Nigdy więcej! - 5/7

Nigdy więcej! - 5/7Ordynator szybko doszedł do siebie. Doktor Coll nie musiał nawet podłączać kroplówki. Williams miał dużo szczęścia – zaledwie dwa centymetry dzieliły dłoń, w której trzymał strzykawkę od uda. Gdyby podczas upadku przyjął inną pozycję, wybudzenie go zajęłoby kilka godzin.
   Interwencja cienia nie wyszła na jaw. Ordynator pewnym głosem przyznał się doktorowi Collowi, że zamierzał pójść do Davida, aby sprawdzić, czy nie trzeba podać kolejnej dawki leku – stąd strzykawka. Zakręciło mu się w głowie, przed oczami poszarzało i zemdlał. Coll przyjął tę wersję, nie wypytując o nic więcej. Williams był przekonujący – jak zawsze.
   – Wracam do zabiegowego. Gdyby zawroty głowy się nasiliły, proszę dzwonić. A, zapomniałbym. Donald dostał dużą dawkę środka usypiającego. Po raz pierwszy widziałem biedaka tak poburzonego. O mało nie połamał sobie ręki, waląc w kant stołu. Bełkotał coś o jakimś stworze, który próbował nim zawładnąć, ale się nie dał i go przepędził. Możecie sobie wyobrazić moją minę, gdy stwierdził: „Zrywając skórę z twarzy, wyrywałem jego cząstki wraz z korzeniami. Na chwilę odgonił moją przypadłość i wmawiał, że jak go wpuszczę, drętwota ciała nigdy nie powróci”. O czymś takim jeszcze nie słyszałem, a długo pracuję w zawodzie. Sanitariusze umieścili Donalda w izolatce. Pani Bizkit ma na niego oko. W raporcie wysłanym do dyrektora nie napisałem niczego, co mogłoby skłonić go do przeniesienia Donalda. Co do rannego, który wylądował na ścianie poza dwoma złamaniami i ogólnym poobijaniem nie stwierdziłem nic zagrażającego życiu. Nie za bardzo pamięta przebieg wydarzeń, ale to zrozumiałe po uderzeniu w głowę – poinformował Coll i opuścił gabinet.
   Zamierzałam uczynić to samo, zresztą nie chciałam tutaj tkwić. Musiałam dotrzeć do Davida i zacząć działać. Przy ordynatorze była pielęgniarka, więc…
   – Gdzie? – huknął; zesztywniałam w połowie drogi. – Jenny, dziękuję. Może pani wrócić do obowiązków. Niedługo przyjdzie doktor Adams. Proszę mu przekazać, aby najpierw zajrzał do mnie, a nie jak ma w zwyczaju na plotki do waszej dyżurki.
   – Dobrze, ordynatorze – oznajmiła, uśmiechając się krzywo i wyszła.
   Jenny nie była głupia i zdawała sobie sprawę, że czeka mnie z Williamsem trudna przeprawa. Pracowała w ośrodku ponad dziesięć lat, więc sporo widziała i słyszała. Chyba jako jedyna poza mną miała świadomość, jaki ordynator jest w rzeczywistości.
  Kiedy trzasnęły drzwi, Williams wstał, zapiął guzik w kitlu i jak taran ruszył w moim kierunku. Jego spojrzenie mroziło krew w żyłach. Przeszedł mnie mocny spazm.  
   – Gdzie cię zabrał?! – warknął, łapiąc mnie mocno za ramię.
   – Co? – Palił mi się grunt pod nogami. Williams wiedział, że gram na zwłokę.  
   – Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. Tajemnicza siła jest z nami, więc mów.  
   – Nigdzie – wydukałam. – Cały czas byłam blisko, tylko nie mogłam odnaleźć drogi. Pomieszczenie, które znam, zniknęło. Na jego miejscu powstała czarna otchłań.
