Cienie Przeszłości - Rozdział III

    Podróż po jego dawnym mieście nie przyniosła nic, prócz wspomnień pojmania i tortur. Bicie, budzenie co godzinę, czy świecąca ostrym światłem żarówka, to było jego codziennością przez pierwsze lata. Miał wskazać jakichś wyimaginowanych wspólników, cierpiał więc, będąc lojalnym do samego końca. Zawrócił, by udać się pod wskazany adres, mając nadzieję, że szybko zapomni o minionym piekle. Zatrzymał się w świetle nocnej latarni, przynajmniej miasto było lepiej oświetlone, niż przed laty. Spojrzał na karteczkę, a potem znów na numer przy barze. Wszystko się zgadzało, przez drzwi nawet wyleciał jakiś pijaczek. Gdzie u diabła skierował go Hans? Wyjął z kieszeni zakupione papierosy i zapalił jednego. Smak już nie ten, co kiedyś, ale musiało wystarczyć.
     Wysiadł z samochodu i momentalnie spadła z nieba gęsta ulewa, klnąc na pogodę, szybkim krokiem wstąpił do przybytku. Stoliki były zapełnione, a z gramofonu nieopodal leciała stara niemiecka piosenka, przynajmniej znali się na muzyce. Zawiesił kapelusz na wieszaku i dopchał się do lady.
— W czym mogę pomóc? — spytał starszy barman.
— Przysyła mnie Hans. — Zgasił papierosa w popielniczce.
— Chodź za mną. Helga! Zajmij się barem, zaraz powinna przyjść Rita, to ci pomoże. — krzyknął do grubej blondynki, flirtującej z nietrzeźwym klientem.
Wyszli na zaplecze i skręcili na schody do góry.
— Drugie wejście jest od strony bocznej uliczki. — Wysupłał ciężki klucz z wiszącego nieopodal płaszcza. — Żadnych burd, czy kłopotów. Nie bawię się w ostrzeżenia, więc się pilnuj. Płacisz dwie marki za noc, pyta o ciebie policja, ja udaję, że cię nie znam, a twoje rzeczy wylatują. Przestrzegaj tego, a możesz tu nawet mieszkać do swojej śmierci. A i byłbym zapomniał, nie mowy o narkotykach. Zauważę to świństwo, to sam wpakuję ci kulkę, o innych rzeczach nie chce mieć pojęcia, póki nie zagrożą moim interesom. Oto klucz. —           Otworzył pokój i odszedł skrzypiącymi stopniami. Pomieszczenie było schludne, choć meble przeżyły już swoją młodość. Łóżko, jedna szafa i stół z pojedynczym krzesłem. Wystarczająco jak dla Helmuta. Wrócił do auta i zaparkował je pod mieszkaniem. Wyjął swój skromny bagaż i schowany pistolet. Musiał czymś zająć myśli, inaczej nie zaśnie.
     Wreszcie nadszedł świt, Wolf zdążył przespać się parę godzin, samo rozbieranie i składanie ulubionej broni nie tłumiło niewesołych myśli i nagromadzonego gniewu. Z ochotą posłałby zdrajców do piachu, na razie byli duchami. Jedna myśl pozwoliła mu zachować spokój, dawni towarzysze nie lubili, zmieniać miejsca pobytu, zapuszczali korzenie w danym mieście, wprawdzie w Niemczech jest sporo miast, ale Hans ich znajdzie, nie takich cwaniaków już tropił.
Usłyszał stukanie do drzwi. Sprawdził, czy nabój znajduje się w komorze zamka i podszedł z pistoletem do wejścia.
— Otwórz te cholerne drzwi, stary szkopie. — Znajomy głos trudno było pomylić. — Wiem, że czaisz się tam, kłócąc się z myślami, czy strzelać. Spróbuj pociągnąć za spust, a nawet w kiblu będę cię nawiedzał.
— Nawet w kiblu? Aż tak nie będziesz miał co robić? — Otworzył drzwi i zabezpieczył Walthera.
— Jestem upartym skurwielem i to się nie zmieni po śmierci. Mam coś dla ciebie. — Wszedł, podpierając się laską. Pod pachą trzymał teczkę z dokumentami. — Według bazy policji przenieśli się do Hanoweru.
— Przecież to ponad trzysta kilometrów stąd. — Gwizdnął Wolf.
— Ponoć miasto odżyło, będąc po lepszej stronie żelaznej kurtyny. Kaiser został szefem, a pozostali dwaj jego pomagierami, trzęsą półświadkiem w tamtym rejonie. Skontaktowałem się z hanowerskim wydziałem policji, o dziwo komendantem jest mój stary towarzysz. Dowiedziałem się, że mają na pieńku z Wagner Service. Steve Wagner to właściciel sieci warsztatów, firmy rodzinnej, którą prowadzi wraz z synami. Bardzo zadziorny i odważny typ, odmawia płacenia haraczu Kaiserowi i spółce. Można powiedzieć, że mają między sobą wojnę. — Z ulgą rozsiadł się na krześle.
— I co w związku z tym? — Wolfowi zależało na zdrajcach, a nie gangu.
— Czyżby więzienie obdarło cię z myślenia, agencie? — Gniewnie stuknął laską w podłogę. Z wysiłku poczerwieniał na twarzy. — Pomyśl, pragniesz zemsty za zrujnowanie życia. A co będzie najlepszą odpłatą? Zniszczenie ich życia.
— Mam wykorzystać tę małą wojenkę, by pokrzyżować plany?
— Długo ci to zabrało, aż dziw, że tyle przeżyłeś — rzucił kąśliwie.
— Co proponujesz?
— Ja zaatakowałbym w najsłabszy i jednocześnie bolesny punkt, w córkę Wagnera. — Wyciągnął z teczki zdjęcie ładnej blondynki w okularach. — Sara Wagner, lat dwadzieścia trzy, urodzona we Frankfurcie, skończyła uniwersytet na Oxfordzie. Aktualnie prowadzi agencję reklamową, promującą firmy zza oceanu. Zarabia krocie, jest oczkiem w głowie tatusia i braci. Nie miesza się w rodzinny interes, który ma ciemniejszą stronę. Czysta do szpiku kości, ale wiesz, jak to jest w branży. Nie ma ludzi postronnych.
Helmut wstał i zaczął się zbierać.
— A ty gdzie? — spytał starzec.
— Do Hanoweru.
— Bez pieniędzy i innych potrzebnych rzeczy? Zwariowałeś? — Stuknął ponownie laską. — Siadaj i słuchaj. W bagażniku twojego auta zostawiłem ci dwie torby z pieniędzmi oraz odpowiednie dokumenty. Na miejscu zaopatrzysz się, w co chcesz. Czarny rynek jak zwykle kwitnie. Musisz obawiać się tylko kryminalnych, resztę można łatwo przekupić. Załatwiłem ci również papiery na Walthera, tylko schowaj tłumik, jego nie da się wytłumaczyć.
— Dużo ci zawdzięczam Hans. — Założył, zabrany wcześniej z baru kapelusz.
— Wystarczy, że załatwisz tamtych drani. Jestem już stary Wolf, praca z tobą to niezła zabawa, zanim kopnę w kalendarz. Mojemu gówniarzowi zostawiłem trochę pieniędzy, więc z tobą również mogę się podzielić. Śmierć w fotelu nie jest dla mnie, tyle lat obcowałem z ołowiem, że wolę zginąć od niego. Powodzenia druhu.
— Tobie również przyjacielu. — Wyszedł w bębniący deszcz, przed nim długa droga.

