Cienie Przeszłości - Rozdział IV

Zbudził ją smród papierosów i niemytych ciał. Nie znosiła tego, każdy facet, z którym miała kontakt, musiał dbać o higienę, a palenie było zabronione. Chciała się dźwignąć na nogi, jednak wciąż odczuwała skutki uderzenia. Rozejrzała się dookoła, potrącając przy tym puszkę. Echo rozniosło dźwięk po całym magazynie, wzbudzając uwagę ludzi grających w karty.
— Ty, Heinrich. Mała się obudziła. Mogę się z nią zabawić? — spytał młodzieniec z licznymi tatuażami na ciele.
— Wstrzymaj się Johanson. Twoje szaleństwo jest przydatne, ale spróbuj tknąć ją, a udławisz się własnymi jajami. — Najstarszy z trójki rzucił karty, szczerząc się. — Poker. Znów cię oskubałem co do feniga.
— Jesteś za dobry, szefie. Stara nie będzie zadowolona, jak wrócę z mniejszą wypłatą — smęcił ostatni z nich. Gdy Heinrich śmiał się z przegranego, Johanson wykorzystał moment, by się zbliżyć do dziewczyny. Wyciągnął długi nóż i oblizał jego ostrze.
— No to teraz czas na show. — Zaśmiał się, przykładając broń do bluzki ofiary. Powoli przesuwał go w dół, rozcinając część garderoby. Oddech ofiary przyspieszył, a w jej oczach pojawił się strach. Wszystko to jeszcze bardziej podnieciło agresora. Zamknęła oczy, by nie widzieć twarzy oprawcy, choć nadal czuła jego obecność.
Nagle usłyszała okrzyk bólu, podniosła powieki i zauważyła siwowłosego, który nie tak dawno stał przy stole. Wykręcił on do tyłu rękę Johansona i spoglądał z odrazą, jak ten wije się z bólu.
— Co ci mówiłem świrusie? — warknął. — Jest nietykalna, stanowi kartę przetargową szefa. Niech się jej coś stanie, a wybuchnie wojna. Jest strzelanina, nie ma forsy. Kapujesz?
— Tak, tak. — Przytaknął szybko, byle go puścił.
— Pójdziesz teraz na miasto, zajmiesz się egzekwowaniem środków za ochronę. Chyba że nie znasz tak mądrych słów. — Puścił go i pchnął na ścianę.
— Mam postraszyć tych dziadków zza lady i zabrać im pieniądze. — Rozmasowywał obolałą rękę.
— Nie zabrać, odebrać naszą część. Jak im zabierzesz całość, to nie będą zarabiać. Zacznij myśleć, kretynie. — Podszedł i uderzył go kantem dłoni w głowę.
— Idę, idę. — Ruszył szybciej, widać było, że obawia się Heinricha. Po chwili zniknął w mrokach korytarzy.
— A co do ciebie… Jeśli nie będziesz uciekać, wszystko będzie dobrze. Jeśli spróbujesz czegokolwiek, dam Johansonowi tego, co chce. Zrozumiałaś? — Z zimnym głosem zwrócił się do leżącej.
Nie odpowiedziała, tylko kiwnęła głową. Siwowłosy wrócił do stolika i włączył telewizor. Sara skuliła się na podłodze, cicho chlipiąc. Zaczął się największy koszmar w jej życiu.

