Muzyka uderzyła go jak fizyczny cios w klatkę piersiową, głębokie basy wibrujące w kościach i zębach. Kacper przystanął na chwilę w wejściu do X-Clubu. Czuł, jak dźwięk wciska się w każdy zakamarek ciała. Powietrze było gęste od mieszaniny zapachów: słodkich perfum, gorzkiego alkoholu, ludzkiego potu i czegoś jeszcze… czegoś dzikiego, metalicznego, co drapało w nozdrza jak ostrzeżenie. Światła laserów przecinały dym jak rozgrzane do czerwoności sztylety, oświetlając na ułamek sekundy twarze tańczącego tłumu – wykrzywione ekstazą, pożądaniem lub całkowitą pustką.
– No dalej, Kacper, nie zamykaj drogi! – Piotr szarpnął go za ramię. Kolega z pracy wciągnął go tutaj pod pretekstem „poszerzenia horyzontów”. – Mówiłem ci! To nie jest zwykły meliniak! To jest… no, zobaczysz!
Kacper skinął głową, pozwalając, by Piotr wciągnął go w wir ciał. Czuł się jak intruz, naukowiec wtłoczony do akwarium z egzotycznymi, niebezpiecznymi stworzeniami. Jego wzrok, wyostrzony przez introwertyczną naturę pisarza, rejestrował wszystko: sposób, w jaki światła odbijały się od spoconych torsów, jak sukienki przylegały do bioder w takt muzyki, jak dłonie ślizgały się po skórze, nie szukając przyzwolenia. Był tu dla inspiracji, dla historii. Ale coś innego, głębszego i bardziej prymitywnego, zaczynało w nim warczeć.
Piotr zniknął w tłumie, prawdopodobnie w pogoni za jakąś rudowłosą wikingówką w miniówce, pozostawiając Kacpra samego przy barze. Bar był długim, zakrzywionym kawałkiem czarnego, polerowanego na lustro kamienia. Barman, wysoki, chudy mężczyzna o nieruchomej twarzy i zbyt ostrym spojrzeniu, skinął głową w jego stronę.
– Co podać? – Głos barmana był stłumiony, ale dziwnie nośny, jakby docierał prosto do czaszki, omijając uszy.
– Whisky. Z lodem. – Kacper wydusił.
Barman bez słuka nalał złocisty płyn do szklanki, wrzucił dwa idealne kwadraty lodu i podsunął ją. Kacper podniósł szklankę, a palce zarejestrowały dziwny chłód kamienia, który zdawał się sączyć nawet przez szkło. Wypił łyk. Alkohol piekł gardło, ale to nie on zwrócił uwagę. To był zapach. Ta nuta dzikości, którą wyczuł wcześniej, tutaj, przy barze, była intensywniejsza. Pachniała jak wilgotna ziemia po burzy, jak miedź, jak… krew. Stara krew.
Oczy wędrowały po klubie, zatrzymując się na centralnym punkcie – ogromnym, okrągłym podium, gdzie tańczyło kilkoro ludzi. A potem zobaczył _ją_.
Stała nieco z boku, oparta o metalowy słup, obserwując tłum jak królowa przyglądająca się swojemu królestwu. Była wysoka, smukła, owinięta w coś, co wyglądało na czarną, koronkową pajęczynę, pod którą rysował się każdy jej doskonały kształt. Skóra przyciągała światła – była alabastrowa, niemal prześwitująca, tak delikatna, że Kacperowi wydawało się, iż zobaczy niebieskie żyłki pulsujące pod jej powierzchnią. Długie, kruczoczarne włosy opadały na drobne, ale idealnie kształtne piersi i smukłe plecy. Gdy się poruszyła, by wziąć kieliszek z czerwonym płynem z talii przystojnego, muskularnego mężczyzny w garniturze (Marek, pomyślał, nie wiedząc, skąd ta myśl), jej ruchy były płynne, niemal niemożliwe – drapieżna gracja.
I wtedy odwróciła głowę. Jej oczy spotkały się z jego.
Głęboki burgund. Kolor starego wina, zakurzonych aksamitów, zakrzepłej krwi. I świeciły. Naprawdę, fizycznie świeciły słabym, wewnętrznym blaskiem w półmroku klubu. Kacper poczuł, jak powietrze ucieka z płuc. Nie mógł oderwać wzroku. Jej pełne, niemal krwistoczerwone usta uniosły się w niewielkim, kąśliwym uśmiechu. Widział jej kły. Długie, ostre, idealnie białe, odcinające się od czerwieni warg. Nie ukrywała ich. Były częścią niej, ostrzeżeniem i obietnicą w jednym.
Czuł, jak coś w wnętrznościach się zaciska, instynktowny strach, który krzyczał: *Uciekaj!* Ale było już za późno. Jej uśmiech się poszerzył, jakby usłyszała myśli. Odłożyła kieliszek i skinęła na niego, przywołującym gestem palca. To nie była prośba. To był rozkaz.
