Cień

"Przede wszystkim, ogromny dystans do siebie i innych ludzi. Bez tego nie da się przeżyć. Tzn, da się, jednak można bardzo szybko oszaleć. Ochujeć można."

Słowa atakowały mnie z każdej strony. Miałem się tym przejąć? Nonsens. Gdzieś w tle, krzyk matki, wyciągał na światło dzienne mój rzadko pokazywany światu uśmiech, niż żeby powodował na ciele gęsią skórkę. Ta kobieta, zapominała czasem, że zamiast lat dziesięciu, miałem już dwadzieścia a podniesiony głos nie robił na mnie wrażenia. Nic nowego. Kolejne pretensje, choć pojawiałem się na obiedzie raz na dwa tygodnie. Wszystko, czego dotknąłem zamieniało się w proch. Wolałem nie dotykać. Odzywałem się tylko wtedy, gdy naprawdę zaistniała taka potrzeba.  
-Wychodzę - czułem, że to słowo ledwie pomieściło się w moich ustach. Miałem ochotę tylko otworzyć drzwi i szczelnie je za sobą zamknąć.  
-Teraz? Tak nagle? Kończę gotować obiad - głowa matki odwróciła się w moim kierunku, zza parujących garnków. Straciłem apetyt.
-Nie będę jadł. Nie mam ochoty dłużej pozostać w tym miejscu - musiałem odetchnąć. Za dużo. Za dużo słów. Za dużo tłumaczeń. Za ciasno. Matka spiorunowała mnie wzrokiem, ciskając garnkiem o ścianę.  
-Jesteś zupełnie taki sam, jak twój ojciec. Dwie krople wody, kurwa mać! - znów krzyk i kolejny rozbity talerz. Sam straciłem rachubę. Otworzyłem drzwi i wyszedłem. Rodzinny, niedzielny obiad nie był nam napisany. Nigdy.


Papieros w samo południe smakował o wiele lepiej, niż ten palony na szybko, przed spotkaniem, w trakcie zakładania koszuli i butów. Twarz chwilowo chowała się w gęstym dymie. Sam zapach wcale mi nie przeszkadzał, tylko drżące dłonie utrudniały trafienie papierosa do ust. Musiałem usiąść.  
Myślenie było najgorszą karą. Nie znałem gorszej. Sam na sam z tym, co siedziało w głowie, bywało często, jak najgorszy maraton horrorów. Chwila, ostatni obejrzałem jakieś dziesięć lat temu. Zaśmiałem się. Czas leciał zbyt szybko, ale wcale nie miałem zamiaru na to narzekać.  
Zauważyłem, że od czasu, kiedy przestałem się mniej odzywać, aż w końcu prawie wcale, ludzie patrzyli na mnie, jak na manekina. Kurwa, nie byłem ozdobną atrapą. Po co miałem tracić czas i głos, skoro wiedziałem, że reszta idiotów i tak mnie nie zrozumie? Nie chciałem tracić energii. Po prostu obserwowałem, a kiedy ktoś zadawał całkiem interesujące pytanie, na poziomie, odpowiadałem. Reszta przekleństw rzucanych w moją stronę, odbijała się ode mnie, jak głuche echo w lesie.  
Paliłem i oglądałem przechodniów. Zupełnie tak, jakbym siedział w ostatnim rzędzie w kinie. Film już dawno się zaczął, choć wydawał się z początku tak samo nudny, jak pojawiające się na wstępie reklamy.  
Kobieta. Niebieska sukienka. Smutna twarz.  
Dziecko, trzymające w ręku niebieskiego misia. Rozradowane. Biegnące przed siebie.  
Życie było tak przewidywalne, że nie czułem podekscytowania tym, co widziały moje oczy. Byłem pewien, że dzieciak zaraz się wywali a kobieta w niebieskiej sukience obróci się i podbiegnie, by sprawdzić, czy nic mu nie jest. Potem rozejrzy się, chcąc namierzyć rodzica, ale jego wcale nie będzie. Rozłożyłem się wygodniej na ławce i obserwowałem. Tak było. Małe, chude nogi potknęły się o wystającą kostkę brukową i plackiem upadło na ziemię. Krzyków i płaczu nie dało się uciszyć przez dobrych pięć minut. Kobieta znalazła się przy małym, kruchym ciele bardzo szybko. Otarła chusteczką mokrą twarz i starając się uspokoić chłopca, rozglądała się w dookoła za tatusiem, bądź mamusią. Ani jednego, ani drugiego nie było widać. Westchnąłem.  