   – Miałem tak samo, dopóki nie poczułem uderzenia w głowę. Zobacz, jest tam jakiś ślad?
   Williams świecił mi łysiną przed oczami i czekał, co powiem. Obejrzałam dokładnie wskazywane miejsce, jednak nie dopatrzyłam się najmniejszego zaczerwienienia czy zadrapania.
   – Czysto.
   – Tak myślałem. Głowa mnie ćmi, ale da się wytrzymać. Mówisz, że cały czas byłaś obok.
   – Tak sądzę. Siedziałam na podłodze kompletnie zagubiona.  
   Stwarzałam pozory opanowanej, walcząc ze sobą, aby przypadkiem się z czymś nie zdradzić. Ordynator był jak policjant, dociekał i analizował mimikę twarzy przesłuchiwanego. Nie byłam najlepsza w kłamaniu, jednak patrząc na rozluźniające się rysy męskiej twarzy, zwłaszcza mięśnie wokół szczęki, mogłam śmiało stwierdzić, że mi uwierzył.
   – Stern przyjedzie.
   – Co?! Zawiadomiłeś go? Jak mu to wytłumaczysz? Nie ustaliliśmy żadnej wersji.
   – Kurwa, myślisz, że chciałem! Trzymałem telefon w dłoni, kiedy pojawiły się mroczki przed oczami. Upadając coś tam nawciskałem i dziwaczna wiadomość go zaniepokoiła. Że akurat musiało paść na niego. Masz, sama zobacz.  
   Williams podał mi komórkę. Było, jak mówił. Stern dzwonił piętnaście razy, do tego odpisał na parę zer i dwie kropki wysłane przez ordynatora:
   DYREKTOR: Dlaczego nie odbierasz? Kolejne kłopoty? Powiadomię Ducka, bo bez jego pomocy ugrzęźniemy w bagnie, które zapewne zastanę po dotarciu na miejsce.
   Zaczęłam rozmyślać nad dziwnym zachowaniem Williamsa. Był nadzwyczaj spokojny – wręcz miły. Nie takiej reakcji się po nim spodziewałam. Sięgnęłam po butelkę z wodą stojącą obok monitora. Wypiłam całą na raz, tak bardzo zaschło mi w ustach.
   – Masz jakiś pomysł? – zagadnęłam.
   – Nie, ale coś wymyślę. Nie powiem mu przecież, że po zakładzie błąka się zjawa i manipuluje ludźmi. Od razu kazałby mnie ubrać w kaftan i zamknąć. Idź do tego pokiereszowanego sanitariusza i zamknij mu usta. Niech nie zaczyna śpiewki o Davidzie, bo Stern wywróci wszystko do góry nogami i ktoś w końcu sypnie. Nie mam czasu, aby rozmawiać z każdym, więc poprzestanę na zaufaniu. Jak do tej pory wszyscy trzymali język za zębami, jednak on pracuje tutaj krótko. Mam…
   Chciał coś dodać, jednak buczenie faksu wytrąciło go z monologu. Podszedł do urządzenia i wyciągnął pachnącą tuszem kartkę. Skupił wzrok na czarnym druku, a z każdą chwilą jego twarz przybierała coraz jaśniejsze odcienie. Kiedy wiadomość prześlizgnęła mu się przez palce i wylądowała nieopodal biurka, stał się przezroczysty.
   Przechylił głowę i wlepił we mnie zlękniony wzrok. Po raz pierwszy dostrzegłam w jego oczach strach. Williams się bał, ale czego? Nie pytałam o nic, jedynie podniosłam wydruk, zawieszając na nim ciekawskie spojrzenie:
   „Egzekucja Davida Reida przyspieszona o dwadzieścia cztery godziny. Najprawdopodobniej wszyscy, którzy sprawowali nad pacjentem pieczę przez ostatnie dwa miesiące, nie żyją. Trwają poszukiwania doktora Sursa – ciała na chwilę obecną nie odnaleziono. Naczelnik więzienia wdrążył proces egzekucyjny przewidziany na godzinę dwudziestą dnia bieżącego. Zastępca prokuratora generalnego, Matt Duck”.
