Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

I zostaniesz ojcem mojego dziecka

Pej­zaż za oknem za­czął po­wo­li sza­rzeć, po ja­kimś cza­sie roz­mył się zu­peł­nie za spra­wą mżaw­ki. Tyl­ko gdzieś da­le­ko świe­ci­ły czer­wo­ne świa­tła wie­ży nadaw­czej na Ślę­ży. Do­dat­ko­wo włą­czo­ne w wa­go­nie mdłe, żół­te świa­tła roz­my­ły go zu­peł­nie. Ma­rek pa­trzył w okno au­to­ma­tycz­nie, to co miał przed oczy­ma do­sko­na­le kom­po­no­wa­ło się z jego na­stro­jem.

- Zwa­rio­wa­łem, osza­la­łem zu­peł­nie - miął w my­ślach sło­wa. Naj­bar­dziej pra­gnął, by po­ciąg nie do­je­chał do celu. Sta­nął gdzieś mię­dzy Strze­li­nem a Kłodz­kiem i już nie ru­szył. Albo nie wy­je­chał z tu­ne­lu koło Bar­da. Wszyst­ko jed­no. Je­śli nie po­my­ślał o ka­ta­stro­fie ko­le­jo­wej, to tyl­ko z sza­cun­ku dla ano­ni­mo­wych współ­pa­sa­że­rów. Oni tu nic nie za­wi­ni­li. Tym­cza­sem po­ciąg był po­spiesz­ny i trium­fal­nie, lek­ce­wa­żą­co mi­jał ko­lej­ne sta­cyj­ki. Ma­rek czuł się co­raz bar­dziej zde­ner­wo­wa­ny. Nie­ste­ty, o za­pa­le­niu pa­pie­ro­sa mógł tyl­ko po­ma­rzyć. wsa­dził w usta ka­wa­łek wstręt­nej, szczy­pią­cej gumy z ni­ko­ty­ną i spłu­kał pierw­szą szczy­pią­cą go­rycz colą. Za­sta­na­wiał się, czy nie zrej­te­ro­wać. Mógł to jesz­cze zro­bić w Zię­bi­cach. Z chwi­lą, gdy po­sta­wi nogę na dwor­cu w Kłodz­ku, nie bę­dzie od­wro­tu.

*******************

Za­czę­ło się nie­po­zor­nie - nie­win­ny ro­mans z chło­pa­kiem po­zna­nym na in­ter­ne­to­wym cza­cie. Po­lu­bi­li się, ale każ­dy lu­bił tego dru­gie­go ina­czej - Ma­rek za­ko­chał się w Zdziś­ku bez pa­mię­ci, ten zaś ce­nił przy­ja­cie­la, ale wią­zać z nim nie za­mie­rzał. Po dwóch go­rą­cych no­cach prze­sta­li zresz­tą ze sobą sy­piać. Zdzi­siek stwier­dził, że chciał tyl­ko spró­bo­wać mi­ło­ści z fa­ce­tem, prze­szło mu. Każ­dy po­szedł w swo­ją stro­nę: Ma­rek dość nie­po­rad­nie szu­kał no­we­go fa­ce­ta, Zdzi­siek zna­lazł dziew­czy­nę. Nie od razu, ta wła­ści­wa tra­fi­ła się za trze­cim ra­zem. Był ślub, a jak­że, Ma­rek do dziś pa­mię­ta, jak się schlał i mało nie zro­bił awan­tu­ry. Oprócz ro­dzi­ców pań­stwa mło­dych był chy­ba je­dy­ną oso­bą w ko­ście­le, któ­ra uro­ni­ła łzę przy sa­kra­men­tal­nym "tak". To we­se­le było zresz­tą dla nie­go swo­istą sty­pą, sty­pą po kimś kogo ko­cha i kto wła­śnie de­fi­ni­tyw­nie prze­pa­da. Po któ­rejś wód­ce po­my­ślał na­wet, że to gor­sze niż śmierć tego dru­gie­go. W ogó­le nie po­wi­nien być na tym we­se­lu... Naj­mil­szym za­sko­cze­niem była pan­na mło­da. Jo­asia oka­za­ła się we­so­łą, re­zo­lut­ną i ład­ną dziew­czy­ną. Je­śli to we­se­le ko­ja­rzy­ło mu się z czym­kol­wiek po­zy­tyw­nym, to wy­łącz­nie z prze­ko­na­niem, że Zdzi­siek do­sta­je się w do­bre ręce.

