Nigdy więcej! - 4/7

Nigdy więcej! - 4/7Zasiadłam przy biurku, obserwując, jak w ordynatorze narasta złość. Oparłam plecy o miękką wyściółkę krzesła i skrzyżowałam dłonie na piersi. Nerwy dawały o sobie znać – serce biło coraz szybciej, a oddech przyspieszał. Williams zamaszystym krokiem krążył po pomieszczeniu, trzymając ręce z tyłu. Obmyślał zapewne najmniej inwazyjny plan działania. Kitel mu falował, a ja byłam pewna, że lada moment ten męski wulkan tłumionej agresji wybuchnie. Do końca dyżuru pozostały trzy godziny i wszystko mogło się zdarzyć. Najbardziej niepokoił mnie fakt, że wsparcie, które mi towarzyszyło, zniknęło bez żadnego uprzedzenia. Podejrzewałam, dlaczego, ale nie mogłam zrozumieć tak nagłej kapitulacji; cień nie walczył, nie szukał punktu zaczepienia, mimo że usilnie otwierałam umysł na nowe doznania.
   Nie było go również w pobliżu. Zaczynałam snuć czarne scenariusze. Czyżby przestał istnieć, rozsypując we mnie swoje jestestwo? Bez niego nie dam rady dotrzeć do Davida i wprowadzić w życie chytrego planu jego oswobodzenia. Po dzisiejszym incydencie Williams zapewne zabroni mi zaglądać do bloku „A” albo wyśle na przymusowy urlop. Niedługo ma się odbyć egzekucja Davida w tutejszym więzieniu. Pocieszała mnie świadomość, że nie stosowali krzesła elektrycznego tylko truciznę. Jednak zaczęłam się zastanawiać, czy pierwsza opcja nie byłaby lepsza. „David ma wyniszczony organizm, więc jego serce stanie w okamgnieniu” – pomyślałam, pokiwawszy głową.
   – Co ja mam z tobą zrobić?! – wypalił Williams, czerwieniejąc na twarzy.
   Z całej siły uderzył dłońmi w blat. Podskoczyłam, a długopis sturlał się na podłogę. Monitorem zabujało, a sprężynka w żarówce zabrzęczała, przygasając na chwilę. Kolejne uderzenia były jeszcze silniejsze. Klawiatura popękała, a z rozciętej ręki mężczyzny zaczęła kapać krew.
   – Ja…
   – Nie zaryzykuję i powściągnę to, co maluje się obecnie w mojej głowie. Niebawem przyjdzie poranna zmiana, ale po wszystkim wymierzę ci odpowiednią karę. Zachowałaś się jak nowicjuszka, ciekawa, co takiego jest za drzwiami. Naraziłaś na szwank moje nazwisko i zdradziłaś oddolne funkcjonowanie ośrodka. Jeśli ktokolwiek puści farbę, będziemy mieli kontrolę za kontrolą. Nie wzięłaś pod uwagę, że tobie też się oberwie za zatajenie faktów? Masz szczęście, że zaraz po otrzymaniu faksu zadzwoniłem do Franklina i przekabaciłem go, kłamiąc jak z nut. Najwyraźniej uwierzył, bo wycofał inspekcję i zanotował, że oznaki, jakie zaobserwowali u Davida, objawiły się dopiero po opuszczeniu naszego ośrodka. Jeszcze tego brakowało, aby jakiś mądrala w okularach patrzył mi na ręce.
   Ordynator sięgnął po chusteczki leżące na kozetce i owinął skaleczenie. Siedziałam jak na szpilkach, bojąc się mrugnąć. Spuściłam wzrok i jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w drżące uda.
   – By cię szlag!
   Ordynator pochwycił mnie za szyję i ścisnął. Zarzuciłam ręce na silną dłoń, walcząc o oddech. Puścił. Mocny cios spadł na mój policzek. Łzy stanęły mi w oczach, rozchyliłam wargi i spojrzałam na rozwścieczoną męską twarz, która zionęła nienawiścią, obrzydzeniem i chęcią zagłady.