Wieczorem, gorąca herbata wypłukała ze mnie cały jad, narastający za dnia. Rozłożyłem się na wygodnym fotelu. Nie mogłem zaprzeczyć, balkon nadawał się świetnie na samotne wieczory. Widok na podświetlony most i spokojną wodę, odbijającą się lekko o brzeg, dawał poczucie chwilowego spokoju. Herbata spływała powoli do żołądka. Ogarnęło mnie ciepło i okrywający mnie, czerwony koc, nie był już potrzebny.  
-Wspaniała atmosfera, prawda? - nagle znikąd pojawił się głos, który ogrzał mnie bardziej, niż truskawkowa herbata. Śmiech.
Ach tak, moja sąsiadka. Opierała się o barierkę, spoglądając to na mnie, to na niesamowity widok. Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się błogo. Nie mogłem powstrzymać wielkiego rogala, cisnącego się na moje usta. Kobieta przyzwyczaiła się do mojej małomówności. Zwykle wymienialiśmy między sobą tylko pojedyncze słowa, głównie o tym samym. Tematem przewodnim stawał się most, pogoda i światło padające za każdym razem inaczej na wodę. Polubiłem ją. Różniła się od inny, przyglądających mi się osób. Jej spojrzenie mnie nie oceniało, o dziwo.  
-Za każdym razem, kiedy spoglądam na ten most, mam ochotę z niego skoczyć - szepnęła. Ciemne, długie włosy poddały się podmuchom wiatru. Odstawiłem kubek z resztką herbaty i podszedłem do barierki, by móc zobaczyć ją z bliska. Za każdym razem, w jej oczach świeciły małe iskierki. Tym razem nie zauważyłem żadnej.  
-Skoczyć i zniknąć - uśmiechnęła się, nie patrząc na mnie. Podpierała się ręką. Wyjąłem z kieszeni niezawodną paczkę marlboro.  
-Proszę - szepnąłem, wyciągając ją w stronę długich palców. - Na pewno nie ekscytuje tak, jak skok z mostu, ale pozwala uspokoić skołatane myśli - dodałem. Kiwnęła głową, sięgając do paczki. Podałem zapalniczkę i obserwowałem, jak papieros w jej palcach okręcał się przez dłuższą chwilę. Potem przyłożyła go do ust, zapaliła i zaciągnęła. Przyjemnie było obserwować jej delikatne, pełne usta. Rozchylały się, by wypuścić obłok dymu.  
-A ty? - skierowała na mnie swoje ciemne oczy, dalej bez iskier. - Nie masz czasem takiej ochoty? - jej wzrok nie był uporczywy, choć intensywność spojrzenia sprawiała, że przez chwilę zastanawiałem się, jak mam na imię.  
-Czasem, ale siadam na fotelu, odpalam fajkę i przechodzi - znów przyłapałem swoje usta na uśmiechaniu. Szybko zmazałem głupiego rogala z warg. Milczeliśmy, wpatrując się w pejzaż przed naszymi oczami. Papieros szybko się skończył i już chciałem sięgnąć do paczki, kiedy jej ręka natychmiast mnie powstrzymała.  
-Dobrej nocy - szepnęła, uśmiechając się. Dotyk zapłonął na mojej skórze. Nim zdążyłem ją pożegnać, zniknęła mi z oczu.  


Całą noc zastanawiałem się nad wymianą tych kilku zdań. Nie potrafiłem jej całkiem rozszyfrować. Była zagadką, którą mogłem podziwiać tylko wieczorem. Pierwszy raz, od wielu lat, poczułem, że zapragnąłem kolejnego dnia. Tak szczerze. Uśmiech cisnął się na moje usta, ale nadal go powstrzymywałem. Chciałem zasnąć. Z tą różnicą, że tym razem, miałem ochotę się również obudzić.


Zapukałem do jej drzwi. W ręku trzymałem paczkę ciastek. Chyba je lubiła. Widziałem kiedyś ten sam papierek, pozostawiony na szklanym stoliku na balkonie. Czekałem na klatce przez dobre pięć minut. Musiała gdzieś wyjść. Machnąłem ręką i już chciałem się obrócić, gdy ktoś popchnął mnie z impetem w bok.  
Pogotowie?  
Facet nie zwrócił na mnie uwagi. Zaczął wyważać drzwi. Udało mu się już za pierwszym razem. Wpadł do mieszkania, jakby zostawił zupę na ogniu. Nie czekając dłużej, pobiegłem za nim. Przez głowę przeleciały mi najczarniejsze scenariusze. Przystanąłem a paczka ciastek wypadła mi z rąk. Nie słyszałem już słów, które rzucał w moją stronę mężczyzna z karetki. Wpatrywałem się w nią. Leżała bezwładnie na podłodze, trzymając w dłoni mały scyzoryk i tabletki, których część rozsypała się po podłodze. Krew. Blada twarz. Jej spierzchnięte usta zastygły w uśmiechu. Wzdrygnąłem się, spoglądając na jej zakrwawione ręce. Chęć nadejścia kolejnego dnia wyparowała, tak jak radość.  
Przewidziałem wszystko inne, nie dopuszczając do głowy takiego zakończenia.  
Most był za daleko. Scyzoryk i tabletki za blisko. Ja jedynie cieniem.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1487 słów i 8222 znaków, zaktualizowała 29 sty 2016.

2 komentarze

 
  • Użytkownik szejkan

    Mam nadzieję, że to co piszesz nie wypływa z Twoje duszy bo mym się bardzo zmartwił. Samobójstwo stanowi dobry - o ile można tak powiedzieć - temat na opowiadanie, lecz  życie, mimo wszystko, piękniejsze jest niż śmierć.

    3 gru 2015

  • Użytkownik Malolata1

    @szejkan spokojnie, nigdzie się nie wybieram. :)

    4 gru 2015

  • Użytkownik szejkan

    Bardzo dobry styl, płynny i nienaganny. Dobrze się czyta, lecz brakuje mi tutaj głębszej refleksji, dostrzeganie tragizmu egzystencji.

    3 gru 2015

  • Użytkownik Malolata1

    @szejkan dziękuję ;)

    3 gru 2015