Nogi poruszyły się same, niosąc go przez tłum, który jakimś cudem rozstępował się przed nim, tworząc ścieżkę prosto do niej. Zapach – wanilia, goździki i ta dzika, żelazna nuta – otoczył go, oszałamiając zmysły bardziej niż jakikolwiek alkohol.
– Zgubiłeś się, ptaszku? – Jej głos był jak aksamit owinięty wokół stalowego ostrza. Niski, głęboki, wibrujący. Słyszał go doskonale, mimo ryczącej muzyki.
– Nie… ja… – Zająknął się, czując się głupio jak nastolatek.
– Ja jestem Lilith – powiedziała, a jej palce, długie i chłodne, dotknęły policzka. Skóra pod dotykiem zaczęła drżeć. – A ty pachniesz… nowością. Czystością. To rzadkość w tym miejscu.
Dłoń przesunęła się w dół, po szyi, na chwilę zatrzymując się na tętniącej tętnicy. Kacper wstrzymał oddech. Jej burgundowe oczy wpiły się w jego szare, rozszerzone źrenice.
– Tańczysz? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. Dłonie objęły jego biodra i pociągnęły na środek podium. Muzyka zmieniła się, stała się wolniejsza, hipnotyczna, pulsująca erotycznym rytmem. Przytuliła się do niego, a on poczuł całą długość jej ciała przez cienką tkaninę sukienki i jego jeansów. Była zaskakująco chłodna, ale gdzie skóra dotykała jej, tam pojawiało się piekące uczucie, jak od śladu po ukłuciu pokrzywy.
Jej biodra poruszały się w takt muzyki, wymuszając na nim odpowiedź. Nie był świetnym tancerzem, ale pod jej prowadzeniem ciało poruszało się instynktownie, zwierzęco. Dłonie wędrowały po jego plecach, klatce piersiowej, pośladkach. Pochyliła się, a usta znalazły się tuż przy uchu.
– Boisz się? – szepnęła, a oddech był lodowaty i pachnący jak wino.
– Tak – wyszeptał szczerze, własny głos wydał mu się obcy.
– Dobrze – mruknęła, a język musnął małżowinę uszną. Dreszcz, gwałtowny i niekontrolowany, wstrząsnął nim od stóp do głów. – Strach nadaje smak… podnieca. Czujesz to? Jak twoja krew przyspiesza? Jak serce wali ci jak młot? To jest życie, ptaszku. Prawdziwe życie.
Dłoń przesunęła się między nich, naciskając nabrzmiałego, obolałego erekcją członka przez materiał spodni. Kacper jęknął, opierając czoło o jej chłodne ramię. Był całkowicie jej poddany, zahipnotyzowany, podniecony do granic możliwości.
– Chodź ze mną – rozkazała, odsuwając się i chwytając za rękę. Jej uścisk był żelazny.
Prowadziła go przez klub, z dala od tłumu, w ciemniejsze korytarze, gdzie muzyka była stłumiona, a powietrze jeszcze gęstsze, nasycone zmysłowością i tajemnicą. Przeszli obok potężnego mężczyzny w garniturze – Marka. Jego zimne, nieprzeniknione oczy śledziły ich bez wyrazu, ale Kacper wyczuł w nich ostrzeżenie. Lilith zignorowała go, pchając ciężkie, mahoniowe drzwi.
Pokój, do którego weszli, był mały i niemal całkowicie ciemny. Jedynym źródłem światła był pojedynczy, czerwony reflektor skierowany w dół na wielką, aksamitną sofę w kolorze burgunda. Zapach jej perfum był tutaj przytłaczający. I coś jeszcze – słodkawy, mdły zapach, który kojarzył mu się z kwiatami na pogrzebie.
– VIP room – powiedziała Lilith, puszczając dłoń i obracając się do niego. Jej burgundowe oczy płonęły w półmroku jak żar. – Dla… specjalnych gości.
Podeszła do niego, jej ciało sunęło bezszelestnie po dywanie. Nie było już muzyki, tylko głośny oddech Kacpra i ciche, satysfakcjonowane mruczenie Lilith.
– Jesteś taki… gorący – szepnęła, kładąc obie dłonie na klatce piersiowej. Jej chłód przenikał przez koszulę, przynosząc chwilową ulgę i jeszcze większe podniecenie. – Takie gorące, bijące życie. Pragnę go.
Głowa pochyliła się, a usta znalazły jego. Pocałunek nie był miły ani delikatny. Był dziki, zachłanny, roszczeniowy. Jej język wtargnął do ust, zimny i wijący się, smakujący jak wino, wanilia i żelazo. Kacper odpowiedział tak samo desperacko, chwytając ją za włosy, przyciskając do siebie. Jego świat zawęził się do tego pokoju, do tego pocałunku, do tej kobiety-demony.