     Sara popijała kawę, czytając jednocześnie książkę. Miała dużo czasu, odkąd skończyła projekt ze znaną firmą. Poprawiła okulary na ładnym nosie i przewróciła kolejną stronę. W międzyczasie musiała spławić kilku facetów. Nie potrzebowała chłopaka, zawsze mogła znaleźć sobie kochanka na jedną noc, ale nie korzystała z tego często. Brak czasu i wieczny pośpiech zabijały wszelkie podniety i zapotrzebowanie na płeć przeciwną. Zresztą ostatni chłopak skończył z połamanymi kończynami, papa nie lubił, jak się kręcili wokół niej mężczyźni. Ostatnimi czasy był bardziej nerwowy, niż zwykle, pewnie miał problemy w firmie. Wystarczyło, żeby ją poprosił, a pomogłaby mu. Niestety w tym względzie przejawiał istny ośli upór.
     Dopiła ostatni łyk kawy i odłożyła książkę. Po uregulowaniu rachunku opuściła lokal, nie pamiętała, kiedy mogła tak się zrelaksować. Jej buty zastukały na chodniku, słoneczny dzień zachęcał do spacerów. Spojrzała na blade nogi, musiała więcej chodzić, niż siedzieć przy biurku. Zaczęła tyć od braku ruchu. Minęła sklep, kiosk, do mieszkania było jeszcze daleko.
— Panienko! Coś ci upadło! — Odwróciła się do źródła dźwięku w bocznej alejce. Momentalnie poczuła uderzenie i upadła.
— Nie przesadziłeś, Bert? Szef nam jaja urwie, jeśli coś się jej stanie. Do pewnego czasu musi być żywa, zresztą, jeśli chcemy się z nią zabawić, musi być sprawna. Nie lubię dymania lalki. No, chyba że ty masz jakieś skłonności nekrofila.
Zauważyła nad sobą dwie sylwetki.
— Uspokój się Carl, małej nic nie jest. Jak walniesz za słabo, to będą się drzeć i opierać. Co wytłumaczysz policji? Teraz w razie spotkania możemy wręczyć parę marek do łapy i powiedzieć, że zasłabła, a tak to nie dałoby rady. Auto podstawione?
     Czyżby chcieli ją sprzedać? Słyszała, że bandziory lubią porywać kobiety i sprzedawać je do burdeli. Podnieśli ją i wrzucili z tyłu, nie miała siły kiwnąć palcem i zrobić użytek z czarnego pasa w karate. Zemdlała, gdy nagle uderzyła głową o drzwi auta, gdy zbyt szybko włączyli się do ruchu. Wspaniałe sny zakryły niewesołą rzeczywistość.

Dodaj komentarz