Z pamiętnika dwudziestoletniej pseudofilolożki [part 4]

Sytuacja miała miejsce ze dwa miesiące temu. Przyjechałam w poniedziałek przed zajęciami, jednak byłam spóźniona, bo wyjechałam trochę za późno, a dodatkowo po drodze był korek i musiałam jechać okrężną drogą. Niestety, u mnie na osiedlu jest dość mało miejsc parkingowych, a tego dnia oczywiście nie było ich wcale. Nie ma w Łodzi sprawiedliwości dla WGR-ów.  

Wtedy dostrzegłam wolne pasemko kostki brukowej pod gimnazjum, które jest na tej samej ulicy. I, owszem, zaniepokoiło mnie lekko to, że to miejsce było wolne. I, owszem, nawet zauważyłam znak zakazu… ale wydało mi się po prostu przekleństwem, że to miejsce jest wolne, a nikt nigdy z niego nie skorzysta. Poza tym, naprawdę nie chciało mi się zawracać tym głowy, kiedy byłam już spóźniona na wykład, na którym nie miałam więcej nieobecności do wykorzystania. I stwierdziłam, że nic się nie stanie. Zadowolona, poszłam na uczelnię.

I naprawdę, nic się nie działo.

W czwartek miała przyjechać do mnie moja siostra cioteczna, bo miałam wolny piątek i chciała mnie odwiedzić. Wyszłam rano z bloku, zadowolona, idę na zajęcia, bo to już ostatni dzień dla mnie w tym tygodniu. Idę, idę, w głowie leci mi piosenka… nie pamiętam jaka, ale jakaś wesoła. Odruchowo patrzę na mój samochód, zaparkowany w tym błogosławiono-przeklętym miejscu. I widzę coś żółtego na kole. A dokładniej: blokadę.

Moja pierwsza myśl: kurwa mać.

Moja druga myśl, po podejściu do samochodu i zobaczeniu naklejki na szybie od strony kierowcy, mówiącej "Uwaga, blokada”: po jaką cholerę dawać te naklejeczki, skoro blokadę było widać z odległości dziesięciu metrów?

Akurat zaczęło padać, a to były jeszcze mroźne czasy, więc oprócz deszczu był też lód. Nie miałam czasu się wtedy zajmować tą blokadą, więc po prostu wzięłam kartkę zza wycieraczek i poszłam na zajęcia. No bo przecież, heh, samochód nigdzie mi nie odjedzie. Po drodze mijałam panów pijaczków, stojących pod sklepem. Chyba komentowali zaistniałą sytuację. Chcąc przejść obok nich z godnością i z nastawieniem "nope, nope, to wcale nie mój samochód”, wyprostowałam się, uniosłam głowę i z wielkim brakiem godności wypieprzyłam się na lodzie tuż obok nich.

Przez cały dzień się zastanawiałam, czy dostanę mandat i jakiej wielkości – no bo przecież student i tak jest biedny, a za coś trzeba żyć. Przyjechała moja siostra i  stwierdziłam, że przez parę godzin nie będę się tym przejmować. No, ale miałyśmy prędzej czy później odjechać, więc w czwartek wieczorem zasiadłyśmy na ławce obok mojego samochodu i zadzwoniłam pod wybrany numer. Wyjaśniłam sytuację, powiedziano mi, że zaraz kogoś wyślą.

No więc siedzimy tam. Czekamy. Temperatura: dokładne zero stopni. Było już ciemno. Minęło dziesięć minut. Dwadzieścia. Pół godziny.

Tu zaczęłyśmy sobie tańczyć na chodniku, żeby trochę się rozruszać. Panowie żule patrzyli na nas z ciężkim do określenia wyrazem twarzy. My za to patrzyłyśmy z nadzieją na każdy przejeżdżający samochód, zwłaszcza na te, które miały świecące emblematy. Ale nie – albo taxi, albo L-ki. Ludziom się zachciało prawko robić.

Czterdzieści minut. Godzina. Jezu Chryste!

- Ej, może wsiądźmy do samochodu i odpalmy silnik – proponuję siostrze.

Ona patrzy na mnie jak na wariatkę.

- A potem dostaniesz drugi mandat za zanieczyszczanie środowiska.

Ponownie: kurwa mać.

Wobec tego wsiadłyśmy i siedziałyśmy tam bez odpalania samochodu. Nadal było zimno, ale chociaż nie wiał wiatr. Powoli przestawałam jednak odczuwać kończyny.