I wtedy poczuł ostry, kłujący ból.
Jej kły wbiły się w dolną wargę. To nie było delikatne ukłucie. To było głębokie, miażdżące cięcie. Krzyk zamarł w gardle, zduszony jej ustami. Ból był ostry i czysty, ale niemal natychmiast zmieszał się z czymś innym – z falą niepohamowanej, obezwładniającej rozkoszy, która wypłynęła z miejsca ukąszenia i rozlała się po całym ciele jak rozgrzana lawa. Czuł, jak krew jest wysysana, cienki, gorący strumień życia uchodzący z niego do niej. A wraz z krwią uchodziło wszystko: strach, niepewność, zahamowania. Została tylko czysta, zwierzęca ekstaza.
Jej dłonie szarpały ubranie, odsłaniając skórę. Usta oderwały się od warg, pozostawiając palący, krwawiący ślad, i przesunęły się na szyję, tuż nad tętnicą. Słyszał jej zachłanne sapanie, czuł drżenie ciała.
– Tak… – wyszeptała, a głos był ochrypły od głodu. – Och, tak… jesteś… wyśmienity.
Jej kły wbiły się w szyję.
To było jak porażenie prądem połączone z najpotężniejszym orgazmem życia. Kacper wygiął się w łuk, oczy wyszły mu na wierzch, a z gardła wydarł się chrapliwy ryk, który był zarówno agonią, jak i ekstazą. Czuł, jak jej zimny język liże pulsującą ranę, jak gardło pracuje, połykając go. Ręce kurczowo zacisnęły się na jej pośladkach, przyciskając ją do siebie, pragnąc większej bliskości, głębszej penetracji, więcej tego szaleństwa.
Wizja mu płynęła. Kolory stały się jaskrawe, a potem zbladły. Widział błyski: salony w pudrowych perukach, stosy ciał, samotność trwającą stulecia, nudę, której kres położył tylko smak krwi… *jej* wspomnienia. Płynęły do niego wraz z własną krwią, mieszając się, zatruwając, ożywiając.
Nie wiedział, jak długo to trwało. Czy minuty, czy godziny. Czuł tylko, jak siła opuszcza kończyny, jak świat wirował. Ale nawet słabnąc, nawet czując, jak zimny dreszcz zastępuje gorąco, nie czuł strachu. Czuł… uniesienie. Oświecenie.
Ostatnią rzeczą, którą zapamiętał, zanim ciemność go pochłonęła, był jej głos, cichy i pełen podziwu, szepczący do ucha:
– *Quel délice… Do zobaczenia wkrótce, mój ptaszku.*
Świat wrócił ostrym, bolesnym ukłuciem zimna w kość pacierzową. Kacper otworzył oczy, dysząc. Leżał na bruku w wąskiej, ciemnej alejce. Niebo nad nim było szare i brudne, przesiąknięte pierwszym brzaskiem świtu. Gdzieś w oddali słychać było warczenie śmieciarki.
Podniósł się, opierając o zimną, wilgotną ścianę. Głowa wirowała, a usta były suche jak wata. Dotknął palcami szyi. Skóra była obolała, wrażliwa. Pod opuszkami palców wyczuł dwa małe, wypukłe zgrubienia, jak prawie zagojone ślady po szwach. Nie bolały. Wręcz przeciwnie – gdy je masował, fala przyjemnego ciepła rozlała się po karku.
Oparł głowę o ścianę, próbując zebrać myśli. Klub… muzyka… światła… *Ona*. Lilith. Jej usta. Jej kły. Ból. Rozkosz. To nie był sen. To było zbyt realne, zbyt wyryte w każdym nerwie. Czuł się… inaczej. Oszołomiony, ale nie zmęczony. Wręcz przeciwnie – czuł się niesamowicie żywy. Każdy dźwięk dobiegający z miasta był wyraźniejszy, każdy zapach – spalin, mokrego bruku, własnego potu – intensywniejszy. Zmysły pracowały na najwyższych obrotach, jakby ktoś zdjął z nich filtr.
Wstał, niepewnie na początku, ale szybko złapał równowagę. Ciało było lekkie, pełne energii. Siegnął do kieszeni kurtki po telefon, by sprawdzić godzinę. Palce natrafiły na coś miękkiego, jedwabistego.
Wyciągnął to. Była to mała, czarna chusteczka z jedwabiu. W kącie, haftowanym srebrną nicią, widniała pojedyncza, finezyjna litera „L”. Podniósł ją do nosa i wdychał głęboko. Wanilia, goździki i dzika, żelazna nuta. Jej zapach. Jej esencja.
Serce zabiło mocniej. To nie był żart, nie była to halucynacja. To się naprawdę stało.
Odwrócił się i spojrzał w koniec alejki, w stronę, skąd dobiegały resztki nocnego życia. Gdzieś tam, za rogiem, był X-Club. Teraz zamknięty, opustoszały. Jej królestwo.
