział. — Nawet na zdjęciu.
— Masz rację, w domu były tylko dwie fotografie, babki i matki — zgodziłem się z nim.
— Tato, dlaczego nie walczyłeś o mnie? — zapytałem. — Odszedłeś i nie dawałeś żadnego znaku życia.  
— Tylko spokój może cię uratować, pamiętasz? — uśmiechnął się smutno, a jego sylwetka powoli rozpływała się, jak we mgle.
—Tato! — krzyknąłem. — Nie odchodź?

Poczułem dotyk na twarzy, otworzyłem oczy. Murka muskała mnie swoim mokrym nosem.
— To był tylko sen — stwierdziłem z żalem.
Pod wieczór udaliśmy się do baru. Zamówiłem to, co zwykle i przy dźwiękach piosenki, Sen o dolinie Budki Suflera rozpocząłem opowieść. Barman, aż kipiał z ciekawości.
—Dwie kobiety zaważyły na moim życiu panie kolego — zwróciłem się do barmana. — Przepraszam, a jak pan ma na imię? — zapytałem.
— Szymon — oznajmił.
— A ja myślałem, że Tomasz — zerknąłem ukradkiem na jego reakcję. — Dobrze się maskuje — pomyślałem. — Tak jak powiedziałem dwie kobiety, babka Sydonia, przedwojenna arystokratka i moja matka Eleonora — ciągnąłem temat. — Nigdy nie poznałem nikogo z rodziny, a dom nasz był twierdzą, w której nikt nie gościł. Ojca pamiętam jak przez mgłę, i kiedy odszedł, wszystkie rzeczy po nim babka wyrzuciła na śmietnik. Nie wolno było wspominać jego osoby i imienia. Ja natomiast do piątego roku życia odgrywałem rolę dziewczynki. Strojono w sukienki i wpinano kokardy we włosy, a zwracano się do mnie, Tosia.
Te herbatki, ciasteczka, spotkania kółka różańcowego doprowadzały mnie do rozpaczy. Wszystkie dewotki zachwycały się moją urodą i mówiły, jaka śliczna dziewczyneczka. Byłem bardzo mądrym i zdolnym dzieckiem. W wieku czterech lat umiałem czytać i pisać, a na piąte urodziny dostałem maszynę do pisania. Miały to być drzwi do wielkiej sławy, a zaczęła się droga przez mękę.
— Masz pisać, a w przyszłości zostać wielkim pisarzem — powtarzała babka jak mantrę. — Cicho! — krzyczała, kiedy chciałem coś powiedzieć. — Tylko spokój może cię uratować.
Więc pisałem i nic nie mówiłem, byłem jak pacynka, którą ktoś pociągał za sznurki. Do dziesiątego roku życia przychodziła pani Zofia, emerytowana nauczycielka, przyjaciółka babki. Uczyła mnie w domu, a ja tylko zdawałem egzaminy przed komisją. Zaliczałem kolejne klasy celująco. W wieku dwudziestu jeden lat ukończyłem z wyróżnieniem Wydział Filologii Polskiej i pisałem dalej. A babka i matka czuwały nad moją karierą. Wychowywany pod kloszem jak niewolnik, dusiłem się, a lata mijały. Wciąż stałem w jednym miejscu, nad maszyną do pisania. Kiedy miałem trzydzieści osiem lat zmarła nestorka rodziny, pozostawiła olbrzymi majątek dla mnie, ale był jeden warunek. Tylko wtedy odziedziczę, kiedy wydam swoją pierwszą książkę. Matka zaś po jej śmierci zamknęła się w sobie, a po roku umieściłem ją w szpitalu dla psychicznie chorych w Kobierzynie. Nie była w stanie funkcjonować samodzielnie, bez Sydoni była jak studnia bez wody. Odwiedzałem ją, lecz ona widząc mnie, oskarżała za wszystko. Raz byłem jej synem, a raz mężem Grzegorzem. Po jakimś czasie przestałem tam chodzić.
— Jeszcze raz to samo, panie Szymonie — poprosiłem.
— Już się robi — odparł.
Zobaczyłem ten błysk w jego oczach. Poczekaj, pomyślałem, jeszcze nie przyszedł ten najważniejszy moment. Zapaliłem, mocno się zaciągając i powróciłem do dalszych wspomnień.
— Trzy lata później otrzymałem wiadomość, że matka odeszła. Pozostawiła mi dom i comiesięczną wypłatę sporych środków pieniężnych na moje konto. W rzeczach osobistych znalazłem dwa portrety kobiet i list od mojego ojca, o którym szybko zapomniałem. Dzisiaj wiem, że to błąd i pan coś o tym wie, spojrzałem w jego oczy. Jednak jego wzrok szybko uciekł od mojego spojrzenia. — Ile pan ma lat? —zapytałem.
— Czterdzieści sześć — odpowiedział i zaczął nerwowo wycierać szkło.
— I nic nie ma mi pan do powiedzenia? — uśmiechnąłem się do niego. Udał, że nie słyszy, ale brzęk zbitej szklanki mówił wszystko. Widziałem jego zażenowanie.  
Znowu w życiu mi nie wyszło, rozlegał się głos Cugowskiego.  
A ja ciągnąłem dalej.
— Zostałem sam jak palec w pustym domu, ale nie tak całkiem do końca, bo wszędzie były obecne dwie kobiety. Postanowiłem coś poszukać, by dowiedzieć się o swoich przodkach. Na strychu odnalazłem moje rękopisy z lat dziecięcych i pamiątki rodzinne. Postanowiłem je uporządkować, przez półtora roku non stop siedziałem i pisałem dzieje swojej rodziny. A było o czym pisać.  
Murka zaczęła się niecierpliwić, zegar na ścianie wskazywał późną już godzinę. Wstałem, rzuciłem na blat zmięty banknot, gdy nagle usłyszałem głos babki.
—Nie masz żadnego szacunku dla pieniędzy! — krzyczała zawsze, kiedy wyciągała zmięte pieniądze z kieszeni moich spodni przed ich upraniem.
—Sam już wiem, zbyt późno jest, by zaczynać wszystko znów — zawtórowałem wraz szafą grającą i wyszedłem z moją królewną z baru. Wiedziałem, że barman będzie miał trudności z zaśnięciem. Wbiłem mu porządny „ćwiek do głowy".

