-Och, cukiereczku! – gruba murzynka zaśmiała się rubasznie i z impetem klepnęła po szerokich udach, szczelnie wypełniających szare spodnie roboczego kombinezonu.- Śliczna jesteś! Czemu cię ten playboy Tony wysłał na koniec świata?
„Zazwyczaj trzyma takie sztuki blisko siebie…” – dokończyła w myślach, bo choć zazwyczaj mówiła wszystko prosto z mostu, to zwyczajnie nie chciała zbytnio wystraszyć dziewczyny.
-Pani Taylor…
-Jackie! Mów mi Jackie, kochanie! Tylko nie babciu Jackie, jak Rico, bo choć mam ośmioro wnucząt to wcale się na babcię nie czuję, ha! – zagrzmiała ze śmiechem i kokieteryjnie poprawiła kolorową spinkę przytrzymującą gładko zaczesane, czarne jak smoła włosy. – No dobrze, chodźmy!
Kobieta ruszyła środkiem hali, szerokim gestem wskazując kolejne regały. Marie Anne podążyła za nią z uśmiechem, każdy kolejny krok stawiając z coraz większą pewnością.
-Oto całe moje królestwo! Magazyn odzieży roboczej i sprzętu osobistego! Kombinezony, rękawice, kaski… A po prawej sanitarka, bo udzielamy też pierwszej pomocy. Niestety wypadki, jak w każdej fabryce, czasem się zdarzają. Słuchasz mnie, kochanie?
Murzynka stanęła jak wryta.
-Słuchasz mnie?
Marie kiwnęła głową.
-„Wypadki się zdarzają”. – powtórzyła.
-Coś taka blada? Chyba nie boisz się widoku krwi? – kierowniczka chwyciła się pod boki.
-Nie, Jackie. – szepnęła dziewczyna. –Nie boję się.
***
-I jak tam, D’ Lacroix? Nowe miejsce jest w porządku? – Tony z nonszalancją przerzucił kilka dokumentów, wstał od biurka, oparł się o parapet i skrzyżował ręce na piersi. Z mieszanymi uczuciami przyglądał się dziewczynie. Dwa dni. Obiecał sobie, że nie będzie zaglądał na magazyn. Obiecał sobie, że nie będzie myślał o ciemnych, pięknych oczach. Wytrzymał dwa dni i pod byle pretekstem wezwał podwładną do biura. Był na siebie wściekły. I równocześnie czuł niezwykle przyjemne, ciepłe napięcie w podbrzuszu.
-Tak, Jackie… to znaczy pani Taylor … jest bardzo sympatyczna. - Beretti z satysfakcją obserwował jak pełne usta układają się w nieśmiały, uroczy uśmiech.
-Znaczy… jesteś zadowolona?
-Tak. I dziękuję. Dziękuję za drugą szansę. – na chwilę zatrzymała wzrok na ustach mężczyzny, tylko po to by szybko skromnie opuścić powieki.
Beretti wstrzymał oddech. „Cholera…” – zwilżył suche wargi.
-Marie, chciałbym … chciałbym żebyś coś dla mnie zrobiła.
-Tak? – lekki niepokój w głosie zabrzmiał równie pociągająco co podniesiona brew.
-To nic takiego. Chodzi tylko o popołudniową zmianę. Marquez się rozchorował, a Smith jest na urlopie. Chciałbym żebyś w piątek wróciła na linię. Jackie sobie poradzi.
Marie Anne wzięła głęboki oddech.
-Nic się nie martw! – mężczyzna uspokajająco wyciągnął przed siebie dłoń. – Będę na miejscu do końca zmiany.
-To… - westchnęła. – To nawet nie o to chodzi. Ja… nie będę miała jak wrócić. Ostatni autobus na stancję odjeżdża godzinę przed końcem pracy.
-Nie ma problemu, Mari! – Tony rozłożył ręce na boki w geście zaproszenia. – Ty pomagasz mi, ja pomagam tobie. Z przyjemnością cię odwiozę.
„Nawet nie zdajesz sobie sprawy z jak wielką przyjemnością”. – Uśmiechnął się szeroko do dziewczyny.
***
-Dzięki, to tutaj! – Marie w pośpiechu zgarnęła torebkę, jakby chciała się jak najszybciej ulotnić z samochodu szefa. Choć całą jazdę zachowywał się przyzwoicie, a nawet kilkukrotnie rozbawił dziewczynę, opowiadając stare kawały, to jednak zatrzymanie samochodu, w piątkowy wieczór, po odwiezieniu kobiety pod drzwi domu, miało swój przewidywalny ciąg dalszy.
-Tutaj?! W hotelu robotniczym! – rzucił podejrzliwe spojrzenie na obskurny budynek. –Myślałem, że wynajmujesz gdzieś pokój.
-Tu wynajmuję pokój. Dzięki, cześć!
Beretti spode łba rzucił okiem na kilku zarośniętych facetów, żłopiących piwo na ławce przed wejściem. Miejsce coraz mniej mu się podobało.
