Cienie Przeszłości - Rozdział I

Więzienie o zaostrzonym rygorze, Frankfurt.

  

Za metalowymi kratami szalała burza, pioruny uderzały co jakiś czas w pobliską wieżę, a deszcz nie litował się nad nikim, mocząc wszystko wokół. Przynajmniej w celi było w miarę sucho i bezpiecznie. Wolf rozejrzał się dookoła. Ileż to lat minęło, od kiedy wylądował tutaj?

Pamiętał tamten dzień, jakby to było wczoraj, puste ulice, padający śnieg i trup wysokiego rangą urzędnika w jego wozie. Nie ważne, że był niewinny, a jego staż w Stasi przekraczał przeciętne życie zwykłego agenta. Zabity miał plecy, szybko się z nim rozprawili, wtrącając do więzienia, przejaw litości, czy zwykłe bestialstwo? Wolałby kulkę w łeb niż ciągle odpędzać się od Udo, olbrzyma z wielką luką między zębami, stąd jego przezwisko Szczerbaty Udo.

Ten chłop, jak dąb o homo preferencjach z nie wiadomo, jakich przyczyn dokleił się do niego. Najpierw proponował różne profity i udogodnienia, później już groził. Szkolenie w Stasi bardzo przydało się, gdy musiał łamać ręce i nogi, by nie skończyć jako zabawka. Spojrzał w kawałek lustra, wyciągniętego z ambulatorium, czarne włosy zaczęły już siwieć, a dotychczas przystojna twarz poznała starzenie. Czas nie był łaskawy dla niego, skrywana i pielęgnowana nienawiść wobec zdrajców oraz nędzne warunki bytowania niekorzystnie oddziaływały na ciało i umysł.

— No, no. Co my tu mamy? — Do celi wtargnął Udo wraz ze swymi ludźmi, przekupiony strażnik nawet nie spoglądał na Wolfa, uciekał wzrokiem po ścianach. — Przemyślałeś moją propozycję?

— Chrzań się pedale. — warknął. — Zabaw się ze swoimi kochasiami, a ode mnie wara.

— Pan agent się stawia jak miło. — Rozniósł się dźwięk prostowanych kości. — Nic tak nie uatrakcyjnia zabawy, jak opór ofiary. Dawaj, i tak twój tyłek będzie mój.

Więzień skrzywił się z odrazą, jeszcze nie spotkał tak ohydnej osoby. Olbrzym jednak nie rzucił się na niego, wysłał podwładnych. Wolf kudłaczowi złamał nos, blondyna zdzielił w brzuch i dokończył z łokcia, powalając go ostatecznie. Dwóch ostatnich załatwił uderzeniami w gardło, nawet nie zdążyli użyć prowizorycznych noży.

— Niespecjalnie wytrenowałeś swoich kochasi, Udo. — rzucił kpiąco.

— Będziesz tego żałować! — Olbrzym rzucił się na niego, przygniatając do ściany. — Nareszcie będziesz mój, zaraz będziesz się wił z bólu, gdy ja będę rozkoszował się. — Oblizał się obleśnie.

— Musisz się obejść smakiem — wychrypiał Wolf. Wyswobodzoną nogą kopnął agresora w krocze. Tamten zwinął się z bólu, upuszczając ofiarę z objęć. Były agent spojrzał na oprawcę, nie mógł tego tak zostawić. Podszedł do niego od tyłu i złapał mocnym chwytem za kark.

— Wiesz co, Udo? Zostawiłbym cię w spokoju, ale próbowałeś dobierać się do mojej dupy. Nikt nie tknie mojej dupy, choćbym miał zagryźć go zębami, leżąc z połamanymi kończynami. A ci, co się na to odważą, zginą w piekle. Szykuj mi tam miejsce, zapewne diabeł nie może się doczekać, ale jeszcze na mnie nie pora. Żegnaj Udo, oby znalazł cię jakiś wielki parchaty demon, który zechce cię wykorzystać. — Kark pękł z głośnym trzaskiem, olbrzym nawet nie poczuł śmierci. Upuścił martwe ciało i łapiąc oddech, spojrzał na swoje dzieło. Nie miał pojęcia, jak wytłumaczy się strażnikom.

— Helmut Wolf? — Klawisz, jakby nie zauważył spowodowanego bałaganu. — Wychodzisz.

— Przecież mam dożywocie. — Nie chciał uwierzyć, że mógłby być wolny.

— Amnestia, komunizm upadł, więc zwalniają, kogo popadnie, szczególnie politycznych. Wychodzisz, czy zostajesz? — odpowiedział leniwym tonem. Helmut ruszył do wyjścia, pragnąc pozostawić mury więzienia za sobą. Nie było już NRD, nie było Stasi, pozostał mu tylko jeden cel. Zemsta.

Tymczasem w zupełnie innym mieście trwała zabawa w najlepsze. Dragi, dobry alkohol i na wpół rozebrane piękne kobiety. W licznym tłumie można było dostrzec stolik, gdzie oprócz elegancko ubranych czterech mężczyzn nikogo nie było.

— Wytłumacz mi Tasche jedną rzecz. Wysyłam cię z jedną małą misją, a ty i tak to spierdoliłeś. — Grubas zaciągnął się cygarem i spojrzał na trzęsącego się chudzielca.

— To nie moja wina szefie, Byli uzbrojeni, Wagner nie przybył sam. — drżącym głosem powiedział Tasche.

— Byli uzbrojeni, mówisz? — Podniósł zapalone cygaro i z rozmachem wbił mu w oko. Krzyki zagłuszyła muzyka, a stojący goryle zasłonili scenę przed gapiami. — Dałem ci pięciu ludzi uzbrojonych w pistolety maszynowe, załatwiłem nawet granaty. A ty mówisz, że uciekłeś, bo tamci byli uzbrojeni?? Masz mnie za głupca, Tasche? — Twarz spuchła mu od gniewu.

— Gdzież bym śmiał…

— No cóż, stało się, napij się wódki, zaraz zobaczymy, co z tym zrobimy. — Gdy chudzielec nie patrzył, szef przejechał ręką po gardle, dając sygnał Apaczowi. Ten działając, jak grzechotnik uderzył głową nieszczęśnika o stół, a następnie wyjąwszy kawałek drutu z kieszeni, zaczął go dusić. Nie minęła chwila, a ofiara legła martwa z twarzą wykrzywioną paniką.

— Pozbądźcie się go — rzucił grubas do goryli.

— Słyszałeś Kaiser, że Wolfa wypuścili? — wtrącił się dotychczas milczący człowiek w ciemnym garniturze.

— A co nam on może zrobić? Bez pieniędzy, wpływów, broni? To wilk, który stracił kły. Jak będzie podskakiwał, to sprzątniemy go. Jest ważniejsza sprawa Muller, nie możemy darować Wagnerowi. Trzeba będzie albo spalić mu warsztat, albo skrzywdzić jego córkę.

— Podjąłem już pewne działania.

— I dlatego zostałeś moją prawą ręką, a teraz jedzmy panowie. Wódka grzeje się, a dziewczynki stygną. Na zdrowie, oby interesy zawsze szły tak dobrze, jak teraz. — Cała trójka roześmiała się i stuknęli się kieliszkami. Jeszcze nie wiedzieli, że zaczynał się początek końca.

Dodaj komentarz