Półtorej godziny.

Zadzwoniłam ponownie i mówię, że czekam już godzinę, a straży miejskiej dalej nie ma.

"Za dziesięć minut ktoś będzie”

Taaaaa.

I wtedy zdarzył się cud – dziesięć minut i nagle wtoczył się samochód straży miejskiej. Wtoczył się pod zakaz, bo droga jest jednokierunkowa. I podobno to ja jestem tu przestępcą.

W końcu zajechali, dojechali, z ulgą wychodzimy z samochodu na tę Syberię. Dłuższą chwilę zajęło mi odszukanie dokumentów, bo miałam wrażenie, że straciłam z zimna wszystkie połączenia nerwowe. Panowie wrócili sobie do samochodu, a my znowu stałyśmy i zamarzałyśmy.

- Pierwszy i ostatni raz do ciebie przyjeżdżam – słyszę od siostry.

A oni tam dalej siedzieli, nie wiem, co tyle robili. W końcu wychodzą, oddają mi dokumenty. Czekam na werdykt. I nagle słyszę:

- Nie dam pani mandatu.

ZAJEBIŚCIE!, krzyczę w myślach.  

- Zdaje się, że czekanie na nas było wystarczającą karą. – Patrzy na mnie i się szczerzy, chyba oczekując, że będę się śmiać z jego żartu. Tak, to bardzo zabawne, że czekając na nich, zamieniłam się w kostkę lodu. Ale za brak mandatu – WARTO BYŁO.

- Trzeba było uruchomić silnik – dodaje jeszcze pan.

- Nie chciałam zanieczyszczać środowiska – burczę. Zwłaszcza, że pewnie długo bym musiała trzymać ten silnik uruchomiony.

Na co on… machnął ręką.

- Nic by się nie stało. Właśnie wróciliśmy od pary, która czekała na nas dwie i pół godziny. I siedzieli w samochodzie.

Ahaś. Super. Człowiek chce być porządny i nie dopuścić do tego, by bez celu zatruwać świat spalinami, a oni mówią, że nie ma problemu.

Jeszcze długo tego wieczoru nie mogłam opanować tego stanu hipotermii, ale zaprawdę, zaprawdę powiadam: cieszyłam się jak cholera z tego braku mandatu. Grunt to zamarznąć, by go uniknąć.

#potwierdzoneinfo

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii obyczajowe i komediowe, użyła 1005 słów i 5596 znaków, zaktualizowała 14 mar 2018.

5 komentarzy

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • POKUSER

    Pieniądz zaoszczędzony to pieniądz zarobiony. Ciekawe za ile Ci się upiekło? Choć przy tej temperaturze to upiekło nie jest dobrym określeniem ;)

    19 mar 2018

  • candy

    @POKUSER hahaha :D dobrze powiedziane

    19 mar 2018

  • dreamer1897

    Super tekst. Poświęcenie dla sprawy niesamowite  :tadam:

    16 mar 2018

  • AnonimS

    Dobry ten cykl. Czytam z przyjemnością. :nerw:

    14 mar 2018

  • agnes1709

    Kości ogonowej nie pobiłaś?:glaszcze: Jak kiedyś pobiłam - BARDZO MIŁO wspominam to doświadczenie. Dobrze, że mi ogon nie wyrósł, bo napieprzało tak, że miałam wrażenie, że to właśnie się dzieje:lol2: A co do szachownic, to kolejna mafia, ich przepisy nie dotyczą:nerw: I nie dali mandatu?:eek: :OCiekawe, co ćpali?:woot::matko:

    14 mar 2018

  • candy

    @agnes1709 a jakoś mi się udało z tego wyjść bez pobicia xd nic nie ćpali tylko widzieli że już zamarzłam na tyle że im chyba nic nie zapłace XDD

    14 mar 2018

  • agnes1709

    @candy Unikaty jakieś... albo kosmici:D

    14 mar 2018

  • Black

    Za używanie soczystego słowa na ,,k" kocham twoje opowieści jeszcze bardziej :D

    14 mar 2018

  • candy

    @Black hahah xd to cała ja, niestety. Czasem mam ochotę być taką poważną damą, ale potem dzieje sie takie coś i, no nie mogę xD

    14 mar 2018

  • agnes1709

    @Black Szlachetna "kurwa" wyjaśni wszystko, czyś zły, smutny, czy szczęśliwy. Bez tej pani ani rusz:D

    14 mar 2018