Nigdy więcej! - 2/7

Nigdy więcej! - 2/7Żwawo pokonywałam przestronny korytarz, pragnąc jak najszybciej dotrzeć do celu. Po drodze napotkałam chwilowy przestój. Doktor Jork przypomniał sobie, że zapomniał uzupełnić dokumentację z hipnozy. Powrót do gabinetu. Przekazanie akt… Czas mijał, a ścienny zegar wskazywał piętnaście minut po pierwszej w nocy. Byłam jak w transie. Nie dostrzegałam niczego poza jasnym światłem. Towarzyszyło mi odczucie, że otacza mnie chłodna energia, która z każdym krokiem przybierała na sile. Już zapomniałam, jakie to uczucie być w jej zasięgu. Za każdym razem, gdy pracowałam z Davidem, niewidzialne zjawisko wypełniało pokój, relaksując moje ciało. Umysł działał inaczej – stawał się zwinniejszy, dostrzegając detale, na które normalnie nie zwracałam uwagi lub po prostu ich nie zauważałam. Wyostrzony słuch, lepszy wzrok, intensywne zapachy; miałam wrażenie, że jestem poza sobą, odbierając wszystko jakby za pośrednictwem kogoś innego. Jednak podświadomość doskonale wiedziała, że to David wpływa na moje odczucia i stan umysłu.
   Skręciłam w wąskie przejście w zachodnim skrzydle. Tutaj było zdecydowanie ciemniej – jarzeniówki świeciły co trzecią. Nikt nie krążył, nie zaglądał przez szparki do pomieszczeń. Jedynie płytki i zabudowane drzwi na końcu korytarza, obok których na plastikowym krześle siedział Tom. Miał znużoną minę, głowę spuszczoną, a oczy wlepione w ekran tabletu. Oglądanie pacjentów szczególnego ryzyka nikogo nie cieszyło. Jeden z nich znajdował się za jego plecami. Tom trzymał palec prawej dłoni na przycisku uruchamiającym alarm i czekał.  
   Dzieliło mnie od niego kilka kroków. Rozciągnęłam usta w szerokim uśmiechu i już miałam zagadnąć, gdy z bocznej odnogi wyszedł ordynator, spoglądając na mnie spode łba. Przystanęłam, kolana poszły na boki. Mogłam przewidzieć, że jego odejście to jedynie kamuflaż, by nie pokazywać emocji przed personelem.
   „Nie wpuści mnie!” – pomyślałam i opuściłam ręce, które spoczywały na piersi. Rozejrzałam się dokoła – na szczęście byłam w strefie kamer i mogłam odetchnąć z ulgą. Miałam nadzieję, że nie skieruje mnie tam, gdzie ich brak.  
   – Masz – rzucił przez zaciśnięte zęby.
   Wcisnął mi w dłoń białą teczkę. Zawiesiłam na niej wzrok, odczytując: David Reid. Źrenice opadły mi niżej – pieczątka zakładu ze wschodniego wybrzeża oraz trzy inne.
   – Nie wejdziesz – dodał z sarkazmem, posyłając mi lodowate spojrzenie. – Nie zostałaś do niego przydzielona. Odgórnie nikomu nie wolno do niego wchodzić poza mną i Adamsem, który przyjdzie na poranną zmianę. Mógłbym jednak nagiąć zasady i pozwolić ci, chociaż na widok z daleka. Jednak… Co ja z tego będę miał?
   – Moją dozgonną wdzięczność – wypaliłam.
   – Śmieszna jesteś, wiesz? Zresztą pogadamy o tym później, teraz czytaj. Radziłbym posadzić tyłek, bo to, co tam znajdziesz… To potwór nie człowiek. Powinni mu usmażyć mózg, a nie przerzucać z miejsca na miejsce. Od dawna się zastanawiam, co ty w nim zobaczyłaś? Kreatura bez przyszłości z odklejoną jaźnią, na dodatek zabija bez dotyku.
   – Nic mu nie udowodniono – odpyskowałam ostrym tonem.
   – Czyżby?
