Z pamiętnika dwudziestoletniej pseudofilolożki [part 7]

Dzisiaj będzie wpis o tym, jak prawie umarłam.

Nie no, żartuję, nie będzie o tym, choć naprawdę niewiele dziś brakowało. Śniadanie zjadłam o 6:30 i spaliłam je całe rano na samoobronie. Resztę dnia byłam na uczelni i nie miałam czasu zjeść nic oprócz małego banana, tak więc odrobinę głodowałam. Do tego doszedł lekki stres związany z prezentacją i bum - zaczęła mnie boleć głowa. Typowe.  

Na drogę do domu miałam sobie wziąć wafle ryżowe, ale zapomniałam. Nie mogłam się nawet zatrzymać po drodze, żeby coś kupić, bo na koncie mam całą złotówkę i dziewiętnaście groszy, bo w końcu student jest biedny. Tak więc w połowie drogi wszelkie poziomy cukru/jedzenia/energii niepokojąco mi spadły, do tego głowa napierdzielała mnie tak, jakby ktoś walił w nią młotem.

Może też przyczynił się do tego fakt, że wieczorem, kładąc się spać, rąbnęłam się nią o ścianę. A później, około 23, sąsiad za ścianą postanowił zrobić imprezę.

Tak więc ledwo dojechałam do domu, a gdy już mi się to udało, zjadłam najzwyklejszą jajecznicę z pomidorem (i było to w tamtym momencie jedzenie życia) i położyłam się do łóżka, żeby ta głowa w końcu ustąpiła. I wtedy przypomniało mi się parę sytuacji, które mogę tu opisać.



Jestem na drugim roku studiów i już zdążyłam raz zmienić mieszkanie. Na pierwszym roku mieszkałam z koleżanką z gimnazjum, ale się nam nie ułożyło, jednak prawdziwym ewenementem był właściciel mieszkania.

Co miesiąc przychodził po pieniądze, bo nie chciał przelewów na konto, tak więc trzeba było dreptać do bankomatu i wyciągać 850 zł, by potem je uroczyście wręczać na pięciominutowej wizycie. Nie cierpiałam ich i nie lubiłam jego. Na początku wydawał się być spoko - ale po paru akcjach zmieniłam zdanie.

Akcja 1:
  
Już na samym początku okazało się, że było coś nie tak z wentylatorem w łazience. Niby miało to być naprawione, niby on miał to zrobić, ale nie, jednak ktoś miał przyjść... dziwnym trafem jakoś nikt się nie podejmował naprawy. Pewnego razu pan M. przy odbieraniu pieniędzy rzuca do mnie:

- Masz chłopaka?

Ja, lekko zaniepokojna: - Yyyyy... nie.

- A koleżanka ma chłopaka?

Ja, jeszcze bardziej zaniepokojna: - Yyyy, tak.

- Tak pytam, bo może któryś z nich mógłby wam naprawić ten wentylator - mówi. No dobra... całkiem sensowne... ale czy nie mógł powiedzieć tego na samym początku?? Przez chwilę czułam się molestowana.


Akcja 2:

Chyba nie zapamiętał, która z nas ma chłopaka, a która nie, bo potem znowu się o to pytał, bodajże, czy któryś z nich przyjeżdża do nas. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie, bo wtedy chyba była sesja i nikomu w głowie nie były amory, tylko nauka, żeby potem nie męczyć się z poprawkami. Na co pan M. rzuca donośnym głosem, pełnym zdumienia:

- Nie? Nie przyjeżdżają? To po co wam są te oddzielne pokoje?


Akcja 3:  

Było coś nie tak z oknami w moim pokoju, nieszczelne czy coś. Zauważył to mój tata przy przeprowadzce i zgłosił panu M., żeby coś z tym zrobić. Zgoda, wezwie fachowca. Przez okrągłe pół roku co miesiąc pytał mnie:

"I co, przyszedł ktoś do tych okien?"
"No i jak, był ktoś?"
"Jak tam te okna? Naprawione?"

No pewnie, same się naprawiły. Albo ja je naprawiłam, taka ze mnie złota rączka, choć potrafię najwyżej sama wkręcić żarówkę. Albo chłopak przyjechał i naprawił zarówno okna, jak i ten przeklęty wentylator.