Po ślu­bie Zdziś­ka spo­ty­ka­li się co­raz rza­dziej, co nie prze­szka­dza­ło im prze­ga­dać wie­lu go­dzin przez te­le­fon. Ma­rek za­sta­na­wiał się, kie­dy Jo­asia zaj­dzie w cią­żę. Ale mi­ja­ły mie­sią­ce i ci­sza, przy­naj­mniej na ten te­mat. Ma­rek nie łą­czył roz­draż­nie­nia przy­ja­cie­la z ni­czym, acz­kol­wiek in­tu­icyj­nie wy­czu­wał, że coś jest nie tak. Przy któ­rejś roz­mo­wie na­wet za­żar­to­wał: To te bo­cia­ny omi­ja­ją Nową Rudę? Nie do­cze­kał się jed­nak od­po­wie­dzi a wprost py­tać nie wy­pa­da­ło. Nie­za­leż­nie od tego jak bli­ski­mi są przy­ja­ciół­mi.

Ma­rek wpa­try­wał się w nie­ru­cho­mą twarz Zdziś­ka. Sie­dzie­li w ma­łej po­znań­skiej knajp­ce, w ja­kiejś wnę­ce. Roz­mo­wa nie kle­iła się, jak rzad­ko. Za­wsze mie­li so­bie tyle do po­wie­dze­nia, ro­bi­li to zwy­kle bez pod­cho­dów, pod­jaz­dów, tak­ty­ki. Tym ra­zem Ma­rek wi­dział, że Zdzi­siek szu­ka ja­kie­goś spo­so­bu na roz­mo­wę. Uni­ka spoj­rze­nia pro­sto w oczy, bez­myśl­nie mię­to­si pal­ca­mi rą­bek ser­we­ty. W koń­cu wy­pa­lił.
- Ma­rek, czy chciał­byś być oj­cem mo­je­go dziec­ka?
Ci­sza.
- Mógł­byś po­wtó­rzyć py­ta­nie? Bo nie zro­zu­mia­łem?
- Czy mógł­byś, no wiesz, za­stą­pić mnie w pro­ce­sie pro­kre­acji? Ja nie mogę.
Ma­rek nie od­po­wie­dział od razu. Nie­zwy­kłość, a na­wet bez­czel­ność tej proś­by po­zba­wi­ła go mowy na kil­ka­dzie­siąt se­kund.
- Nie ro­zu­miem. Nie mo­żesz ad­op­to­wać?
- Nie chcę.
- A z tobą? Ja­kaś te­ra­pia? Ope­ra­cja? No prze­cież chy­ba wiesz co ci jest?
- Od­pa­da.
Cały Zdzi­siek, po­my­ślał Ma­rek. Od­po­wie­dzi ni­czym kule z ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go. Szyb­kie, krót­kie, ostre, osta­tecz­ne.
- No do­brze, ale dla­cze­go ja?
- Dłu­go my­śla­łem, kto. I nie tyl­ko ja. Brzyd­ki nie je­steś, piekielnie in­te­li­gent­ny, nie cho­ru­jesz. Był­byś do­brym...
- ... re­pro­duk­to­rem - wpadł mu w sło­wo Ma­rek. - Nie krę­puj się, na­zy­waj rze­czy po imie­niu, zna­la­złeś bu­ha­ja.

