Otwarte karty

Otwarte kartyPierwszy raz zobaczyłem ją w supermarkecie. Wystarczyło jedno spojrzenie ubranej w gustowny, brązowy płaszcz nieznajomej, by pozostałe kobiety, szturchające mnie łokciami w szaleństwie popołudniowych zakupów przestały istnieć. Z dłonią wplecioną we włosy, nęciła mnie lekko rozchylonymi ustami. Hipnotyzujące, jasnozielone tęczówki emanowały spokojem, jakby czarny parasol gęstych rzęs chronił oczy przed całym gównem tego świata, a odchodzące od nich sucze kreski łamały wyniosłość eleganckich, niemal pretensjonalnych rysów twarzy. Chciałem do niej podejść, podać pudełko płatków, po które nie mogła sięgnąć i powiedzieć, że to jej szczęśliwy dzień, bo ma przed sobą towar z najwyższej półki; złapać ją w nieprzyzwoitym miejscu jeszcze zanim zdąży się uśmiechnąć, a następnie przyciągnąć mocno do siebie. Zamiast tego ostrożnie powiodłem palcem wzdłuż obfitych kształtów. Nie zareagowała. Nic w tym dziwnego, w końcu znajdowała się tylko w mojej aplikacji randkowej.

     Klaudia, lat dwadzieścia osiem, zapewniała w opisie, że interesuje ją wyłącznie gra w otwarte karty. Oderwałem wzrok od komórki. Żaden z przechodzących klientów nie zareagował na moje głośne westchnienie.

     Musiałem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Przewinąłem do drugiego obrazka. Na nim ona, wąchająca mięciutkie, jasnobrązowe włosy… a może to ciemny blond? Nigdy nie odróżniam tych subtelnych odcieni. Tak czy owak, tym prostym zabiegiem zasłoniła pół twarzy i znowu pokierowała mnie na swoje niezwykłe patrzałki.

     Czy te oczy mogą kłamać? – zastanawiałem się w myślach. Co to w ogóle za pytanie?! Parsknąłem śmiechem z własnej naiwności. I tym razem nikt nie zwrócił uwagi na wyplutą przeze mnie mgiełkę zarazków. Nie mogło być inaczej, przecież od pojawienia się nieznajomej nie było już dla mnie innych kobiet.

     Czy te oczy mogą mówić prawdę?

     Spojrzałem na nią krytycznie. Samotne panie w tym wieku, z jej urodą, w przyrodzie zwyczajnie nie występują. Musiała być albo głupia, albo zdrowo szurnięta, albo mieć penisa. Z tą myślą ustawiłem się za trzema mężczyznami w kolejce do kasy, gdzie czas zabijałem poszukiwaniem red flagów w trzeciej, ostatniej fotografii. Ubrana w lekarski kitel Klaudia stoi uśmiechnięta z założonymi ramionami. W tle widać logo największego szpitala w Powiązkach. Świeżo po medycynie, jasny gwint!

     – Będzie kartą czy gotówką? – Pochodzący z zaświatów głos kasjerki wyrwał mnie z zamyślenia.

     Zapłaciłem blikiem i z podejrzanie lekkim plecakiem wyszedłem na świeże powietrze, prosto w miejski zgiełk, w którym kotłował się warkot pracujących silników z pośpiesznymi rozmowami. Z wolna ruszyłem do swojej kawalerki. Było ciemno, padał deszcz ze śniegiem. Wgapiony w wyciągniętą przed siebie komórkę musiałem wyglądać jak lunatyk. Spowita parą przyspieszonego oddechu kobieta moich najnowszych marzeń zdawała się jeszcze bardziej tajemnicza. Powinienem czym prędzej zaakceptować jej profil, ale nie mogłem się przemóc. W Internecie polowałem zazwyczaj na łatwe zdobycze, a ta stanowiła nie lada wyzwanie. Ze zdziwieniem odkryłem, że obawiam się odrzucenia. Zaniepokoiło mnie, jak szybko zawróciła mi w głowie.

     Algorytm aplikacji działał w prosty sposób. Gdybym został przez Klaudię odrzucony, w ogóle nie wyświetliłby mi się jej profil. Albo więc jeszcze mnie nie widziała, albo dała okejkę i czekała na moją akceptację. Oznacza to, że nawet jeśli nie zostaniemy sparowani od razu, może to nastąpić później. Pomimo tak dużego buforu bezpieczeństwa i tak przeszedłem całą przecznicę, zanim odważyłem się wcisnąć zielony przycisk. Nic się wówczas nie stało, bo na ekranie zebrało się za wiele topniejącego śniegu. Serce waliło mi tak, jakbym znajdował się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Zastanawiałem się, czy to nie znak od losu, czy nie powinienem dać sobie z nią spokój, ale siła przyciągania zmuszała mnie do działania wbrew intuicji. Nie zatrzymując się, wytarłem telefon i ponowiłem próbę. Minęła sekunda, potem druga. Powiadomienie nie przychodziło.

     Złowrogą ciszę przerwało nagle donośne wycie klaksonu. Nie wiedzieć kiedy, znalazłem się na środku jezdni. Rozpaczliwie piszczące koła nie były w stanie zatrzymać samochodu pędzącego prosto na mnie. Moja twarz zalała się czerwienią. Nie była to krew, lecz poświata sygnalizacji świetlnej. Bez namysłu rzuciłem się na chodnik. Czubkiem buta zahaczyłem o przednią lampę auta, chwilę przed twardym lądowaniem pomiędzy przestraszonym tłumem.

     – Kurwa, jak leziesz?! – darł się kierowca przez otwartą szybę, gdy zatrzymał się kilka metrów za przejściem dla pieszych.

     Normalnie podszedłbym do niego z gotowymi pięściami, ale tym razem odpuściłem temat. Nie dość, że prawie bym zginął, to jeszcze nie dostałem upragnionej pary. Co było gorsze? Trudno powiedzieć. Otrzepałem brudne spodnie i ze zwieszoną głową doczłapałem do domu.

     Po szybkim wypakowaniu zakupów okazało się, że zapomniałem blisko połowy pozycji z listy. Cwanie chwyciłem się pretekstu, by zrobić sobie cheat day i zamiast zdrowej kolacji postawiłem na specjalność szefa kuchni – zupkę chińską. W oczekiwaniu na pęczniejący makaron otrzymałem powiadomienie o nowej parze. Wizja spotkania z piękną lekarką od razu przyspieszyła mi puls, ale niestety chodziło o jakąś inną, równie przezroczystą, co panie w supermarkecie. Oklapłem na sofę z marsową miną.