   – Nie zdążę – burknęłam, próbując zapanować nad kolanami, które co chwila się rozjeżdżały. Wszystko wokół zaczęło wirować akurat w najmniej odpowiednim momencie. Oddychałam głęboko, szybko dotleniając mózg, który zdawał się mnie wyłączać. Nie mogłam sobie pozwolić na utratę świadomości, musiałam być w pełni sił.
   – Czego nie zdążysz? Sarah, co przede mną ukrywasz? Twoja reakcja po przeczytaniu faksu była nijaka… nadal jest. To on, prawda? Ja będę następny?
   Cisza.  
   – Sarah, do cholery! – Ordynator złapał mnie za obojczyki i zaczął potrząsać. – Gdzie jest Surs? Co ten popapraniec mu zrobił?
   – Nie wiem.
   – Wiesz! Gadaj!
   – Przestań! Nie mam pojęcia.
   – Łżesz! – Poczułam uderzenie w twarz. – Cały czas masz kontakt z tym czymś. Steruje tobą jak Davidem. Mów gdzie jest Surs, bo tracę cierpliwość!
   – Nie żyje! – wykrzyczałam; coś we mnie pękło. Gromadzone miesiącami emocje znalazły ujście. – Dawaj, na co czekasz?! Zrób to, w czym jesteś najlepszy!
   Zdołałam zasłonić twarz dłońmi – cios był silny; zarzuciło mną. Kolejny jeszcze mocniejszy. Poleciałam na podłogę twarzą ku niej.  
   – Zdechniesz razem ze mną! Nie oddam cię nikomu! Jesteś moja! Tylko moja, rozumiesz?! Od czasu, kiedy wyszłaś z sali Davida, zastanawiam się, co tam robiłaś? Pożaliłaś się to pewne. Nie odpowiadał, ale słuchał. Co mu o mnie nagadałaś?
   – Jesteś bardziej popaprany niż pacjenci, którymi się opiekujesz. Widzisz tutaj kogoś poza nami, brutalu? Nic Davidowi nie powiedziałam, nie musiałam, on o wszystkim wie. Gdybym poznała prawdę wcześniej…
   – Co byś zrobiła?! Kręci cię świadomość, że ukochany ma pod skórą diabła?  
   Williams wpadł w furię. Krążył wokół mnie, wymachiwał rękoma i wymierzał raz za razem.  Pochwycił mnie za włosy i zmusił, abym na niego spojrzała. Na kolanach z zadartą głową i oczami pełnymi łez czekałam na kolejny cios.  
   – Odpowiada ci ten stan rzeczy. Morderstwa, dziwne zjawiska, moc, jaką dysponuję? Poczułaś się pewnie? Myślisz, że jesteś nietykalna? Wystarczy poprosić, a demon przybędzie i cię obroni? Szanowana pani doktor pokazuje różki, na domiar wszystkiego nic sobie z niczego nie robi, jakby znała przyszłość. Powiedz, znasz ją? Jaki los cię czeka? Stłukę cię szybko czy będę przedłużał męczarnie? Swojego się domyślam, ale nie będę stał biernie. Na co sobie względem ciebie pozwoliłem to moje i wiemy o tym tylko my, ba, zapomniałbym o Davidzie. Niczego co ci zrobiłem, nie żałuję, a jeszcze niejedno zrobię. Doba to dużo czasu a za godzinę kończymy dyżur. Nie będzie nas przy egzekucji, co mnie szczerze cieszy. Davida ugotują. Może to samo spotka siedzącego w nim pasażera na gapę. Jak nie… Stawię mu czoła, jeśli uderzy. Chociaż z tego, co się o tym demonie dowiedziałem, dość prędko znajduje żywiciela, jednak nie każdym jest w stanie kierować. Wokół sami wariaci, więc mam szansę przeżyć. Poza tym jest mało prawdopodobne, aby stwór załatwiał sprawy Davida po jego śmierci.