   Oblał mnie zimny pot, serce przyspieszyło, a wytrzeszcz oczu zdradzał, co obecnie czuję. Minęły cztery miesiące, gdy widziałam Davida po raz ostatni, więc zdawałam sobie sprawę, że w tym czasie mogło się wydarzyć wszystko. Zacisnęłam palce na teczce i spojrzałam na ordynatora. Był zadowolony – wręcz wniebowzięty. Oczy mu błyszczały, kąciki ust uniosły się w uśmiechu, a ręce wylądowały na biodrach, potęgując jego pewność siebie.
   Nie powiedziałam ani słowa, chociaż wzburzenie mną miotało. Williams uniósł rękę i wskazał rząd krzeseł przy izolatce. Poszłam przodem, czując na sobie jego świdrujący wzrok. Sapał i mruczał, ogarniała go wściekłość.
   – Co z Donaldem? – wydobyłam cicho z głębi gardła.
   – Po oczyszczeniu ran sytuacja nie wygląda źle. Zawiadomiłem Sterna, już jedzie. Po konsultacji podejmie decyzję odnośnie do jego dalszych losów. Nie krzyczał, co mnie w ogóle nie zdziwiło.
   – Przyjął to na zimno?
   Dyrektor był stanowczy i surowo karał za niedopatrzenia. Chociaż, gdyby się nad tym zastanowić, zaszły w nim zmiany i niektóre przewinienia puszczał w niepamięć. Po pierwszym incydencie – zaraz po tym, jak przydzielono nam Davida – kiedy młody pacjent poszatkował sobie język, a następnie rozdarł długopisem skórę na szyi i uszkodził tchawicę, Stern miał pretensje do wszystkich, że nie pilnują porządku i wchodzą do sali z zakazanymi przedmiotami. Była przepychanka, że niczego takiego nie wnoszą, ale były to jedynie słowa przeciwko słowom. Postawiony pod ścianą nakazał częściej zaglądać do pacjentów. Niektórzy byli odwiedzani co trzy, cztery minuty, jeśli nie byli skrępowani. Zaostrzenia nie przyniosły oczekiwanego skutku. Pacjenci nadal dokonywali samookaleczeń, a w ciągu kilku miesięcy zakład opuściło osiem trupów. Przedmioty zmieniały swoje położenie, oświetlenie szalało, a pielęgniarki twierdziły, że gdy przechodzą obok sali Davida, odczuwają chłód, słyszą szepty i muszą mieć oczy dookoła głowy, ponieważ rzeczy, które powinny być pod kluczem, lądowały pod ich nogami.
   Minęło pół roku, zanim makabryczne zgony zaczęto przypisywać właśnie jemu. Psychokineza przerodziła się w coś znacznie bardziej niepokojącego, nad czym nie można było zapanować. Nawet wprowadzenie w stan hipnozy nie uspokajało umysłu mężczyzny. Oddziaływał na innych, potrafił czytać w myślach, co stanowiło fenomen trudny do wyjaśnienia. Zakwalifikowano go do grupy pacjentów z anomalną perturbacją, nie wnikając głębiej, ponieważ z medycznego punktu widzenia demony nie istniały. Pacjent był wprowadzany w stan śpiączki, aby dezaktywować funkcje mózgu, ale zjawiska nadal miały miejsce. To był przypadek nadający się do „Archiwum X”. Diagnoza poza wytypowaną – brak odniesień do zachowania i umiejętności spoza znanych i zbadanych.  
   – Wracamy do tego, co było, więc nie powinno cię dziwić, że nie podniósł alarmu. Na szczęście nie na długo – dodał pod nosem.
   – Co?
   – Nic. – Poczułam palce na gardle. – To ścierwo zdechnie, rozumiesz?
   – Obiecałeś… – wycharczałam; przycisnął mi głowę do ściany i dodał:
   – Został skazany na krzesło. Zbyt wielu ludzi zginęło, a jak dobrze wiesz jego przypadek pomimo prób, nie nadaje się do leczenia. Od samego początku stwarza problemy.
   David trafił do więzienia po zabiciu przypadkowego mężczyzny. Ba, przerobił go na miazgę. Dostał dożywocie, ale służby więzienne szybko zorientowały się, że z osadzonym jest coś nie tak. Wcześniejsze badania pod kątem zaburzeń niczego nie wykazały. Oddano go pod obserwację, przeprowadzono testy i zakwalifikowano do oddziału zamkniętego na terapię.
