Sto lat młodej parze, czyli nigdy nie tańcz z topielicą!

Sto lat młodej parze, czyli nigdy nie tańcz z topielicą!Wiem, Czytelniczki i Czytelnicy, że znów atakuję was przydługim wstępem, lecz tym razem szczególnie zachęcam do jego przeczytania, gdyż jest istotny dla właściwego odbioru tekstu. Nawet bardzo.  

Mianowicie - choć zapewne zabrzmi to pretensjonalnie - dzisiejsza publikacja jest pierwszą, która nijak mnie nie cieszy. Powiem więcej, jest tak naprawdę świadectwem osobistej porażki. Dlaczego? Ano dlatego, że poniższe opowiadanie miało ukazać się nie teraz, nie w takiej wciąż dość surowej wersji i nie na LOL24 (a kilka dni temu na innym portalu, gdzie tradycyjnie publikuję w pierwszej kolejności), a dopiero w przyszłym roku, po profesjonalnej redakcji i przede wszystkim w towarzystwie prac innych, w tym bez porównania bardziej znanych, zawodowych autorek i autorów. W wydanej na papierze i dostępnej w księgarniach antologii tematycznej. Skoro jednak prezentuję go tutaj, to decyzji jury można się domyśleć... Niemniej w tym miejscu może zakończę, bo to ani czas, ani miejsce na dalsze dywagacje.

Bez dalszego przedłużania zapraszam więc do lektury oraz serdecznie dziękuję:

- Piotrowi Gratkiewiczowi z bloga zdlugopisa blogspot com za udostępnienie ilustracji,
- Katarzynie Dń z grupy MKE - Mocne Książki Erotyczne za cenne uwagi merytoryczne,
- Annie Rożkowicz, Sylwii Parol, Mai In i Marietcie Wivien z Kosmatych Myśli za wsparcie oraz nieocenionej JoAnnie za inspirację.

PS Ze względu na konieczność podziału tekstu na mniejsze rozdziały, niektóre z nich nie będą zawierały erotyki w ogóle. Mam nadzieję, że nie będzie to wielkim problemem.


*

RODZIAŁ 1/9

*

     Po raz co najmniej setny w ciągu ostatniej godziny przypatruję się własnemu odbiciu. Poprawiam podwiniętą krawędź sukienki. Reguluję pasek zegarka i bransoletkę z koralików. Lekko popuszczam łańcuszek wisiorka, tak by znalazł się dokładnie na środku całkiem głębokiego dekoltu. Zastanawiam się jeszcze przez moment nad wymianą dizajnerskich kolczyków na zwyczajne przebitki, jednak ostatecznie dochodzę do wniosku, że przecież właśnie teraz jest najlepsza okazja na takie właśnie efekciarskie błyskotki.
     A trzeba było pieprzyć konwenanse i zwyczajowo założyć marynarkę! I spodnie. I koszulę. Zapiętą pod samą szyją najbardziej jaskrawym krawatem, jaki tylko znalazłabym w szafie. A do tego oczywiście tenisówki, a nie jakieś absurdalnie niewygodne, grożące śmiercią lub co najmniej kalectwem przy każdym kroku seksistowskie szpilory…