     To śmieszne, ale zbliżałem się do trzydziestki i przez myśl przeszło mi niedawne pytanie dziadków o to, kiedy mają spodziewać się wnuków. Wiedzieli, że w przeciwieństwie do znajomych, z nostalgią wspominających dawne koleżanki, które należało rwać, póki były wolne, ja z czystym sumieniem dzieliłem kobiety na zdobyte oraz takie, które zdobyć przynajmniej próbowałem. Tyle tylko, że część z nich przezornie zapinałem w podwójnej gumce. Z Klaudią byłoby inaczej…

     Zamyśliłem się. Mogłem obejrzeć jakiś głupi film albo spróbować wystalkować ją w sieci. Jako pnący się po szczeblach kariery analityk inwestycyjny doskonale znałem wartość informacji. Ciekawe, czego mógłbym się o niej dowiedzieć?

     Sięgnąłem po laptopa i rozsiadłem się wygodnie. Z godną zawodowego pianisty wprawą wystukałem na klawiaturze kilka haseł. Przeniosły mnie prosto na witrynę szpitala, w którym pracowała ta intrygująca ślicznotka. Rozpocząłem mozolny przegląd kadr na poszczególnych oddziałach. Każdą znalezioną Klaudię wyszukiwałem następnie na facebooku. Po jakichś dwudziestu minutach przeszedł mnie dreszcz. Klaudia Harasim, znajoma twarz.

     Szczęście nie trwało jednak długo, gdyż zaraz po wejściu na profil okazało się, że bez statusu znajomego nie mogę nawet sprawdzić jej płci, nie mówiąc już o bardziej pożądanych informacjach. Przypomniałem sobie randkowy opis z aplikacji. To mają być te otwarte karty?! Ze złości uderzyłem pięścią w stół, aż zabrzęczała łyżka w pustej misce po kolacji. Nabrałem głęboko powietrza, powolutku je wypuściłem. Tylko spokojnie… Miałem jej nazwisko, a świat nie kończy się przecież na facebooku. Sprawdziłem instagram. Nic. Potem tik tok, z podobnym skutkiem. Nadzieje odżyły we mnie, gdy mnóstwo wyników wypluł google, ale w linkach do starych stron z korepetycjami i artykułów ze szkolnych gazetek nie było nic interesującego.

     Choć znalazłem się w martwym punkcie ani myślałem rezygnować.

     Wiedziałem, że to już desperacja, ale ponownie otworzyłem instagrama. Tym razem nie szukałem osób, lecz lokalizacji. Zacząłem przeglądać wszystkie zdjęcia oznaczone jako zrobione w szpitalu. Nie wiedziałem, na co się piszę. Z jakiegoś powodu chorusy masowo strzelają sobie fotki pod kroplówką. Mijały minuty, a ja cofałem się nie o kolejne lata, nie miesiące nawet, a raptem tygodnie. Mimo to parłem przed siebie, kompletnie tracąc poczucie czasu. Oczy kleiły mi się niemiłosiernie, w ustach czułem kwaskowy posmak energoli, których puste puszki walały się po stole. W pewnym momencie trafiłem na dobrze mi znany obrazek. Kliknąłem nick autorki. Jakaś amatorska fotografka, zdecydowanie nie Klaudia. Powróciłem do zdjęcia. Co jeszcze mogłem zrobić? Chyba tylko sprawdzić oznaczenia. Wstrzymałem oddech. Jest… Pozostało mieć nadzieję, że nie sprywatyzowała profilu. Kliknąłem. Bingo!

     Skubana nigdzie nie podała imienia i nazwiska, ale była to bez wątpienia ona. Poruszyłem się nerwowo w przeświadczeniu, że wkradam się w miejsce, do którego nie chciała mnie wpuścić. Trzydzieści dwa zdjęcia… Za mało, by wziąć ją za wariatkę, a przy tym wystarczająco dużo do popatrzenia.

     Przeglądanie profilu zacząłem tak, jak lubię najbardziej, czyli od tylca. Śledziłem dzięki temu, jak zmieniała się na przestrzeni lat. Już na pierwszej fotografii twarz zakrytą miała do połowy wielkim pęcherzem nadmuchanej gumy balonowej. Znów ta sama sztuczka – pomyślałem, ale nic bardziej mylnego. Tym razem nie poprowadziła mojego wzroku na zamknięte oczy, a balony poniżej. Perspektywa z lotu ptaka gwarantowała jej niewinność, mi zaś tak głęboki wgląd w jej atuty, że i mój ptaszek poderwał się do lotu. Sprawdziłem datę publikacji. Jedenaście lat temu nie była nawet pełnoletnia.

     Zabrawszy się w podróż przez jej życie, przebrnąłem etap różowych włosów, pierwsze akademickie przygody, ciężką walkę o karierę i wreszcie zawodowe początki. Zoomując skrupulatnie każde ujęcie, śledziłem subtelne zmiany, które prowadziły do zdumiewającej wręcz metamorfozy. Z chudzinki o obiecujących tyłach do piękności o pełnych, dla niektórych nawet nazbyt kobiecych kształtach. Ze smarkuli do niezależnej dziewczyny z bezpieczną przyszłością. Wreszcie z cieszącej się życiem nastolatki do damy, na której twarzy melancholia mieszała się z bezczelnym poczuciem wyższości.

     Od pewnego czasu nie ubierała się już wyzywająco, nie eksperymentowała z urodą. Wiedziała, że nie potrzebuje tanich sztuczek, by robić piorunujące wrażenie. Nagle coś mnie uderzyło. Czy gdyby zależało jej na prywatności, umieściłaby w aplikacji łatwe do podjęcia tropu zdjęcie ze szpitala? Zostawiłaby otwarty profil z graficzną historią swojego życia? Może wcale nie byłem drapieżnikiem. Może to nieprzyjemne ukłucie niepewności to zaciskające się na moim sercu wnyki wirtualnego flirtu?

     Był środek nocy. W pokoju duchota jakbym nie wietrzył przez tydzień. To wina laptopa, nie mniej ode mnie rozgrzanego urodą nieznajomej. Telefon milczał. Z braku nowych powiadomień mimowolnie zacisnąłem pięść. Igrała ze mną, a ja nie zamierzałem puścić tego płazem. Musiałem ją ukarać.