Za ostro to za­brzmia­ło, po­my­ślał. Za­wsze gdy się kłó­ci­li, ro­bił wszyst­ko, by go nie stra­cić. Wie­dział jak da­le­ko może się po­su­nąć i czuł, że tym ra­zem zbli­ża się do gra­ni­cy. Ale Zdzi­siek nie za­re­ago­wał na nie­mal jaw­ną za­czep­kę.
- Prze­my­ślisz to?
- Nie wiem, jak to so­bie wy­obra­żasz. Wiesz, że ja...
- Wiem. Nie ro­bi­łeś tego z ko­bie­tą.
- Wła­śnie.
- Mam ci dać ja­kieś por­no­sy jako ma­te­riał po­glą­do­wy?
- Nie wy­głu­piaj się. Ja się po pro­stu nie będę mógł prze­móc a co do­pie­ro... No wiesz, nie sta­nie mi - to ostat­nie do­dał bar­dzo ci­cho i przy oka­zji ro­zej­rzał się dys­kret­nie do­ko­ła. Co praw­da seks nie był w ich roz­mo­wach te­ma­tem tabu, tu jed­nak nie­co się krę­po­wał.
- Po­my­śla­łem i o tym.
- To zna­czy?
- Szcze­gó­ły tech­nicz­ne omó­wi­my kie­dy in­dziej.
Ma­rek za­pa­lił pa­pie­ro­sa i, po pierw­szym za­cią­gnię­ciu się, ogar­nął całą hi­sto­rię bez słów.
- No a Jo­asia? a ty? Prze­cież to zdra­da?
- Wli­czo­ne w kosz­ty. Jaka zdra­da? Ani ona się nie bę­dzie an­ga­żo­wać emo­cjo­nal­nie, ani ty... Prze­ży­ję. Poza tym to bę­dzie dla nas więc... Nic nie gro­zi.
- Aśka wie, że ja je­stem homo?
- Nie i nie ma po­trze­by jej o tym mó­wić.
- A jak.... jak ja... no... Nie wiem, jak to po­wie­dzieć. W koń­cu to dziec­ko bę­dzie moje.
- Za do­brze cię znam. Nie prze­wi­du­ję pro­ble­mów. Oczy­wi­ście zo­ba­czysz dzie­cia­ka - jak ci się uda go wy­pro­du­ko­wać.
Cy­nizm? Wy­ra­cho­wa­nie? Ma­rek zu­peł­nie nie umiał oce­nić tego, co się wła­śnie sta­ło. Bo że się zgo­dzi, to było dla nie­go oczy­wi­ste. Kie­dyś po­przy­siągł so­bie, że zro­bi wszyst­ko, by Zdzi­siek był szczę­śli­wy. Bo tak po praw­dzie, nie od­ko­chał się jesz­cze. Jego uczu­cie prze­szło ra­czej w stan uśpie­nia i co ja­kiś czas da­wa­ło o so­bie znać. W róż­nej for­mie. A już na pew­no nie od­mó­wił żad­nej proś­bie Zdziś­ka i na­wet nie za­uwa­żał, że nie jest to obu­stron­ne.

*******************
- Pro­szę bi­le­ty do kon­tro­li - wy­rwał go z za­my­śle­nia gru­by, gbu­ro­wa­ty głos.
- Mamy ja­kieś opóź­nie­nie?
- Nie, je­dzie­my punk­tu­al­nie, Za­raz bę­dzie Ka­mie­niec i za pięt­na­ście mi­nut Kłodz­ko. - od­po­wie­dział kon­duk­tor, od­dał bi­let i od­da­lił się. Ma­rek czuł, jak na­ra­sta w nim na­pię­cie. Gdy po­ciąg ru­szył ze ską­po oświe­tlo­nej sta­cji w Ka­mień­cu, wie­dział już, że nie ma od­wro­tu. Czuł na­ra­sta­ją­cą su­chość w gar­dle. Gdy za oknem za­ma­ja­czy­ły pierw­sze świa­tła Kłodz­ka, po­my­ślał, że tak na­praw­dę wszyst­ko mu jed­no. Prze­stał się na­wet za­sta­na­wiać, kie­dy to się sta­nie, dziś czy ju­tro.

