Noc Łowcy Smoków cz.11

Noc Łowcy Smoków cz.11Larkin uśpił młodą Łowczynię ze względu na prośbę Shannon. To było jedno z jej wymagań za chęć współpracy. Król na początku się wahał, ale później uświadomił sobie, że również woli wiedzieć co się kryje w tej młodej kobiecie. Miał co do niej wielkie plany i chciał panować nad całą sytuacją, w czym ochoczo uczestniczyła niebieskowłosa czarodziejka.
Zbliżała się pora dnia. Shannon powinna w każdej chwili się pojawić, by zdać ostatni raport po trzeciej i ostatniej nocy eksperymentów na Łowczyni.
Larkin umilał sobie ten czas słuchaniem muzyki nadwornego błazna. Gdyby ten człowiek urodził się w szlacheckiej rodzinie, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Pewnie zamiast gęśli, trzymałby w dłoni miecz i ginął za ojczyznę. Za króla. Mógł zostać również wielkim artystą, ale jego utwory pewnie byłyby znane dopiero po śmierci... po całym życiu przepełnionym nędzą, głodem i ubóstwem.
Drzwi komnaty otworzyły się gwałtownie. Do środka weszła Shannon ubrana wyjątkowo w czarne spodnie oraz białą, luźną koszulę. Zdobiły ją maleńkie plamki krwi wiadomego pochodzenia tylko dla ścisłego grona zaufanych ludzi.
Larkin uniósł prawą dłoń na znak, by błazen wyszedł. Ten szybko wykonał cichy rozkaz wpatrując się w czarodziejkę. Ta stała niewzruszona w miejscu i nie odzywała się nawet, gdy zamknięto drzwi komnaty.
Młody władca wstał z miejsca i zbliżył się do niej. Chciał ją pocałować na powitanie, ale ona początkowo odsunęła się krok do tyłu.
- Nie teraz... - Odezwała się poprawiając mocno ściśnięty warkocz.
On jednak nie dał za wygraną. Złapał ją w talii i gwałtownie do siebie przyciągnął. Na początku próbowała nie reagować na jego pocałunek, ale chwilę później poddała się. Uwielbiał czuć jej zapach. Zawsze gdy pojawiała się w jego pobliżu czuć było świeżo ściętą miętę.
W końcu wypuścił ją ze swoich objęć, jednocześnie wpatrując się w wyjątkowo czerwone i nabrzmiałe usta.
- Powinniśmy zachowywać więcej ostrożności. Zwłaszcza w czasie dnia. - Zwróciła się do niego Shannon.
- Król ma prawo do wszystkiego. Pamiętaj, że jestem człowiekiem i również mam ochotę zaznać niektórych przyjemności. Życie jest krótkie, zwłaszcza to należące do władcy.
- I powinieneś zrobić wszystko by było jak najdłuższe. - Rzekła, kładąc jedną dłoń na swoim biodrze. - Romanse nie przynoszą żadnych korzyści poza przyjemnością. Reszta to ból. - Odwróciła się do niego plecami i zamarła w milczeniu.
- Nie wszystko musi kończyć się źle. Masz zapewnione miejsce na dworze, jako moja osobista doradczyni. Każdy zazdrości Ci funkcji jaką pełnisz. Zawsze znajdą się osoby życzące Ci wszystkiego co złe oraz takie, tworzące nowe historie. - Mówił coraz ciszej Larkin, jednocześnie zbliżając się do niej. Ostatnie słowa wyszeptał jej do ucha sprawiając jednocześnie, że na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Był zadowolony z efektu jego działań.
- I co to jest za życie? - Odwróciła się do niego z płaczliwym głosem. -Wieczne ukrywanie się, szmery za plecami... - Położyła dłoń na jego piersi. - Po co to w ogóle zaczęliśmy? Żebym była nadworną kochanką? Przecież nigdy nie zostanę twoją...