     Nie robiłem tego często, ale kiedy już wkładałem rękę do spodni, zawsze brałem je na ostro. Ze wzrokiem wbitym w zamyśloną buzię na ekranie, próbowałem wyobrazić sobie, że się szarpie, a ja nie daję jej wyboru. Ku mojemu zaskoczeniu, ciało nie współpracowało z myślami, które rozpadały się jak śnieg na okiennej szybie. Sfotografowana Klaudia wciąż miała ten sam wyraz twarzy. Nie mogłem znieść, jak bardzo świadoma jest swojej przewagi. Tego, że nic nie zdołam jej zrobić.

     Próbowałem raz jeszcze i jeszcze, ale wszystko na nic. Miewałem tak w przeszłości z kilkoma partnerkami i dobrze wiedziałem, co to oznacza – podświadomość chroni mnie w ten sposób przed skrzywdzeniem najbliższych mi osób.

     Dałem sobie spokój. Bez zmiany ubrań powlokłem się prosto do łóżka. Na dobranoc pacnąłem się w czoło. Jakim cudem rozkochała mnie w sobie jeszcze przed pierwszym wejrzeniem?



     Poranną pobudkę rozpocząłem od odkrycia, że już dwunasta. Nie była to wcale największa sensacja, jaką wyczytałem w telefonie. Otóż krótko przed piątą zostałem sparowany z moją Klaudią. Technicznie jeszcze nie moją, ale to przecież kwestia czasu.

     – Tak! – krzyknąłem, wznosząc komórkę jak sportowe trofeum.

     Energicznie odkopałem się z kołdry i wyskoczyłem z łóżka. Podszedłem bez celu do okna, gdzie jasność za szybą przyprawiła mnie o ból głowy. Zaśnieżone chodniki zostały posypane piachem, zaś łyse drzewa mieniły się białymi drobinkami. Jeszcze parę godzin temu podobny krajobraz pozostawał w sferze marzeń, tymczasem kilka nocnych godzin przemieniło je w rzeczywistość. Podobną drogę przeszedłem z Klaudią, która teraz wydawała się na wyciągnięcie ręki. Zaakceptowała mnie niedługo po tym, jak położyłem się spać. Być może przez całą noc obserwowała mnie pikselowymi oczami i dotknęła zielony znaczek dopiero po tym, jak odstąpiłem od zrobienia jej krzywdy albo – co bardziej prawdopodobne – nudziła się na nocnym dyżurze.

     Dlaczego wybrała właśnie mnie? Czy tylko za przekroczenie magicznych stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu? A może wiedziała, że dzieląc tę liczbę przez dziesięć uzyska inny, równie istotny wymiar? Na pewno pomagały mi szerokie barki i twarz, przez którą jeszcze w latach dziewięćdziesiątych uchodziłbym za pedała. Teraz gdy oczy przyzwyczaiły się do śniegu za oknem, moje odbicie wyszło na pierwszy plan. Uśmiechałem się.

     Wielu pewnie znalazłoby się w kropce: jak, kiedy i czy w ogóle wykonać pierwszy krok? Ja nie miałem takich rozterek. Jak głosi pradawne chińskie porzekadło – kto nie pisze pierwszy, ten nie rucha. Miałem wysoką skuteczność w e-datingu, dlatego postanowiłem zastosować sprawdzone rozwiązania i potraktować ją jak każdą inną. Wysłałem jedną ze swoich standardowych bajerek. Odpowiedź przyszła po kwadransie. Spodobało mi się, że nie zwlekała z odpisem.

      „Nie mam czasu na pisanie. Zaproś mnie dokądś. Jeśli nie wybierzesz żadnej meliny, może się zgodzę :)

     Nie mogłem pojąć, dlaczego kompletnie zignorowała mój tekst, ale buźka wieńcząca wiadomość dawała nadzieję, że może wcale nie jest psychopatką. Zazwyczaj zapraszam dziewczyny do jednej z dwóch restauracji: budżetowej lub bardziej ekstrawaganckiej. Postawiłem rzecz jasna na to drugie. Dłużej niż o lokalizacji myślałem nad godziną spotkania. Zakładałem, że może chodzić na nocki, ale popołudniowa randka nie wchodziła w grę, bo te statystycznie rzadziej kończą się w łóżku od tych wieczornych. Początkowo chciałem zasugerować dziewiętnastą, tylko wówczas mogłaby zerkać na zegarek w pośpiechu do pracy. Dwudziesta wydawała się bezpieczna. Na tę porę zgodzi się tylko jeśli będzie miała wolny wieczór.

     Zaproponowałem więc stolik w restauracji XYZ o dwudziestej. Ponownie odpisała szybko.

     „Ok.”.



     XYZ miała w sobie coś z teatru. Starannie rozmieszczone reflektory punktowe rzucały z sufitu jasne wiązki prosto na osiem dwuosobowych stolików jak na pierwszoplanowych aktorów, w niezwykłej grze świateł odseparowując od siebie poszczególne pary intymną ciemnością. Odwiedzając to miejsce zawsze czułem się jak na scenicznym parkiecie, na którym odbywają się miłosne akty.

     Jaka szkoda, że siedziałem sam.

     Moje prasowanie koszuli i staranne układanie włosów na żel prawdopodobnie pójdzie na marne, bo jeśli wierzyć zegarkowi, Klaudia spóźniała się od dziesięciu minut. Niestety, nic nie wskazywało na to, że się jeszcze pojawi. Być może należało posłuchać intuicji, która radziła dać sobie z nią spokój? W sukurs przyszła mi grana w tle muzyka. Zbyt cicha na zakłócenie rozmów, ale wystarczająco głośna, bym nie czuł się osamotniony z katastroficznymi myślami. Porzuciłem więc analizę kropki nienawiści z jej ostatniej wiadomości, dyskretnie rozglądając się po sali. Pomimo niewielkiej odległości między stolikami, zajęci sobą ludzie zdawali się bardzo odlegli. Wystrój? Pogrążone w mroku ściany z minimalistycznym wzorem oraz tłumiący kroki, jednolity dywan. Wszystko po to, by nie odciągać uwagi od tego, co najważniejsze – siebie nawzajem.

     – Cześć.

     Ostrożnie uniosłem wzrok, choć od razu wiedziałem, że ten miękki głos musi należeć do niej. Miała piękną, owalną buzię i silny makijaż, który zdążyłem już poznać. Nie uśmiechała się, ale po krótkim zawahaniu wyszedłem jej na powitanie.

     – Filip.

     Podała swoje imię, po czym zrobiła dyskretny unik, gdy spróbowałem musnąć ustami jej policzek.