   – Pierdolona szmata!
   Kolejny przyjęłam na obojczyk. Pięść uderzyła z taką siłą, że wywróciło mnie razem z krzesłem.
   – Przestań! – zawołałam, kuląc ciało i przyciskając dłoń do bolącego miejsca.
   – Nie! Niech ten świr przyjdzie i cię obroni. Wpierdolę w niego tyle środków, że raczej już oczu nie otworzy.
   Wygramoliłam się z oparcia krzesła i odpychając się nogami, podążałam w stronę ściany. Williams energicznie grzebał w przeszklonym regale. Kiedy spojrzałam w jego kierunku, trzymał w dłoni szklaną butelkę i największą strzykawkę, jaką zdołał znaleźć.
   – Odłóż to! Jesteś zdenerwowany i nie wiesz, co robisz. Jak ma przyjść, skoro śpi?
   Nie odpowiedział. Ruszył na mnie, złapał za włosy i powiedział:
   – Nie miałem na myśli Davida. Zabiję popaprańca. Mam dość. Nie wytrzymam dłużej!
   Wszystko we mnie się gotowało. Serce zwalniało i przyspieszało. Płuca świstały, a mięśnie się spinały. Nieustannie wyobrażałam sobie, że Williams idzie i spełnia groźbę, jednak jego wypowiedź zbiła mnie z tropu. „Czyżby wiedział o monstrum, które sterowało Davidem?” – myślałam. Obawa przed kolejnym napadem szału u mężczyzny sprawiała, że mózg uruchamiał jedynie ośrodki niemocy i wędrującego po ciele bólu. Ordynatorem zawładnęło jego drugie ja. Pod jego władzą nie myślał o konsekwencjach, które po wszystkim i tak zostaną zamiecione pod dywan.
   – Wróć do mnie – wydukałam przez łzy. – Gdzie jesteś? Pomóż mi.
   – Tobie również odwaliło? Mówisz do siebie? Nadal żywisz nadzieję, że to warzywo cię obroni? Jest połamany, posiniaczony i… Zresztą, on i tak już nie żyje. Mózg ugotowany, jedynie serce jeszcze bije. Zaraz, ty nawołujesz tego drugiego. Wiedziałaś!
   Nie podjęłam tematu.
   Słowa wypowiadane z taką kąśliwością wbijały mi w obkurczone serce niewidzialne szpile. Nie chciałam wiedzieć nic więcej i nie dopuszczałam do siebie takiej wizji Davida. Kontaktował, przecież rozmawialiśmy!  
   Williams złapał mnie za bolące ramię i nakazał wstać. Posłusznie wykonałam jego polecenie, czując rwące impulsy w okolicy zaciśniętych na mięśniach palców.
   – Aaaaaa! – krzyknęłam, gdy paznokcie wbiły się w skórę.
   Szlochałam coraz głośniej, tracąc nadzieję. Nic nie wskazywało na to, że David był świadom tego, co się działo. Tajemnicza zjawa umarła, zabierając ze sobą wszelkie umiejętności. W duchu błagałam, aby rozległ się alarm lub pielęgniarka zapukała do drzwi.
   Cisza.
   Żółty blask rozświetlił kawałek ściany. Wstrzymałam oddech, kątem oka obserwując, jak mina ordynatora rzednie. Cofnął dłoń i zaczął napełniać strzykawkę środkiem zwiotczającym. Nie zamierzałam interweniować. Był wściekły, a rękę miał ciężką. Po cichu podeszłam do ściany, usiadłam i podciągnęłam kolana pod brodę. Nawet nie przyszło mi do głowy, aby wychodzić. Znałam Williamsa nie od dzisiaj. Jasny kształt na chropowatym tynku zaczął mrugać. Monitor upadł na blat. Zagryzłam wargę i wstrzymałam oddech, wybałuszając oczy.