- Żoną? Masz rację, nią nigdy nie zostaniesz. - Mówił chłodnym głosem, gładząc ją po policzku. - Jako czarodziejka, twoim przeznaczeniem nie jest założenie rodziny i o tym doskonale wiesz. Powinnaś się z tym wszystkim pogodzić, a nie zadręczać siebie i innych. - Mówił, powoli rozwiązując jej koszulę, a gdy ta odsłoniła jej piersi, wziął ją w ramiona i położył na łożu. Następnie udał się do drzwi komnaty i zamknął je na klucz. Shannon obserwowała każdy jego krok jak zahipnotyzowana. - Jak już wspominałem życie jest krótkie... i należy z niego jak najwięcej korzystać. - Mówił, ściągając jej spodnie. Mimo, że wyglądała w nich pociągająco, wolał by chodziła w sukienkach. Były bardzo praktyczne.
Ona tylko obserwowała, jak jego dłonie krążą po jej ciele. Larkin nie widział w oczach Shannon żadnego sprzeciwu, więc kontynuował, ściąganie reszty garderoby.
***
Larkin przyglądał się jak czarodziejka bawi się swoimi niebieskimi puklami. Zwykle były związane w warkocz, ale w tej chwili stanowiły nieład.
Shannon wstała tyłem do króla i przyciągnęła się w promieniach słońca. Larkin mógł patrzeć na jej zgrabne ciało cały czas, jednakże wiedział że ona może tak szybko zniknąć z jego życia, jak się pojawiła.
Czarodziejka założyła pośpiesznie spodnie, a następnie zaczęła szukać koszuli po całej komnacie. Gdy w końcu znalazła ją pod stołem, wsunęła szybko przez głowę i usiadła na krawędzi łoża, by zawiązać buty.
- Co ciekawego odkryłaś tej nocy? - Spytał się Larkin, by przerwać ciszę.
- Nic specjalnego. Przy każdej próbie zrobienia poparzenia jej ciało odpychało ogień, aż w końcu gasł. Inaczej było ze smoczym...
- Skąd wzięłaś smoczy ogień?
- Mam zaufanych ludzi, którzy są w stanie zrobić dla mnie wiele rzeczy. - Przewróciła oczami i podeszła do stołu po jabłko. - Smoczy ogień wchłania w siebie. Robiłam wiele prób, by zarejestrować wszelakie objawy, jednakże po kolejnych dawkach jej skóra zaczęła doznawać oparzeń. Myślę, iż jej ciało na limit i nadmiar energii uszkadza ciało dziewczyny. Nie udało mi się sprawdzić jak ją może oddać, więc muszę poczekać, aż się obudzi i obserwować jej zachowanie i reakcje.
- Jednak ciekawe. A powiesz mi skąd te plamy krwi? - Król dotknął palcem tej na prawej piersi. Shannon drgnęła i instynktownie się odsunęła.
- Rozcięłam badane miejsce. Chciałam zobaczyć czy zachodzą zmiany wewnątrz w związku z pobraniem energii smoczego ognia i czy w ten sposób da się ją uwolnić.
- Powiesz mi, które miejsce na ciele było celem twoich eksperymentów?
- Noga. Dopóki nie przybędzie czarodziej zajmujący się magią uleczenia, będą musiały wystarczyć moje niewielkie umiejętności w tej dziedzinie. Przez najbliższy czas będzie kulała. Później nie zostanie na jej ciele nawet najmniejsza blizna. - Shannon otworzyła drzwi kluczem i złapała za klamkę. - Chcesz wiedzieć coś więcej?
- Nie, jednakże powiadom mnie, gdy tylko się obudzi.
Shannon mierzyła go przez chwilę swoim chłodnym spojrzeniem i bez słowa wyszła z komnaty. Jeszcze przez chwilę było słychać jej oddalające się kroki.
***
Bolała ją głowa.
Bolało ją całe ciało.
Nie miała siły, by podnieść powieki. Po chwili czuwania przeszył ją promieniujący ból z lewej nogi. Skrzywiłaby się, ale nie miała siły. Tak jak zawsze, nie zarejestrowała, kiedy znowu odpłynęła.