     – Nie całuję się na pierwszej randce – wyjaśniła z nutą sympatii.

     – Miało być przywitanie w policzek – broniłem się.

     – Oczywiście.

     Z bezsilnością patrzyłem, jak z uśmieszkiem mi przytakuje i porozumiewawczo mruga. Do jasnej cholery, naprawdę miało być w policzek! Kiedy odzyskiwałem przytomność umysłu, Klaudia odwiesiła wierzchnie odzienie. Bez zimowego płaszcza mogłem dokładnie ją ocenić. Niziutka, a przy tym mocno zaokrąglona wszędzie tam, gdzie należy. Jakim cudem matka natura zmieściła w tak niewielkim ciele tyle apetycznych kształtów? Gdyby tylko nie ta irytująco skromna sukienka… Miała długi rękaw i sięgała od szyi do kolan. Chociaż mięciutka dzianina rozpalała wyobraźnię.

     Zazwyczaj nie odsuwam przed kobietami krzesła, ale coś w jej zachowaniu kazało mi to zrobić. Zanim zajęła miejsce, ściągnęła jeden z butów i nieskrępowana padającymi na nią światłami reflektorów, kocim ruchem podwinęła nogę pod siedzenie. Ona tak poważnie? A zresztą… Korzystając z przewagi sytuacyjnej, prześlizgnąłem się wzrokiem po ciemnych rajstopach. Odkryłem też skryte pod lśniącymi falami włosów wcięcie w sukni. W mig zapomniałem o jej spóźnieniu. Kobietom takim jak ona wolno przecież więcej.

     – Nigdy tu nie byłam. Dobry wybór.

     Rozpoczął się pierwszy etap randki, ostrożne badanie gruntu. Porozmawialiśmy o restauracji, pogodzie i innych rzeczach, które nie mogą poróżnić, aż do przybycia ubranego w elegancki komplet kelnera. Ten zręcznym ruchem wręczył nam karty dań, po czym zniknął w mroku tak, jak się pojawił. Menu było nad wyraz skromne, co nie umknęło uwadze Klaudii. Należało coś powiedzieć.

     – Nie mają tu wielu potraw, bo wychodzą z założenia, że głównym daniem serwowanym przez lokal powinna być nadzieja na miłość.

     – I co, najadłeś się już? – Uniosła brew.

     – Nie, ale chyba zostawię większy napiwek.

     Kiedy sympatyczny pan po czterdziestce wrócił do nas, żeby spisać zamówienie, poprosiłem o pierwsze z brzegu mięsko. Klaudia chciała wytrawne naleśniki ze składnikami, jakich w domu nie ma żaden normalny człowiek, ale przed ostateczną decyzją miała wiele pytań o produkty, wagę i ilość sztuk. Niesamowite, jak niektóre dbają o linię!

     – W takim razie poproszę podwójną porcję.

     Ona to zje?

     – Nie patrz tak na mnie. Sama za siebie zapłacę.

     – Nie o to chodzi.

     – Jestem bez obiadu. Jeśli mnie rozczarujesz, przynajmniej wrócę do domu najedzona.

     – Ciężko pracujesz.

     – A ty?

     No tak. Ona chwaliła się w sieci pracą, a ja tylko płacą.

     – Jestem analitykiem inwestycyjnym. Pomagam bogatym ludziom mnożyć swoje majątki.

     – Sam też inwestujesz?

     – Też.

     – Więc dzisiaj będziesz się zastanawiał, czy warto ulokować we mnie swoje serce.

     Była bardzo bezpośrednia. Tak inna od większości kobiet poznawanych w sieci. Dotąd nie patrzyłem na randkę jak na analizę inwestycji, ale spodobała mi się ta analogia. Przytaknąłem. Już wtedy wiedziałem, że chętnie ulokowałbym w niej coś innego.

     Jak zawsze w XYZ, oczekiwanie na kolację wydłużało się. Była to ich specjalność – przygotowywanie jedzenia tak długo, by pary miały dla siebie trochę czasu. Nie próżnowałem. Próbowałem poznać ją, zrozumieć oraz umieścić w sztywnych ramach, w których łatwiej byłoby mi się poruszać. Mimo że bacznie śledziłem jej ruchy i rozmyślałem nad każdym wypowiadanym przez nią słowem, bez przerwy mi się wymykała. Kiedy tylko byłem bliski oczarowania jej starannie wyuczonymi gestami, działo się coś, co kazało mi pamiętać, że lada chwila może położyć nogi na stole (chyba nawet bym się o to nie gniewał). Ilekroć zaczynałem się pocić z powodu trzymanego przez nią dystansu, wachlowała mnie rzęsami w rytmie uwodzicielskich dwumrugów.

     Gdy kelner nalał do kieliszków wina, zaczęliśmy pałaszować przyniesione na prostych naczyniach dania. Ja jadłem po ludzku, a ona po swojemu, samym widelcem. Nie chodziło jej o wygodę, raczej czytelny manifest – robię, na co mam ochotę. Chcąc pokazać, że też potrafię być naturalny i nie kalkuluję, opowiedziałem o założonym przeze mnie w liceum Bractwie Koneserów Kobiet. Od razu uniosła oczy znad talerza. To była moja tajna broń. Obnosząc się na pierwszej randce z fascynacją innymi damami dowodziłem swojej szczerości, a przy okazji pokazywałem szereg zdolności przywódczych, które dla każdej są sexy.

     – Czyli jesteś kobieciarzem. Lowelasem, psem na baby – podsumowała mnie.

     – Nic z tych rzeczy! – Obruszyłem się. – Całymi dniami potrafiliśmy rozmawiać o tym, jak sprawić, by koleżanki czuły się lepiej w naszym parszywym towarzystwie.

     – Tylko o tym?

     – Nie, ale o tym też.

     – Jesteś zabawny. – Sztywne stwierdzenie, poprzedzone sekundowym zaśmiechem przez zamknięte usta.

     Już chciała wrócić do jedzenia, ale nie spuszczałem z niej wzroku. Chyba poczuła się wywołana do tablicy.

     – Dawno nie byłam na randce. Dokładnie odkąd parę miesięcy temu chłopak oświadczył mi się po trzech tygodniach znajomości. Wyobrażasz sobie? Podczas meczu siatkówki, wśród setek ludzi. Myślał, że jak wywrze na mnie presję, oddam mu się do końca życia. Pogoniłam go.

     „Nie mówić o byłych” – kolejna złamana zasada!

     – Bez obaw, nie rozdaję pierścionków na pierwszej randce.