   To o czym Williams mówił, brzmiało logicznie. Nie dał mi jednak czasu, abym mogła to przeanalizować, uderzając w twarz otwartą dłonią. Jęknęłam i wbiłam mu paznokcie w skórę; puścił, lecz nadal górował i krążył nade mną jak sęp.  
   –  Co David ma w sobie takiego, że demon wybrał akurat jego? Nie dopuścił do jego śmierci, a widząc obecny stan twojego ukochanego, lekarze nieźle z nim sobie poczynali.
   – Nie mam pojęcia – wydukałam, masując obolały policzek.
   – Wierzę, bo wiem, że znasz powód, dlatego jesteś taka spokojna i wręcz pewna, że David nie zginie. Więc może będziesz tak dobra i wtajemniczysz mnie w ten proceder.  
   – Ja?! Nawet nie wiem, z czym mam do czynienia!
   – Sarah, nie kłam! Poza psychokinezą i wysokim ilorazem inteligencji musi być coś jeszcze. David podjął drastyczną decyzję, która uczyniła go więźniem. Dlaczego zabija, jest zrozumiałe, zważywszy, z kim przestaje. Powiedz mi, dlaczego stwór tak o niego walczy?
  – Naprawdę nie wiem. O to należałoby spytać Davida.
   Strach, cierpienie i niemoc sprawiały, że wyrzucałam z siebie słowa, których nie powinnam. Prowokacja, na której mi zależało, wymknęła się spod kontroli. Nic, co teraz powiem, nie będzie w stanie zatrzymać brutala i nie wiem, ile jeszcze zniosę.  
   Ordynator poczerwieniał na twarzy. Wziął zamach – oberwałam kopniaka w brzuch. Przyjęłam pozycję embrionalną i błagałam, aby przestał.  
   – Zabiję cię i zwale na Davida! Nie przywołasz demona, aby ci pomógł?! – wrzeszczał mi do ucha, ściskając za ramiona.  
   – Nie!
   Ból stawał się nie do wytrzymania, lecz musiałam mieć dowód. Wszystko, co działo się teraz, było nagrywane i szło bezpośrednio na komputer dyrektora. Kiedy Williams leżał nieprzytomny, umieściłam kamerę w kaktusie. Bydlak nie miał już niczego, czym mógłby mnie szantażować. Cień przejął wszystkie dane z jego komputera – tego w domu również.  
   Skąd wiem? Pomimo że nie było go we mnie, przesyłał mi obrazy, myśli i zamiary.  
   – Wstawaj i siadaj – powiedział ostro ordynator, podnosząc mnie i pchając na krzesło.
   Nagle poczułam, jak mnie wypełnia. Znowu widziałam wyraźniej i analizowałam z prędkością światła. Cień wpływał na mój mózg, wypełniając go obrazami. Sceneria zmieniła się w okamgnieniu. Ordynator zniknął albo to ja zostałam przeniesiona. Jasne poświaty fruwały bez celu, a rampy świateł uniemożliwiały dostrzeżenie czegokolwiek poza nimi. Po chwili stałam w zaciemnionym pokoju. Objęłam się – było strasznie zimno. Na łóżku leżał David, okryty białym kocem. Miał łzy w oczach i pociągał nosem. Jeszcze go wtedy nie znałam.
   Nitki tańczące w rogu utworzyły napis, który się powiększał:
   „Chcesz poznać prawdę?”
   – Tak – rzuciłam bez zastanowienia, czując jak ciepłe powietrze, którego zaczerpnęłam, mrozi drogi oddechowe. Oczy mi łzawiły i utrudniały widzenie.
   „Zabiorę ci pięć lat życia”.
   – Rozumiem, kontynuuj.