   Ordynator wsadził butelkę do kieszeni kitla i ostrożnie podszedł do biurka, posyłając mi mroźne spojrzenie, które sugerowało, abym nie kombinowała. Zaczęło mną telepać. Para wylatywała z ust. Łza wisząca na dolnej rzęsie zmieniła się w lód.
   – Zaczynamy! – huknął, a następnie, robiąc zwrot na pięcie, ruszył w stronę wyjścia, które nagle zniknęło.
   Wokół nie było nic poza szarością, mgłą gęstniejącą tuż przy podłodze i rozłożystym cieniem na suficie, którego Williams jeszcze nie zauważył. Odżyłam, czując ulgę w piersi.
   – Odłóż strzykawkę i przycupnij – zasugerowałam. – Jeszcze nie jest za późno. Jeśli nie zrobisz tego, o co proszę, nie wyjdziesz stąd o własnych siłach.  
   – Wyjdę – rzucił pewnym głosem. – Myślisz, że nie wiem, kto na mnie czeka? Nie jestem zamknięty jedynie na naukę, a jeśli oczywiste fakty się nie pokrywają, trzeba poszukać innego rozwiązania. Przewertowałem mnóstwo ksiąg, ślęcząc godzinami w bibliotece. Tylko jedna istota ma taki wpływ na ludzki intelekt. Poskładałem elementy układanki i odkryłem jej imię. David jest pionkiem, a jego śmierć niczego nie zmieni. Na oddziale znajdzie się kolejna osoba, która chętnie przyjmie cząstkę pasażera na gapę, nie bacząc na konsekwencje takiego układu.
   – Zwariowałeś! Słyszysz siebie? Jaki potwór, Jack, do cholery! David cię zabije!
   – Zamknij się i nie próbuj wstawać, bo cię poczęstuję pierwszą dawką. – Williams rozciągnął usta i pomachał strzykawką, wypuszczając z igły kilka kropel cieczy. – To coś oddziałuje na mnie, ale się nie dam. To wszystko wokół to miraż. Nie powstrzyma mnie. Będzie bronił Davida, o co mi właśnie chodzi. Ujawni się, a wtedy zdechnie i wróci do piekła. Chłopaka nie da się uratować, jednak krążące wokół monstrum wymaga odpowiedniego potraktowania. Po wszystkim te dziwne zjawiska nareszcie ustaną.
   Ordynator mówił z takim przekonaniem, że sama zaczęłam się zastanawiać: z czym tak naprawdę mamy do czynienia? Na końcu języka miałam pytanie, jednak skapitulowałam, nie chcąc dolewać oliwy do ognia.
   W pomieszczeniu robiło się coraz ciemniej. Jarzeniówki pokryły się ciemną parą, a ściany znikały. Wspierałam się na czymś, co było miękkie i jakby oddychało. Nie mogłam zmienić pozycji. Niewidzialna siła mnie przytrzymywała. Mleczna mgła uniosła się na wysokość kolan. Ordynator zaczął się oddalać i maleć. Otaczały go pochyłe twory, które tworzyły wąski tunel. Poruszał ustami, jednak jego głos do mnie nie dolatywał. Nagle zniknął, a ja rozpoznałam wystrój sali, która była dobre pięćdziesiąt metrów ode mnie.
   Krępujący ruchy uścisk puścił. Wstałam i rozejrzałam się dokoła. Tkwiłam pośrodku pokoju, a dwóch sanitariuszy spało z głowami na blacie żelaznego stołu. Wokół nich unosił się ciemny, postrzępiony cień. Ogólnie wypełniał przestrzeń, zamazując kontury i tłamsząc ledwie prześwitujące światło. Wiedziałam, że jestem we władaniu tego czegoś. Bałam się ruszyć. Drżenie ciała utrudniało zapanowanie nad emocjami, które zdradzały strach. Nagle ziąb otulił mnie szczelnie, zaczęłam szczękać zębami. Dotyk na skórze był palący. Zaczerwienienia tworzyły długie krechy, które szybko znikały.
