Dziennik epidemii zombie cz.2

Dziennik epidemii zombie cz.2Może będzie lepsze niż ostatnie, nie jestem pewien. Zakończenie tylko trochę mi nie wyszło.

Dzień 2
Obudziłem się czując jakiś ciężar na barku, okazało się że zasnąłem razem z Olką na warcie. Miałem wrażenie, że to wszystko co się wczoraj wydarzyło, to tylko jakiś zły sen z którego zaraz się wybudzę. Delikatnie wstając żeby nie obudzić Olki, z nadzieją podszedłem do okna, niestety była to szara rzeczywistość, w której świat ogarnęła totalna panika, chaos i zniszczenie. Pomiędzy żółtymi zeschniętymi już liśćmi, walały się resztki ludzkich zwłok. Jedynym pocieszeniem było to, że zombie się gdzieś wyniosły co dało nam szanse na zrobienie "napadu” na pobliski spożywczak. Nieco ponad godzinę później-czyli o 9 rano- obudziłem resztę ekipy mówiąc, że już wystarczająca długo spali. Oczywiście spotkałem się z pomrukami niezadowolenia, ale nie ociągali się zbytnio ze wstawaniem. Kiedy już każdy był na nogach poszliśmy do szkolnej stołówki po śniadanie. Schodząc po schodach zaczepił mnie Wojtek, który chciał porozmawiać o planie, który miałem.
W- Co teraz zamierzasz zrobić?
J- Najpierw dobrze by było zorganizować jakieś większe zapasy, zdobyć broń i jakieś zapasowe rzeczy do przebrania…
W- Wszystko pięknie ładnie, ale chyba umknął ci jeden szczegół. Mimo wszystko przydałoby się gdzieś umyć. Mimo wszystko nie chce cuchnąć w obecności dziewczyn.
J- I tu właśnie jest problem, pomyślę nad tym później, a teraz chodźmy coś zjeść. Umieram z głodu
Tak jak teraz patrzę to zostanie w szkole nie było takim głupim pomysłem-pomyślałem-przynajmniej mamy co jeść. Kiedy razem z Wojtkiem weszliśmy do stołówki dziewczyny już się krzątały po kuchni szykując coś do jedzenia. Razem z kolegą niewiele się spodziewaliśmy, a jednak mimo, że znam je trzy lata wciąż potrafią mnie zaskoczyć. Obydwie genialnie gotowały jajecznice. W czasie posiłku trochę pogadaliśmy i pośmialiśmy się mimo grożącemu nam niebezpieczeństwu. Miałem wrażenie jakby Olka co jakiś czas się na mnie spoglądała, co mnie wpędzało w lekkie zakłopotanie, ale wracając do tematu. Po skończonym śniadaniu weszliśmy na pierwsze piętro (stołówka była na parterze), otworzyliśmy okno i zeszliśmy na dół po drzewie, poprzednio rozglądając się w poszukiwaniu zombie. Nie uwierzycie ile razy mnie to korciło, gdy jeszcze nie było epidemii. Jak już upewniliśmy się, że żaden zombie nagle nie wyskoczy zza rogu, poszliśmy do sklepu znajdującego się nieopodal szkoły, jako ze wszyscy mieliśmy plecaki, każdy spakował trochę jedzenia i picia, a następnie na prośbę Olki skręciliśmy do znajdującego się nieopodal bloku w którym mieszkała. Trochę się opierałem przed tym pomysłem tłumacząc się ukrytym zombie, ale ona nie odpuszczała. W końcu uległem i poszliśmy do jej domu, który znajdował się na czwartym piętrze. Drzwi były otwarte, toteż nie było problemu z dostaniem się do środka. Nie wiem dokładnie co się spodziewała tam zobaczyć, ale dom był pusty, choć było widać, że był opuszczany w wielkim pośpiechu. Dla niej było to pocieszające i zasmucające- pocieszające, gdyż miałą nadzieje na odnalezienie rodziny, zasmucające bo jej nie szukali. W czasie, gdy Olka i Ja weszliśmy do mieszkania, Wojtek i Klaudia zaglądali do reszty mieszkań w poszukiwaniu leków. Kiedy tak stała w opuszczonym mieszkaniu zrobiło mi się jej żal i to bardzo. Spytałem się jej czy coś chce zabrać, odpowiedział mi tylko zdławiony szloch. Niewiele myśląc podszedłem do niej i pozwoliłem wypłakać się w moich ramionach. Po kilku minutach uspokoiła się na tyle, żeby iść dalej. Szybko przeszukaliśmy mieszkanie w poszukiwaniu jakiś przydatnych rzeczy. Niestety poza latarką, kilkoma nożami, świeczkami i pudełkiem zapałek niewiele znaleźliśmy. Wróciliśmy więc do naszego bezpiecznego przyczółku, aby wypakować wszystkie rzeczy, które znaleźliśmy. Wojtek i Klaudia znaleźli praktycznie takie same rzeczy jak my, choć mieli też trochę ciuchów na zmianę. Wypakowując naszą zdobycz, zauważyłem ukradkowe spojrzenia pomiędzy Wojtkiem a Klaudią. Uśmiechnąłem się w myślach wiedząc o to oznacza. Zawsze uważałem, ze do siebie pasują, mimo zaprzeczeniom obydwu. Po skończonym wypakowywaniu postanowiliśmy pójść trochę głębiej w miasto w poszukiwaniu jakichś lepszych broni. Znowu schodząc po drzewie znaleźliśmy się na dole. Uzbrojeni w noże znalezione w mieszkaniach zaczęliśmy iść w kierunku centrum. Po 5 minutach