Ciało Boże

Ciało Boże– Aniu, może jeszcze serniczka?  
     – Jak tak będziesz ją zachęcać, to nigdy nie doczekamy się wnuków.  
     – Oj, dajcie spokój dziewczynie, zdrowo wygląda.  
     – Kochana, ale po trzydziestce to nie wystarczy, żeby znaleźć męża.  

Chcę. Stąd. Wyjść.  

     – A dajcie spokój, kto to widział z tą Ukrainą...  
     – Od Boga się odwracają, do kościoła nie chodzą, to i Pan Bóg odwrócą się od nich. Nasza Anka też mszy unika jak diabeł wody święconej.  

Wdech. Wydech. To tylko święta, jak co roku. Po co łudziłaś się, że może być inaczej.  

     – No, Aniu, to kiedy?  
     – Co, kiedy? – niechętnie wracam świadomością do dyskusji przy stole.  
     – Kiedy przyprowadzisz nam jakiegoś kawalera?  

Deszcz. Znowu. Zapowiadali słońce na Wielkanoc, ale tutaj to zawsze pogoda pod psem.  

     – To ja cię podwiozę do miasta chociaż.
     – Andrzej, no co ty! Piłeś, kontrola ci zaraz mandat wlepi – oburza się matka.  
     – Poczekam na autobus, tato.
Całuję ojca w policzek. Obładowana jedzeniem na najbliższy tydzień żegnam się z resztą rodziny i wreszcie uwalniam od ich oceniającego wzroku. Najgorsze jest to, że czuję w nich… litość. Jakbym nie mogła być szczęśliwa jako samotna, spełniona zawodowo kobieta. To znaczy, nie jestem, ale z innych powodów niż po prostu brak kandydata do dzielenia kredytu hipotecznego. Docieram na przystanek, z którego najbliższy, jedyny tego dnia autobus do miasta, odjeżdża za dwadzieścia pięć minut. Tutaj, na Wschodzie, wykluczenie komunikacyjne to smutna rzeczywistość. Gdy jeszcze uczyłam się w Białymstoku, klęłam na te ograniczenia, ale dziś już mi nie przeszkadzają. Może to i lepiej, że ta zapadła dziura jest odcięta od świata. Wpatrzona w telefon nie zauważam, że na przystanku pojawił się jeszcze ktoś.  
     – Przepraszam, która godzina? – ciszę przerywa męski głos.  
     – Za osiemnaście...  
Podnoszę głowę i głos więźnie mi w gardle. Na chwilę zapominam, jak się oddycha.  
     – Anka...  

Kurwa. Nadal boli. Moje imię w jego ustach brzmi dokładnie tak samo jak kiedyś.  

Mężczyzna zajmuje miejsce na drugim końcu ławki, jak najdalej ode mnie. Przez chwilę słuchamy tylko szumu deszczu. Okolice wydaje się martwa, wszyscy zamknięci w ciepłych domach ze swoimi rodzinami. Tylko my, wyrzutkowie z wyboru, marzniemy w samotności.  
     – Dawno cię nie widziałem. To... co u ciebie?  
     – Naprawdę, nie musimy rozmawiać.  

Osiemnaście minut.  

     – Ale powinniśmy. Ja muszę... chcę cię przeprosić.  
     – Nie przyjmę tych przeprosin.  
Rzucam okiem i na jego twarzy widzę mieszankę smutku i zaskoczenia.  
     – Janek – dziwnie jest znowu wypowiedzieć jego imię. – Dla ciebie wybaczanie jest proste, ale w rzeczywistości jest inaczej.  
     – Znam rzeczywistość. Lata zajęło mi, żeby spojrzeć w lustro bez wyrzutów sumienia.  

Deszcz. Cholerna ulewa.  