   Ledwie stałam na nogach, wyobrażając sobie swój koniec. Blask, który niespodziewanie rozproszył szarości, był tak intensywny, że przez chwilę miałam jego migoczące cząsteczki na źrenicach. Kolejna fala światła padła na lewy róg. Przymrużyłam oczy, zauważając leżącego na łóżku Davida – był na wpół nagi. Odruchowo ruszyłam w jego stronę i…
                                                                              ***
– Ja pierdolę! – wykrzyknęłam, robiąc wielkie oczy. Odskakując, wlazłam w miękką przeszkodę.
   Przede mną na wyciągnięcie ręki, lewitował jakiś mężczyzna w pokrwawionym kitlu. Miał spuszczoną głowę i ręce nad nią. Rozbieganym wzrokiem próbowałam dostrzec Davida, jednak ukochany został otoczony mrokiem. Na ciele nieznajomego tańczyły dobrze mi już znane nitki. Szybko utworzyły napis:  
   „Będziesz miała okazję wymierzyć sprawiedliwość. Pokażę ci, co zrobił. Nie okazuj litości, on jej nie miał”.
   Przekaz zniknął – nitki również.
   Rozległ się huk i jęk. Przyłożyłam ręce do ust, przygryzając skórę. Nieprzytomny mężczyzna został wbity w ścianę tuż nad łóżkiem Davida, który znów był oświetlony.
   – Kto to jest? Co zrobiłeś z ordynatorem? Tak szybko odzyskałeś siły?
   Nitki na powrót zalśniły w powietrzu, informując:
   „Masz zdrowe komórki, a pragnienie, abym ci pomógł, przyspieszyło regenerację. Zabiorę ci za to parę lat życia. Coś za coś. Ordynatorowi nic nie będzie, a ten tutaj to jeden z oprawców Davida, który przeprowadzał na nim eksperymenty”.
   – Jeden? A…?
   „Pozostali trzej już nigdy nikogo nie skrzywdzą. Zapewne pracownicy szpitala zeskrobują ich teraz ze ścian. Mamy mało czasu. Spójrz w dół”.
   Spuściłam wzrok. Właśnie podpisałam cyrograf i nie bardzo mnie to obeszło. Nie wnikałam, jakim cudem w przeciągu ułamka sekundy znalazłam się przy Davidzie. To, co zobaczyłam, wywołało we mnie odruch wymiotny, który nie miał końca. Po długiej męczarni uniosłam głowę i załzawionymi oczami spojrzałam na ukochanego, przyciskając ręce do serca, które próbowało rozepchać żebra i wyskoczyć.
   – Uzdrów go – wydukałam, połykając łzy. – Czy on mnie słyszy? David!
   Ostrożnie pochwyciłam w okolicy przekrwionego i najprawdopodobniej złamanego obojczyka, gdzie skóra miała jeszcze w miarę normalny odcień. Reszta ciała była tak zasiniona, pożółkła i podrapana, że bałam się nawet go dotknąć. Chęć wypłakania się na męskiej piersi musiałam stłamsić w zarodku. Spojrzałam za siebie, a potem na wychudzoną twarz Davida. Prześlizgnęłam się wzrokiem niżej, licząc wkłucia po igłach, przypalenia po prądzie i otwory odsłaniające mięśnie. Dotarło do mnie, że ostatnio, kiedy go tuliłam, robiłam mu krzywdę.
   – Nie dam rady! Zakryj go! – krzyknęłam, wybuchając płaczem. Usiadłam na skraju łóżka bokiem do Davida i schowałam twarz w dłoniach.
