Dom cz. 10

- Zuza, przepraszam cię – usłyszałam głos Rafała, kiedy zamykałam drzwi domu.
- Rafał…..
- Nie, zaczekaj. Wczoraj poniosło mnie, byłem zły i smutny, to był dla mnie ciężki dzień. A ty byłaś obok i chyba chciałem…... przez chwilę wydawało mi się, że…..
- Rafał, wiem, że szukałeś pocieszenia. Kocham cię, jak przyjaciela i wiem, że i ty mnie w ten sposób kochasz, nie w inny.
- To prawda. Jakim cudem zawsze mnie rozumiesz?
- Nie wiem. Ale wydaje mi się, że na twoim miejscu zrobiłabym to samo. W zasadzie zrobiłam to samo.
Chwilę mi się przyglądał, jakby wiedział, o czym mówię, zaraz jednak w jego oczach pojawiło się pytanie.
- Chodź, odprowadzisz mnie na autobus i ci opowiem – zaśmiałam się.
Nie wiem dlaczego, ale naszła mnie potrzeba wygadania się. Nie wiedziałam czy Jan wspomniał mu o tym, co między nami zaszło, ale w sumie nie miało to większego znaczenia. Chciałam wylać z siebie cały żal, jaki zebrał się we mnie od naszej wspólnej nocy.
Rafał słuchał uważnie, chwilami się uśmiechając, a momentami poważniejąc. Kiedy skończyłam swoją przemowę zapanowała cisza, którą po chwili przerwał.
- No i co zamierzasz zrobić?
- Nic, a co niby powinnam?
- Zuzka, weź się ogarnij! – zaśmiał się – każde twoje słowo świadczy o tym, że Janek nie jest ci obojętny, więc przestań się dąsać, jak jakaś urażona nastolatka.
- Nie dąsam się, po prostu…. Dlaczego nie przyszedł do mnie? Dlaczego nie przeprosił?
- Ale z tego co mówisz przeprosił, zaraz jak zauważył, że przesadził. Słuchaj, faceci nie są w tym najlepsi, nie potrafimy się kajać. Przeprosił raz i pewnie nie zrobi tego znów. Chyba, że sama się do niego odezwiesz.
Doszliśmy do przystanku i oboje zamilkliśmy. Rafał dawał mi chwilę do namysłu, a ja chętnie korzystałam, bo jeśli miał rację, to niestety ja musiałam wyciągnąć rękę do sąsiada.  
- Czyli uważasz, że to ja powinnam przeprosić? – warknęłam, bo nie podobała mi się ta wizja.
- Niekoniecznie przeprosić, ale pokaż mu, że już się nie gniewasz. Twój autobus jedzie, więc już pójdę. Mogę wpaść wieczorem?
- Jasne.
Kiedy dojechałam do centrum od razu skierowałam się do Urzędu Miasta i odebrałam akty zgonu mojej rodziny. Zaraz po tym odwiedziłam prawnika, który dokładnie opowiedział mi, co mam teraz zrobić. Niestety, wszystko musiało bardzo długo trwać, polskie prawo niczego nie ułatwia. Wszystkie wnioski napisałam od razu w jego biurze i zaniosłam do sądu i skarbówki. Wiedziałam, że to tylko początek, ale i tak byłam zadowolona, że nareszcie coś robię w tej sprawie.  
Miałam zamiar wracać autobusem, pogoda jednak była bardzo ładna, powietrze rześkie i zachęcające do spaceru. Mimo, że do domu miałam około ośmiu kilometrów, nie zrażałam się, szłam wystawiając twarz do słońca. Nagle zauważyłam, że obok mnie jedzie samochód. Spojrzałam na kierowcę, Jan jechał moim tempem spoglądając na mnie. Nic nie mówił, jakby czekał aż ja coś zrobię.  
- Podwieziesz mnie? – zapytałam, choć pewnie powinnam powiedzieć co innego.
- Wskakuj – ostrożnie się uśmiechnął zatrzymując samochód.
Usiadłam wygodnie i zapięłam pas. Ruszył bez słowa.
- Co słychać? – zapytałam
- Bez zmian, a co u ciebie? Jak zdrowie?
- Dziękuje, zdrowie dopisuje – powiedziałam i złapałam jego dłoń leżącą na gałce zmiany biegów – przepraszam, za moją przesadzoną reakcję tamtego dnia. Zachowałam się śmiesznie.
