Cień człowieczeństwa cz.7

Dojechaliśmy do szpitala w milczeniu. Ona pierwsza pomyślała że jestem nie winny, dlaczego? Nie wiem. Idąc za nią uważnie się jej przyglądam. Ma lekki chód ,jakby chodziła po delikatniej łące pełnej kwiatów i promieni słonecznych. Każdy kolejny krok wywołuje przepiękne kołysanie jej bioder,  muszę się mocno zmusić żeby oderwać od tego wzrok. Nie myśl o tym….nie możesz. Kiedy wchodzimy do szpitala uderza mnie jego odór. Nienawidzę zapachów szpitali, gabinetów lekarskich i innych tego typu rzeczy. Kojarzy mi się to z jej śmiercią. Potrząsam lekko głową żeby odgonić myśli. Idziemy przez główny korytarz kiedy zza pleców dociera do mnie donośny męski głos.
- A co Ty tu robisz kochanie ?- To jej ojciec. Wysoki i chudy jak patyk blondyn o niebiesko szarych oczach. Ma tak jasne włosy że prawie białe a jego brwi i rzęs to praktycznie nie widać. Jego przyjazny wyraz twarzy diametralnie się zmienia kiedy obok swojej córki dostrzega mnie. Na razie zachowuje spokój tylko uważnie mi się przygląda.
-Maksym ma uraz ręki, nie może nią ruszać , zajmiesz się nim ?- Uśmiecha się do ojca prosząco. Widzę jego wahanie. Kurwa nie mam ochoty tu być ,w szpitalu. Mam ochotę jechać do domu, najebać się i przecinać swoje ciało powoli żeby widzieć jak powstaje rana ,jak wypływa krew. Kiwa lekko głową jakby podjął decyzję i wyciąga do mnie dłoń.
-Doktor Jeremiasz- Oschły i nie sympatyczny, jak ludzie szybko potrafią zmienić swoje nastawienie….
-Maksym..-wymuszam na swojej twarzy uśmiech, chociaż bardzie to przypomina jakbym srał a nie się uśmiechał.
-Chodź za mną zobaczymy co da się zrobić-
     Idę za doktorkiem, wywracając lekko oczami tak żeby zobaczyła to Lena. Kiedy widzi moją reakcję cicho się śmieje zasłaniając usta dłonią. Mrużę lekko oczy i chce ja skarcić wzrokiem ale sam się uśmiecham. To było nie kontrolowane. Uśmiech  na mojej w twarzy ? Prawdziwy ?  
Widać że doktorek nie pała do mnie sympatią. Siadam na krześle koło jego biurka. Uważnie ogląda moje ramię, kiedy nim porusza czuję jakby ktoś chciał mi wyrwać rękę ze stawów.
-Jest nadwyrężona  ,i minimalnie naderwany mięsień. Okłady, maści i tapy powinny pomóc- Idzie do szafki z której wyciąga pomarańczowy plaster. Co chwile przykłada mi go do reki przymierza i odcina zbędne kawałki. Zajęło mu to jakieś dziesięć minut.
-No i oczywiście oszczędzać rękę i nie ćwiczyć- Lustruje mnie z góry na dół. Mam wysportowana sylwetkę i jestem bardziej umięśniony niż przeciętny chłopak- Masz już dość siły.
Zaciskam szczękę i puszczam zgryźliwa uwagę mimo uszu.  
-Dziękuje że się Pan mną zajął-Kiwa lekko głowa i  Wracamy do Leny bez słowa. Dziewczyna wstaje na nasz widok.
-Dziękuje tato- Ściska ojca podnosząc przy tym ręce do góry , w tym momencie odsłania siniak na nadgarstku. Ja i Jeremiasz dostrzegamy go w tym samym momencie. Idealnie pasuje do moich placów …jest identyczny jak te na nadgarstkach mojej siostrzyczki. Czuje jak krew odpływa mi z każdej kończyny i patrzę na ojca, zabija mnie wzrokiem dosłownie. Gdyby miał teraz nóż pod ręka bez wahania przeciął by mi gardło. Jest wściekły… to mało powiedziane. Zaciska pięści i szykuje się do ciosu . Proszę bardzo, zasłużyłem, zrobiłem jej krzywdę , niech mnie napierdala ile tylko chce. Zamykam oczy i czekam na cios, ale nie nadchodzi, otwieram jedno oko, Lena trzyma ojca za rękę i patrzy się tak samo na niego jak on na mnie. Jest na niego zła ? Za co?
-Oszalałeś , on uratował mi życie. Złapał mnie gdy spadłam z urwiska w ostatniej chwili. Stąd ten siniak- Drze się na niego, tak że na głównym korytarzu zapada cisza i wszyscy patrzą się na nas.
      Jeremiasz patrzy na zmianę to na mnie to na Lenę i próbuje przetrawić jej słowa. Kiedy dociera do niego co powiedziała jego podejście gwałtownie się zmienia. Patrzy na mnie przepraszająco, nie jestem przyzwyczajony do takiego wzorku nie wiem zbytnio jak to odebrać . Chce przytulic córkę ,ale ta robi krok w tył i łapie mnie za rękę ciągnąc w stronę wyjścia. Nie ma dużo siły i wystarczyło by żebym tylko stanął w miejscu a nie miałaby siły mnie ciągnąc , ale jednak idę za nią posłusznie
-Do zobaczenia w domu…tato- rzuca zza placów i jesteśmy już na dworze. Poruszam lekko ręką ,nie czuje już takiego bólu. Idzie do auta i siada na miejscu pasażera. Mam zezwolenie na prowadzenie swojego auta ,zajebiście. Odpalam auto i spoglądam na nią nie pewnie.
-Wszystko gra ? – Kipi w niej złość, na moje słowa opada na fotelu i przeciera ręką twarz  
-Przepraszam Cię za niego, nie jest taki…
-Spokojnie, zareagował jak wszyscy- wzruszam lekko ramionami. Nie dziwie się mu. Wprowadza się facet z rodzina do nowego miasta, a jego córka od razu chodzi do klasy z miejscowym gwałcicielem i zabójcą. Nie wspominam o innych plotkach na mój temat.
-Nie zna Cię nie ma prawa tak mó…
-To prawda nie zna mnie, ale Ty tez mnie nie znasz ,a jednak się boisz i reagujesz na mnie jak na dzikie zwierze, nie bez powodu jestem tym …czym jestem- Przerywam jej  
-Nie reaguje na Ciebie jak na zwierze  
-Nię?- Odpalam auto i patrzę się na nią pytająco- to dlaczego w lesie zaczęłaś uciekać i spadłaś z urwiska ?
Otwiera lekko usta, ale po chwili je zamyka, nie wie co powiedzieć , nie ma argumentów. Dobrze Wie że ma rację. Są nowi i dostali ostrzeżenie o niebezpieczeństwie którym jestem ja.
-Tak myślałem- posyłam jej smutny uśmiech - Odwiozę Cię do domu, powinnaś wypocząć .

Dodaj komentarz