  Kiedy pierwszy szok minął, spojrzałam przed siebie, napotykając falujący napis:
   „Żyje i ma się całkiem dobrze. Nie czuje bólu. Na chwilę obecną pozostanie tak, jak jest. Musisz jak najszybciej zrealizować zamysł wyrwania go z tego piekła”.
   Zaczęłam główkować. Dlaczego tej istocie tak usilnie zależało, aby David odzyskał wolność?
   – Kto to jest?! – przemawiała przeze mnie złość.
   „Doktor Surs. Główny lekarz oddziału, w którym postanowiono dokonać egzorcyzmów. Ta nazwa pasuje jak ulał do przeprowadzonych zabiegów. Zresztą tak określacie byty niepasujące do ogółu”.
   – A ty?
   „Moje imię ściągnie na ciebie śmierć. Nie dociekaj. Zwą mnie Niszczyciel. Pierwszy po pierwszym, władca pododdziałów i gasiciel knotów w ogarkach. Co widzisz na twarzy oprawcy?”
   – Nic.
   „Wytęż umysł”.
   Skupiłam myśli na wiszącym bezwładnie mężczyźnie. Otaczały go fioletowe macki, wduszając w nierówną powierzchnię. Coś zaczynało powstawać na jego czole. Krwista, gruba pręga wyłaniała się spod skóry, ryjąc postrzępioną piętnastkę. Nieznajomy otworzył oczy, krzyknął i spojrzał na mnie wzrokiem przepełnionym trwogą i cierpieniem. Cofnęłam się, a skórę pokryła gęsia skórka. Kolana poszły na boki. Wsparłam ręce o coś twardego nienadającego się do identyfikacji. Mężczyzna ucichł, zasnął.
   Podążyłam wzrokiem na nitki, które zmieniały szyk, pisząc:
   „Tyle czasu mu pozostało, zanim wyzionie ducha. Należy do mnie, odkąd dopuścił się pierwszego występku niepozwalającego na nawrócenie. Manipulowanie ludzkimi umysłami jest niesłychanie łatwe – wręcz nużące. Zasili szeregi mojej armii. Dzięki takim jak David bez problemu przenikam do nieużywanych zwojów mózgu i kieruję ludźmi, dając im wolną wolę i możliwość zmiany sugerowanej przeze mnie sposobności. Szukam pożywki, a jak się zapewne domyślasz, złe uczynki kuszą najbardziej. Każda dusza ma ustalony koniec. Zaczynamy”.
   Miałam odpowiedź na pytanie. David był narzędziem, a cień jedynie zbierał żniwo. „Ciekawe, jaka liczba drzemie we mnie?” – pomyślałam, zerkając na czoło ukochanego. Widniał na nim znak nieskończoności. Przeszedł mnie silny dreszcz, a serce wypełnił smutek.
   – Masz go na wyłączność – stwierdziłam miękko.
   Nitki nie utworzyły odpowiedzi. Cień, który do niedawna stał obok mnie, wyparował tak samo, jak mężczyzna, po którym pozostało jedynie odkształcenie w ciemnej ścianie.
                                                                                 ***
   – Co on kombinuje? Do czego mnie zmusi? Będę musiała zabić, tracąc kolejne lata życia? – szeptałam, patrząc, jak oblicze Davida znika. Niestety nie byłam w stanie go pochwycić. Wciskałam dłonie w próżnię, która ciągnęła je w dół.
   Zimny dotyk wyrwał mnie z gonitwy myśli. Odruchowo poruszyłam ramieniem – zamarzałam. Wargi drżały, oddech spowolnił, a oczy niemal wyskoczyły z oczodołów. Kolejne przeniesienie? Gdzie? Czego doświadczę?
   – Aaaaaa!
   Otaczały mnie egipskie ciemności. Nastawiłam uszy. Szmery jakby ktoś kogoś wlekł po podłodze, burczenie, syk, charczenie… Zstąpiłam pod ziemię? Do nozdrzy dolatywał zapach wilgoci i stęchlizny. Starałam się oddychać ustami, jednak w powietrzu unosiło się coś, co szczypało w język i drażniło drogi oddechowe.
