Ciemne strony barmana cz.14

Ciemne strony barmana cz.14Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem wokół tylko drzewa. Leżałem na leśnym poszyciu, próbowałem usiąść, jednak nie mogłem, byłem związany. Do tego jeszcze ten uporczywy ból głowy. Powoli odtwarzałem sobie to, co się wydarzyło. Dochodziły do mnie jakieś niezrozumiałe pojedyncze odgłosy.

— Jest tu ktoś! — zawołałem.
— Smotri Ola, nasz gieroj zmartwychwstał — usłyszałem znajomy głos.
— Co nam powiesz kanalio? — zapytała, ta słodziutka Oleńka. — Myślałeś, że cię nie rozszyfrujemy. Nie takich tuzów wysłaliśmy do piachu i z tobą też sobie poradzimy — rozchichotała się cynicznie.
— Oleńka, spokojnie — odezwał się Sasza. — Najpierw interesy, a potem przyjemności.
Widziałem ich ironiczne gęby i wcale nie było mi do śmiechu.
— Czy mogę dostać wody? — wydusiłem zachrypniętym głosem. — Proszę.
— Możesz, ale nie musisz — rzuciła z przekąsem Aleksandra. — Rozwiąż mu ręce — zwróciła się do Saszy i rzuciła w moim kierunku butelkę z wodą.
Ukrainiec pomógł mi się oprzeć o drzewo. Łapczywie zacząłem pić, po każdym przełknięciu czułem narastający ból z tyłu głowy. Spojrzałem na przegub dłoni, piętnaście po piątej. Czyli ponad trzy godziny minęło od wyjścia z hali. Więc gdzie oni są? Czy wiedzą? Zdawałem sobie w myślach pytania... A jeśli mnie zabiją?
Nagle przypomniałem sobie o nadajniku i ręką dotknąłem kołnierzyka.
— Nic tam nie znajdziesz farbowany lisie — zapiszczała Ola. — Już dawno wyrzuciliśmy twoją pluskwę. Myśleliście, że jesteście tacy sprytni — zakomunikowała tryumfalnie.
Za chwilę, zza drzew wyłoniła się jakaś postać, poznałem to ten sam bandzior, co mnie śledził, jak wracałem z Muszyny.
— No to mamy prawie komplet! — krzyknąłem w ich kierunku. — Róbcie swoją powinność.
— Stul ryja! — wrzasnął Sasza.
Odeszli kawałek ode mnie, słyszałem urwane strzępki ich rozmowy. Wytężałem słuch i z tego, co zrozumiałem, to Janusz Zawitowski został aresztowany i jakaś Karolina Weiss próbuje go wyciągnąć. Prowadzi rozmowy w kwestii ewentualnego zwolnienia za kaucją.
— Dzwoń do Szymona — rzucił rozkazującym tonem do Aleksandry. — Gdybyś trochę pomyślała głową, a nie dupą, to już by było po wszystkim. A tamten — wskazał, byłby już nasz.
— Szymon już jedzie i za niedługo będzie tutaj — poinformowała stanowczo Oleńka. — I nie kłóćmy się, bo to ani czas, ani miejsce na to. Tylko szlag mnie trafia, że Janusz dał się tak podejść. — dodała już spokojnie.
— A kancelaria jest czysta? — zapytał Sasza.
— Tak, nic tam nie znajdą — odpowiedziała. — Wszystko posprzątane.
Na leśny dukt zajechał srebrny Van Nissan. Wyskoczył Szymon i rozejrzał się dookoła, zatrzymując chwilę wzrok na mnie.
— Czy byłeś ostrożny? I co nam powiesz kochany? — zapytał Sasza. — Tylko błagam, niech to będą dobre wieści.
— Ostrożny? Aż za bardzo — zripostował. A Karolina nad wszystkim czuwa — rzucił zdenerwowany.
— A jeśli do jutra nie zdąży wyciągnąć z aresztu Janusza, to co robimy? — zapytała Aleksandra.
— Tak, czy tak, to ja spierdalam z tego kraju — zaklął siarczyście barman. — I to samo wam radzę, bo grunt nam się pod nogami pali — warknął. — A co z nim? — zapytał.
— Zostawimy go tutaj — zadecydował Ukrainiec. — Nic nam nie zrobi, nawet jak go znajdą żywego. My już będziemy daleko. Przywiążemy gnoja do drzewa, niech skruszeje, zanim zdechnie. — Miszka, zwiąż go na wieki — rozkazał osiłkowi.
— Wszyscy do wozu — rzucił komendę Szymon. — I na odchodne kopnął mnie mocno w brzuch. — To za wsadzanie nosa w nie swoje sprawy — wysyczał przez zęby i napluł mi w twarz.
Odjechali, a ja zostałem sam w środku... pewnie Puszczy Niepołomickiej. Gdzieś w moim umyśle pojawiły się pierwsze oznaki niepokoju. Nasłuchiwałem, ale wokół panowała cisza. Spojrzałem w górę, błękitne niebo ponad drzewami pokrywał już mrok. Butelka z wodą przed oczami wyzwalała piekący ślinotok. Gdzie oni są, przecież miałem mieć ochronę.
— Ratunku! — zawołałem, jak mogłem najgłośniej.
Potem już nic nie pamiętałem, jedynie jakieś obrazy mieszające się ze szczekaniem i rozmowami. I na koniec cisza.