***
     – Jezu, jak leje! – muszę niemal krzyczeć, żeby usłyszał.  
Koszulka lepi mu się do ciała podkreślając ładnie zarysowane mięśnie. Nie jest typem sportowca, ale wystarczy, żeby w jego objęciach poczuć się bezpiecznie. Zabawne, że akurat to określenie przychodzi mi do głowy, gdy na niego patrzę.  
     – Nie wzywaj na daremno! – upomina mnie ze śmiechem.  
     – Kurwa, jak leje! – poprawiam się. – Nienawidzę listopada!  
Janek wskazuje palcem na budynek w oddali. Ruszamy biegiem, próbujemy ominąć co większe kałuże, ale i tak czuję, że chlupie mi w butach. Kiedy docieramy na miejsce i zamykamy za sobą drzwi, pod naszymi stopami robi się małe jezioro.  
     – Zdejmuj te ciuchy, bo się przeziębisz.  
     – No co ty! Tutaj?! – oburzam się wskazując na malowidło Matki Boskiej.  
     – Nikt tu dziś nie przyjdzie.  
Kaplica jest niewielka. Kilka drewnianych ławek i skromny krzyż. Przed małym ołtarzem leży dywanik, widocznie, żeby ksiądz nie musiał klęczeć na zimnie. Nieco skrępowana, ale uspokojona zapewnieniem Janka, zdejmuję kompletnie przemoczoną bluzkę i spodnie. Wyżymam je z wody i wieszam na oparciu. Stoję w samej bieliźnie i zaczynam dygotać z zimna.  
     – Ta dam! – słyszę głos Janka. Triumfalnie stawia przed nami farelkę, a na dywan rzuca kilka kocy. – Pani zamawiała zestaw na roraty?  
Korzystając z okazji, że Janek też postanowił wysuszyć ubrania, zrzucam bieliznę i szczelnie owijam się kocem. W takim kokonie siadam koło farelki. Nie mija długa chwila, kiedy Janek dołącza, próbując zmieścić się na niewielkim dywaniku.  

***
Trzynaście minut.  

Nie traci się takich okazji na milczenie. Czekałam wystarczająco długo.  
     – Żałowałeś? – odzywam się wreszcie.  
     – A co dokładnie pytasz?  
Chcę powiedzieć tak wiele, a jednocześnie boję się każdej odpowiedzi. W końcu udaje mi się wykrztusić jedynie:
     – Nas.  
Milczy. Milczy, choć powinien odpowiedzieć od razu. Spoglądam na niego i widzę, że ukrył twarz w dłoniach.  
     – Nie. Cholera, tego jednego nie potrafię żałować.  

***
Oboje wiedzieliśmy, że to się prędzej czy później wydarzy. Takiej chemii nie da się zdławić, nie można udawać, że to czysto platoniczne uczucie. Próby zduszenia tego ognia skończyły się kompletnym fiaskiem i tylko bardziej pragnęliśmy siebie nawzajem. Chyba szukaliśmy okazji. Usprawiedliwienia.  

Właśnie dlatego żadne z nas nie zatrzymuje się wtedy w kaplicy. Mieszając sacrum z profanum dotykamy grzechu i przeżywamy najlepsze chwile młodości. Kiedy Janek wsuwa dłoń między fałdy koca i odnajduje moją pierś, mam wrażenie, że pasuje tam idealnie, że to właśnie miejsce dla jego szczupłych, długich palców. Mówił kiedyś, że są krzywe i kościste, ale ja rozpływam się pod ich dotykiem. Muska ustami moje ucho, szyję, ramię. Sprawdza, czy może posunąć się dalej, a ja potwierdzam cichym pomrukiem. Zanim całuje mnie w usta, widzę wyraźnie jego jasne, niebieskie oczy. Mimo że nadal jest chłodno, pozbywam się koca, który od pewnego momentu tylko nam przeszkadzał. Czuję twardego penisa Janka, gotowego, żeby we mnie wejść.  
     – Jeszcze nie – mówię.  
Rumieni się ledwo zauważalnie w słabym świetle.  
     – Musisz jeszcze mnie podotykać – wyjaśniam i chwytam jego nadgarstek. – Poznać lepiej.  
Prowadzę dłoń chłopaka po moim ciele. Po wystających obojczykach, sterczących sutkach, bliźnie na brzuchu po wycięciu wyrostka. Uczy się szybko, nie muszę już pokazywać mu, żeby całował moje uda, zbliżał się i oddalał.  
     – Chcesz, żebym cię tam… językiem…
Potwierdzam i chwilę później czuję jego oddech na swojej cipce. Lekko niezdarnie, ale próbuje i uważnie słuchając moich jęków, zapamiętuje, co przynosi mi największą przyjemność – kiedy wkłada do środka język, ale nie za głęboko, gdy delikatnie zasysa łechtaczkę, jednocześnie gładząc mnie po pośladkach.  
     – Już… możesz… – mówienie przychodzi mi z trudem.  
     – Na pewno? Bo jeśli chcesz…
Wkłada we mnie dwa palce, na co biorę głęboki oddech i głośniej niż powinnam, nakazuję:
     – Janek, na Boga, wejdź we mnie!  
Trafia za trzecim razem i powoli wsuwa się do środka. Spodziewam się, że nadal będzie taki ostrożny, ale gdy jest już cały, przyspiesza. Rytmicznie porusza biodrami i zanim zdążę go ostrzec, echem niesie się jego jęk, a ja czuję pulsowanie w cipce.  
     – Przepraszam – mówi cicho. – Chciałem dłużej, ale…
     – Janek, to twój pierwszy raz. – Gładzę chłopaka po policzku. – Było naprawdę dobrze.
     – Doszłaś?  
     – Nie. Ale to nie znaczy, że mi się nie podobało.  
Odgarniam jasne włosy z czoła i całuję go czule.  
     – Poza tym, możemy spróbować jeszcze raz.