   Plask. Cisza. Wystawiłam ręce, poszukując czegokolwiek – nic. Stąpnięcie nie wchodziło w grę. Pod podeszwami chlupało. Znów głośny, przeciągły jęk, krzyk i odgłos, który dobrze znałam – zacisk klamer i obręczy. Wstrzymałam oddech. Wyłapałam pikanie. Tuż nade mną rozbłysnęła stara lampa, przełamując mroki żółtymi promieniami. Obraz był zamazany, jednak już wiedziałam, co niebawem nastąpi. Stara maszyna do uśmiercania „ożyła”.
   – Chyba nie myślisz, że tego użyję?
   Rozejrzałam się, poszukując nici. Skumulowały się w rogu, kłębiąc i tworząc napis:
   „Owszem. Pomścisz Davida”.
   – Nie! Zabierz obrazy z mojej głowy! Przestań! Nie chcę tego! Już sam jego widok był dla mnie trudny! Dość, słyszysz?!
   Cały czas trzymałam dłonie na skroniach. Zgięta wpół walczyłam z przypływem gniewu, który rósł w siłę. Cień nie przestawał wysyłać mi wizji torturowanego Davida. Krew ulatująca mu nosem, uszami. Pełno kabli podpiętych do ciała. Jakiś grubas trzymający palce na pokrętle. Rzucające się ciało – trzask kości… David wrzeszczący wniebogłosy próbujący rozerwać pasy. Ból i brak błysku w oczach. Śmiechy. Wzajemne nakręcanie się lekarzy na coraz odważniejsze poczynania. Ogromne zdziwienie, że pacjent nadal oddycha. Masa środków wprowadzanych dożylnie i domięśniowo.
   – Zaprzestań!
   Obrazy ustały. Dyszałam, próbując zapanować nad wzburzeniem. Szło mi opornie. Przegrałam, pozostając przy silnej chęci wciśnięcia guzika i puszczenia kabelkami maksimum osiągu generatora. Cień nie czekał na zaproszenie. Chłód rozgościł się we mnie, uwalniając pokłady agresji i tok myślenia, o który bym siebie nie podejrzewała. Obłąkanie miałam wymalowane na wysoko uniesionych kącikach warg, zmarszczonym nosie, brwiach i zaciśniętych pięściach.
   Nie ruszał mnie błagalny wzrok ofiary, krzyk, prośby… Na te dziesięć minut umarłam, powołując do życia nową wersję siebie. Widok starego krzesła elektrycznego, na którym siedział, wywoływał motyle w brzuchu. Dodatkowe pasy mocno go do niego dociskały.
   – Nie rób tego – skomlał pojmany, wodząc wzrokiem po mojej dłoni, którą gładziłam okolice czerwonego guzika.
   – Czego byś nie powiedział, klamka zapadła.
   Na jego czole widniało siedem. Napięte żyły wprawiły numer w ruch – płynął.
   – Ale… – Wcisnęłam mu czarną kulkę w usta i zapięłam z tyłu; nareszcie zamilkł.
   Jego burczenie mnie nakręcało. Energia rozpierała mięśnie gotowe do przypuszczenia ataku.
   – Wpierdolę w ciebie wszystko, co zaaplikowałeś Davidowi. Mój przyjaciel zadba, abyś przez te siedem minut był świadomy i czuł wszystko do wypalenia knota. Mamy za mało czasu na pełny proces, więc przyspieszymy. Ból również spotęgujemy.
   Skrępowany kręcił głową, bulgotał i miotał ciałem. Szkoda energii… Jednak niech walczy. Podeszłam do rozklekotanej szafki, z której odpadała biała farba. Było wszystko, czego potrzebowałam. Cień zaplanował akcję z wyprzedzeniem, jakby wiedział, że na to pójdę. Uchyliłam przeszklone drzwiczki i zaczęłam napełniać strzykawki wszystkim, co mi wpadło w ręce, odkładając już napełnione na tackę. Ręka ani razu nie zadrżała. Zwątpienie nie nadeszło.
