My albo oni | Rozdział I

My albo oni | Rozdział IBóg nie mógł już dłużej patrzyć na krzywdy czynione niewinnemu ludowi. Zesłał więc na Ziemię swojego wysłannika, który nazwany został Mścicielem.

Sprawiedliwości stało się zadość. Źli zostali ukarani, a dobrzy nagrodzeni. Stare Imperium upadło, a w jego miejsce powstało nowe Imperium. Zaczął się czas dobrobytu i sprawiedliwości.


~ Fragment "Legendy o Mścicielu" z kronik Imperium Meraviańskiego


Rozdział I


Miasto wydawało się żyć swoim zwyczajnym życiem, ale w niewytłumaczalny sposób dało się odczuć coś niecodziennego. Jakby niewidoczna aura otaczała mieszkańców, wprawiając ich mimo woli w ponury nastrój. Próżno było nasłuchiwać radosnych głosów i śmiechów. Nawet dzieci były wyjątkowo ciche, tak jakby podświadomie coś przeczuwały. Ożywiły się jedynie na chwilę na widok samotnego jeźdźca, sunącego powoli na czarnym koniu wśród tłumu. Jego posępny wyraz twarzy doskonale komponował się z nastrojem mieszkańców, ale postawna sylwetka przyciągała wzrok przechodniów. Dorośli odsuwali się od niego instynktownie, a dzieci wpatrywały tylko oniemiałe. Jeździec nie rozglądał się nawet, tylko jechał przed siebie, ignorując zaciekawione spojrzenia. Mijał kolejne uliczki, aż w końcu zatrzymał przed zaniedbaną karczmą. Zsiadł z konia i wszedł do izby.

Karczma czasy świetności miała już za sobą, ale ponad połowa stołów była zajęta. Większość klientów z wyglądu raczej przypominała ludzi, którzy nie parają się uczciwą pracą. Widok nieznajomej twarzy wzbudził zainteresowanie stałych bywalców. Wśród nich rozległy się szepty, a wzrok, mniej lub bardziej ukradkiem, skierowany był na nieznajomego mężczyznę. Ten nie przejął się jednak zainteresowaniem, które wzbudził i powolnym krokiem podszedł do lady, za którą stała młodziutka, niska dziewczyna. Lada odsłaniała jedynie jej głowę i pełne, jędrne piersi, które dumnie prezentowała swoją bluzką z głębokim dekoltem. Dziewczyna spojrzała na mężczyznę, a kąciki jej ust uniosły się w delikatnym uśmiechu.

– Wróciłeś – stwierdziła.

– Nie na długo – odpowiedział mężczyzna.

– Arthur… Rozmawialiśmy już na ten temat.

– I porozmawiamy jeszcze raz. O której zamykasz?

– Za jakieś dwie godziny. Jak chcesz, to idź na górę. Przyniosę ci tam jakieś jedzenie.

– Nie, dzięki. Poczekam tutaj. Wolę być w pobliżu. Tak na wszelki wypadek. – Kątem oka zerknął na wyjątkowo głośną grupę pijanych mężczyzn przy jednym ze stołów. – Od kiedy wpuszczasz uzbrojonych ludzi do karczmy?

– Tam siedzi syn szefa Furty. No wiesz, Furta to najbardziej wpływowa szajka w tym mieście – wyjaśniła. – Wolałam ich wpuścić dla świętego spokoju.

– Jak uważasz. Dobrze cię znów widzieć, Liso. – Uśmiechnął się po raz pierwszy.

– Ciebie też, Arthurze. – Odwzajemniła uśmiech. – Usiądź sobie gdzieś. Zaraz przyniosę ci coś dobrego do jedzenia.

Przybysz zajął wolne miejsce przy stole w jednym z kątów przestronnej sali. Komentarze i spojrzenia klientów stawały się coraz bardziej nachalne. Jedna z licznych grup wpatrywała się nieustannie i złowrogo w nieznajomego. Ten po prostu zdawał się ich ignorować. Rozsiadł się wygodnie na ławie przy ścianie, by mieć dobry widok na pijanych klientów. Z torby wyjął nadszarpniętą zębem czasu księgę i zagłębił się w jej lekturze. Po chwili pojawiła się karczmarka z podłużną tacą, na której w równym rządku ułożone były półmiski z parującym jedzeniem.

– Dzięki, Liso.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się zalotnie.

Lisa ruszyła z powrotem w stronę lady. Lawirowała zgrabnie pomiędzy ławami, gdy w pewnym momencie jeden z klientów klepnął ją solidnie w pupę. Dziewczyna niewiele myśląc, wzięła ze stołu gliniany garniec i z całej siły rozbiła go na głowie "podrywacza". Mężczyznę zamroczyło na chwilę, a z jego czaszki cienkim strumieniem popłynęła krew. Wstał gwałtownie, chwiejąc się jeszcze i podpierając jedną ręką o blat stołu.

– Ty głupia kurwo! – ryknął wściekle, łapiąc dziewczynę za długie, czarne włosy.