   Wszystkie dolegliwości ustały, obraz powrócił. Był tak realny, jakbym osobiście uczestniczyła w tym wydarzeniu. David połykał łzy, gdy nad łóżkiem zawisł cień. Wyciągnął niesymetryczne wstęgi, oplótł jego wychudzone ciało, pochwycił w okolicach skroni i zmusił go, aby otworzył oczy. W spojrzeniu ukochanego dostrzegłam przerażenie, które szybko ustąpiło miejsca spokojowi.  
   – Czego ode mnie chcesz? Już nastał mój czas? – wydukał.
   Pomieszczenie wypełniły dobrze mi znane przekaźniki, którymi posługiwał się demon. Szybko utworzyły szyk:
   „Nie. Masz dwa wyjścia. Przeżyć albo odejść w męczarniach”.  
   – Jeśli próbujesz mnie namówić, abym zaczął leczenie, zapomnij. Nie pójdę do lekarza. Raz byłem i wystarczy. Dwa miesiące w tę czy w tę. Raka nie da się uleczyć. Zwłaszcza mojego.
   „Oddaj mi siebie we władanie, a obiecuję, że choroba zniknie. Zezwól na zespolenie, a będziesz zdolny do wszystkiego. W zamian wyrzekniesz się wszystkich uciech tego świata i będziesz łowił dusze, które ci wskażę. Pomiędzy tym, gdzie obecnie przebywam a tym, gdzie się narodziłem, istnieje pętla, której w oryginalnej postaci pokonać nie potrafię. Wyszukuję takich jak ty. Ponadprzeciętnych stąpających po tej ziemi i oddaję im część siebie jednak zbyt słabą, aby mogła zacząć działać bez żywiciela”.
   Na powrót znalazłam się w gabinecie ordynatora, który przyglądał mi się z uwagą.
   – Coś poszło nie tak. Jakim cudem…? – szeptałam.
   – Sarah, odpłynęłaś na ponad pięć minut, a teraz bredzisz. Już miałem dzwonić po Colla.
   – Co?
   – To ja się pytam!
   – Nic. Głośno myślę nad tym, co powiedziałeś i próbuję dojść po nitce do kłębka, ale nie znajduję punktu zaczepienia.
   – Naprawdę, dziwne. Mnie się wydaje, że jest na odwrót – stwierdził Williams, zaciskając palce na moich ramionach i przystawiając twarz do mojej.
   – Właśnie nie – wydukałam świadoma, że koszmar powraca.  
   Twarz ordynatora poczerwieniała, palce mocniej zacisnęły się na mojej skórze, pisnęłam. Miał obłęd w oczach. Tym razem nie zamierzałam pozwolić, by znów się nade mną znęcał. To, co zarejestrowała kamera, wystarczy, aby Williamsem zajęły się odpowiednie służby. Cień nie kwapił się, aby mnie chronić, a miałem dość bycia workiem treningowym. David zapewne nie był świadom, co się tutaj wyprawia, inaczej by interweniował i zmusił cień do uległości.  
                                                                               ***
   Uratowało mnie pukanie do drzwi. Ordynator odstąpił i skrzyżował ręce na wysokości brzucha. Jego spojrzenie mroziło krew w żyłach. Zaczęłam się trząść, a pewność siebie ulatywała. Męska ręka poszła do góry i tak została, gdy puknięcia do drzwi się powtórzyły. Zrezygnował z zadania ciosu, wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, po czym pogroził mi palcem, uchylił nieznacznie skrzydło i przemówił:
   – Mam nadzieję, że to coś ważnego, bo w przeciwnym razie wyciągnę konsekwencje. – Spojrzał groźnie na sanitariusza trzymającego w dłoni pokrwawioną plakietkę.