Obudziłem się wczesnym rankiem, zły na bezsenność zwlokłem się z łóżka. Murka jednym okiem popatrzyła na mnie i spała dalej. Ja udałem się do łazienki, wziąłem prysznic i wycierając ciało, spojrzałem w lustro. Zobaczyłem człowieka zmęczonego życiem. Byłem przegrany, nic nie osiągnąłem i nic nawet nie próbowałem zmienić.
— Kim jestem? — zapytałem tamtego.
Nie odpowiedział na moje pytanie. Ogoliłem się i spojrzałem ponownie w swoje odbicie.
— No wyglądasz całkiem, całkiem panie Tomaszu — stwierdziłem z dumą.

Otworzyłem drzwi na taras, słońce powoli wschodziło, zrobiłem kawę, której aromat wypełnił całą kuchnię. Murka wreszcie przyszła na śniadanie, a ja usiadłem przy stole i stwierdziłem, że mocna kawa z rana to najlepszy afrodyzjak dla organizmu.
Wyszedłem z kubkiem na taras, wsunąłem się w wiklinowy fotel.

— Wiesz Murka, jutro czeka nas pracowity dzień — zwróciłem wzrok w jej stronę. — Pan Antoni zajedzie czarnym Karawanem tutaj o godzinie dziesiątej i zapakuje do skrzyni spalone szczątki mojej opasłej kochanki. Była taka dziewicza w swej okazałości, lecz nikt jej nie chciał poznać. Doglądałem ją codziennie przez całe moje życie, a przez ostatnie pięć lat, karmiłem i pieściłem. A kiedy była już gotowa, to spaliłem ją razem z jej matką, która rodziła ją w bólach — zamknąłem oczy i popłynąłem w senne przestworza.
Donośne szczekanie Murki wyrwało mnie z uśpienia. Z domu dochodził sygnał dzwoniącego telefonu, kiedy odebrałem, usłyszałem głos szanownego Karawana.
— No wreszcie odebrał pan — rzucił z dozą pretensji. — Zaszła zmiana panie Tomaszu, jutro zamiast mnie przyjedzie moja była małżonka z firmy Katharsis, Aleksandra Karawan.
— Ale panie Antoni — odrzekłem. — Czy ta pani jest wtajemniczona w naszą umowę — zapytałem.
— Oczywiście, niech pan o nic się nie martwi — odpowiedział. — Żadnych pytań z jej strony nie będzie — mur, beton — zapewnił — ja dzisiaj wyjeżdżam za granicę, jutro będę siedemset kilometrów od Krakowa wyrzucił jednym tchem z siebie. —Siła wyższa panie Tomaszu. Tylko niech pan nic jej nie płaci, jak wrócę, to się rozliczymy. Pozdrawiam i do zobaczenia.