     Spojrzała na mnie spode łba. Chyba nawet nieznacznie się uśmiechnęła, więc pociągnąłem temat:

     – Jak przyjął odmowę?

     – Wyrwałam mu mikrofon i wyjaśniłam wszystkim zebranym, że ten oto pan to skończony kretyn, więc pewnie źle.

     – Ciekawe, co go do tego skłoniło.

     – Och, to akurat wiem. Zagrałam z nim w otwarte karty.

     – Ze mną też zagrasz?

     – A chcesz?

     Między nami była jakaś chemia, ale jeszcze nie wywołała iskry. Co prawda mogłem się tylko domyślać zasad gry, ale gdyby nie doszło do kolejnej randki, plułbym sobie w brodę, że nawet nie spróbowałem. Wykonałem więc gest tasowania kart i rozdałem po kilka. Klaudia odkryła jedną po mojej stronie stołu.

     – Wyglądasz mi na luzaka, ale byłeś dzisiaj bardzo usztywniony.

     – Skąd o tym wiesz?! – W pośpiechu schowałem ręce pod stołem.

     Przewróciła oczami. Niedobrze. W dodatku miała rację. Tak bardzo mi na niej zależało, że nie potrafiłem być sobą, a próbując ratować sytuację tylko się pogrążałem.

     – Dlaczego kliknąłeś przy mnie okejkę?

     – Nietuzinkowa uroda w połączeniu z ambicją. Nie dałaś mi wyboru.

     Nic więcej nie mówiła, co odczytałem za znak, że moja kolej. Wyciągnąłem rękę, ale w ostatniej chwili się zawahałem, bo Klaudia ostrzegła mnie, bym „tej nie brał”. Przesunąłem dłoń o kilka centymetrów w prawo, a potem przekornie wróciłem na poprzednie miejsce i odsłoniłem kartę.

     – A ty dlaczego mnie wybrałaś? – Nudne, ale dopiero wdrażałem się w zabawę.

     – Chciałam na własne oczy zobaczyć, czy włosy naprawdę mogą udźwignąć taką ilość żelu.

     – Aua!

     – Mówiłam, żebyś tej nie odkrywał – zachichotała.

     Teraz jej kolej na zadanie pytania.

     – Spędziliśmy fajny wieczór, przyznaję, ale wciąż nie wiem, dlaczego miałabym raz jeszcze spotkać się z tobą, zamiast szukać dalej.

     Wytłumaczyłem, że mamy wiele wspólnych cech i oboje nadajemy na tych samych falach, a nie ma w związku nic ważniejszego niż wzajemne zrozumienie. Następnie chciałem sięgnąć po „kartę” z jej części stołu, ale Klaudia już wyciągała rękę po moją.

     – Nie takie były zasady – zaprotestowałem.

     – To w miłości są jakieś zasady? – Zrobiła zdziwioną minkę. – Jeśli wyciągnę teraz telefon, jeszcze dziś spotkam się z czterema takimi, jak ty. Czy mając na uwadze, że oczy podobne do moich ma raptem dwa procent ludzi na świecie, możesz powiedzieć to samo o sobie?

     Nie podobało mi się, w jakim kierunku to zmierza.

     – Nie.

     – Czyli jest na mnie większy popyt, a co za tym idzie, mam większą wartość rynkową.

     Jej twarz mówiła: „wkurzam cię i bardzo mi się to podoba”. Musiałem odeprzeć atak.

     – Jesteś obecnie daleko za wierzchołkiem krzywej Gaussa, ale ja też z niego zjeżdżam. Do tego powinnaś pamiętać, że wartość rynkową określa nie tylko stan obecny, ważne są także prognozy na przyszłość. Do czterdziestki będę tylko przystojnieć, stopniowo wzrosną moje zarobki…

     – Nie potrzebuję faceta, żeby wyjechać na wakacje do Grecji – wcięła się.

     -… Podczas gdy ty być może nigdy nie będziesz już tak piękna, jak dziś. – Dałem wybrzmieć tym słowom. – Dlaczego powinienem umówić się z tobą, a nie z jakąś miłą studentką, której mógłbym towarzyszyć przez wszystkie jej najlepsze lata?

     Nadymała te swoje różowe usteczka, a w dwuprocentowych oczach zapłonął ogień. Jedną dłonią omal nie zmiażdżyła kieliszka z winem. Zdałem sobie sprawę, że niebezpiecznie balansuję na granicy zabawy.

     – Jeśli chcesz znosić jej humorki, wycierać nosek, gdy będzie załamana przed egzaminami, droga wolna. Może nawet nie zostawi cię dla innego i do ostatnich dni będziecie robić sobie zdjęcia z psimi uszkami.

     Odchyliłem się na krześle. Atmosfera zgęstniała. Przez moment miałem wrażenie, że zaraz któreś z nas kopnie w stół i odkryje pozostałe karty, ale nic takiego nie nastąpiło. Ba, zaśmiała się! W jednej chwili zdecydowała za nas, że oboje świetnie się bawimy. Może to przez świadomość wniosków, jakie wypłyną z wymiany zdań? Ona powinna się pospieszyć, a ja minimalizować ryzyko. Pasowaliśmy do siebie.

     – Remis? – Wyciągnąłem dłoń ponad stołem.

     Po krótkim zawahaniu się przyjęła ofertę.

     – Załóżmy więc, że zatrudniam cię jako mój analityk. Co powinnam zrobić? – Z jej głosu zniknął ton rywalizacji.

     – Jeszcze dziś dać się zaprosić na obejrzenie mojej kolekcji płyt.

     – Chyba żartujesz.

     – Nie masz nic do stracenia – wyjaśniłem. – Jeśli będzie wspaniale, zacznie się między nami coś dużego. W przypadku katastrofy, w którą nie wierzę, przynajmniej zmniejszysz swój popęd, a to ustawi cię w lepszej pozycji przed kolejnymi randkami z kimś innym.

     Długo nic nie mówiła. Nie tak to sobie zaplanowała, ale przecież musiała wiedzieć, że mam rację. Rozejrzała się po innych parach. Dla większości z nich kolacja była tylko grą wstępną. Bardzo chciałem, żeby z nami było tak samo.

     – To rozsądne. – Postanowiłem pomóc jej w decyzji.

     – Czyli cały ten piękny lokal, drogie jedzenie, uprzejmy kelner i najlepsze wersje nas były tylko po to, żebyśmy spiknęli się z rozsądku? – zapytała rozgoryczona.