Uniósł wzrok wyżej, na elewacje budynków. Gdzieś tam, za jednym z tych ciemnych okien, ona była. Spała? Patrzyła na niego? A może polowała na kogoś innego?
Ścisnął chusteczkę w dłoni. Czuł, jak adrenalina znów zaczyna buzować w żyłach, mieszając się z resztkami nieziemskiej rozkoszy, którą w nim zasiała. Strach nadal gdzieś tam był, cichy i logiczny. Ale był teraz przygaszony przez coś znacznie potężniejszego: ciekawość, podniecenie i obsesyjne, palące pragnienie, by zobaczyć ją ponownie.
Kacper odzyskuje przytomność o świcie na opustoszałej ulicy. Czuje się oszołomiony, ale niesamowicie żywy, a na szyi widnieją dwa małe, niemal zagojone ślady. W kieszeni znajduje czarną, jedwabną chusteczkę z inicjałem „L” i zapachem jej perfum. Zmysły są wyostrzone do bólu, a w uszach dźwięczy jej obietnica: „Do zobaczenia wkrótce”. Zaciśnięta chusteczka w dłoni jest nie tylko dowodem, ale i biletem wstępu. Czy odważy się go użyć następnej nocy?
Kacper obudził się z palącym pragnieniem, które nie miało nic wspólnego ze zwykłym fizycznym głodem. Jego mieszkanie, wcześniej przytulne, teraz wydawało się ciasną klatką. Powietrze pachniało kurzem, starą kawą i własnym potem – wszystkie zapachy były tak intensywne, że niemal bolesne. Skóra wyczuwała każdą nierówność pościeli, a dźwięki z ulicy docierały jak przez wzmacniacz.
Przez cały dzień nie mógł się skupić. Próbował pisać, ale słowa wydawały się puste, pozbawione życia. Zwykłe inspiracje – uliczne sceny, ludzkie historie – bladły przy wspomnieniu alabastrowej skóry Lilith i burgundowych oczu, które zdawały się widzieć przez niego.
W kieszeni nieustannie dotykał jedwabnej chusteczki. Jej zapach – połączenie nocnego jaśminu, metalu i czegoś dzikiego, zwierzęcego – działał jak narkotyk. Za każdym razem, gdy ją wąchał, przed oczami stawała mu ona: uśmiech odsłaniający ostre kły, sposób poruszania się z gracją drapieżcy, chłodny dotyk dłoni na rozgrzanej skórze.
Gdy zmierzch spowijał miasto, nie mógł już wytrzymać. Ciało niemal wibrowało z potrzeby powrotu. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami, nie analizował niebezpieczeństwa. Każda komórka jego istnienia krzyczała tylko jedno słowo: Lilith.
X-Club wydawał się jeszcze intensywniejszy niż poprzedniej nocy. Dźwięki bębnów biły w rytm serca, a światła laserów ciąły powietrze jak ostre brzytwy. Tym razem jednak nie czuł się przytłoczony – czuł się… jak w domu.
Marek, opiekun klubu, stał przy wejściu. Jego zimne oczy zmierzyły Kacpra od stóp do głów, zatrzymując się na szyi, gdzie dwa małe ślady niemal zniknęły. Mężczyzna skinął ledwie dostrzegalnie głową, jakby spodziewał się jego powrotu.
– Ona czeka – mruknął Marek, a głos miał szorstki jak papier ścierny. – Na górze. Pierwsze drzwi po lewej.
Kacper nawet nie kiwnął głową. Zmysły już wyczuły ją – ten sam zapach co na chusteczce, tylko teraz żywy, pulsujący, mieszający się z wonią starego drewna, wosku i czegoś jeszcze… czegoś słodkiego, co przyprawiało o zawrót głowy.
Schody prowadzące na piętro były wąskie, ciemne, wyłożone aksamitem w kolorze burgunda. Każdy stopień skrzypiał pod jego ciężarem, a dźwięk wydawał się nieprawdopodobnie głośny w porównaniu z hałasem dobiegającym z dołu.
Drzwi, o których mówił Marek, były z ciemnego drewna, ozdobione skomplikowanymi rzeźbami przedstawiającymi wijące się węże i kwiaty o ostrych płatkach. Nie musiał pukać – otworzyły się same, jakby zapraszając go do środka.
Apartament Lilith był niepodobny do niczego, co kiedykolwiek widział. Sufit był wysoki, zdobiony freskami przedstawiającymi nocne niebo, ale z gwiazdami, które naprawdę zdawały się migotać. Meble były antyczne, bogato rzeźbione, pokryte aksamitem i jedwabiem w odcieniach czerwieni i czerni. W kominku płonął ogień, ale nie dawał ciepła – zamiast tego wypełniał pokój migoczącym, niebieskawym światłem.
A pośrodku tego wszystkiego stała ona.