marszu dowiedzieliśmy się dlaczego wszystkie zombie uciekły spod szkoły. Mianowicie zwabiły ich tu wystrzały z broni. To był okropny widok, porozdzierane zwłoki, wyprute flaki, resztki ciał zombie walających się po wszystkich miejscach. Niestety nawet wojsko nie dało sobie rady z taką masą zombie, choć trzeba przyznać wyraźnie uszczupliły ich liczebność, dzięki czemu mogliśmy się w miarę swobodnie poruszać po mieście. Na początek odwiedziliśmy sklep elektroniczny, z którego wzięliśmy masę potrzebnych nam rzeczy m. in. Baterie, latarki, łoki toki, i kilka potrzebnych gzorów. Następny na liście był… sklep z meblami, tak wiem trochę dziwny wybór, oni też tak uważali, ale wyjaśniłem im, ze tam prawdopodobnie znajdziemy poduszki kołdry i materace. Toteż zgodnie z planem poszliśmy na miejsce ciągle mając się na baczności. Wchodząc do sklepu zobaczyłem jakiś ruch, chwilę później zostałem zaatakowany przez młodego chłopaka nożem. Szczęśliwie refleks mam dosyć dobry i skończyło się na niewielkim zacięciu na ręce. Niewiele myśląc razem z Wojtkiem rzuciliśmy się do ataku na niego. Walka trwała krótko, gdyż Wojtek był dobrze obeznany z wszelką bronią białą, jednak nie zabił go. W sumie nic dziwnego, żeby zabić drugiego człowieka trzeba więcej niż samoobrona, choć gdyby zaatakowałby Klaudie wątpię żeby uszedł z życiem. Wracając do tematu, po obezwładnieniu go związaliśmy go i zakneblowaliśmy, mając zamiar później go wypuścić. Widząc, że powoli zbliża się popołudnie podzieliliśmy się na dwie grupy. Wojtek z Klaudią mieli pójść do budowlanego po zapas liny i inne przydatne rzeczy. Natomiast ja z Olką poznosiliśmy wszystkie rzeczy znalezione do tej pory. Mieliśmy się spotkać za godzinę w tym samym miejscu. Zajęło nam to trochę mniej niż godzina, w czasie której nie spotkało nas nic specjalnego. O 15:00 zebraliśmy się w umówionym miejscu. Miałem w planach pójść do jeszcze jednego miejsca, a dokładniej do jednostki wojskowej, która znajdowała się pół kilometra dalej. Jednak zdecydowaliśmy, ze pójdziemy tam jutro, gdyż dzisiaj musimy trochę ogarnąć to wszystko w naszym schronieniu. Bez zwłoki ruszyliśmy na miejsce. W połowie drogi przypomniałem sobie o zostawionym w sklepie facecie. Tłumacząc im, że czegoś zapomniałem wziąć wróciłem do tamtego sklepu. Zastałem go w takiej samej pozycji, jakiej go zostawiliśmy. Obudziłem go kopniakiem, co spotkało się z jękiem bólu. Następnie zdjąłem mu knebel informując go, że jeśli wyda z siebie jakiś dźwięk poderżnę mu gardło.
J- Dlaczego nas zaatakowałeś?
ON- Nie wiedziałem czy to aby nie jakiś z zainfekowanych się nie przypałętał.  
J- ….
ON- Nie chciałem was skrzywdzić, ale sam rozumiesz, mam rodzinę którą muszę chronić. Proszę pozwól mi odejść.
J- Skąd mam mieć pewność, ze nie zaatakujesz mnie od tyłu?
On- Nie możesz, ale możemy zrobić tak: Dasz mi noż do ręki i odejdziesz, a ja w tym zcasie przetnę więzy. Co ty na to?
J- Dobrze, daruję ci życie, ale nie dam ci noża do ręki, sam będziesz musiał do nie dopełznąć- mówiąc to położyłem nóż kilka metrów od niego- Powiedz mi tyko jak masz na imię?
ON- Marek, na imię mi Marek.
J- Ok, Marku, lepiej żebyśmy się spotkali w bardziej sprzyjających okolicznościach
Po czym wyszedłem i pośpieszyłem do szkoły. Uprzednio chowając się za rogiem i sprawdzając, czy aby na pewno udało mu się przeciąć więzy- po jakiś 2 min wyszedł stamtąd i ruszył w stronę przeciwną do mojej. Z poczuciem zrobienia dobrego uczynku podjąłem dalszą wędrówkę. Kiedy byłem na miejscu oni już na mnie czekali w tej Sali, z której wychodziliśmy na zewnątrz. Jak tylko stopy dotknęły do ziemi Olka rzuciła mi się w ramiona, prawie zwalając mnie z nóg. Po tak serdecznym przywitaniu z jej strony poszliśmy zjeść obiad, złożony głownie z tego co dzisiaj znaleźliśmy. Reszta dnia upłynęła nam dosyć szybko. Przygotowaliśmy sobie miejsce do spania, oraz na rozplanowaniu wart nocnych. Pierwszą wartę miałem objąć Ja, później miała mnie zastąpić Klaudia, następnie Wojtek i na końcu Olka.  
                          ***
Jak na razie nic się nie dzieje, noc jest taka cicha i spokojna można by pomyśleć, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale coś się miało stać- czuję to. Powieki stają się takie ciężkie, fajnie by było zamknąć je chociaż na chwile i zasnąć, ale nie mogę ich zawieść, nie mógłbym znieść myśli, że z mojej winy jakiś zabójca mógłby ich wszystkich pozabijać, nie mogę ich zwieś….