     Będąc świeżo po zdroworozsądkowej debacie już kompletnie nie wiedziałem, o co jej chodzi.

     – Wydaje mi się, że to najlepszy fundament pod coś pięknego.

     Westchnęła.

     – Gdybym dostała kolejną lampkę, może bym się zastanowiła. – Pomachała mi pustym kieliszkiem.

     Możliwość postawienia jej alkoholu była bezcenną szansą na skrócenie dystansu. Natychmiast zawołałem kelnera i poprosiłem o dolewkę dla miłej damy. Sam odmówiłem sobie tej przyjemności, w końcu zamierzałem być tej nocy w szczytowej formie.

     Myślałem, że po tej pełnej napięcia rozmowie zejdzie z nas powietrze, ale początkową tremę w grze pozorów zastąpiło nerwowe wyczekiwanie punktu kulminacyjnego. Dotychczas wszystko skupiało się wokół Klaudii. To ona miała inicjatywę, ona błyszczała w świetle reflektorów. Od ponownego wypełnienia jej kieliszka czerwonym trunkiem zaszła pewna zmiana. Nie była już tak energiczna. Wycofała się, bacznie mnie obserwując w nadziei na potwierdzenie, że podejmuje dobrą decyzję.

     – A zatem…?

     Nieznacznie kiwnęła głową. Z podniecenia ledwo utrzymałem nerwy na wodzy. Poczekałem, aż jednym haustem dopije napój odwagi i podzieliliśmy się rachunkiem. Kierowca ubera miał przyjechać w ciągu kilku minut, dlatego opuszczając XYZ spojrzałem na zegarek. Wskazywał piętnaście po dwudziestej.

     – Co? – zapytała, widząc moją zmieszaną minę.

     Pomny poprzednich doświadczeń wolałem zachować to dla siebie odkrycie, że przy niej staje mi nawet zegarek.

     – Nic.

     Niepewnie złapałem ją za rękę, jakby była moją pierwszą. Nie odtrąciła mnie. Chciałem, by ten kilkudziesięciometrowy spacer do samochodu trwał wiecznie, ale Klaudia przyspieszyła kroku, bo grube płatki śniegu przyklejały nam się do płaszczy, gotowe w ciągu kilku minut zrobić z nas bałwany. Nic dziwnego, że chciały spędzić z nami te wyjątkowe chwile. Pomogłem piękności wsiąść do auta, a sam wślizgnąłem się na skórzane siedzenie z drugiej strony.

     – Proszę na Pokątną 10/10 – Klaudia przekazała kierowcy.

     Teraz to ja nie wiedziałem, co się dzieje. Mieliśmy jechać do mnie.

     – Będzie mi łatwiej, jeśli najpierw obejrzymy moją kolekcję płyt – wyjaśniła.

     We wszystko wmieszał się kierowca, który uznał, że to od jego muzyki zaczniemy. Z głośników popłynęły spokojne dźwięki, sądząc po perkusji, rockowego utworu.

     Raissa, raissa, raissa, raissa…

     Gdzieś już słyszałem ten kawałek. Chwila, moment…

     No chodź! Chodź ze mną do łóżka, no chodź!

     Klaudia natychmiast odwróciła głowę ku zaśnieżonej szybie, nieudolnie ukrywając uśmieszek, na co wyraźnie zadowolony z siebie kierowca mrugnął do mnie we wstecznym lusterku. W życiu chodzi o to, żeby spotkać właściwych ludzi, a ja tego dnia spotkałem aż dwie takie osoby! Tymczasem światła mijanych latarni wydobywały z twarzy mojej partnerki tę samą melancholię, za którą pokochałem ją w supermarkecie. Chwyciłem jej rękę i do końca podróży w milczeniu głaskałem kciukiem wierzchnią część dłoni.

     No chodź! Chodź ze mną do łóżka, no chodź!



     Wysiedliśmy na typowym dla przedmieść Powiązek osiedlu z licznymi, podłużnymi budynkami. Pomiędzy nimi garstka rozmieszczonych losowo drzewek rosła jakby za karę, nawet nie kryjąc się z faktem, że zamiast zdobić okolice, spełnia tylko urbanistyczne normy. Klaudia prowadziła mnie serpentynami dziurawych chodników przez rozległe blokowisko. Nie odzywaliśmy się do siebie, ale między nami nie było pustki. Przestrzeń tę wypełniało jakieś niedookreślone uczucie. Zresztą co tu wiele mówić? Porozmawiać można rano, teraz chcieliśmy poznać się od innej strony.

     Znalazłszy się na klatce schodowej nie mogłem uwierzyć, że udało mi się zajść tego wieczora tak daleko. Choć starałem się nie obiecywać sobie za wiele, pierwszy raz od dawien dawna moje nadzieje daleko wykraczały poza seks. Z tego wszystkiego podczas krótkiej wspinaczki na trzecie piętro natarczywe myśli podsuwały mi czarne scenariusze. Co, jeśli ta nieodgadniona piękność naprawdę zatrzaśnie przede mną drzwi? Zapobiegawczo wcisnąłem się do mieszkania tuż za nią. Zdjęliśmy buty. Reszta zadziała się sama.

     Rzuciła się na mnie z łapami. Chyba oboje nie wiedzieliśmy, czy bardziej chcemy się rozebrać, czy wydotykać, bo robiliśmy obie te rzeczy jednocześnie. Ja rozpinałem zamki jej płaszcza na podudziu i plecach, ona zaś szukała rzepu na mojej piersi. Mimo że mieliśmy dla siebie całą noc, splątane ręce przeszkadzały sobie w pośpiechu. Ostatecznie jako pierwszy poległ brązowy płaszczyk. Chwilę później na panele spadło moje palto. Kiedy stało się jasne, że to ona pierwsza zostanie bez ubrań, niczym dziecko stojące przed nieuchronną klęską pociągnęła mnie z całych sił za koszulę. Zatrzymaliśmy się, w milczeniu nasłuchując, jak kilka guzików turla się przez wąski korytarz do kuchni. Stałem jak wryty, bezowocnie doszukując się na słodkiej buźce poczucia winy. Zamiast przeprosić, przemknęła wzrokiem po nagim torsie, po czym doskoczyła do mnie znienacka z namiętnie rozchylonymi ustami. Odsunąłem się i skierowałem jej rozpęd na ścianę. Mocno przylgnęła do niej tułowiem, wypinając przy tym tyłek. Bez zastanowienia wymierzyłem na nim sprawiedliwość.