-Marie Anne, stój! Cholera! Nie puszczę cię samej!
-Daj spokój, codziennie sama wracam. Znam ich, nie są groźni.
-Bez dyskusji! Nie podoba mi się tutaj!
Trzaśnięcie drzwi samochodu przypieczętowało decyzję.
-Ok, ale tylko do wejścia. – dziewczyna śmiechem zakryła obawę.
-Tylko do wejścia. Muszę się upewnić, że jesteś bezpieczna. – szef podniósł ręce w geście zgody. Mijając pijaczków, opiekuńczo położył dłoń na plechach kobiety.
-Nie powinnaś tu mieszkać. – skomentował, gdy znaleźli się sami na obskurnej klatce.
-Nie powinnam wielu rzeczy. – zaśmiała się dziewczyna.
-Mari, ja nie żartuję. To nie jest bezpieczna dzielnica, a ten lokal to już w ogóle nie miejsce dla grzecznych panienek. – uśmiechając się udawał groźnego, ale naprawdę był wkurzony zastaną sytuacją.
-No cóż… Nie każdą grzeczną panienkę stać na ładny, bezpieczny domek z ogródkiem…
-Mari… Przestań! Znajdę ci coś lepszego, a już na pewno bezpieczniejszego. A na razie… - stanął w progu brzydkiego, ciemnego pokoju. Rozglądnął się z niesmakiem i kiełkującym uczuciem współczucia dla dziewczyny. – Na razie zarygluj dobrze tą dyktę, którą nazywasz drzwiami. Trzymaj się!
Niespodziewanie dla siebie i Marie, nachylił się szybko i pocałował dziewczynę w policzek. Nim zdążyła zaprotestować, był już w połowie schodów prowadzących na parter.
„Kurwa! Jak nieopierzony gówniarz!” – po chwili mężczyzna siedząc w samochodzie walnął z otwartej dłoni w kierownicę pick-up’a.
***
-Ty, patrz, patrz! – młody robotnik odstawiając kubek z kawą zamachnął się wierzchem dłoni na siedzącego obok kolegę. Ruchem głowy wskazał na kilka osób stojących przy ladzie z jedzeniem. Było oczywiste, że miał na myśli tylko dwie z nich. Odwrócony tyłem do sali mężczyzna nachylił się do stojącej bokiem kobiety. Nawet z odległości kilkunastu metrów widać było napięte mięśnie przedramienia i zaciśniętą w pięść dłoń szefa.
-Co to kurwa jest?! – Tony warknął i czując na sobie wzrok podwładnych, ledwo powstrzymał się przed zaciśnięciem dłoni na szczupłej twarzy kobiety. Wbił wzrok w dwucentymetrową, jednoznaczną ranę na kości policzkowej. –Kto ci to zrobił?!
- To nic takiego. Nic się nie stało, Tony! Proszę cię, nie tutaj… Wszyscy na nas patrzą! - kobieta rozejrzała się po sali. Z zażenowaniem założyła kosmyk włosów za ucho.
-Kto?! Gadaj! – szef wycedził przez zaciśnięte zęby.
-To… w hotelu… ale nic się nie stało, naprawdę! – Marie machinalnie schowała przed wzrokiem mężczyzny prawą dłoń. Zdarta do krwi skóra na kłykciach pięści sprowokowałaby kolejne pytania.
-Wiedziałem, że to się tak skończy! Kurwa, masz mi mówić o takich rzeczach! Rozumiesz?!
Marie Anne kiwnęła bez słowa głową.
Nachylając się nad kobietą, Beretti przezornie rozejrzał się po sali. Kilkunastu jedzących obiad pracowników łaskawie udawało pełne skupienie na posiłku.
-I to od razu! Przecież widzę, że to ma kilka dni! – wziął głęboki oddech. Może faktycznie tym razem nic więcej się nie stało. Ale nie zamierzał ryzykować. – Skończysz dziś wcześniej. Zabieram cię stamtąd!
-Ale…
-Ani słowa, D’ Lacroix ! – warknął. – Po przerwie widzę cię w biurze.
Ściskając tacę, wyprzedził dziewczynę w kolejce, by po chwili usiąść z wpatrzonymi w talerze, niespotykanie milczącymi mechanikami.
3 komentarze
agnes1709
Czekam na fiku miku
angie
@agnes1709 Czekaj, czekaj. Jak walnie to z łóżka spadniesz
agnes1709
@angie Kto kogo?
kaszmir
No, no Tony całkowicie utonął i dobrze, że opiekuje się kobietą. Podoba mi się jej niezależność, ale czasem trzeba ulec i dać się ponieść. Czas leczy rany i trzeba iść dalej. Ciekawie rozkręcasz akcję.
Pozdrawiam
angie
@kaszmir Dziękuję, kochana! Powoli się rozkręca, powoli się wypełnia przeznaczenie.
AnonimS
Opieka rzecz szlachetna. Motywy już niekoniecznie
angie
@AnonimS Hahaha! Dobre! Czuje, że wiesz co mówisz
AnonimS
Ja ?? No co Tyyyy :P