Lilith miała na sobie jedynie przezroczysty szlafrok z czarnego koronkowego materiału, który ukazywał więcej niż zakrywał. Jej alabastrowa skóra niemal świeciła w świetle niebieskiego ognia, a kruczoczarne włosy spływały po plecach jak płynny jedwab.
– Wiedziałam, że wrócisz – powiedziała, a jej głos był jak aksamitny dotyk na jego skórze. – Smak twojej krwi… twojej esencji… był zbyt wyjątkowy, by się oprzeć.
Kacper nie mógł wydobyć z siebie słowa. Gardło miał zbyt suche, a serce biło tak głośno, że niemal zagłuszało wszystko inne. Ale ona zdawała się słyszeć jego myśli.
– Podejdź tutaj – skinęła do niego palcem, a on posłusznie podszedł, jakby był marionetką, a ona trzymała jego nitki.
Gdy stanął przed nią, sięgnęła i dotknęła jego szyi w miejscu, gdzie wbiła kły poprzedniej nocy. Jej palce były chłodne, niemal zimne, a jednak skóra pod tym dotykiem płonęła.
– Widzę, że już się goisz – mruknęła z aprobatą. – Niezwykłe. Większość… przekąsek… potrzebuje na to dni.
Słowo „przekąska” zabrzmiało jak policzek, ale zamiast obrazy Kacper poczuł jedynie fale podniecenia. Był dla niej jedzeniem, posiłkiem, a ta myśl była zarówno upokarzająca, jak i nieprawdopodobnie podniecająca.
Lilith uśmiechnęła się, jakby znów czytając w jego myślach.
– Nie martw się, moje drogie dziecko. Dziś nie będę piła twojej krwi… przynajmniej nie w sposób, do którego jesteś przyzwyczajony.
Pociągnęła go za sobą w głąb apartamentu, do sypialni. Łóżko było ogromne, przykryte czarną jedwabną narzutą, a nad nim wisiał baldachim z przezroczystej gazy. Zapach tutaj był jeszcze intensywniejszy – mieszanina jej perfum, starego drewna i tej słodkiej, kuszącej nuty, która sprawiała, że usta wypełniały się śliną.
– Rozbierz się – rozkazała łagodnie, ale w głosie miała stalową nutę, która nie pozostawiała miejsca na sprzeciw.
Kacper posłusznie zdjął ubranie, ręce drżały mu nie z zimna, ale z napięcia. Gdy stanął przed nią nagi, ona obszedła go powoli, jakby oceniając dzieło sztuki.
– Tak – mruknęła, a palce sunęły po jego ramionach, klatce piersiowej, brzuchu. – Twoja aura… wciąż jest tak czysta, tak żywa. Rzadko spotykam kogoś takiego.
Zatrzymała się przed nim i rozwiązała szlafrok. Materiał opadł z szelestem na podłogę, odsłaniając nagie ciało. Była doskonała – smukła, ale z krągłościami w odpowiednich miejscach. Piersi niewielkie, ale idealnie kształtne, a sutki miały kolor ciemnego różanu. Niżej, między nogami, miała gładką, pozbawioną włosów skórę, która lśniła w świetle kominka.
– Połóż się – wskazała łóżko.
Gdy się położył, jedwabna pościel była chłodna pod rozgrzaną skórą. Lilith uniosła się nad nim, włosy opadały jak zasłona, odcinając ich od reszty świata.
– Dziś chcę poznać każdy centymetr twojego ciała – szepnęła, a usta dotknęły jego ust w pocałunku, który był jednocześnie czuły i dziki. Język wślizgnął się do jego ust, smakując go, a gdy poczuł lekkie ukłucie kłów, wzdrygnął się nie z bólu, ale z oczekiwania.
Lilith odsunęła się, uśmiechając się tajemniczo.
– Cierpliwości. Najpierw aperitify.
Jej usta przesunęły się w dół – po szyi, obojczykach, klatce piersiowej. Zatrzymała się przy lewym sutku, liżąc go delikatnie, a potem lekko przygryzając. Kacper jęknął, ciało wygięło się łukiem. Zmysły były tak wyostrzone, że każdy dotyk był zarówno rozkoszą, jak i torturą.
Gdy usta dotarły do jego brzucha, zatrzymała się i spojrzała na niego. Erekcja była bolesnie twarda, pulsująca, ale ona zdawała się ją ignorować.
– Twoja krew… – szepnęła, a palce sunęły po wewnętrznej stronie uda, gdzie skóra była najcieńsza, a żyły najbliżej powierzchni. – Pachnie tak… żywiołowo.
Pochyliła się i delikatnie wbiła kły w udo. Ból był ostry, ale krótki, i niemal natychmiast zastąpiony falą ekstazy, która przetoczyła się przez ciało. Nie piła jednak głęboko – jedynie kilka łyków, a potem oblizała krew, która wypłynęła z rany.