Otworzyłem laptopa i wpisałem w Google określenie Katharsis. Firma pogrzebowa przy ulicy Księcia Józefa ukazała się na stronie i...
Znowu zadzwonił telefon, dotknąłem na ekranie ikonkę zielonej słuchawki i przełączyłem na głośnomówiący.
— Dzień dobry — usłyszałem całkiem przyjemny głos. — Aleksandra Karawan z tej strony, czy mam przyjemność z panem Tomaszem Kolankowskim.
— Tak — odpowiedziałem.
— Mój eksmałżonek przekazał mi zlecenie. I muszę przyznać, że lubię takie nietypowe pogrzeby — zaśmiała się. — Rozumiem, że w tej kwestii nic się nie zmieniło? — zapytała.
— Wszystko pozostaje w ustalonym wcześniej porządku — utwierdziłem panią Aleksandrę.
— No to do jutra, miłego dnia — zapiszczała i zakończyła rozmowę.

Ubrałem się, Murka gotowa stała przy drzwiach. Wyszedłem i skierowałem kroki w kierunku baru. Kiedy wszedłem do środka, zobaczyłem zmęczonego barmana. Pewnie biedaczek nie wyspał się, pomyślałem. Usiadłem, a on podał mi to, co zwykle. Sączyłem powoli płyn i zaciągałem się mocno camelem. Z szafy grającej wylatywały jak ptaki, cudne dźwięki. Jedyną moją radością w życiu, była właśnie muzyka. Tego nikt nie wyradł z mojej duszy.
Piękny głos Ewy Demarczyk rozbrzmiewał Tomaszowem. Przypomniały mnie się letnie kanikuły z babką. Właśnie w tym mieście byłem z Sydonią jako jej wnuczka i przez cały miesiąc stroiła mnie w sukienki i wpinała wstążki we włosy.

Spojrzałem na barmana i zapytałem.
— Powie mi pan, jak to było z tym listem, Szymonie. Czy mam panu przypomnieć?
— Nic nie wiem o żadnym liście i proszę nie wrabiać mnie w pańskie szemrane sprawy, bo zadzwonię na policję — wydusił ledwo z siebie.
— Ha, ha, ha — zaśmiałem się. — Dzwonienie na psy to pańska specjalność — stwierdziłem i podsunąłem w jego kierunku szklankę. — No to zaczynamy opowieść o synu marnotrawnym.
Podał mi wódkę, a kiedy się pochylił, złapałem go za kołnierz koszuli i popatrzyłem prosto w oczy.
— Ty gnido — krzyknąłem. — Ukradłeś moją tożsamość, aby zagarnąć majątek po moim ojcu — zbladł i dziwnie zaczął się trząść — puściłem zaciśniętą dłoń i pchnąłem go. — Dalej twierdzisz, że nic nie masz mi do powiedzenia?

Murka podniosła się z podłogi i warknęła cicho, pogłaskałem ją. Popatrzyła na mnie i ułożyła głowę na podłodze. A ja przypomniałem sobie to popołudnie pięć lat temu, kiedy wracałem ze szpitala od nieżyjącej już matki. W kieszeni miałem tamten list adresowany do mnie, a nadawcą był Grzegorz Kolankowski, mój ojciec. Matka schowała przede mną ostatnie jego słowa, jakie napisał do syna. Mogła zniszczyć, ale zachowała jeszcze w sobie odrobinę godności.
— A ty byłeś następny — wskazałem palcem na niego. — Wiedziałeś pierdolony spowiedniku, że byłem wtedy na skraju upadku, upiłeś mnie i odwiozłeś do domu. A list i mój dowód osobisty ukradłeś bydlaku — głos mi się załamywał. — Kiedy na drugi dzień przyszedłem, wyparłeś się wszystkiego. Po dwóch latach dowiedziałem się, że ojciec umierał w przytułku, sam w przeświadczeniu, że jego jedyny syn Tomasz umieścił go tam, a w zamian cały jego majątek przywłaszczył i nawet nie wiedział o tym, że to nie był jego pierworodny. Bo to byłeś ty podły draniu. — Szumiało już mi mocno w głowie. Wstałem. — Wal się, jutro przyjdę na ciąg dalszy twoich podłych uczynków — powiedziałem i wyszedłem z Murką, która wiernie kroczyła przy mnie.
Wychodząc, słyszałem głos płynący z szafy... A może byśmy tak najmilszy, wpadli na dzień do Tomaszowa...