***
Osiem minut.  

     – Byłaś jedyna. Pierwsza i jedyna – mówi Janek patrząc tępo w przestrzeń.  
     – Cóż za wyróżnienie.  
     – Nie drwij. Kochałem cię.  
Prycham i kręcę głową z niedowierzaniem.
     – Ja ciebie też. I jakie to miało znaczenie?  


***
Próbowaliśmy jeszcze wiele razy, a ja polubiłam deszcz. Każda burza stała jest naszym czasem, niemalże boskim znakiem, że możemy celebrować naszą miłość. Bo już nie wstydzę się przyznać, że Janka kocham.  

Uczymy się siebie nawzajem. On mnie o miłości, o tym, że nie zawsze jest łatwa, że wymaga poświęceń. Ja pokazuje mu kolejne zakamarki mojego ciała. Pozwalam odwiedzać nieznane rejony, odkrywać stare na nowo. Lubię patrzeć na niego, gdy jest w środku. Opiera się o ławkę, ja siadam na jego męskości i uważnie obserwuję jak zmienia się jego twarz. Lubię czasem przejąć kontrolę. Związać paskiem jego dłonie i decydować kiedy i w jakim tempie dojdzie. Wtedy mam wrażenie, że jest mój. Całkowicie mój. Że nic i nikt już go nie zabierze.

***
Pięć minut.  

     – Po co obiecywałeś, że ze mną zostaniesz?  
     – Myślałem, że tego właśnie chcę – odpowiada. – To przeze mnie wyjechałaś?
     –  Nie przez ciebie, tylko dla siebie.  

***
Na Boże Ciało słońce świeci mocno. Ubrane w białe sukienki dziewczynki sypią kwiatki, w powietrzu unosi się zapach gorącego asfaltu i bzu. Słabo mi od tego kwiatowego smrodu. Chociaż mnie mdli, idę dzielnie z wysoko uniesioną głową. Pieprzona idiotka musi udowodnić, że wcale nie boli jej ta strata. Janek nie jest już mój i nie wiem, czy kiedykolwiek prawdziwie był. Obserwuję go z daleka, na równi z innymi. W tłumie pewnie nawet nie dostrzega mojej twarzy, ale ja, żeby pokazać samej sobie, że mogę, stoję wyprostowana w obliczu tej klęski. Kiedy on struty i bez życia idzie na przedzie, ja, grając rolę życia, uparcie trwam w udawanym spokoju.  

Bo miłość ma jedną, ogromną wadę. W końcu zawsze mija.  

***
Trzy minuty.  

     – Ania... Czy ty wtedy... Wiesz...
     – Tak. Usunęłam, jak prosiłeś.  

Kiwa lekko głową. Deszcz dudni o wiatę przystanku. Ulewa.

Widząc zbliżający się autobus, wstaję, zapomniawszy, że na kolanach trzymałam siatkę z wałówką. Duży słoik jarzynowej roztrzaskuje się o chodnik i miesza z popisowymi gołąbkami mamy.  
     – Są rzeczy, których nie da się już naprawić – mówię chyba bardziej do siebie niż do niego.

Kupuję bilet i zajmuję miejsce w pierwszym rzędzie. Widzę, jak Janek pochodzi do busa, ale zatrzymuje się przed wejściem i rzuca spojrzenie na puste siedzenie obok mnie.  
     – Szczęść Boże, proszę księdza! – odzywa się kierowca. – Nie wsiada ksiądz?  
Janek patrzy mi w oczy. Jest smutny. Zgaszony. Dokładnie taki jak w tamto Boże Ciało. Kręci przecząco głową.  
     – Ja w inną stronę.

Sinner

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i dramaty, użyła 1761 słów i 10519 znaków, zaktualizowała 22 kwi 2022.

2 komentarze

 
  • agnes1709

    Pięknie! :bravo: p.s. Kocham swoją zapadłą dziurę :D;)

    23 kwi 2022

  • Gazda

    Samo życie. Ale pięknie napisane :bravo:

    22 kwi 2022

  • Sinner

    @Gazda Dzięki :P

    22 kwi 2022