Opuszczał zakład karny z mieszanymi uczuciami, od wielu lat pragnął wolności i wreszcie ją dostał. Niestety nie wiedział, co ma robić dalej i jak zemścić się na byłych towarzyszach. Nie miał domu, zapewne jego mieszkanie zostało już dawno oddane komuś innemu. Zdrajca nie miał prawa mieć niczego, szczególnie w systemie totalitarnym.
Wygrzebał z marynarki pudełko zapałek i z pomocą jednej zapalił ostatniego papierosa. Ulice zmieniły się od czasu, gdy je widział w oknie policyjnego radiowozu. Nikotyna smakowała o niebo lepiej na świeżym powietrzu, niż w cuchnącej celi, wreszcie czuł, że żyje. Niestety czas nie czeka na nikogo, delektować się będzie, gdy cała trójka znajdzie się trzy metry pod ziemią z kulą w głowie. Zdusił tlący się pet i ruszył dalej.
Mógł udać się tylko w jedno miejsce, do jedynego przyjaciela, który mu został. Prawie godzinę zajęło mu przejście na dawną ulicę Armii Czerwonej, teraz noszącą inną nazwę. Nawet nie próbował jej zapamiętać, ważne, że wiedział, gdzie iść. Szary blok nie zmienił się ani odrobinę, nadal szary i odrapany, pewne rzeczy na całe szczęście pozostają takie same.
— Hej dziadek! Kopsnij szluga — Do Wolfa zbliżyła się banda w skórzanych kurtkach z ogolonymi na łyso głowami. — Głuchy jesteś?
— Zostaw go, Klaus. Przecież widzisz, że jest stary, pewnie głuchy, jak pień. — Odezwał się jego kompan, chwytając go za ramię. — Niedaleko otwarto nowy klub, ukradłem trochę marek matce. Możemy zaszaleć.
Łysy skinął głową i splunął na buty Helmuta, z kpiącym uśmiechem ruszył za swymi towarzyszami. Wolf ze smutkiem popatrzył na oddalających się. I to miała być przyszłość narodu? Jak oni mieli odbudować kraj, skoro nie znali podstawowych wartości? Jego rodacy przeszli z jednej głupoty na drugą, kiedy wreszcie wejdą na odpowiednią drogę i poprowadzą Niemcy ku wielkości? Wytarł but o trawę i skierował się na klatkę schodową, wciąż śmierdziało tu moczem i dymem papierosowym. Pokonawszy skrzypiące schody, stanął przed mieszkaniem o numerze czternaście. Delikatnie zastukał.
— Czego? — warknął młody człowiek o blond włosach, otwierających drzwi.
— Jest Hans? — spytał.
— Ojciec! Jakiś alfons do ciebie, pewnie nie zapłaciłeś jakieś dziwce. — krzyknął blondyn w głąb mieszkania.
— Człowiek tyra przez całe życie, dba o takiego gówniarza, a ten i tak potem pyskuję. To wszystko wina twojej matki, te jej parszywe geny. Całe szczęście, że tego nie słyszy, pewnie znów plotkuje z jakąś babą. — Znajomy głos wciąż brzmiał tak samo. — Słucham? — spytał siwowłosy starzec, opierając się o laskę.
— To teraz tak się wita dawnych kolegów? Myślałem, że służba dyplomatyczna nauczyła cię dobrych manier. Chyba myliłem się. — Uśmiech powędrował na twarz Wolfa.
— Helmut? — zdziwił się Hans. — Wypuścili cię?
— Co jest? Nie cieszysz się?
— Cieszę się, cieszę, tylko po prostu nie wierzę własnym oczom. — Mocno uścisnął przyjaciela. — Kiedy wyszedłeś?
— Z dwie godziny temu. Widzę, że czas cię nie oszczędzał. — Przyjrzał się starcowi.
— Jestem od ciebie wiele lat starszy, nie zapominaj o tym. Zresztą ty też nie wyglądasz zbyt wspaniale. Czyżby pobyt w kurorcie ci nie służył?
— Taki stary, a nadal myśli, że jest śmieszny. — rzucił Wolf.
— Chodź za mną. Wierzysz w to? Moje mieszkanie, a nawet nie mam gdzie pogadać ze starym znajomym. Albo gówniarz słucha, albo stara. Nawet nie wiem, co gorsze. — Otworzył drzwi i wziąwszy klucze z haka i kapelusz ruszył na schody. Rozmawiając o dawnych czasach, opuścili budynek i wolnym krokiem ruszyli w stronę garażu.