   Doskonale zdawałam sobie sprawę, czyje nazwisko widniało na kawałku plastiku, który tkwił obecnie pomiędzy palcami ordynatora. Nadruk był niebieski. Na naszym oddziale używano czerwonego, poza tym bardzo dobrze ją zapamiętałam. Uderzyła we mnie fala energii. Widok przerażonego Williamsa, który coraz bardziej nieudolnie kamuflował strach, był lekarstwem dla mojego obolałego ciała.
   – Tylko mi nie mów, że właściciel tej plakietki jest gdzieś na terenie ośrodka.
   – W piwnicy. Ktoś go usmażył po czym… Lepiej będzie, jeśli zobaczy to pan na własne oczy – odpowiedział sanitariusz wyraźnie poddenerwowany.
   – Powiadomiliście kogoś?
   – Jedynie doktora Colla. On nakazał posłać po pana, bo sprawa nie wygląda dobrze.  
   – Jak przyjedzie Stern, od razu dawajcie go do podziemi. Niech on się martwi.
   Ordynator podziękował za informację, zamknął drzwi, podszedł do biurka i pochwycił leżące na blacie klucze. Nie patrzyłam na niego. Ze spuszczoną głową i dłonią na piekącym policzku podziwiałam podłogę.  
   – Ogarnij się, idziemy. Zawsze taka dociekliwa, a teraz nawet nie zapytałaś, co trzymam w dłoni. Jestem niemal pewien, że doskonale zdajesz sobie sprawę, jaki widok zastaniemy w piwnicy.  
   Nie podjęłam tematu. Przylizałam włosy, a w wiszącym na ścianie lusterku sprawdziłam wygląd twarzy – poza zaczerwienieniem nic więcej na razie się nie pojawiło.
                                                                                                  ***
   – Gdzie on jest? – z oddali dolatywał wzburzony głos. Wychyliłam głowę zza szerokiego torsu sanitariusza i zobaczyłam Sterna biegnącego w naszym kierunku. Był purpurowy na twarzy i nerwowo wymachiwał rękoma.  
   – Dzień dobry – rzuciłam. – Ordynator Williams wraz z doktorem Collem są właśnie w trakcie czynności wyjaśniających. Wyprosili wszystkich i nie pozwalają nikomu wejść. Ponoć ciało jest tak zmasakrowane, że trudno odróżnić nogę od ręki.
   – Obejrzałem nagranie i jestem wstrząśnięty, ale o tym później. Na chwilę obecną musimy zdecydować co powiedzieć Duckowi, który niebawem do nas dołączy. To, co się tutaj dzieje przechodzi ludzkie pojęcie. Chodź, a ty z drogi. – Stern odepchnął sanitariusza, robiąc przejście.
   Po wkroczeniu do pomieszczenia poczułam zapach spalenizny wymieszany z krwią i wilgocią. Światło mrugało, ale na pierwszy plan wchodziło zabarwienie ścian – brązowe plamy. Szłam za Sternem, zerkając pod nogi. Kiedy stanął, wspięłam się na palce i wyjrzałam przez jego ramię.
   Oczy niemal nie opuściły oczodołów, a dolna szczęka drżała szeroko rozwarta. Po lekarzu, którego usmażyłam, pozostała jedynie kupa flaków zwisających z krzesła. Odcięta głowa, pozbawiona oczu z obdartą skórą twarzy, była przybita prętem do oparcia. Stern złapał mnie za rękę i mocno ścisnął. Stanęłam po jego prawicy i jak jeden mąż zaczęliśmy taksować resztę pomieszczenia. Najpierw zauważyłam ordynatora siedzącego w kałuży krwi z głową schowaną pomiędzy kolana, a następnie doktora Colla, który oparty o ścianę wachlował się ręką.
   – Williams! – ryknął dyrektor; podskoczyłam. – Co to ma znaczyć?!
   – Ja… nie… – bełkotał, nie próbując nawet unieść głowy.