   Wszystko we mnie krzyczało, jednak nie byłam w stanie wyrzucić tego na zewnątrz. On – cały czas mnie podduszał i szczerzył zęby. Zaatakował na rozwidleniu korytarzy – kamera akurat tego zakątka nie obejmowała. Czułam, jak tracę jasność widzenia; puścił.
   – Zapomnisz o tym gnoju szybciej, niż myślisz. Już ja o to zadbam. Jeśli nadal chcesz pracować w zawodzie, zrobisz wszystko, co nakażę. Spoufalanie się z pacjentami jest wbrew przepisom, a nagrania z waszych upojnych spotkań tylko czekają na „klik”, aby trafić tam gdzie trzeba.
   Jakieś dziewięć miesięcy temu Williams zaczął mnie baczniej obserwować. Był jak cień. Zakochałam się w Davidzie i z dnia na dzień coraz trudniej było mi to ukrywać. Na początku nie było żadnych niespodzianek. David był łagodny, wyciszony, więc pracowałam z nim w cztery oczy. Na sesję – za zgodą przełożonych – wybrałam pokój wyciszający; nie było tam kamer. Mężczyzna miał w sobie coś, co przyciągało mnie do niego jak magnes. Jego piwne oczy hipnotyzowały. Poza pracą spędzaliśmy w czterech ścianach upojne chwile – do czasu. Pewnego poranka ordynator poprosił mnie do siebie i odtworzył nagranie z ukrytej kamery. Zażądał uległości i seksu na zawołanie w zamian za milczenie i niewyżywanie się na Davidzie. Jak miał w zwyczaju powtarzać: „Maszyna do tortur nadal stoi w piwnicy. Pamiętaj o tym”. Przystałam na propozycję; musiałam. Zwolnienie dyscyplinarne, konsekwencje niewywiązania się z kontraktu i oczywiście groźby, że ugotuje Davida, ale będzie to robił powoli.
                                                                                        ***  
    – Siadaj! – warknął i pchnął mnie w stronę krzeseł, moszcząc tyłek obok. – Zacznij od strony czwartej. Pierwsze znasz.
   Chciałam się przesunąć, ale przypomniałam sobie, że siedziska są przytwierdzone do podłoża. Westchnęłam i zaczęłam odczytywać literki:
   „David Reid – pierwszy miesiąc spokojny. Pacjent wyciszony, układny i współpracujący. Kolejne dni wzbudziły niepokój wśród personelu i lekarzy: znikające przedmioty, awarie prądu, pobudzenie wśród chorych przebywających na terenie zakładu. Trzydziestosiedmioletni mężczyzna stał się nerwowy i przejawiał agresję w stosunku do opiekunów, przeklinając wszystkich tutaj przebywających. Zachowanie tłumaczył tym, że słyszy myśli i są one na tyle brudne, że nie może obcować w ich towarzystwie. „Muszę posprzątać”, oznajmił na jednej z sesji. Doktor Winks nie wywnioskował z tych słów niczego niepokojącego. Pacjenci często próbowali oczyścić umysły, aby wypędzić wykreowane demony.
   Dwa dni później pacjent z sąsiedniej sali dokonał samookaleczenia; wyciął kręgi na skórze strzykawką. Jak wszedł w jej posiadanie – nie wyjaśniono. Kolejnego popołudnia kucharka znalazła w garze z zupą pełno leków. Po inwentaryzacji stwierdzono, że zniknęły z magazynu.
   Trzy dni po zajściu podczas hipnozy fotel wraz z terapeutą wzleciał w powietrze, a następnie uderzył z impetem w ścianę. Po przesłuchaniu doktora Orwella ujawniono objawy, których wcześniej u Reida nie zauważono – nie używał rąk do telekinezy, był bierny. Brak wysiłku psychofizycznego na twarzy, skrajne wycieńczenie nie miało miejsca, jakby to nie on wpłynął na przedmiot i jego pasażera.