Jan zjechał na pobocze i zgasił auto. Na chwilę przymknął oczy, po czym odwrócił się w moją stronę.  
- I ja przepraszam, to co powiedziałem było bezczelne, zachowałem się jak gówniarz.
- Wiec chyba oboje jesteśmy gówniarzami – dotknęłam dłonią jego twarzy, bardzo mi go brakowało, ale nie wiedziałam, czy mogę mu o tym powiedzieć. Nie zdążyłam jednak nic więcej zrobić, bo odsunął od siebie moją dłoń.
- Nie rób tego więcej. Nie mogę – poczułam się, jakby dał mi w twarz.
- Przepraszam – wydukałam – to się więcej nie powtórzy.
Ponownie uruchomił auto i włączył się do ruchu. Piętnaście minut zajęło mu dowiezienie mnie do domu, w całkowitym milczeniu. Tak, oboje milczeliśmy, moja dusza jednak krzyczała, z całych sił wrzeszczała z rozpaczy, z bólu, jaki właśnie w tej chwili poczułam. Kiedy się zatrzymał, odpięłam pas i otworzyłam drzwi chcąc jak najszybciej wysiąść. Złapał mnie jednak za rękę zatrzymując.
- Zuza, to nie tak, chodzi o to, że…..
- Wiem, o co chodzi. Nie przejmuj się – powiedziałam, choć czułam, że za chwilę się popłaczę – dziękuje za podwiezienie, pa
Łzy popłynęły zaraz po wyjściu z samochodu, prawie biegiem dotarłam do domu. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie. Janek mnie nie chce, naprawdę mnie nie chce. A ja naiwnie myślałam, że mam u niego szansę. Że mogę znów kogoś mieć, że będę szczęśliwa.
Opadłam na podłogę cały czas płacząc.  
Kiedy po dwudziestej wieczorem przyszedł Rafał, od razu zauważył, że coś się stało. Nawet nie miałam szans udawać, że wszystko gra. Już bez emocji i na spokojnie, opowiedziałam mu spotkanie z Janem. Chwilę milczał.
- Nie wiem, dlaczego tak się zachował.
- Ja wiem, ale to nie ma znaczenia. Ważny jest efekt, a ten jest taki, że nic nas nie łączy i nie będzie łączyć.
- Nie mów tak, przecież chyba zależy ci na nim.  
- To też nie ma znaczenia.
- Jak to nie ma?! – oburzony wstał i podszedł do okna – zawalcz o niego.
- Po co? Żeby przez chwilę udawać, że się uda? Nic z tego nie będzie, ja to wiem i on też. Szybko odkrył, że jestem wybrakowana, nie mogę go winić.
- Że jaka jesteś? Czyś ty zwariowała? – odwrócił się w moją stronę – Zuza, nigdy więcej tak o sobie nie mów. Nic ci nie można zarzucić, a już na pewno tego, że ci czegoś brakuje.
- Rafał, ale brakuje mi wiele. Mam tyle problemów wiążących się z przeszłością, że prędzej czy później i tak by mnie zostawił. A z dwojga złego, wolę od razu mieć jasność, a nie żyć marzeniami – chciał coś odpowiedzieć, uniosłam jednak rękę stopując go – proszę, daj spokój. Nie chcę więcej o tym rozmawiać – nic nie odpowiedział, co od razu wydało mi się podejrzane – Rafał, chcę cię o coś poprosić.
- Co tylko chcesz.
- Pod żadnym pozorem nie wtrącaj się, nie chcę żebyś z nim rozmawiał na ten temat.
- Cwaniara – skomentował i przytulił mnie – powinienem wiedzieć, że mnie przejrzysz.  
- Obiecaj.
- Dobrze.  