— Twoje maleństwo czeka na ciebie. Dbałem o niego, by zawsze był na chodzie. Teraz już nie robią takich samochodów. — Wielkim kluczem otworzył kłódkę, a następnie z trudem uchylił drewniane wrota. Przy migotliwym świetle żarówki stała czarna bestia, Wartburg. W czasach działalności w Stasi to auto wzbudzało przerażenie u wrogów i podziw u sojuszników. Z nostalgią Wolf przejechał dłonią po karoserii.
— Jak go odzyskałeś? Przecież był w rękach politycznych — spytał z ledwo skrywanym wzruszeniem.
— Kupiłem go, nikt nie chciał mieć auta, który w bagażniku miał trupa. Chociaż kupiłem, to zbyt duże słowo, nabyłem za litr dobrego sznapsa. Musiałem wymienić wnętrze po zmarłym, krwi nie dało się wyczyścić żadnymi sposobami. Wiedziałem, że będziesz za nim tęsknić. — Próbował się roześmiać starzec, niestety skończyło się na wybuchu kaszlu.
— Nawet nie wiem, jak ci dziękować.
— Nie musisz, drobiazg. Nie zliczę, ile razy uratowałeś moje życie i wyciągałeś z tarapatów moją kochaną żonę. Ach ten jej pyskaty język, tylko nie mów, że nazywałem ją kochaną, jeszcze pomyśli, że nie jest mi po tylu latach obojętna. To jeszcze nie wszystko, zajrzyj do schowka, drzwi są otwarte. W tych czasach nikt nie połakomi się na takie cudo.
Zajrzał do środka, sznur wspomnień zalał jego głowę, zarówno tych złych, jak i dobrych. Przeszłość niewidzialną ręką klepnęła go w plecy. Uchylił schowek, kolejny raz uśmiech pojawił się na jego twarzy.
— Walther P38 z ośmio-nabojowym magazynkiem z tłumikiem. Nasmarowany, gotowy w każdej chwili do użycia. Taki człowiek jak ty nie może chodzić goły po ulicy.
— Anioł nie człowiek. — Wyjął broń i umieścił w wewnętrznej kieszeni marynarki.
— Pierdzielisz, już dawno przestałem być wierzącym. Bujdy dla naiwnych. — mruknął, jakby został poruszony trudny temat. — Lepiej powiedz, co zamierzasz robić dalej, i czy masz gdzie spać?
— Muszę zabić Apacza, Kaisera i Mullera, tylko to trzyma mnie przy życiu. — Instynktownie złapał za schowaną broń.
— Wierz w ogóle, gdzie są? Masz do tego pieniądze i inne niezbędne rzeczy? — spytał Hans, z uwagą wpatrując się w przyjaciela.
— No… Nie bardzo — odparł szczerze Helmut.
— Eh… — Starzec złapał się za głowę. — Eksagencie Wolf, i ty byłeś dumą Stasi? Po pierwsze udaj się pod ten adres. — Nabazgrał coś ołówkiem na kartce i podał mu. — Gość nie jest jednym z nas, ale przenocuje cię, tyle ile trzeba. Ja w międzyczasie rozniosę wici i pozbieram trochę informacji, nie rób nic beze mnie. Tylko cierpliwi dostąpią zemsty, popędliwi umrą szybko.
— Widzę, że ciało stare, ale umysł nadal lotny.
— Nie na darmo byłem opiekunem szpiegów, jeszcze aż taki stary nie jestem, by zapomnieć nabytą wiedzę. Teraz ruszaj do nowego lokum, umyj się, prześpij, a rano może będę coś wiedział. Spotkajmy się o dziesiątej rano w „Brązowym Kasztanie”, to restauracja na mojej ulicy, znajdziesz łatwo. — Otworzył drzwi, by Helmut mógł wyjechać.
Z głośnym charkotem zabrzmiał silnik, pojazd powoli opuszczał swoje dawne schronienie.
— Tylko pamiętaj, nie próbuj niczego na własną rękę. — Ostrzegł go po raz ostatni, wpatrując się w uchylone okno. Wolf tylko kiwnął głową i ruszył w drogę. Korciło go, by samemu poszukać dawnych towarzyszy i znów zajaśnieć wśród lokalnej śmietanki towarzyskiej. Był jednak zbyt zmęczony, by to uczynić. Dzień powoli chylił się ku końcowi.
Dodaj komentarz