     Dalsze obuwniczo-społeczne rozważania przerywa czuły, troskliwy i jednocześnie podszyty nieukrywaną nutą złośliwości głos:
     – Skończyłaś wreszcie jak widzę?
     – A skąd wiesz, podglądaczko? – odpowiadam wchodzącej do pokoju długowłosej blondynce z równie ostentacyjnym przekąsem.
     – Ano stąd, że od dobrych dziesięciu minut nie rzuciłaś żadną podwórkową łaciną. A to coś znaczy. No, pokaż się wreszcie…
     Teatralnie unoszę ramiona i wykręcam całkiem zgrabny piruecik. O dziwo, nie łamiąc przy tym ani nogi, ani nawet obcasa.
     – Mogłabyś częściej się tak ubierać. Nie dla mnie, tylko dla siebie. Ślicznie wyglądasz.
     Nie mam pewności czy to prośba, żądanie, czy raczej stwierdzenie faktu. Za to rumieńca rozpalającego policzki nie mogę pomylić z niczym innym. Ponownie podnoszę wzrok i spoglądam to we wcale nieczarodziejskie zwierciadełko, to na przytulającą się do mnie piękność w zwiewnym peniuarze. Tym razem prawdziwą, a nie tylko skomplementowaną z grzeczności.
     A jeśli to ona ma rację? Może najwyższy czas zaakceptować fakt, że nawet jeśli daleko mi do kanonów kobiecej urody, to przecież wcale nie muszę usilnie ukrywać tych resztek, które mimo wszystko posiadam! Przysłaniać i tak niewielkiego biustu pod przydużymi podkoszulkami, chować wysportowanych bioder w bojówkach, czesać się w stylu „przecież mam krótkie włosy, więc tylko rozczochram się palcami i wystarczy”, unikać jakiegokolwiek makijażu jak ognia. Ostatecznie co jak co, ale w tak mocno wytaliowaną kieckę nie zmieściłaby się nawet obdarzona iście posągowymi kształtami, poczynająca sobie coraz odważniej…
     – Amelia, proszę! – Trącam zdecydowanie zbyt natarczywą dłoń, wsuwającą się bezwstydnie pod rzeczoną kreację. – Przecież za mniej niż pół godziny wychodzę!
     – Czyli spokojnie ze wszystkim zdążymy... – szepcze uwodzicielsko, podążając całusami w górę szyi. – Usiądź sobie wygodnie na łóżku, a ja się już wszystkim zajmę.
     – Zostaw, głupia! Ja naprawdę nie mogę! – Bronię się jeszcze, ale jakoś wyjątkowo mało przekonująco.
     – Nie możesz? A może nie chcesz? Albo chcesz, ale się nie przyznajesz? – dyszy wprost do ucha, przygryzając przy okazji płatek.
     W tym momencie wiem już, że moje protesty na nic się zdadzą. To, że ona dosłownie trzęsie się z podniecenia, widzę – i przede wszystkim czuję – nadto wyraźnie. Tyle że ja też tego pragnę. Co najmniej od rana. Nie dość, że jestem zabiegana i zestresowana tymi całymi przebierankami, to jeszcze udręczona poczuciem winy, że odstrzeliłam się jak szczurzyca na otwarcie kanalizy nie dla obejmującej mnie ukochanej, tylko znajomego. Przyjaciela? Najlepszego kumpla jeszcze ze szkolnej ławy, który, mimo że teoretycznie lata temu pogodził się z mą wybitnie nieheteroseksualną orientacją, to praktycznie jeszcze długo się podkochiwał. A może wciąż podkochuje? Ostatecznie skoro zaprosił mnie na wesele w roli tak ważnej persony jak świadkowa… partnerka świadka… znaczy osoba towarzysząca świadkowi…