— Czy ja naprawdę żyję? — zapytałem.
— Żyjesz Tomaszu i będziesz jeszcze długo żył — odpowiedziała Marianna.
Po dwóch dniach badań i obserwacji wyszedłem ze szpitala. Przyjechała po mnie Ewa, która od pewnego czasu przełamała w sobie strach i usiadła za kierownicą. Przebicie się przez centrum Krakowa zawsze jest nie lada wyczynem. Wąskie uliczki, masa zmotoryzowanych oraz tramwaje wymuszające pierwszeństwo, to zmory zabytkowej części miasta. Jednak Ewa świetnie sobie poradziła i wjechała wreszcie na posesję przy Królewskiej. Widziałem, że z ulgą przekręciła kluczyk. Kilka minut później, o mało znowu nie uległem wypadkowi, kiedy Murka wylądowała na mojej klacie. W ostatniej chwili złapałem się poręczy schodów.
Marianna ze łzami w oczach przytuliła mnie mocno i mimo mojego sprzeciwu zaprowadziła mnie na górę swojego domu.
— Zostaniesz z nami kilka dni — powiedziała stanowczo. — Bez gadania! Lekarz Łosiak zalecił jeszcze obserwację, więc niepotrzebnie się stawiasz. Zostawiam cię, a za godzinę zapraszam na obiad. — To był pokój twojego ojca, kiedy przyjeżdżał do Krakowa — popatrzyła na mnie — możesz poszperać trochę — pozwalam.
Rozglądałem się i zobaczyłem parę swoich rzeczy, laptop, notes i dyktafon oraz paczka Cameli. Na łóżku leżała piżama? Nie moja, bo nigdy nie sypiam w takiej garderobie. W łazience ręczniki, mój szlafrok, a na szafce kosmetyczka z przyborami toaletowymi i złożona w kostkę bielizna. Wziąłem prysznic i doprowadziłem twarz do normalnego wyglądu. Ubrałem się i wyszedłem na balkon z papierosem. Oparłem łokcie o balustradę i spojrzałem w okno mojego pokoju, było na wprost.
— Może kiedyś mój ojciec schowany za firanką obserwował mnie — wyszeptałem. — Dlaczego o tym nie wiedziałem tato?
Wyszedłem z pokoju, zapachy z kuchni wyzwoliły u mnie wielki głód. Szybko pokonałem schody i znalazłem się w kuchni. Dwie kobiety przygotowywały smakowite dania kulinarne. Skubnąłem kawałek ciasta z owocami i zaraz dostałem ścierką po łapach.
— A sio! — krzyknęła Marianna.
Poczułem się jak mały chłopczyk. Zawróciłem do salonu i usiadłem na sofie. Wziąłem gazetę do ręki i pierwsza strona powaliła mnie... Wczoraj na lotnisku Katowice – Pyrzowice CBŚ aresztowało Aleksandrę K. i obywatela Ukrainy Aleksandra G. podejrzanych o prowadzenie zorganizowanej międzynarodowej przestępczej działalności. Jest to przełom w śledztwie trwającym już ponad rok.
— Do stołu zapraszamy — rzuciła Ewa.
Stałem z gazetą w ręce i zastanawiałem się, gdzie jest ten wredny barman, bo o nim nie było żadnej wzmianki.
— Tomaszu!... usłyszałem wołanie.

Marianna wyrwała mnie z moich myśli. Podniosłem swój tyłek z sofy i udałem się do stołowego.
Stół wyglądał jak na przyjęciu u Hawełki. Czego tam nie było? Muszę przyznać, że odkąd zacząłem jeść obiadki u babci, trochę mi za ciasno w pasie. Będę musiał znowu odnowić poranne bieganie na Błonia. Tym bardziej że mam towarzyszkę.
Ukraiński barszcz, bitki wołowe i czerwona kapusta, a na koniec ciasto ze śliwkami zrekompensowały moje ostatnie przygody.
Patrzyłem zamyślony na swoją nową rodzinę i nawet nie usłyszałem dźwięku telefonu.
— Tomaszu! — obudź się — dzwonił Antoni z wiadomością, że w telewizji mówią o nich — krzyczała Marianna.
Ewa już siedziała przed telewizorem, kiedy wszedłem do salonu. Na ekranie ujrzałem panią rzecznik policji inspektor Lucyna Grzegorczyk.
Bardzo oszczędnie szarżowała słowami, dozując dziennikarzom minimalizm, tłumacząc się tajemnicą śledztwa.
— Jakie to jest oczywiste — przytaknąłem. — A oni potrafią być tacy nachalni — zakończyłem.
— Bracie — odezwała się Ewa. — Przecież to ich zawód i są jakby pośrednikami pomiędzy społeczeństwem a organami państwowymi.
W zasadzie niewiele dowiedzieliśmy się od pani rzecznik. Jedno było pewne, że barman do chwili obecnej nie został aresztowany. Trwają poszukiwania listem gończym. Po czym pokazano twarz Szymona Krakowskiego i wrzucono krótką wzmiankę o jego wyglądzie i osobowości.
— Cholera jasna gdzie on może się ukrywać? — zapytała Marianna. — Może już dawno jest za granicą — dodała ciszej.
— Tego nie jesteśmy pewni — odpowiedziałem. — Nie ma co gdybać — uśmiechnąłem się i ucałowałem dłonie babci. — A teraz kochane panie pozwólcie, że was opuszczę. Pójdę na górę się położyć, bo rozbolała mnie głowa.
Oczywiście Murka dotrzymywała mi towarzystwa i pierwsza była pod drzwiami pokoju. Kiedy wszedłem, poczułem obecność mojego ojca. Położyłem się na łóżku i nawet nie wiem, kiedy usnąłem.

kaszmir

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 1550 słów i 9182 znaków, zaktualizowała 8 sie 2019.

2 komentarze

 
  • Duygu

    Ha! Moja kobieca intuicja mnie nie zawiodła. Wiedziałam, że niezłe ziółko z tej Aleksandry. Dobrze, że Tomaszowi nic nie jest. Gdzie jest Nemo, znaczy... Szymon?  :lol2:  Cwaniaczek schował się i nie ma zamiaru wychodzić z kryjówki.  Dobrze, że Ola i Aleksander za kratkami. Bardzo emocjonalna część  <3

    8 sie 2019

  • kaszmir

    @Duygu witaj
    Kobieca intuicja prawie nigdy nie zawodzi. Dziękuję za czytanie tego "pseudokryminału", pierwszy raz w życiu coś dłuższego piszę i pewnie niezbyt dobre.  :rotfl: Pozdrawiam

    9 sie 2019

  • Duygu

    @kaszmir Ooo, z "pseudokryminałem" i "niezbyt dobre" się nie zgadzam! Zdecydowanie jedno z ciekawszych opowiadań, jakie czytałam  ;)

    9 sie 2019

  • kaszmir

    @Duygu  :przytul:

    9 sie 2019

  • AnonimS

    I wszystko dobrze się konczy..szkoda ze nie zawsze tak jest w źyciu:)

    8 sie 2019

  • kaszmir

    @AnonimS Cóż w życiu ważne są tylko chwile... ale życie to scena na której gramy swoje role :przytul:  

    Milego dnia

    9 sie 2019