Zdzi­siek cze­kał na pe­ro­nie sam. Przy­wi­ta­li się chłod­no.
- Gdzie Jo­asia?
- W domu.
Przez całą dro­gę na przed­mie­ścia No­wej Rudy nie od­zy­wa­li się do sie­bie. Ma­rek ob­ser­wo­wał bez­myśl­nie pasy na dro­dze i usi­ło­wał wy­łu­skać z ciem­no­ści pro­fil Gór So­wich. W każ­dym in­nym przy­pad­ku po­czuł­by eks­cy­ta­cję, góry lu­bił a te zwłasz­cza. Tu od­był pierw­szą sa­mo­dziel­ną wy­ciecz­kę, tu po raz pierw­szy, i ostat­ni zresz­tą, zgu­bił się po­waż­nie na szla­ku, miał też sko­ja­rze­nia bar­dziej sek­su­al­ne, tu, w jed­nym ze schro­nisk zo­ba­czył nago chło­pa­ka, w któ­rym się wte­dy ko­chał. Miał wte­dy chy­ba pięt­na­ście lat. Wszyst­ko to w tej chwi­li nie mia­ło ja­kie­go­kol­wiek zna­cze­nia. Ko­lej­ne za­krę­ty przy­bli­ża­ły go co­raz bar­dziej do tego, cze­go się bał. Zdzi­siek na­wet nie na­ci­skał, wi­dząc stan Mar­ka.

We­szli do kuch­ni. Aśka czy­ni­ła ja­kieś przy­go­to­wa­nia przy ko­la­cji. Na ich wi­dok uśmiech­nę­ła się i Mar­ko­wi wy­da­wa­ło się, że to był uśmiech jak naj­bar­dziej szcze­ry. Za­sie­dli przy sto­le. Roz­ma­wia­li o rze­czach zu­peł­nie nie­istot­nych, głów­ny te­mat wie­czo­ru w ogó­le nie wy­pły­nął. Do kur­cza­ka na ostro i sa­łat­ki grec­kiej po­pi­ja­li wino i Ma­rek czuł, jak al­ko­hol po­wo­li roz­le­wa mu się falą cie­pła po or­ga­ni­zmie.
- Do­bra, to wy tu so­bie pa­no­wie ga­daj­cie a ja idę się wy­ką­pać - oznaj­mi­ła Aśka i znik­nę­ła za drzwia­mi.
- Jak to pla­nu­jesz? - za­py­tał Ma­rek, gdy usły­szał już za­trza­ski­wa­ne drzwi do ła­zien­ki.
- Wszyst­ko już jest przy­go­to­wa­ne. Aśka się wy­ką­pie i pój­dzie na górę. Po­tem ty się wy­ką­piesz i przy­go­tu­jesz a na­stęp­nie do jej sy­pial­ni wej­dziesz ty a nie ja. Świa­tło bę­dzie zga­szo­ne. Zero roz­mów, zro­bisz to co masz i wyj­dziesz. Bę­dziesz spać na dole. Ja zresz­tą też, to chy­ba by­ła­by prze­sa­da, gdy­bym ja tam wszedł po to­bie.

Ma chło­pak reszt­ki przy­zwo­ito­ści - po­my­ślał Ma­rek. A gło­śno po­wie­dział:
- Ale ja... no wiesz, nic. Nic z tego nie bę­dzie. Pa­trzy­łem na nią - pod­nie­ce­nia tyle, co przy ob­ser­wo­wa­niu ka­wał­ka ka­mie­nia.
- I to wzią­łem pod uwa­gę. Po­cze­kaj­my tyl­ko aż Aśka wyj­dzie z ła­zien­ki.