     – Przecież nie całujesz się na pierwszej randce.

     Mógłbym godzinami patrzeć, jak figlarnie przygryza dolną wargę, tylko czy dla tego widoku warto było rezygnować z jej ust? Więcej nie zamierzałem sobie odmawiać. Przywarłem do niej całym ciałem, zaciągając się delikatnymi perfumami. Nie jest sztuką opróżnić pół flakonu i zaczadzić całe pomieszczenie, lecz tak umiejętnie dozować dawki, by każdy wiedział, od kogo pochodzi zapach. I Klaudia to miała. Zresztą czego ona nie miała… Odrzuciłem na bok falujące włosy, żeby musnąć ją czule między łopatkami. Zaczęła się o mnie ocierać. Może i podczas kolacji z trudem nadążałem za nią w rozmowie, ale właśnie na wierzch wychodziły moje kompetencje twarde.

     Z krótkimi przerwami na kolejne kroki miłosnej choreografii ściągałem z niej suknię, najpierw odsłaniając fioletowe zapięcie stanika, a potem koronkowe majtki w tym samym kolorze. Mógłbym obsypać jej ciało niezliczonymi komplementami, gdyby nie miało pewnej szczególnej właściwości – odbierania rozumu. Cofnąłem się o krok, żeby mogła zaprezentować się z przodu. Prosto w rozrzucone ubrania i topniejący śnieg. W ten oto sposób przeżyłem pierwszą tego dnia przygodę seksualną. Wypieprzyłem się.

     Byłem gotowy na wyśmianie, tymczasem Klaudia w ogóle nie przejęła się moim nieszczęściem, skrzętnie korzystając z okazji na przejęcie inicjatywy. Szarpnęła mnie za rękę i poprowadziła do połączonego z kuchnią salonu. Stał tam rozłożony, acz niepościelony tapczan. Tuż przed nim zostałem poinstruowany, że wejście w spodniach jest surowo zabronione. Nie musiała mówić dwa razy. Z dżinsami uporałem się w trymiga, a przy slipach otrzymałem bardzo sympatyczną pomoc. Usiadłem na skraju łóżka.

     Ubodło mnie, że nie skomplementowała mojego okazu, ale gdy tylko chwyciła go w rękę, sentymenty odeszły w niepamięć. Pozwoliłem szeptać sobie do ucha słodkie obietnice, podpierane niepokojąco wprawną dłonią. Klaudia zajęła miejsce między moimi nogami. Uwodzicielskimi ruchami oswajała mnie z myślą, że lada moment dostanę kolejną szansę na posmakowanie jej ust. Nie mogłem się doczekać. Z rosnącym napięciem patrzyłem, jak przymierza się do tego raz z lewej, raz z prawej strony, jak prowokacyjnie się przy tym oblizuje. Dopiero upewniwszy się, że wystawiła moją cierpliwość na najcięższą próbę, otworzyła szeroko buzię. Tylko po to, żeby w ostatniej chwili się wycofać. Wydała z siebie głos przerażenia.

     – Zapomniałam, że nie całuję się na pierwszej randce… – powiedziała z teatralną minką.

     Zamilkłem w połowie zdania, którego bym żałował, bo w ramach uczciwej rekompensaty sięgnęła do zapięcia stanika. Bardzo uczciwej. Choć wcześniej trudno było mi to sobie wyobrazić, bez bielizny prezentowała się jeszcze lepiej. Symetryczne, małe sutki były miłym zaskoczeniem przy tak obfitych kształtach, lecz jednocześnie podawały w wątpliwość naturalność biustu. Na poważnej twarzy Klaudii pojawiło się pytanie, czy chcę coś jeszcze dodać. Nie chciałem. Zresztą od razu zrozumiałem, że nie była z tych, które się zakrywają i zawstydzonym wzrokiem proszą o dodanie otuchy. Klaudia się sobą chwaliła. Nie potrzebowała moich słów, by wiedzieć, co o niej myślę.

     Skoro tak, tym razem bez zbędnych podchodów umieściła mojego twardziela pomiędzy piersiami. Okryła go ze wszystkich stron i z wyczuciem ścisnęła. Jeśli miałem dotąd jakiekolwiek zastrzeżenia co do natury jej biustu, odpłynęły niesione spokojnymi falami jędrnej skóry.

     Klaudia leniwie unosiła się i opadała całym ciałem, dzieląc się w błogim masażu swoją miękkością, troską oraz ciepłem. Była to nie lada gratka nawet dla takiego randkowego wyjadacza jak ja. Zwłaszcza że ewidentnie nie robiła tego pierwszy raz. Ręce trzymała po zewnętrznych stronach biustu, dzięki czemu nie ingerowały one w pieszczotę ani nie zasłaniały nagości. Do tego z rzadka spoglądała w dół. Przez cały ten niezapomniany czas musiałem mierzyć się z jej intensywnym spojrzeniem. Cokolwiek chciała mi przekazać, nie miałem do tego głowy. Nie mogła mnie obwiniać, w końcu to wszystko przez nią. Odkąd piersi pokrył preejakulat, tarcie stało się jeszcze przyjemniejsze.

     Gotów byłem trwać tak aż do samego końca, ale brutalne przerwanie zabawy przypomniało mi, że nie jestem sam. Klaudia dosiadła mnie okrakiem i z dłonią na mojej klatce pchnęła delikatnie na łóżko. Majtki nie stanowiły dla niej problemu. Tak samo ciasnota, jaką zaznałem w jej wnętrzu. Zamknąłem oczy, w panice poszukując sposobu na wytrzymanie jak najdłużej. Na szczęście Klaudia spowalniała penetrację kolistymi ruchami bioder. Do tego trzymała się za piersi, żeby boleśnie nie skakały. Wciąż miała tę kamienną twarz. Sprawiała wrażenie skoncentrowanej albo nawet znudzonej, ale coś nieokreślonego zdradzało determinację, jakby długo na to czekała i zamierzała delektować się każdą sekundą.

     Taki był też mój plan. Wsłuchiwałem się w zatrzymywane w ustach pomruki i triumfowałem za każdym razem, gdy przeskakiwały na wyższy ton. Postanowiłem zrobić wszystko, żeby zedrzeć jej gardełko, a następnie podać syrop własnej produkcji. W całym tym pomyśle istniał pewien problem – to ona kontrolowała sytuację. Jakby tego było mało, wcale nie sprawiała wrażenia, że mi się oddaje. Wprost przeciwnie, to ona mnie brała! Postanowiłem jak najszybciej z tym skończyć.