   Podeszłam do rozgorączkowanego mężczyzny i wbijałam igły w ciało na chybił trafił. Wył, próbując wypchnąć językiem kulkę. Sztywniał, podrygiwał, z trudem łapiąc oddech. Gałki poczerwieniały, klatka piersiowa omal nie eksplodowała od intensywności pracy płuc. Uśmiechałam się pod nosem, umieszczając kolejne strzykawki i szybko wpuszczając płyn do mięśni. Mężczyzna utoczył piany, zachłysnął się, jednak nadal oddychał. Miał spazmy jak przy padaczce. Gasł w oczach, radując moje serce.
   Po wbiciu w szyję ostatniej strzykawki, patrzyłam, jak się wszystkie trzęsą, współgrając z naszpikowanym lekami męskim ciałem. Wybuchłam głośnym, prześmiewczym śmiechem, zrobiłam zwrot na pięcie i sięgnęłam po zardzewiały hełm z drucikami. Wsadziłam go na głowę mężczyzny i jednym szarpnięciem rozerwałam guziki kitla, zadarłam podkoszulek, odsłaniając buzujący tors. Sięgnęłam po nakładkę z elektrodami i przymocowałam do trzęsącej się nogi. Elektrody od maszyny do elektrowstrząsów poprzyklejałam do klaty i patrząc na ofiarę spod rzęs, przekręciłam gałkę na cztery ampery, aby go przypadkiem przedwcześnie nie usmażyć. W pomieszczeniu unosił się odgłos buczenia i zapach spalenizny. Maszyna stała tutaj od dawna. Przechyliłam ciało i wcisnęłam guzik w drugiej, ustawiając wskazówkę na dwa.
   Związany wił się w konwulsjach, popuścił, a nawet nie omieszkał zrobić czegoś więcej. Odpłynął. Wyzerowałam liczniki. Dotknęłam go palcem – delikatnie połaskotało. Uniosłam mu głowę; parował delikatnym dymem. Miał piękne oczy. Takie wybarwione.  
   Patrzył przed siebie. Nie był w stanie krzyczeć, mięśnie nie pracowały.  
– Będziesz miał piękną aureolę – prychnęłam, ustawiając oba urządzenia na dziesięć.
   Pozostały mu ostatnie minuty życia wypełnione bólem. Skóra stopniowo przybierała fioletową barwę. Siwe włosy oraz skóra na czubku głowy sczerniały, krew bryznęła z ust. Odwróciłam wzrok, widząc puchnące policzki. Kiedy wyzerowałam wskaźniki i zerknęłam na wyświetlacz z parametrami, okazało się, że doktor Surs był martwy. Przykucnęłam, by obejrzeć jego twarz. Miał ogromny wytrzeszcz, a na czole widniało wielkie zero.
   – Pierdolony bydlak – splunęłam, czując ulgę.
   Zerknęłam na sufit. Kiedy po raz ostatni chciałam spojrzeć usmażonemu w oczy, już go nie było. Siedziałam pod ścianą, a przede mną leżał nieprzytomny ordynator. Szybko się pozbierałam, sprawdziłam puls i zadzwoniłam po doktora Colla.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Marigold

    Sarah, przy pomocy cienia, wzięła sprawy w swoje ręce. Kobieta-mściciel. Widać, że bardzo kocha Davida. Tekst sam się czyta! Super!

    3 godz. temu

  • Użytkownik Shadow1893

    @Marigold, fajnie, że nadal czytasz. Kto by się oparł takiej pokusie - cień na pewno nie.  Sarah z własnej woli by lekarza nie usmażyła, ale co może ludzki umysł, gdy wpływa na niego tak potężna siła. Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na Kruka. :)

    1 godz. temu