   – Mamy rzeźnika, który chodzi samopas?! Gdzie nie spojrzę wszędzie strzępy ludzkiego ciała, jakby zostały przepuszczone przez tępą maszynkę do mięsa. Co się do cholery dzieje na tym oddziale?! Najpierw Donald dokonuje samookaleczenia. Teraz to. Kurwa, nie potraficie zapanować nad śpiącym pacjentem?!  
   Nastała cisza, którą po chwili zakłócił szmer dochodzący z sufitu. Dobrze go znałam i miałam złe przeczucia.
   – Williams!
   Głusza.
   – Doktorze Coll! – Stern nie odpuszczał. Jemu przyjdzie się tłumaczyć z czegoś, czego nie pojmował.
   – Cóż ja mogę powiedzieć. Sam szef widzi, jak to wygląda.
   – Przepuśćcie mnie! Wracać do obowiązków! Tutaj nie ma niczego do oglądania! – ktoś krzyczał na korytarzu.
   – Duck – wydukał dyrektor i puścił moją dłoń, której praktycznie nie czułam.
   Mężczyzna wszedł i głośno zatrzasnął drzwi. Słyszałam jak sapie i burczy pod nosem. Kiedy niski, pulchny cień zawisł na ścianie, a odgłos wstrzymywanego odruchu wymiotnego doleciał do moich uszu, już wiedziałam, że zobaczył to, co wszyscy.
   – O ja… – Zwymiotował.
   Jarzeniówki mrugały coraz częściej, czasami przygasając na parę sekund. Uniosłam głowę. Cień zajmował cały sufit i czekał jak przyczajony na ofiarę lew.
   – Nie rób niczego głupiego, proszę – wyszeptałam.
   – Coll, na co czekasz. Zajmij się nim – rozkazał dyrektor.
   – Nie. Już dobrze – wystękał Duck i się wyprostował. Wytarł w rękaw nadmiar śliny, spojrzał przed siebie i dodał:
   – Dzwonię do sędziego, niech przesuwa godzinę egzekucji. Tego już za wiele. To Surs, nieprawdaż?
   – Tak – potwierdził doktor Coll.
   – Panie prokuratorze – zaczęłam. – Skąd pewność, że to David? Pacjent jest nieprzytomny, a funkcje mózgu ma spowolnione. Wątpię, aby…
   – Dość! – przerwał mi, wskazując ręką na boczną ścianę, na której nabazgrano krwią: „Odnajdę was nawet po śmierci”.
   Zatkało mnie, a Duck wyszedł. Doktor Coll poszedł jego śladem. Kiedy przekroczył próg, drzwi zaskrzypiały i walnęły z impetem. Wszystkie zamki i rygle zamknęły się w tym samym czasie. Oświetlenie przestało mrugać, temperatura gwałtownie spadła. Zza drzwi dolatywało walenie, które nagle ucichło. Ordynator uniósł głowę, wstał i jak manekin wpatrywał się w ścianę za mną. Znów to zobaczyłam. Liczba pięćdziesiąt widniała na jego czole.
   „Pięćdziesiąt minut, sekund?” – pomyślałam.
   – Minut. – Usłyszałam znajomy głos.
   Wykonałam zwrot na pięcie i nie wierzyłam własnym oczom.

2 komentarze

 
  • Użytkownik andkor

    Podziwiam wyobraźnię. Chociaż to nie mój ulubiony gatunek to czytam z wielką ciekawością. Pozdrawiam Andrzej

    9 godz. temu

  • Użytkownik Shadow1893

    Andrzeju, niezmiernie mnie cieszy twój komentarz. Pozdrawiam. :)

    8 godz. temu

  • Użytkownik Marigold

    Atmosfera się zagęszcza, a napięcie narasta. Szczerze, to nie chciałabym być w skórze Sary.  Ale czyta się wyśmienicie!

    Wczoraj 18:02

  • Użytkownik Shadow1893

    @Marigold, nikt by nie chciał. Ordynatorowi puszczają nerwy i już nawet w pracy się nie hamuje. Dzięki za komentarz. Pozdrawiam. :)

    Wczoraj 18:44