  
Na­stą­pi­ło póź­niej niż prze­wi­dy­wał. W tej chwi­li chciał mieć wszyst­ko za sobą a naj­le­piej być w po­cią­gu po­wrot­nym.
- Chodź do ła­zien­ki.
Gdy wszedł, Zdzi­siek na­pusz­czał wła­śnie wody.
- Roz­bie­raj się. Wska­kuj.
Wy­pi­te wino za­szu­mia­ło mu w gło­wie jesz­cze raz. Na­my­dlo­na ręka Zdziś­ka do­tknę­ła brzu­cha i za­czę­ła po­wo­li po­su­wać się w stro­nę kro­cza. Dzia­ło się coś, o czym Ma­rek ma­rzył od kil­ku lat.
- Ład­nie, ład­nie pęcz­nie­jesz.
Ma­rek za­uwa­żył, że dla Zdziś­ka to też nie było obo­jęt­ne. Już wy­cią­gał rękę, kie­dy ten po­wstrzy­mał go.
- Nie te­raz. Nie kończ tyl­ko - do­dał wi­dząc, jak czło­nek przy­ja­cie­la co­raz sil­niej re­agu­je na bodź­ce.
Gdy Ma­rek wy­cho­dził z wan­ny, był ide­al­nie przy­go­to­wa­ny. Daw­no już nie miał tak sil­ne­go wzwo­du. Bra­ko­wa­ło mu tyl­ko za­koń­cze­nia. Zdzi­siek szyb­ko wy­cie­rał Mar­ka.
- No jaz­da na górę póki mo­żesz. Sy­pial­nia pierw­sze drzwi po le­wej, pa­mię­taj.

Ma­rek był tak oszo­ło­mio­ny, że na­wet nie czuł więk­sze­go stra­chu. Uchy­lił drzwi. W po­ko­ju pa­no­wa­ła pra­wie ide­al­na ciem­ność. Z ła­two­ścią usta­lił po­zy­cję łóż­ka. De­li­kat­ny­mi ru­cha­mi po­ło­żył się i na­cią­gnął koł­drę. Ser­ce wa­li­ło mu jak osza­la­łe, ale mimo zde­ner­wo­wa­nia czło­nek nie stra­cił nic a nic ze swej sztyw­no­ści. Nie wie­dząc co ma ro­bić, za­cho­wał się tak jak­by był sam na sam z fa­ce­tem, zlo­ka­li­zo­wał Aśkę po czym legł na niej. Czuł jak cie­pła ręka na­pro­wa­dza go w od­po­wied­nie miej­sce. Pchnął. Za chwi­lę był w środ­ku. Na­wet nie za­sta­na­wiał się co da­lej, in­stynk­tow­nie ro­bił swo­je. I czuł co­raz więk­sze pod­nie­ce­nie. I na­gle spo­tka­ła go nie­spo­dzian­ka. Dziew­czy­na za­czę­ła współ­pra­co­wać. Nie była już tym sztyw­nym klo­cem, co jesz­cze kil­ka­dzie­siąt se­kund wcze­śniej. Za­czę­ła od­dy­chać co­raz głę­biej. Ma­rek czuł, że jego czło­nek jest w co­raz więk­szym po­trza­sku. Za­czął, wbrew so­bie, wbrew przy­zwy­cza­je­niom, cie­szyć się chwi­lą. Za­raz bę­dzie ko­niec...