Po wyjściu tego gościa z baru Szymon zaczął nerwowo wycierać szkło i zachowywać się niespokojnie. Do tej pory był pewien, że nikt się niczego nie domyśla, jednak tkwił w błędzie. Co jeszcze on może wiedzieć? Zadawał sobie w myślach pytanie. Kiedyś nawet w nim się kochał. Gdyby odwzajemnił uczucie, nie byłoby całej sprawy. Tomasz jednak wolał kobiety, obrzydliwie bogaty i rozpieszczony dupek.
— Nic mi nie udowodni ten pijaczyna — głośno stwierdził. — Wszystko było przeprowadzone zgodnie z prawem, a testator już nie żyje. W razie czego mam żelazne alibi — przypomniał sobie.

Wtedy, pięć lat temu wpadł na ten genialny pomysł, a potem wszystko szło jak po maśle. Byliśmy w tym samym wieku, zodiakalnymi lwami. Wtedy czterdzieści jeden lat wcześniej przyszliśmy na świat tego samego dnia i roku. Czy to nie był zbieg okoliczności? A ten dzień był szczególnym. Pamiętał, że w przypływie zwierzeń pod wpływem alkoholu, pociągnął go za język i pomyślał, że nic się nie stanie, kiedy zgarnie jego majątek. Stary Kolankowski też niczego nie podejrzewał, gdy przyjechał z listem i przedstawił się jako syn. Znał od podszewki wszystkie tajemnice oraz wydarzenia rodzinne, a poza nim (Tomaszem) nikt już nie żył. Po załatwieniu procedury spadkowej wyjechał i nie obchodziło go, co się stanie z Grzegorzem. Miał przecież wysoką emeryturę i nie potrzebował niańki. A jakby coś, to i tak zwrócą się do prawdziwego syna. Tak wtedy kombinował.
— Wiem, co zrobię! — krzyknął. — Jutro weźmie wolne i podejdzie tego cwanego lisa. Wiem też, że ma ten tajemniczy pogrzeb. Zaczai się w okolicy jego domu i złapie go na gorącym uczynku. I już nie wymknie się po raz drugi. Zadzwonił do partnera i poinformował go o planach.
— Tylko uważaj miśku na siebie — odpowiedział zaniepokojony Janusz.

Po chwili Pod Papugami zapanowała ciemność, światła pogasły, tylko w służbowej pakamerze panował półmrok, to barman szykował się do spania. Dzisiaj postanowił przenocować tutaj. Na tyłach baru stała wypasiona terenówka Suzuki Vitara II, gotowa na jutrzejszą akcję.

kaszmir

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 2672 słów i 15315 znaków, zaktualizowała 22 lip 2019.

3 komentarze

 
  • angie

    No, no...  Brawo!   :bravo:

    24 lip 2019

  • kaszmir

    @angie dzięki wielkie za brawa. ;)  
    Pozdrawiam

    24 lip 2019

  • Duygu

    Wszystko bardzo ciekawie się rozwija. Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji! Świetne, wyczuwam dreszczyk emocji. Łapa.

    23 lip 2019

  • kaszmir

    @Duygu widzę, że nie rezygnujesz...  :bravo: i pozdrawiam

    23 lip 2019

  • AnonimS

    Bardzo ciekawy zwrot sytuacji. Pozdrawiam

    7 lip 2019

  • kaszmir

    @AnonimS Dziękuję za czytanie i za pozostawienie śladu. Pozdrawiam  ;)

    12 lip 2019