Mimo miło spędzonego wieczoru w towarzystwie przyjaciela, do łóżka położyłam się bardzo smutna. Świadomość, że być może do końca życia będę sama, nie tylko była dla mnie przykra, ale i przerażająca. Bałam się, że nikogo nigdy nie znajdę, będę mogła liczyć tylko na siebie. Rafał pewnego dnia kogoś znajdzie i już nie będzie do mnie zaglądał tak często, może w ogóle przestanie się ze mną widywać. Bałam się, że samotność będzie dotkliwsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Obudziłam się rano w złym nastroju, nie zamierzałam mu się jednak poddać. Już o siódmej rano wzięłam się do pracy. Było chłodno, ale nie przeszkadzało mi to, bo wiedziałam, że po chwili się rozgrzeje. Przeszłam na tył domu, mocno złapałam siekierę i zaczęłam rąbać drzewo. Szło mi bardzo dobrze, byłam zdeterminowana i skupiona. Po godzinie wytężonej pracy usiadłam na pniaku, żeby chwilę odpocząć. Spojrzałam na plac Jana i zobaczyłam go, jak dłubie coś przy kosiarce, a więc nie tylko ja wcześnie wstałam. Przyglądałam mu się chwilę, moje myśli wróciły do dnia, kiedy mnie pocałował, kiedy mnie dotykał. Zerwałam się na nogi kręcąc głową. Idiotko, weź się w garść! powiedziałam sama do siebie i znów złapałam za siekierę. Niestety rozkojarzenie Janem, wpłynęło na mnie w najgorszy możliwy sposób. Źle wymierzyłam i ostrze ześlizgnęło się z klocka kierując prosto w moją nogę. Zdążyłam odsunąć się tak, że nie wbiła się całkiem, niestety ostrze zahaczyło o zewnętrzną stronę łydki. W momencie zrobiło mi się gorąco i poczułam ból.
- Kurwa mać! – przekleństwo samo wydobyło się z moich ust, czym natychmiast zwróciłam uwagę sąsiada.  
- Cześć Zuza!
- Cześć – odkrzyknęłam i zdjęłam bluzkę, którą miałam na sobie, zostając w samym topie na ramiączkach. Krew mocno płynęła z rozcięcia i zalewała trampek, w którym byłam. Zwinęłam bluzkę i przycisnęłam do nogi.
- Co jest? – zapytał zbliżając się do płotu.
- Nic, nic nie jest – zrobiłam parę kroków chowając się za domem i usiadłam na trawie. Spojrzałam na rozcięcie, było bardzo głębokie i bardzo bolesne. Głęboko odetchnęłam i spróbowałam wstać, ale odczuwany ból nie pozwolił mi stanąć na nodze. Mimowolnie jęknęłam. Nagle z za rogu budynku wynurzył się Jan, stanął nade mną i pokręcił głową. Bez słowa złapał pod pachy i ustawił w pionie, po czym wziął na ręce i wniósł do domu. Postawił mnie dopiero pod prysznicem, pomógł zdjąć but i skarpetkę. Słuchawką prysznica obmył delikatnie ranę, a ja starałam się nie krzywić z bólu.
- Jedziemy chyba do szpitala.
- Nie trzeba, nic mi nie jest – zakręcił wodę i rzucił trzymaną słuchawką.
- Naprawdę? Nic ci nie jest? Jak cię biją, nic ci nie jest! Jesteś pokrwawiona i obolała, nic ci nie jest! Wbijasz sobie siekierę w nogę i nadal nic ci nie jest! Kiedy się przyznasz, że coś się stało?! Że potrzebujesz pomocy?!
Stałam oniemiała przed nim patrząc jak wściekle wymachuje rękami. Słyszałam każde słowo, jakie wypowiedział i ich powaga uderzyła mnie w twarz. Miał racje, zawsze twierdziłam, że nic mi nie jest. Zostało mi tak od dzieciństwa, kiedy udawałam, że nic się złego nie dzieje. Już wtedy udawanie było najgorszym wyjściem, choć wtedy nie wiedziałam o tym, ale teraz? Nadal powielałam ten sam wzór, choć nie musiałam, nie powinnam. W oczy natychmiast zapiekły łzy, poczułam, że jestem rozczarowana i zmęczona samą sobą.

Hush

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1921 słów i 10254 znaków, zaktualizowała 27 cze 2018.

2 komentarze

 
  • Margo1990

    Czekam na kolejną !!!

    27 cze 2018

  • Hush

    @Margo1990 :)

    27 cze 2018

  • Somebody

    Świetnie! Ostatnia scena - przepyszna!  :bravo:

    27 cze 2018

  • Hush

    @Somebody Dziękuje :P

    27 cze 2018