   Kolejne dni – w odstępach co dwa – przynosiły nowe przypadki samookaleczeń, którym nie można było zaradzić. Kamery się wyłączały, światła gasły, a drzwi były blokowane. Szybka interwencja personelu okazywała się spóźniona w każdym przypadku.
   Reid został wprowadzony w śpiączkę, aby ewentualnie potwierdzić lub zaprzeczyć zjawiskom. Podjęto decyzję o przeniesieniu go do obszaru, w którym nie przebywali inni pacjenci.
   Kolejny dzień – dwa trupy; podcięte gardła i wbite widelce w zrosty czaszkowe. Odizolowanie Reida nie przyniosło efektu. Jego siła oddziaływania na przedmioty i ludzi rosła niezależnie od uśpienia intelektu.
   Kolejne dni. Wprowadzono całodobową obserwację wewnętrzną. Pacjent nie wykazywał większych odruchów sugerujących, że używa mózgu do popełniania zbrodni czy manipulacji innymi. Mimika nieobecna, praca mózgu w normie a zgony nie ustały – wybudzenie.
   Przeniesienie – te same zjawiska.
   Decyzja ostateczna. Po rozpatrzeniu nagrań, wyników badań i przesłuchaniu świadków podjęto decyzję o zamianie dożywocia na karę śmierci. Termin egzekucji wyznaczono na dwudziesty czwarty czerwca dwa tysiące osiemnastego roku.
   Doktor Mick Franklin, Floryda; dwudziesty czerwca dwa tysiące osiemnasty”.
   – To wszystko twoja wina – wyrzuciłam z nerwem. – Mówiłam, aby go nie przenosić. Przy mnie był spokojny, a zjawiska ustały.
   – Tak, bo nie miał już kogo kaleczyć – syknął ordynator, zaciskając palce na moim ramieniu. – Poza tym, nie wpisywałaś do akt wszystkiego. Tam zauważono objawy, o jakich ty nawet nie napomknęłaś. Chciałaś go kryć, czy widok przysłaniała ci myśl o jego rozporku?
   – Puść.
   Próbowałam wyszarpnąć ramię, nawet uniosłam rękę, ale zostałam zablokowana.
   – Nie podskakuj, bo pożałujesz – oświadczył, zaciskając mięśnie szczęki. – Idziemy do mnie, już!
   Williams wstał i ruszył szybkim krokiem. Niechętnie poczłapałam za nim, lecz nie byłam w stanie go dogonić. Oddalał się w zaskakującym tempie albo to ja stałam w miejscu. Temperatura spadła, poczułam coś lodowatego przechodzącego przez ciało. Wzdrygnęło mną; to było dziwne uczucie. Ordynator szedł coraz szybciej. Dzieliła nas przepaść. Wysunęłam nogę do przodu – następnie drugą. Stopy ciążyły, jakby nie chciały, abym stąpała.
   – Szybciej – doleciało do mnie, ale jakby z drugiego końca.
   Znów ten zimny prąd. Tym razem pozostał we mnie na dłużej. Rozchyliłam wargi. Obłoczek pary wyleciał i zamazał widok ordynatora, który chyba przystanął; nie byłam pewna. Coś zatrzeszczało, podskoczyłam. Oświetlenie zaczęło mrugać, krzesła oparte o ścianę lewitowały.
   – Pierdolony świr! Za jakie grzechy?! – rozbrzmiało głośno, aż dostałam gęsiej skórki.
   Widoczność znikoma. Otaczał mnie ziąb oraz niewyraźne zarysy korytarza zwężającego się i rozrastającego. Wytrzeszczyłam oczy, bo odniosłam wrażenie, że coś krąży pod sufitem. Plastikowe osłony z jarzeniówek pękały i spadały na podłogę. Odsłonięte szkło iskrzyło, kruszało i spadało pod nogi. Jeden odłamek wylądował na moim ramieniu – szybko go strzepałam, spinając rozdygotane mięśnie. Ktoś szarpnął mnie za ramię. Przechyliłam głowę; ordynator stanął przede mną, pochwycił za nadgarstek i zaczął ciągnąć w stronę swojego gabinetu – nie protestowałam.