     Tymczasem w tym samym mieście, bliżej centrum, stary Wartburg mknął ulicami na spotkanie z tutejszym informatorem. Pobieżne informacje już dostał, ale świat jest ciągle w ruchu, wszystko może się zmienić w ułamku sekundy. Zaparkował dwie ulice od miejsca spotkania, otworzył schowek i wyjął z niego Walthera, założył kaburę na ramiona, a tłumik wsadził do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Spojrzał przez szybę, przejechał przez pół Niemiec, a i tak leje, jak z cebra. Skląwszy wszelkich bogów istniejących na tym świecie, wysiadł z przytulnego auta i ruszył powolnym krokiem do miejsca docelowego. W ścianie deszczu z trudem przedzierał się dalej, potrącając, idących pieszych. Wreszcie znalazł bramę pomiędzy blokami, której szukał. Zastukał do oficyny.
— Czego? — warknął brudny mężczyzna, żujący tytoń.
— Ja do Barona. — Helmut wyjął dolara i podał mu.
— Pan Agent, co? Baron czeka. — Uchylił ukryte drzwi w ścianie. Gdy tylko Wolf przekroczył próg, zamknął je. Pomieszczenie było oświetlone, stały tu regały wypełnione książkami, z trudem dojrzał osobę, czytającą przy małym stole.
— Witam Stasi. Nawet nie wie pan, jak się zdziwiłem, gdy usłyszałem przez telefon dawno zapomniane hasło. Wprawdzie już nie ma moich zwierzchników, ale z ciekawości musiałem zgodzić się na spotkanie. — Z głośnym trzaskiem zamknął, trzymaną księgę.
— Baronie albo jesteś niesamowicie odważny, albo głupi. Nie przewidziałeś, że mogła to być pułapka? — spytał, siadając naprzeciwko niego.
— Gdybym miał określić swoją odwagę, to nie byłaby to pozytywna opinia. Nie bez powodu zwą mnie Baronem, władcą informacji. Wiem również o tobie wszystko, Helmucie Wolfie, woń twojej zemsty czuć było już teraz. Z drugiej strony nie jesteś taki głupi, nie wymachujesz swoją zabawką i nie straszysz, miotając się niczym wściekłe zwierzę. W twoich czynach zauważam chłodną rutynę, kłócącą się z ogniem nienasyconej pomsty.
— Popędliwi głupcy zadławią się własną krwią, nim dokonają zadośćuczynienia — odpowiedział Baronowi.
— Mądre słowa jak na mordercę. Przejdźmy jednak do konkretów… Nie dopadniesz za szybko Kaisera i jego bandy. — Nabił fajkę i ją zapalił. — Trwa właśnie wojna, a raczej jej początki. Porwali Wagnerowi córkę, Steve jest wściekły. Obie grupy właśnie się zbroją i są w stanie najwyższej gotowości. Policja nawet nie kiwnie palcem, przekupieni przez krwawe pieniądze z obu stron.
— Kto ma dziewczynę? — W jego głowie zaświtała pewna myśl.
— Pewien weteran o imieniu Heinrich. On i jego ludzie są głównie znani z wymuszeń, ale osobiście ma wiele dokonań na swoim koncie. To niebezpieczny typ.
— Chcą się wymienić? — Trybiki zaczęły pracować w jego pełnym pajęczyn umyśle.
— Tak, jak stary Wagner odda im należną kasę, puszczą ją wolno. Przynajmniej teoretycznie, obie bandy są prowadzone przez wariatów. Konflikt wisi w powietrzu, wystarczy iskra do wybuchu. — Wstał i sięgnął po kolejną książkę, starając się nie upuścić popiołu.
— Tyle wystarczy. — Podniósł kapelusz i założył go na głowę.
— Nie planujesz czegoś dziwnego, używając tylko tej małej pukawki? — spytał, patrząc z litością na Helmuta.
— Na grubego zwierza potrzeba solidnego kalibru. — Machnął ręką i wyszedł przez wskazane inne wyjście. Znalazł się w łazience jakiegoś lokalu, szybko go opuścił. Znów począł tę samą adrenalinę, co przed laty.
– Spale ci wszystko, co masz, Kaiser. Będziesz tylko żałosną podróbką człowieka, jak z tobą skończę. — Myślał Wolf, wsiadając do samochodu. Znał wszelkie istotne informacje, teraz wystarczyło czekać, ale najpierw przymusowe zakupy

Dodaj komentarz