Ze zdzi­wie­niem skon­sta­to­wał, że do­pro­wa­dził ją do or­ga­zmu. Tego się nie spo­dzie­wał, tego nie było w pla­nie. Sam też padł bez ży­cia i od­dy­chał łap­czy­wie. Zgod­nie z umo­wą, na­cią­gnął majt­ki i zszedł na dół. Zdzi­siek cze­kał w kuch­ni.
- I jak? - za­py­tał z nie­co drwią­cym uśmie­chem.
- Chy­ba da­łem radę.
- Mia­łeś wy­trysk? Resz­ta się nie li­czy.
- Tak. Ale po­zwól, że resz­tę wra­żeń zo­sta­wię dla sie­bie.
- Masz pra­wo... Na­le­ży ci się coś ode mnie. Chodź, pój­dzie­my już spać.
- Aśka nie bę­dzie mia­ła nic prze­ciw, że śpi­my ra­zem?
- Nie, dla­cze­go? To też zo­sta­ło usta­lo­ne. To zna­czy że śpi­my.
Nie spa­li jed­nak dłu­go. Ma­rek za­sta­na­wiał się do ja­kie­go stop­nia Zdzi­siek spła­ca dług wdzięcz­no­ści a do ja­kie­go sam bawi się zna­ko­mi­cie. Wy­glą­da­ło to tak, jak­by wró­ci­ło to, co było kie­dyś mię­dzy nimi naj­pięk­niej­sze­go.

Przy śnia­da­niu Ma­rek zwró­cił uwa­gę, że Aśka za­cho­wy­wa­ła się, jak­by nic się nie sta­ło, trak­to­wa­ła go da­lej życz­li­wie i ser­decz­nie. Tak samo Zdzi­siek. Roz­ma­wia­li, dow­cip­ko­wa­li, za­sad­ni­czy te­mat nie ist­niał. Jed­nak Ma­rek był prze­ko­na­ny, że coś po­szło nie tak. Na ra­zie było to tyl­ko prze­czu­cie, bez żad­nych kon­kre­tów. Przy po­że­gna­niu wy­da­wa­ło mu się, że Aśka pa­trzy na nie­go ja­koś ina­czej niż zwy­kle.

– E tam, wy­da­je mi się - po­my­ślał. Te­mat wró­cił do­pie­ro w sa­mo­cho­dzie.
- Dam ci znać jak się bę­dzie roz­wi­jać. W ra­zie cze­go po­wtó­rzy­my ope­ra­cję.
- A jak nie?
- To nie wiem, nie my­śla­łem jesz­cze. Ty też o tym za dużo nie myśl. Wiesz co...
- No?
- Chy­ba bę­dzie mi ła­twiej to dziec­ko za­ak­cep­to­wać. Bo to był po­mysł Aśki, nie mój. Ma być dziec­ko i ko­niec. Ja tyl­ko chcę utrzy­mać mał­żeń­stwo. Do­brze mi. Ale już było co­raz go­rzej. Aśka co praw­da nie po­wie­dzia­ła mi wprost, ale czu­łem jej za­wód. Mam na­dzie­ję, że te­raz wszyst­ko wró­ci do nor­my.
- Oby – po­wie­dział bez prze­ko­na­nia Ma­rek i to uczu­cie to­wa­rzy­szy­ło mu pod­czas dro­gi po­wrot­nej.


Po mie­sią­cu do­stał ese­me­sa, na któ­re­go cze­kał z du­żym zde­ner­wo­wa­niem. A jed­nak. Bę­dzie oj­cem. To zna­czy nie bę­dzie nim. Sam nie wie­dział, dla­cze­go tak moc­no to prze­ży­wa. Po kil­ku dniach po­czuł na­głą chęć do­wie­dze­nia się, jak czu­je się Aśka. Za­dzwo­nił do Zdziś­ka, któ­ry nie­spe­cjal­nie się zdzi­wił tym te­le­fo­nem.
- Wszyst­ko w po­rząd­ku.
- Na pew­no?
- Tak, chy­ba tak.
- Jak Aśka?
- Chy­ba nor­mal­nie.
- Chy­ba? - Ma­rek wy­czuł nie­pew­ność w gło­sie.
- Nie­waż­ne.
Ko­niec roz­mo­wy. Nie trze­ba było zbyt głę­bo­ko my­sleć by wie­dzieć, że coś jest nie tak. Po ja­kimś cza­sie po­sta­no­wił za­dzwo­nić znów. Nie­ste­ty, Zdzi­siek od­rzu­cił po­łą­cze­nie. Na ese­me­sa nie od­po­wie­dział. I tak przez kil­ka ty­go­dni. Już nie mo­gło być mowy o bra­ku cza­su i in­nych wy­mów­kach, któ­re Zdzi­siek zwykł był sto­so­wać czę­sto i gę­sto.