– Tak – mruknęła z zadowoleniem, jak smakosz oceniający wyborne wino. – Niesamowite.
Jej usta przesunęły się wyżej, pozostawiając ślad wilgotnych pocałunków i lekkich ugryzień na ciele. Gdy dotarła do penisa, Kacper wstrzymał oddech, oczekując, że wreszcie weźmie go do ust.
Ale zamiast tego Lilith jedynie delikatnie pocałowała czubek, jej zimne usta sprawiając, że drżał z pożądania.
– Proszę… – wyszeptał, głos miał ochrypły, obcy.
Ona uśmiechnęła się, a oczy błyszczały czerwonawo.
– Proszę? A czego dokładnie pragniesz, Kacperze?
– Dotknij mnie… proszę…
– Gdzie? – prowokowała, palce sunęły po jego udach, omijając celowo to, czego najbardziej pragnął.
– Ustami… weź mnie do ust…
Lilith zachichotała cicho, a dźwięk był jak brzęczenie pszczół.
– Ach, więc to chcesz? Mały, ziemski akt fizycznej przyjemności?
Skinął głową, niezdolny do mowy.
– Jakże… ograniczony – mruknęła, ale w głosie nie było szyderstwa, tylko raczej pewne rozbawienie. – Ale bardzo dobrze. Dziś jest twój dzień.
W końcu wzięła go do ust, a Kacper wydał z siebie stłumiony krzyk. Jej usta były chłodne, co stanowiło szokującą kontrę dla gorącej, spuchniętej skóry. Język owijał się wokół niego, poruszając z precyzją, która zapierała dech w piersiach. Ale to, co naprawdę doprowadzało do szaleństwa, to sposób, w jaki kły delikatnie ocierały się o wrażliwą skórę – ciągła przyprawa niebezpieczeństwa do fizycznej rozkoszy.
Ruchy jej ust były wolne, metodyczne, jakby smakowała każdą chwilę. Dłonie pieściły uda, jądra, dolną część brzucha, wzmacniając doznania, aż myśli Kacpra rozmyły się w białym szumie czystej, nieprzetworzonej przyjemności.
Gdy poczuł, że zbliża się do orgazmu, jej usta nagle się oderwały.
– Nie jeszcze – powiedziała, a głos był stanowczy. – Nie pozwolę ci się tak łatwo pozbyć tego napięcia.
Kacper jęknął z frustracji, ciało drżało z nieukojonego pożądania. Lilith uniosła się i podeszła do stojącej szafki, z której wyjęła małą kryształową flakonik wypełnioną gęstym, złotawym płynem.
– Oliwa z kwiatów księżyca – wyjaśniła, wracając do łóżka. – Wzmacnia doznania… i smak.
Polała trochę płynu na jego klatkę piersiową, a zapach, który się uniósł, był oszałamiający – słodki, kwiatowy, ale z nutą czegoś dzikiego, nieziemskiego. Palce wetarły oliwę w skórę, a dotyk był zarówno czuły, jak i władczy.
Pochyliła się i zaczęła lizać oliwę z jego ciała – powoli, zmysłowo, zatrzymując się przy szczególnie wrażliwych miejscach. Gdy dotarła do sutków, ponownie przygryzła je lekko, a potem ssała, jakby próbując wydobyć z nich więcej smaku.
Kacper leżał bezsilnie, oddany jej woli. Zmysły były przeciążone do granic możliwości – zapach oliwy mieszający się z jej naturalnym aromatem, chłód skóry kontrastujący z gorączką, dźwięk oddechu i ciche pomruki zadowolenia.
Gdy w końcu znów wzięła go do ust, Kacper był tak blisko krawędzi, że niemal natychmiast poczuł, jak orgazm zaczyna się budować. Tym razem Lilith nie przerywała. Jej usta poruszały się szybciej, ręce przyciskały biodra do łóżka, a kły delikatnie drapały skórę, dodając nutę bólu do rozkoszy.
Gdy doszedł, krzyknął jej imię, ciało wyprężyło się jak łuk, a fale przyjemności przetoczyły się przez niego z siłą, która niemal go oszołomiła. Lilith piła jego wytrysk, gardło pracowało, połykając każdą kroplę, a gdy skończył, delikatnie oblizała go czysto, język usuwając ostatnie ślady orgazmu.
Przez chwilę leżał nieruchomo, oddychając ciężko, ciało wciąż drżało z resztek przyjemności. Lilith uniosła się nad nim, usta miała wilgotne, lekko opuchnięte, a w kącikach ślady jego nasienia.
– Pyszne – szepnęła, a język oblizał wargi w zwierzęcym geście. – Ale to dopiero początek.
Pomogła mu usiąść, a potem odwróciła się, opierając ręce o baldachim łóżka, wystawiając pośladki w jego stronę. Plecy były idealnie proste, a kręgosłup tworzył elegancki łuk zakończony dwoma doskonałymi półkulami pośladków.