     Wzdycham ciężko, próbując skupić myśli. Tak, oczywiście, jakbym w obliczu gmerającej mi właśnie koło majtek Amelii miała na to jakikolwiek szanse.
     – Dobra, wygrałaś, zboczeńcu ty! – chichoczę pozornie swobodnie, choć tak naprawdę aż się we mnie gotuje. – Ale pod jednym warunkiem! Teraz tylko ja, a tobie odwdzięczę się jutro.
     – No chyba śnisz!
     Pożądliwe palce uciskają mnie przez mięciutką satynę fig, przesiąkniętą niedającą się okiełznać namiętnością. Podobnie jak wszystko, co się pod nią kryje.
     Nie czekając ani chwili dłużej, odsuwam się od Amelii o krok. Zamiast jednak zgodnie z życzeniem położyć się na łóżku, staję do niej tyłem i opieram jedną rękę o blat toaletki, a drugą podciągam sukienkę i wypinam biodra w bezwstydnym oczekiwaniu.
     – W takim razie mnie wyliż! – żądam bez ogródek.
     Ostre paznokcie wbijają się w ciało tak mocno, aż odruchowo spinam mięśnie. Zręczne palce odsuwają majtki i rozchylają uda. Język wnika zwinnie coraz głębiej. Cudownie ciepłe usta zasysają mnie z początku ostrożnie, by po chwili objąć całą. Calusieńką. Przesuwają się od pulsującej coraz wyraźniej perełki, przez ociekające wilgocią płatki, po jakże chętne wnętrze.
     Czuję się przewspaniale i najchętniej przeciągałabym tę chwilę w nieskończoność, lecz wiem aż za dobrze, że nie mogę. Nie teraz. Dlatego sama sięgam dłonią pod wciąż nie do końca ściągnięte figi i zaczynam się dopieszczać. Przymykam oczy… o, nie! Z pełną premedytacją spoglądam w lustro, podziwiając klęczącą za mną Amelię. Moją dziewczynę. Kobietę.  Partnerkę. Narzeczoną. Dziką, temperamentną, najwspanialszą ze wspaniałych kochankę.
     Wywołany pospiesznie orgazm może i przynosi ulgę, lecz niestety także i rozczarowanie. Z drugiej strony może to i lepiej, że nie padam bez oddechu jak to zwykle mam w zwyczaju? W końcu czeka mnie najpierw ponadgodzinna podróż, potem całonocne tańcowanie, picie, śpiewanie i inne podobne rozrywki, a na koniec oczywiście powrót. Najpewniej gdzieś nad ranem.

     Zanim jednak w ogóle wsiądę do auta, muszę zrobić coś jeszcze. Czy raczej nie muszę, ale bardzo, baaardzo pragnę! Pochylam się więc nad Amelią i całuję. W usta. Spływające naszym wspólnym smakiem. Dziś bardziej słodkim niż słonawym, lekko mlecznym, po prostu pysznym. Mimo jednak najszczerszych chęci, by naprawdę pójść na całość i oddać się perwersyjnemu wylizywaniu absolutnie wszystkiego, muszę pamiętać o nie tylko goniącym nas obie czasie, lecz też jakże wrażliwym na tego typu ekscesy makijażu. Kończę więc pocałunek i odsuwam się powolutku z wyjątkowo niegrzecznym uśmiechem.
     Nie pozwalając Amelii na choćby chwilę wytchnienia, łapię ją pod brodą i przyciągam do siebie zdecydowanie, zmuszając do podniesienia bioder. Palcami drugiej dłoni najpierw sięgam pod peniuar, zbierając jak najwięcej wilgoci z rozbudzonej już kobiecości, po czym rozchylam nimi równie zaskoczone, co uradowane tym wargi. Wsuwam się głębiej, docierając aż po nasadę języka.
     Nim przejdę do ostatniego aktu, chwytam jeszcze za prześwitujące spod koszulki sutki. Już teraz są podniecone, a po ledwie kilku chwilach wyraźnie twardnieją. Wzmacniam więc uścisk do momentu, aż Amelia spina się i zaczyna postękiwać. Teraz wiem już, że jest moja. Zdana całkowicie na łaskę i… Cóż, może jest ode mnie bez porównania ładniejsza, bardziej elegancka, kulturalna czy lepiej wykształcona – ba, nawet całe kilka lat starsza! – jednak w łóżku to ja decyduję. By nie powiedzieć: dominuję. Fakt, nieraz ulegam jej prośbom, podszeptom lub wręcz prowokacjom, lecz finalnie to do mnie należy ostatnie słowo.
     Tak jak i teraz.

*

Tekst (c) Agnessa Novvak
Okładka na podstawie ilustracji Piotra Gratkiewicza

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 01.12.2021. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobało Ci się opowiadanie? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz