Sto lat młodej parze, czyli nigdy nie tańcz z topielicą! (część 6)

Sto lat młodej parze, czyli nigdy nie tańcz z topielicą! (część 6)*

ROZDZIAŁ 6/9

*

     Po raz już nie setny a co najmniej tysięczny, i nie w ciągu godziny a najwyżej kwadransa, stukam nerwowo paznokciami w telefon, zerkając spode łba na rozkręcające się dookoła naprawdę niezłe bachanalia. W międzyczasie zdążyłam przydybać kolejne dwie pary kołyszące autami na parkingu, trzecią okupującą kabinę w kibelku damskim, czwartą wychodzącą z męskiego i piątą… za drzewem. Tak po prostu. Będący całkowicie na widoku facet w średnim wieku stał sobie jak gdyby nigdy nic oparty plecami o rozłożysty kasztan, a jakaś młódka klęczała przed nim i robiła laskę z takim zaangażowaniem, jakby zależały od tego losy świata. A co najdziwniejsze, wcale nie wydało mi się to jakieś nienormalne!
     Ba, po ledwie chwili namysłu nie dość, że wciąż nie wydaje, to jeszcze nabieram coraz większej ochoty na wzięcie z nich wszystkich przykładu. Tym bardziej że przyuważyłam także i Arka, przemykającego w kierunku najbliższych zarośli w towarzystwie dość korpulentnej lisiczki, a na sali zamiast zapiętych równiutko pod szyjami krawatów, wyprasowanych sukien i ułożonych misternie koafiur, widzę raczej zsunięte ramiączka biustonoszy, zaślinione usta i rozbiegane spojrzenia. A przede wszystkim lubieżne dłonie dotykające taki miejsc, że ja bym się wstydziła w ogóle publicznie na nie spojrzeć… a może wcale nie?
     Przepycham się przez rozszalałych, podążających ślepo za wodzirejką balowiczów, próbując odnaleźć wśród nich Asię. Bezskutecznie. Poddaję się za to coraz mocniej magii chwili. Jakby zupełnie bez udziału świadomości ciało samo z siebie zaczyna ruszać się do rytmu podawanego przez rżnącą dziko kapelę. Z każdą kolejną mijającą sekundą pogrążam się w jakimś osobliwym, ekstatycznym transie. W zatraceniu. W obłędzie? Ledwie jestem w stanie złapać oddech, w oczach mi się ćmi, a mięśnie zaczynają odmawiać posłuszeństwa.
     Ostatkiem woli wyrywam się z tego zaklętego kręgu tańczących i siłą inercji dopadam do pierwszego wolnego stolika, przy którym… tak, siedzi Asia! Jednak nie radosna i nie w objęciach tamtego misiaka z bródką, a samotna i wyraźnie zasmucona.

     Przez moment waham się jeszcze, w jaki sposób powinnam się zachować, lecz ostatecznie decyduję, że otwartość będzie najlepsza. Nie mam ani chęci, ani po prawdzie siły na podchody, więc mieszam na szybkości dwa drinki i podchodzę nimi do Asi. Przysiadam przy niej i nie pytając o pozwolenie opieram głowę na ramieniu. I czekam. Długo. W końcu jednak nie wytrzymuję, więc pytam cicho:
     – Czy mam sobie pójść?
     Jako że nie dostaję odpowiedzi, zbieram się do odejścia, lecz w tym momencie Asia łapie mnie za rękę. Podnosi zaczerwieniony wzrok i szepcze:
     – Nie chciałabym ci przeszkadzać, ale… mogłabyś przy mnie pobyć? Chociaż chwilę? Proszę. Ja… nie chce być teraz sama.
     – A ten twój znajomy? Może pójdę go poszukać? – Tym sposobem próbuję się choć trochę rozeznać w sytuacji.
     – Nie, on… – albo mi się wydaje, albo dostrzegam w jej oczach ogromny zawód. – Właściwie nie mam pretensji, bo przecież sama mu powiedziałam, że możemy się bawić osobno, ale tak szybko mnie zostawił… A ze mną jakoś nikt nie chce… Przepraszam, to nie twoja sprawa i nie powinnam cię angażować w moje problemy. Zaraz poprawię koronę i się ogarnę! No, zostaw mnie już!
     Postanawiam zignorować zarówno nagłą zmianę nastroju, jak i cofnięcie dłoni. W zamian sama biorę Asię pod ramię i oświadczam tonem nieznoszącym sprzeciwu:
     – Chodź. Wyjdźmy razem chociaż na chwilę. Świeże powietrze dobrze nam zrobi.

     Pomagam jej wstać i ciągnę ku wyjściu, gdy w ostatniej chwili, wiedziona jakimś dziwnym poczuciem bycia obserwowaną, obracam głowę i… spotykam wodzirejkę. Tym razem jednak nie prowadzącą kolejny korowód, a stojącą nieruchomo na samiutkim środku parkietu. Wpatrującą się przeszywającym na wskroś spojrzeniem dokładnie we mnie. W nas obie. Podnoszącą kieliszek w identycznym geście jak w tej słynnej scenie z „Wielkiego Gatsby’ego”.
     Nie pije jednak, a tylko uśmiecha się szeroko. Coraz szerzej. Tak bardzo, aż odsłania krwiście czerwone dziąsła, a oczy stają się czarnymi, ziejącymi pustką szczelinami. I zaczyna śmiać się przeraźliwym, opętańczym chichotem.
     Otrząsam się gwałtownie, a kiedy znów kieruje wzrok ku tańczącym, nie dostrzegam niczego niezwykłego. Ale tak zupełnie. Ot – wesele jak wesele. Ludzie się bawią, tańczą, śpiewają… Przez ułamek sekundy walczę jeszcze z wątpliwościami, lecz uznaję, że najwidoczniej mi się przywidziało. To pewnie po tych drinkach…
Czym prędzej obracam się na pięcie i popycham drzwi.

     Widząc wolne miejsce w tej samej altance, za którą całkiem niedawno odbywał się festiwal przygodnego seksu, zostawiam Asię na ławeczce i czym prędzej biegnę do bufetu po kawę oraz coś słodkiego. I dopiero tak zaopatrzona wracam i na dobre przysiadam obok. Tym razem nie mam już zamiaru kryć się z czułościami. I choć zdrowy rozsądek próbuje przestrzegać, że nie powinnam posuwać się zbyt daleko, to robi to wyjątkowo mało przekonująco. A może po prostu nie chcę go słuchać? Nie chcę pamiętać o Amelii i Arku, który przecież obiecał jej solennie, że będzie mnie pilnował? Nie chcę…
     Za to bardzo pragnę uwieść spoglądającą na mnie niepewnie kobietę. Nawet nie dlatego, że nigdy nie miałam lekko licząc kilkanaście lat starszej partnerki, bo miałam i do dziś na samo jej wspomnienie aż mną trzęsie – zresztą różnica wieku między mną a Amelią dość mówi o mych preferencjach. Nie uważam także Asi za jakąś wybitną piękność, na której zdobycie już nigdy nie będę miała okazji – wciąż przecież widzę choćby wybitnie niemodną sukienkę, całkowicie niepotrzebnie poszerzającą i tak niemałą talię, no i tę nieszczęsną grzywkę, przez którą wygląda jak wyjęta żywcem z peerelowskiego katalogu mody. Mimo tego… a może właśnie dlatego pragnę ja dzisiaj posiąść? Pocałować nie tylko w usta? Wcisnąć dłoń najpierw pomiędzy uda, a następnie podążyć dalej i przekonać się, czy także i tam jest retro?
     Tymczasem jednak tylko wyjmuje chusteczkę i wycieram rozmazany makijaż, po czym podaję Asi filiżankę, talerzyk z ciastem i czekam cierpliwie, by ochłonęła.  

*

Tekst (c) Agnessa Novvak
Okładka na podstawie ilustracji Piotra Gratkiewicza

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 01.12.2021. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobało Ci się opowiadanie? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

1 komentarz

 
  • eksperymentujacy

    No tak, jak dobre wesele to nie zaproszą :(

    20 gru 2021

  • AgnessaNovvak

    @eksperymentujacy no nie ma sprawiedliwości na tym świecie! 😄

    20 gru 2021