– Teraz ty – rozkazała, spoglądając na niego przez ramię. – Odkryj mnie.
Kacper, wciąż oszołomiony, posłusznie pochylił się i zaczął całować jej plecy. Usta sunęły w dół kręgosłupa, a ona wydawała ciche pomruki zadowolenia. Gdy dotarł do pośladków, całował je, gryzł delikatnie, a dłonie ściskały miękką skórę.
Lilith sięgnęła między nogi i dotknęła siebie, wydając cichy jęk.
– Widzisz? Już jestem mokra. Twój smak… twoja energia… podnieca mnie bardziej niż cokolwiek innego.
Kacper, ośmielony jej słowami, rozsunął pośladki i przycisnął usta do krocza. Jej smak był intensywny – słodki i kwaskowaty jednocześnie, z nutą metalu, która przyprawiała o zawrót głowy. Jąkał się, poruszając z niepewnością, którą szybko zastąpiła pewność siebie, gdy jęki i westchnienia wskazywały, że robi to dobrze.
Lilith poruszała biodrami, poddając się jego ustom, ręce zaciskały się na jedwabiu baldachimu.
– Tak… właśnie tak… nie bój się być trochę szorstki…
Kacper posłuchał, przygryzając delikatnie wargi sromowe, a potem wsuwając język głębiej, smakując jej esencję. Był pijany jej smakiem, zapachem, dźwiękami.
Gdy poczuł, że jej ciało zaczyna drżeć, Lilith nagle odsunęła się.
– Wystarczy – powiedziała, głos miał niski, ochrypły. – Teraz chcę cię poczuć w sobie.
Położyła się na łóżku i pociągnęła go za sobą. Gdy znalazł się między jej nogami, spojrzała mu prosto w oczy.
– Powoli – szepnęła. – Chcę poczuć każdy centymetr.
Kacper wszedł w nią, a oboje jęknęli jednocześnie. Była ciasna, chłodna w środku, i wilgotna od jego ust i jej własnego podniecenia. Poruszał się powoli, jak nakazała, a każde posunięcie było zarówno rozkoszą, jak i torturą.
Lilith owijała nogi wokół bioder, przyciągając go głębiej. Paznokcie wbijały się w plecy, pozostawiając ślady, które pewnie zostaną bliznami, a usta przywarły do szyi, nie gryząc, tylko całując, liżąc, smakując.
– Twoja krew płynie tak szybko – szepnęła mu do ucha. – Czuję ją pod skórą… gorącą… żywą…
Kacper przyspieszył, nie mogąc już utrzymać powolnego tempa. Ciało domagało się uwolnienia, a ona, wyczuwając to, poruszała się z nim, biodra podnosząc się, by spotkać każde pchnięcie.
Gdy był blisko, Lilith nagle odwróciła ich pozycję, teraz ona była na górze. Ruchy były dzikie, niekontrolowane, głowa odrzucona do tyłu, a szyja wygięta w łuk. Oczy, gdy na nie spojrzał, świeciły jasnym czerwonym światłem.
– Teraz – warknęła, a kły były w pełni widoczne. – Chcę poczuć twoje życie we mnie.
Kacper nie mógł już dłużej walczyć. Z kolejnym pchnięciem doszedł, ciało spięło się, a fala orgazmu przetoczyła się przez niego z siłą, która niemal go oszołomiła. Lilith krzyknęła, własny orgazm wstrząsnął nią, a gdy się spięła, kły wbiły się w jego szyję.
Tym razem nie było bólu – tylko czysta, nieprzerwana fala ekstazy. Kacper czuł, jak coś z niego wypływa – nie tylko nasienie, ale coś głębszego, esencja jego samego – a Lilith piła to chciwie, gardło pracowało, połykając go.
Gdy w końcu opadła na niego, oboje byli wyczerpani, oddychając ciężko. Lilith odłączyła usta od szyi, a na skórze pozostały dwa małe ślady, z których sączyły się krople krwi. Oblizała je delikatnie, zamykając rany.
Przez chwilę leżeli w milczeniu, jej głowa spoczywała na jego klatce piersiowej, a ręce automatycznie gładziły plecy.
– Nigdy wcześniej… – zaczął Kacper, ale głos mu się załamał.
Lilith uniosła głowę i spojrzała na niego. Oczy wróciły do swojego normalnego burgundowego koloru, ale w ich głębi wciąż tliło się czerwone światło.
– Wiem – szepnęła. – Ja też.
W tej chwili intymności, gdy wydawało się, że dzielą coś więcej niż tylko fizyczną przyjemność, drzwi do sypialni nagle otworzyły się z hukiem.
W progu stała kobieta, którą Kacper widział wcześniej w klubie – ognistoruda, z krągłymi kształtami i zielonymi oczami, które teraz błyszczały złośliwą zabawą.