Znalazła się w lesie. Było ciemno, a ona kroczyła na oślep. Była boso. Czuła każdą gałąź, igłę, szyszkę oraz mech pod stopami. Czuła również metaliczny zapach. Nie potrafiła go rozpoznać, ale postanowiła się nim kierować.
W pewnej chwili zrobiło się odrobinę jaśniej, a Aithne zauważyła smukłą, kobiecą postać z falami kasztanowych włosów. Kobieta stała przy maleńkim jeziorze. Aine zaczęła się do niej zbliżać, a woń była tak niesamowicie silna, że wiedziała co to jest, ale nie potrafiła zidentyfikować źródła pochodzenia.
Krew.
Czuła krew.
Nagle kobieta odwróciła się do niej.
Aithne poczuła ukłucie w brzuchu. Miała ochotę zacząć płakać, ale wiedziała, że to tylko sen. A może nie? Może umarła?
Zobaczyła swoją mamę. Tą samą, która przytulała ją w nocy i śpiewała kołysanki. Której zawsze zazdrościła urody i która uważała ją za wyjątkową.
- Matko... - Nogi Aithne poruszały się mimowolnie. - Tak bardzo za Tobą tęskniłam.
Wyciągała już ręce, by ją przytulić, gdy nagle zobaczyła źródło zapachu.
Zmasakrowane ciało pływające po powierzchni jeziora.
Zaczęła się do niego zbliżać. Nie obchodziła ją lodowata woda. Była w niej po chwili zanurzona do pasa. Długie, blond włosy poruszające się po powierzchni jeziora jak w zwolnionym tempie
były bardzo znajome, ale musiała się upewnić.  Gdy znalazła się wystarczająco blisko, obeszła ciało z drugiej strony. Nareszcie mogła zobaczyć twarz zobaczyć twarz.  
Nie pamięta momentu wydostawania się z wody, która zaczynała ściągać ją na dno. Po dotarciu na brzeg zaczęła się jak najszybciej czołgać, jak najdalej ciała. W pewnym momencie nie wytrzymała i zaczęła wymiotować.  
- To ja... dlaczego? - Zwróciła się do kobiety w czarnym płaszczu.
- Na każdego przychodzi czas... a Twój zbliża się niebłaganie. - Powiedziała wyciągając zakrwawiony sztylet.
- Nie! - Aithne zerwała się z ziemi i zaczęła uciekać. Matka pojawiała się przed nią za każdym razem. - Zostaw mnie!
Aine biegła przed siebie cały czas, aż w końcu nie słyszała żadnych kroków. Mijała drzewa, szczęśliwie nie wpadając na żadne z nich. Miała poranione stopy oraz podrapane ciało od przeciskania się między krzakami i gałęziami.
Myślała, że jej się nareszcie udało. Przystanęła na chwilę, by złapać oddech. Wtem poczuła chłód sztyletu na gardle i szybkie cięcie. Sylwetka jej matki powoli rozpływała się w powietrzu. Po policzku Aine ciekła powoli łza.
- Nigdy nie uciekniesz śmierci.

iza0199

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1781 słów i 9472 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik AuRoRa

    Opowieść się wyraźnie rozkręca :)

    11 kwi 2018

  • Użytkownik Gabi14

    Iza, jak zwykle przesadzasz :) jest dobrze, pierwszy raz widzę jak piszesz w taki... Niecodzienny dla siebie sposób, brawo. (Uwaga Uwaga) podobało mi się :D

    29 lut 2016

  • Użytkownik iza0199

    Jest mało. Jest słabo. Nie postarałam się - wybaczcie.

    29 lut 2016

  • Użytkownik Kuri

    @iza0199 No żesz w końcu xD Mało? Słabo? Nie postarałaś się? Dziewczyno, co Ty gadasz? No dobra, rozdział mógłby być dłuższy, nie obraziłbym się, ale na pewno nie jest słaby! Czekam na kolejne, mam nadzieję, że będą pojawiać się częściej xd

    29 lut 2016

  • Użytkownik iza0199

    @Kuri  zawsze można mieć nadzieję :';)

    29 lut 2016

  • Użytkownik Kuri

    @iza0199 Dobrze, że nie napisałaś "nadzieja matką głupich" xD

    29 lut 2016