   Mijane drzwi tarabaniły, klapki w lufcikach podskakiwały – cisza. Williams przyspieszył kroku, o mało nie wyrywając mi ręki ze stawu. Coś mnie spowalniało, nogi nie współpracowały.
   – Jak on to robi do cholery! Nafaszerowali go jak słonia, a on nadal działa. Przecież to przeczy logice. Szybciej!
   Uciekaliśmy przed niewidzialną siłą. Wzburzone oddechy i przestrach rozproszył dźwięk alarmu oraz natarczywe uderzenia w drzwi. Echo niosło łomot w najciemniejsze zakamarki murów.
   – Jeszcze tego brakowało – syknął i stanął. – Prosiłem, aby go tutaj nie przywozili, ale nie. Najlepiej oddać balast i mieć z głowy.
   – Pozwól mi do niego wejść – zasugerowałam delikatnie.
   Minęło nas czworo sanitariuszy wyposażonych w pasy. Pędzili jak strażacy do pożaru. Ordynator zmierzył mnie zimnym spojrzeniem spod ściągniętych brwi i zaczął prowadzić do źródła świdrującego uszy dźwięku. Nie czułam ręki; tak mocno ściskał. Był na mnie wściekły i wiedziałam, że słono zapłacę za bronienie Davida.
– Zaraz zobaczysz ukochanego w pełnej krasie. Mam nadzieję, że go stłuką, a najlepiej zabiją. Przez takich jak on mamy więcej pracy. Ciekawe, kogo sobie upatrzył na kolejną ofiarę? Jak będzie trup, to przysięgam, że osobiście go odmóżdżę i usmażę.  
   – Przestań!
   Wiedziałam, że ordynator jest do tego zdolny. Miałam dość jego ciągłych gróźb i powtarzania, że David to diabeł. Nie był nim.
   Wkroczyliśmy w korytarz, w którym znajdowała się jego sala. Wokół nie było żywej duszy, drzwi otwarte na oścież, a w środku panowała cisza. Zaczęłam panikować. Już dochodziliśmy, kiedy wyszedł nam naprzeciw sanitariusz. Miał dziwną minę.
   – Co tutaj zaszło? – zagadnął Williams cierpkim tonem.
   – Nie wiem – przyznał. – Tom twierdzi, że coś zaczęło napierać na drzwi z taką siłą, że aż zawiasy powypadały. Nie był w stanie stwierdzić, co się dzieje, bo światła zgasły, a pacjent ponoć się nie przemieszczał. Leżał tak, jak go położyliśmy, a pasy były nienaruszone.
   Oczy ordynatora i moje spoczęły na powykrzywianych drzwiach. Widniał na nich zarys olbrzymich dłoni – palców wciśniętych w stal. Spojrzeliśmy na siebie, rozdziawiając usta. Z sali zaczęli wychodzić sanitariusze oraz pielęgniarka. Williams zajrzał do środka – półmrok.
   – Powysadzał żarówki – burknął bardziej do siebie, a ja na palcach próbowałam coś dojrzeć zza jego barczystych pleców.
   – Śpi – zaczęła pielęgniarka. – Może i wyjdę na głupią, ale to nie jest człowiek. Otacza go coś nadprzyrodzonego i…
   – Dość! – przerwał ordynator. – Wracajcie do zajęć, a ty podaj tablet. Obejrzę nagranie, może coś przeoczyłeś.
   Tom wręczył mu urządzenie i usiadł na krześle.
   Wykorzystałam skupienie Williamsa na filmie i czmychnęłam do środka – drzwi zamknęły się za mną z hukiem, byłam w pułapce.  
   – Kurwa mać! Wracajcie! – ryknął ordynator.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Marigold

    Bardzo szybko się czyta kolejne części tego opowiadania. Nawet nie wiedziałam, że tego typu literatura, tak mocno mnie wciągnie! Świetne!

    28 gru 2024

  • Użytkownik Shadow1893

    @Marigold, dzięki. 😘

    28 gru 2024

  • Użytkownik ruby

    dobre pisanie. weird się rozkreca i czekam na więcej.

    28 gru 2024

  • Użytkownik Shadow1893

    @ruby, dzięki. Części będą raz w tygodniu. :)

    28 gru 2024