***- Zmiana miejsca, bądź czasu

Shruikan

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1689 słów i 9402 znaków.

6 komentarzy

 
  • Shruikan

    Właściwie to TWD zacząłem oglądać dopiero w styczniu z tego co pamiętam (tak mnie wtedy jakoś naszło) A pomysł sam mi do głowy przyszedł :)

    9 sie 2014

  • oskarcm

    1.opowiadanie fajne
    2.to z tym nożem oddalonym od marak kilka metrów pewnie podpatrzyłeś od serialu ,,The Walking Dead'' tam rick i shane zawieżli jakiegoś chłopaka do opuszczonego miejsca.Zostawili go tam zawiązanego i położyli nóz oddalony od niego kilka metrów  :blackeye:

    8 sie 2014

  • Shruikan

    Bohaterów opiszę w następnej części, w sumie od początku myślałem żeby ich opisać. A co do szkoły to, mogę jedynie narysować plan.

    11 lis 2013

  • Shruikan

    Postaram się dzisiaj wstawić 3 część opowiadania, choć nie obiecuję. Ogólnie opowiadania będę tak wstawiał pod wieczór bardziej.

    10 lis 2013

  • Shadows start to whisper

    Bardzo dobre opowiadanie, mało błędów, a sądzę że z czasem się wyrobisz i będzie ci szło coraz lepiej ;)
    Powodzenia!

    10 lis 2013

  • Dawidek74

    Czekam na następną część

    10 lis 2013