     Przyciągnąłem Klaudię do siebie. Po całkiem uroczej szarpaninie wylądowała na środku łóżka ze mną za plecami. Dyszała ciężko, a w oczach miała irytację. Musiała być blisko spełnienia. Natychmiast złapałem jej nogę pod kolanem i uniosłem wysoko. Wolną ręką znalazłem bezpieczną przystań na piersi. Myślałem, że Klaudia będzie bardziej aktywna, ale gdy tylko z powrotem się w nią wsunąłem, splotła dłonie na moim karku i pozwoliła mi dokończyć dzieła.

     Nie mogłem wyjść z zachwytu nad tym, jak pięknie rozciągnięta jest w pozycji bocznej. Doświadczałem jej ciała, zapachu i konsekwentnie trzymanego za zębami głosu, sam odwdzięczając się chaotycznymi cmoknięciami w szyję oraz szaleńczym tempem. Wszystko to w euforii gaszonej przykrym poczuciem, że od życia nie można oczekiwać niczego więcej; że dalej nie czeka na mnie już nic lepszego.

     Klaudia nie zdarła dla mnie gardła. Wydała z siebie zaledwie miękkie, pełne emocji westchnienie, jakby chciała zachować przede mną resztkę elegancji. Wiotkie wcześniej ciało zesztywniało w silnych drgawkach, które przeszły na moją skórę. Sam też doszedłem, ale z tej nocy zapamiętałem głównie jej wyżyny. Koniec końców, może nie byłem wcale takim egoistą.

     Po wszystkim zamiast opaść na brzuch, Klaudia położyła się plecami na mnie. Jej włosy łaskotały w twarz, ale ani myślałem odgarniać ich na bok. Leżeliśmy nadzy i bez tajemnic jak otwarte karty na stole. Każdy szczątek informacji o niej tylko mnie uświadamiał, jak wiele mam do odkrycia. 

     Emocje gasły, oddechy wracały do normy, tylko umysły jakby przeciążone wrażeniami. Jeszcze nawet nie widziałem kolekcji płyt, a już zdążyłem upaskudzić łóżko.

     Moja lekarka nie spała. Po paru minutach zaczęła kreślić mi coś paznokciem na piersi.

     – Było dobrze. – Wróciła rzeczowa Klaudia z restauracji.

     Wlepiła we mnie swoje magiczne patrzałki. Bez problemu rozpoznałem to spojrzenie. Właśnie podejmowała jakąś ważną decyzję. Trwało to i trwało, być może jeszcze nie ochłonęła. Finalnie wsparła się oburącz na mojej klatce jak na jakimś stoliku bez uczuć. Nasze twarze znalazły się na podobnej wysokości, więc udałem, że wcale mnie nie przytkało. Oboje wiedzieliśmy, co musi nastąpić.

     Pierwszy pocałunek trwał raptem chwilę i nie był szczególnie namiętny. Rozpoczął jednak długą sztafetę czułych muśnięć, przed którymi sumiennie dokładaliśmy polanka do buchającego ognia. Długimi minutami hamował nas tylko brak powietrza.

     – Przecież nie całujesz się na…

     – Na pierwszej nie, ale od paru minut trwa druga. – Elektryczny zegar potwierdzał wybicie północy. – Mam nadzieję, że nie jesteś śpiący.

     Nie byłem.



     Drogi czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.

6 komentarzy

 
  • Użytkownik Goscd

    Fajne i super się czytalo

    5 dni temu

  • Użytkownik Vee

    @Goscd Dzięki! :)

    5 dni temu

  • Użytkownik unstableimagination

    Podoba mi się fascynacja Filipa. To, jakie wrażenie na nim wywarł już sam profil Klaudii, oraz to, z jaką pasją przeprowadzał OSINT. Sama dziewczyna, mimo że wydaje się chłodna i wyrachowana, zyskuje bardzo, pokazana właśnie z perspektywy zauroczonego mężczyzny. I znowu — mimo że jego pociąg do niej przez większość tekstu jest czysto fizyczny, ja odbieram go jako zmieniający się w coś więcej.

    6 dni temu

  • Użytkownik Vee

    Klaudia nie tylko jest niezwykle wyrachowana, ale w przeciwieństwie do większości osób w ogóle tego nie ukrywa. Myślę, że jej chłód po otrzymaniu poczucia bezpieczeństwa może zamienić się w niebywałą gorączkę. Coś na zasadzie damskiego "łobuz kocha najmocniej". Dałeś mi do myślenia z tym fizycznym pociągiem. Niby przez połowę opowiadania Filip zna ją tylko ze zdjęć, z drugiej jednak w irracjonalny sposób myśli nawet o przyszłości z Klaudią. Może więc nie tylko ten pociąg się zmienia, ale w dużej mierze już zmienił :D

    6 dni temu

  • Użytkownik agnes1709

    @Vee "Łobuz kocha najbardziej", gwoli sprostowania.:p

    6 dni temu

  • Użytkownik HIGLANDER

    Super👍

    6 dni temu

  • Użytkownik Vee

    Dzięki!

    6 dni temu

  • Użytkownik Czytelniczka1

    Ta gra w otwarte karty wciągnęła mnie porannie. Ciekawie się odkrywało jedną po drugiej. Jak zwykle w Twoim tekście mnóstwo smaczków, które bawią, rozczulają, podniecają.  
    Miła lektura. 👍

    6 dni temu

  • Użytkownik Vee

    Miło, że piszesz o "smaczkach". Zabawa słowem to moja ulubiona część pisania. Jeśli jeszcze mogę tym umilić trochę czasu, cieszę się podwójnie. Dzięki za wpis :-)

    6 dni temu

  • Użytkownik agnes1709

    Trochę irytująca babka, ale potem się zrehabilitowała. Dość grzecznie, jak na Ciebie, "cukierkowo", ale trochę grzeczności czasem trzeba. :D

    tydz. temu

  • Użytkownik Vee

    Agnes, to naprawdę Ty?! :D Miło, że zajrzałaś. Co prawda nie ze względu na ostrość, ale powinnaś była zajrzeć do PŁ ;)

    tydz. temu

  • Użytkownik agnes1709

    @Vee Zajrzę, niedługo. Ostatnio jakaś niechciewajka mnie wzięła, dobrze, że chociaż obiady robię.🤣

    tydz. temu

  • Użytkownik manio

    Dla mnie super

    tydz. temu

  • Użytkownik Vee

    @manio Dzięki! ;)

    tydz. temu