– Well, well, well – powiedziała, a głos miał jak dźwięk brzęczących dzwoneczków. – Lilith, kochanie… dzielisz się swoją… zabawką?
Jej wzrok przeniósł się na Kacpra, a w oczach było coś głodnego, drapieżnego, co sprawiło, że instynktownie przytulił się bliżej do Lilith.
Lilith usiadła, nagie ciało nagle wyprostowane i gotowe do walki.
– Zofia – powiedziała, a głos był zimny jak lód. – Nie przeszkadzaj nam.
Zofia uśmiechnęła się, odsłaniając ostre, nieludzkie zęby.
– Ależ ja tylko chcę się przywitać z nowym… smakiem. A ty wyglądasz na taką samolubną, trzymającą go tylko dla siebie.
Jej wzrok znów przemierzył nagie ciało Kacpra, a on poczuł, jak pod tym spojrzeniem skóra cierpnie. Było w nim pożądanie – to wiedział – ale także coś innego, coś niebezpieczniejszego.
Lilith wstała, sięgając po szlafrok i owijając się nim z godnością królowej.
– Wynoś się, Zofia – warknęła. – On nie jest dla ciebie.
Zofia zachichotała, a dźwięk był jak szelest jedwabiu o ostrą brzytwę.
– Myślisz, że możesz go zatrzymać tylko dla siebie? Taka słodka, żywa energia… aż prosi się, by ją skosztować.
Jej oczy spotkały się z oczami Kacpra, i nagle poczuł dziwne ciągnięcie – fizyczne pragnienie, by do niej podejść, by oddać się jej tak, jak oddał się Lilith.
Ale zanim zdążył się poruszyć, Lilith stanęła między nimi, ciało nagle wydawało się większe, bardziej groźne.
– Ostrzegam cię tylko raz, siostro – powiedziała, a w głosie zabrzmiała nuta czegoś starożytnego, nieludzkiego. – Dotknij go, a pożałujesz.
Zofia uniosła ręce w geście poddania, ale uśmiech nie zniknął.
– Jak chcesz, Lilith. Ale pamiętaj… apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Rzuciła ostatnie, głodne spojrzenie na Kacpra, a potem wyszła, pozostawiając za sobą zapach spalonego cukru i siarki.
Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem, a Kacper nagle zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech. Serce waliło jak młot, a ciało wciąż drżało z mieszanki pozostałego po orgazmie uniesienia i adrenaliny.
Lilith odwróciła się do niego, twarz miała poważną.
– Musisz być ostrożny – powiedziała cicho. – Zofia… nie jest tak cierpliwa jak ja. Dla niej jesteś tylko posiłkiem.
Kacper spojrzał na nią, na poważne oczy, na ślady swoich paznokci na plecach, na usta wciąż lekko zabarwione jego krwią. I wiedział, że już jest za głęboko. Że bez względu na niebezpieczeństwo, nie będzie mógł odejść.
– Nie obchodzi mnie to – powiedział, a głos brzmiał pewniej, niż się czuł. – Chcę być tutaj. Z tobą.
Lilith spojrzała na niego przez chwilę, a potem delikatny uśmiech pojawił się na ustach. Podeszła do łóżka i usiadła na brzegu, sięgając, by dotknąć jego twarzy.
– Jesteś odważniejszy, niż myślałam – szepnęła. – Ale odwaga może cię zabić w tym świecie.
Palce sunęły po policzku, a potem po szyi, zatrzymując się na śladach po kłach.
– Albo może sprawić, że poczujesz się bardziej żywy niż kiedykolwiek.
Pochyliła się i pocałowała go, a w pocałunku była obietnica – niebezpieczeństwa, rozkoszy, i czegoś więcej, czego jeszcze nie rozumiał.
Gdy się odsunęła, oczy były poważne.
– Teraz musisz iść. Noc prawie minęła, a słońce… nie jest przyjacielem mojego rodzaju.
Kacper skinął głową, choć każde włókno istnienia sprzeciwiało się wyjściu. Wstał i zaczął się ubierać, ruchy miał powolne, niechętne.
Gdy był gotowy do wyjścia, Lilith podeszła do niego i wsunęła mu coś do kieszeni – kolejną jedwabną chusteczkę, tym razem w kolorze głębokiej czerwieni.
– Na następny raz – szepnęła. – Będę czekała.
Kacper wyszedł z apartamentu, ciało wciąż czuło jej dotyk, usta wciąż smakowały jej smak, a w uszach dźwięczały słowa ostrzeżenia. Schodząc po ciemnych schodach, wiedział, że życie już nigdy nie będzie takie samo. I pomimo strachu, pomimo niebezpieczeństwa, poczuł falę ekscytacji na myśl o tym, co przyniesie następna noc.
A gdzieś w cieniu Zofia obserwowała go wychodzącego, jej zielone oczy błyszczały głodną ciekawością. Gra dopiero się zaczynała.
Dodaj komentarz