Szanowny panie M., jakbyś FAKTYCZNIE wezwał jakiegoś fachowca, no to chyba by PRZYSZEDŁ i NAPRAWIŁ. Ale bez telefonu to nie przyjdzie żadna magiczna wróżka, choć wiem, że to może być szokująca wiadomość.


Akcja 4, najdziwniejsza:

Cud się zdarzył, był u mnie chłopak na weekend. Pan M. miał przyjść po pieniądze w sobotę, ale oczywiście po co, jak można niepokoić ludzi o 9 rano w niedzielę. No dobra, ogarnęłam się, pieniądze naszykowane, czekam. W końcu przychodzi. Wychodzę do niego na korytarz, chłopak czeka w pokoju. Kurtuazyjna rozmowa przez chwilę, no bo tak głupio wyciągnąć hajs i powiedzieć:

- Reszty nie trzeba.
- No elo.

Akurat miałam wtedy piękne paznokcie, moją pierwszą w życiu hybrydę. Trzymałam pieniądze w prawej ręce i aż mnie świerzbiło, żeby jak najszybciej je oddać. W końcu pan M. subtelnym gestem wyciągnął rękę. Wyciągnęłam ją i ja. Już, już, daję mu te pieniądze, żeby sobie poszedł...

Gdy on nagle łapie mnie za lewą rękę. Ja zbaraniałam. Obrócił ją wierzchem do góry i zaczął lekko głaskać, a w mojej głowie rozdzwonił się alarm pod nazwą "what the fuck?".

- To hybryda, tak? - spytał niewinnie. Ja dalej byłam w szoku. Słyszałam, jak w pokoju chłopak dusi się ze śmiechu. Naprawdę chciałam już odzyskać rękę. - No, ja wiem, ja się znam, pamiętam, były jakieś takie żele hybrydowe, to się utrwalało tak fajnie... Mhmm...


Naprawdę bardzo się cieszę, że stamtąd uciekłam.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii obyczajowe i komediowe, użyła 954 słów i 5077 znaków.

3 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • ja1709niezalogowana

    Sikam po nogach!!!  " To po co wam są te oddzielne pokoje?" - to zwieńczyło dzieła:lmao::lol2::smiech2: Impotencja umysłowa, są na to jakieś leki? Brawo!!!

    23 mar 2018

  • POKUSER

    Skoro na początku nie miałaś chłopaka, to mam tylko cichą nadzieję, że nie zapoznałaś go tylko dlatego, żeby wentylator naprawił  :help:  :D

    23 mar 2018

  • candy

    @POKUSER nie przydał mi się na nic, ani wentylatora nie naprawił ani okna  :rotfl:

    23 mar 2018

  • POKUSER

    @candy była zmiana na nowszy model? ;)

    24 mar 2018

  • candy

    @POKUSER a gdzie tam. Dalej trwa, od ponad roku już :)

    24 mar 2018

  • POKUSER

    @candy tak się mi skojarzyło: Pewnego dnia przychodzi mąż z pracy, a kran w domu cieknie. Żona pyta:
    - Może byś naprawił kran?
    Mąż mówi:
    - A co ja, hydraulik?
    Na drugi dzień ogródek jest nie skopany. Żona znowu się pyta:
    - Może byś skopał ogródek?
    - A co ja, ogrodnik?
    Na trzeci dzień mąż przychodzi i krany nie ciekną i ogródek jest skopany. Mąż się pyta żony:
    - Kto wszystko zrobił?
    A żona:
    - Sąsiad powiedział, że zrobi to wszystko za ciebie, jeśli upiekę mu jakieś pyszne ciasto, albo się z nim prześpię.
    - No i co mu upiekłaś?
    A żona:
    - A co ja, cukiernik?

    25 mar 2018

  • candy

    @POKUSER hahah :D zawsze bawi  :rotfl:

    25 mar 2018

  • AnonimS

    Budziłaś w panu M. widocznie jakieś mieszane uczucia. Dobrze że Ci nie zaproponował czynszu w naturze, bo tacy też się zdążają  :P

    22 mar 2018

  • candy

    @AnonimS wtedy to chyba bym stamtąd wyszła szybciej niż weszłam xD

    22 mar 2018