*******************

Tym ra­zem nikt nie cze­kał na nie­go na dwor­cu w Kłodz­ku. Do­je­chaw­szy, Ma­rek wy­słał wia­do­mość tek­sto­wą: "Je­stem w Kłodz­ku, cze­kam, mu­si­my po­roz­ma­wiać". Ce­lo­wo wy­brał me­to­dę fak­tów do­ko­na­nych, na roz­mo­wę in­nym try­bem nie miał szans. Te­le­fon za­pi­kał po kil­ku mi­nu­tach. "Cze­kaj na sta­cji".

Zdzi­siek po­ja­wił się po pół go­dzi­nie. W ta­kim sta­nie Ma­rek go jesz­cze nie wi­dział. Na­wet nie przy­wi­ta­li się. Wsie­dli do sa­mo­cho­du. Ma­rek zo­rien­to­wał się, że nie jadą do No­wej Rudy, po­su­wa­li się dro­gą mię­dzy­na­ro­do­wą na Ku­do­wę - Sło­ne.
- Gdzie je­dzie­my?
- Do Dusz­nik, do Mu­flo­na. Uda­ło mi się tam klep­nąć noc­le­gi.
- Mów co się dzie­je.
- Aśka... - prze­rwał. Ma­rek nie po­pę­dzał go wie­dząc, że Zdzi­siek po­ko­nu­je naj­więk­szą ba­rie­rę.
- Aśka... za­ko­cha­ła się w to­bie.
Ma­rek nie zdzi­wił się. Coś tam świ­ta­ło, nie wie­dział tyl­ko, jak to na­zwać.
- Coś ty jej zro­bił? Tam, wte­dy?
- Nic po­nad to, co było umó­wio­ne. Sam wiesz, że nie nie znam się na tym. Ale...
- Od tam­te­go cza­su wszyst­ko za­czę­ło jej prze­szka­dzać. Seks zwłasz­cza. Niby bo­la­ła ją gło­wa. Kie­dyś zło­śli­wie za­py­ta­łem: Bo Ma­rek miał dłuż­sze­go, praw­da? o ca­łych pięć cen­ty­me­trów? A wiesz co ona? Że tak do­bre­go sek­su jesz­cze nie mia­ła. Że tę­sk­ni za tobą, że ja to...
- Nie mam ocho­ty tego słu­chać. Nie czu­ję się win­ny. Chcę tyl­ko wie­dzieć jak dziec­ko.
- Do­brze. Dziec­ko jest te­raz naj­mniej­szym pro­ble­mem, te­raz mu­szę ra­to­wać nasz zwią­zek...
- No ja już w tym ci nie po­mo­gę. Naj­wy­żej jesz­cze bar­dziej za­szko­dzę.
Je­dy­ne w czym Ma­rek mógł mu po­móc, to w uwol­nie­niu się z nad­mia­ru na­pię­cia, gdy już do­je­cha­li na miej­sce. Przy­naj­mniej to wy­szło zna­ko­mi­cie.

Po ja­kimś cza­sie Ma­rek do­stał ese­me­sa. że spra­wa roz­wo­do­wa w toku. Po­zo­sta­je tyl­ko usta­lić, kto bę­dzie się zaj­mo­wał dziec­kiem...

Więcej moich opowiadań i powieści, głównie gay, na chomiku Trujnik.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe i erotyczne, użył 4373 słów i 19347 znaków. Tagi: #bisex #ojciec #rozwód #przyjaźń

Dodaj komentarz