Cień człowieczeństwa cz.4

Wpadam do domu, nie wiem co ze sobą zrobić. Rzucam rzeczy na łózko i chodzę po pokoju w kółko ciągając się z włosy. Dajcie mi spokój ! Wrzeszcze na cały dom. Myśli i wspomnienia mną zawładnęły nie mogę ich uspokoić. Poczucie winy i bezradności przekreśla wszystko. Szybko idę do kuchni i z górnej szuflady wyciągam długi ząbkowany nóż. Patrze na niego. Dociera do mnie że nie mam aż tyle odwagi a przynajmniej na trzeźwo, żeby przeciąć nim swoja skórę. Bez wahania wyciągam z lodówki zimną, idealnie schłodzoną 0,5 l wódki "Wyborowa". Przykładam szyjkę do swoich ust i przechylam wlewając w siebie trunek dopóki nie zabraknie mi oddechu. Kiedy się odrywam nie ma ponad połowy, a gardło i przełyk piecze jakby ktoś wkładał mi rozgrzany do czerwoności pręt. Odchrząkuje dość mocno i wycieram usta wierzchem dłoni. Rozgrzany ...to nie jest taki zły pomysł. Sięgam ponownie za nóż i odpalam kuchenkę gazową. Trzymam żelazo na ogniem tak długo że jego ostrze powoli robi się czerwone. Jednym ruchem zdzieram z siebie czarną koszulkę, czuje jak wódka robi swoje.
     Przybywa mi odwagi ale też powoduje to że wspomnienia mają lepszy przepływ. Zamykam oczy, widzę na zmianę przebłyski . Twarz Leny i Sary, mojej siostry, później zostaje ona sama. Znowu leży na środku salonu. Na podłodze jest pełno krwi i pustych butelek po piwie i wódce. Chce do niej podejść , kiedy jestem już dość blisko żeby widzieć że mała nie żyje zza rogu wyłania się on. Zapijaczony , brudny z krzywym uśmiechem na ryju, jest spocony , podciąga spodnie zapinając pasek i oblizuje popękane usta.  
-I co narobiłeś ?- Ma ochrypły głos, przepity .Śmieje się idąc w moją stronę .
-To nie ja- Warczę pod nosem nie mając świadomości że to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie
-Nie Ty ?-Wskazuje palcem na moje dłonie- Lepiej spójrz na swoje ręce idioto. Czuje jak gula rośnie mi w gardle uniemożliwiając oddychanie. Powoli spuszczam wzrok patrząc na swoje dłonie. Są całe we krwi, świeżej krwi ...jej krwi.NIE! NIE! NIE! KURWA! TO NIE JA! Otwieram oczy z których lecą już łzy i szybkim ruchem przecinam swój brzuch . Czuje jak rozgrzane ostrze potęguje to wszystko . Słysze piszczenie w uszach i lekkie skwierczenie. Później dociera smród przypalonej, ludzkiej skóry. Kiedy odrywam żelastwo od siebie każdy nerw w moim ciele czuje płynna lawę która rozchodzi się po moim ciele. Dre się jak nigdy, dobrze że nie ma nikogo w domu , opadam na podłogę opierając się plecami o drzwiczki lodówki. Oddycham szybko i nie miarowo przez zaciśnięte zęby. Widzę krew która spływa mi z brzucha na ziemie. Właśnie tak...tego potrzebowałem. Wszystkie myśli odeszły a ich miejsce zajął ból ,który tym momencie rozrywa mój brzuch. Chwytam butelkę wódki i wlewam ją w sobie do końca dzięki czemu odpływam ,dosłowni. Pamiętam tylko jak kuchnia zaczęła wirować i opadłem na coś lepkiego, pewnie była to moja krew.
   Kiedy odzyskuje świadomość od razu czuje metaliczny zapach , podpieram się na ramionach żeby eis podnieść i otwieram oczy. Dzienne światło drażni moje oczy , wypala je. Powoli idę w stronę okna i jednym ruchem zasłaniam rolety. Ciemność jest lepsza, o wiele lepsza, pod każdym względem. Rana na brzuchu już nie jest taka Świerza krew się już nie leje z niej , ale z każdym ruchem daje o sobie znać że nadal tam jest .Z lodówki wypijam zimna wodę , która lekko stawia mnie do pionu i pozwala się ocucić żeby ocenić sytuacje. 9:40...zajebiście , spóźniony. No nic dzień wolny od szkoły która się dopiero zaczęła. Sprzątam kuchnie po wczorajszym zajściu i idę pod prysznic obmywając się z krwi. Ubrania wyrzucam raczej do niczego się już nie nadadzą. Starannie obandażuje ranę na brzuchu i idę do pokoju. Całe rano i całe popołudnie jakoś mi zlatuje. Zajmuje się swoimi sprawami. Nadrabiam filmy, czytam książki i ściągam nowe albumy muzyczne. Staram się tez nie myśleć o niej...o Lenie. Nie możne mi tak wejść do głowy , ale co jakiś czas sam się na tym przyłapuje, przez co zaczynam się powoli denerwować.
    Po godzinie 17 już zaczynam się nudzić ,wszytko co miałem zrobić zrobiłem. Przydało by się poćwiczyć. Chociaż teraz w moim stanie to mało rozsądne , ale nikt nie powiedział że taki jestem. Uwielbiam ćwiczyć w lesie, gałęzie jako drążki , naturalne przeszkody ,świeże powietrze i zero ludzi. To coś lepszego niż zwykła siłownia ,do której wszyscy chodzą.Płacą za coś co mogą mieć za darmo i w o wiele lepszych warunkach. Może tez chodzi o to żeby się pokazać jakim jest się wysportowanym, ale nie o to w tym chodzi, trzeba to robić dla siebie a nie na pokaz. Przebieram się w szare szorty i czarna koszulkę, słuchawki w uszy i biegnę w stronę lasu. Na rozgrzewkę 6 km, tam jest moje miejsce w którym ćwiczę, zaraz obok jest dość porywista rzeka i wysoki klif. Kiedyś się z niego skakało ,ale rzeka go podmyła i są tam teraz ostre głazy a nie woda. Ściągam słuchawki , lubię słuchać szumu wody ,jest jak muzyka. Rozciąganie , podciąganie, a leki przeciwbólowe na razie działają, chociaż nie raz czuje jak rana ciągnie po brzuchu gdy robię bardziej wymagające ćwiczenia. Mój rytuał na sam koniec wchodzę na czubek drzewa , widok jest niesamowity. Niezliczone hektary lasu, drzew, przeciętych kreta rzeką, a jeszcze jak jest zachód słońca, po prostu bajka.Patrzę na to wszystko jeszcze przez chwile i schodzę ostrożnie na dół. Z ostatniej gałęzi zeskakuje , i co ? Ląduje kilka centymetrów przed szkolna Boginią. Skąd ona się tu kurwa wzięła ? W środku pierdolonego lasu , sama ?

Dodaj komentarz