Drugą ręką zamachnął się mocno, celując w odsłonięty policzek karczmarki, gdy niespodziewanie rozległ się świst, a rękę agresora odrzuciło do tyłu. Srebrny sztylet wbił się mocno w jego dłoń, przeszywając kość na wylot. Mężczyzna wrzasnął z bólu zdezorientowany, mimowolnie oswobadzając z uścisku dziewczynę. Ta wykorzystała okazję, szybko chowając się za ladą. Kompani rannego przywódcy zerwali się z ław, wyciągając zza pazuch noże. Rozejrzeli się dookoła, szukając wśród klientów napastnika. W końcu ich wzrok zatrzymał się na nieznajomym przybyszu, który niewzruszony czytał księgę.

– Ty plugawy psie! – krzyknął najwyższy z agresorów. – Rozpierdolę ci czaszkę!

Trzech uzbrojonych mężczyzn ruszyło w stronę nieznajomego. Ten nawet na nich nie zerknął, wzrok wciąż miał utkwiony w opasłej księdze.

– Spokój! – Donośny głos rozbrzmiał nagle w izbie.

Zbici z tropu bandyci odwrócili się w kierunku źródła dźwięku. Niski, niebywale otyły szlachcic wpatrywał się w nich gniewnie.

– Spokój albo poucinam wam łby, a wasze dzieci utopię w rzece, żeby przerwać linie waszych parszywych rodów.

Szlachcic swoją posturą raczej wzbudzał śmiech aniżeli respekt, lecz mimo to agresorzy po krótkiej chwili namysłu schowali noże za pazuchy. Rzucili raz jeszcze ostatnie spojrzenie na nieznajomego, po czym opuścili karczmę.

Dziewka wyjrzała zza lady i rozejrzała się wokół przerażona.

– Dziękuję. – Rzuciła się Arthurowi na szyję. – Tobie również, Horasie – zwróciła się do grubasa.

– Nie ma sprawy, Liso.

Grubas podszedł do stołu zajętego przez Arthura i usiadł ciężko na ławie naprzeciwko mężczyzny.

– Niezły rzut – powiedział, świdrując go spojrzeniem.

– Skąd myśl, że to ja rzucałem? – odpowiedział mężczyzna, wciąż nie odrywając wzroku od książki.

– Ehh… – Westchnął Horas. – Bystrego wzroku już w tym wieku może nie mam, ale rozum jeszcze w miarę pracuje.

Nieznajomy podniósł wzrok znad księgi i spojrzał pytająco na grubasa.

– Ten gość, którego zaatakowałeś, jest takim lokalnym postrachem mieszkańców. To syn człowieka, który jest szefem Furty, szajki zajmującej się wymuszeniami, kradzieżami i innymi zajęciami, których normalny człowiek się brzydzi. Nikt, spośród tutaj obecnych, po prostu nie odważyłby się go zaatakować. – Grubas odwrócił się w stronę lady. – Liso, daj nam tutaj dzbanek dobrego piwa – zawołał głośno.

– Już się robi – odpowiedziała mu wesoło dziewczyna.

– Ot, cała tajemnica. – Westchnął Horas. – Mogę się założyć, że przed oberżą czeka już na ciebie spora grupa członków Furty, a z każdą chwilą będzie ich coraz więcej.

Karczmarka postawiła na stole wielki dzban piwa i dwa kufle.

– Na koszt firmy. – Uśmiechnęła się wdzięcznie.

– Lisa, słoneczko, możesz zobaczyć, co się dzieje za drzwiami? – spytał grubas.

– Pewnie.

Dziewczyna wyszła z karczmy i wróciła po chwili ze smutną miną.

– Na zewnątrz stoi około tuzina uzbrojonych mężczyzn.

Grubas westchnął ciężko, nalewając piwa do kufli.

– Jak ci na imię? – Spojrzał na nieznajomego.

– Arthur.

– No więc, Arthurze, krótko mówiąc, masz przejebane.

– Bywało gorzej – mruknął mężczyzna.

– Mówisz? – Grubas upił duży łyk piwa. – To może nakreślę ci twoją sytuację. Tutaj jesteś bezpieczny. Nie zaatakują cię w środku, bo wiedzą, że ojciec tej dziewczyny był moim przyjacielem i nie pozwoliłbym na zrobienie jej krzywdy.

– A kim ty właściwie jesteś, że te oprychy tak trzęsą portkami na twój widok? – zapytał Arthur.

– Powiedzmy, że jestem zamożnym człowiekiem, którego majątek pozwolił zawrzeć dość wpływowe znajomości.

Rozmowę przerwał im donośny huk. Drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie, uderzając o drewnianą ścianę. W futrynie stanął wysoki, masywny mężczyzna w podeszłym już wieku. Miał długą, śnieżnobiałą brodę, która kontrastowała z kompletnie łysą głową. Rozejrzał się po izbie, ewidentnie kogoś szukając.

– To Friedrich, ojciec gościa, którego zaatakowałeś – szepnął szlachcic.

Usta starca zacisnęły się mocno, a oczy zapłonęły gniewem, gdy odnalazł w końcu wzrokiem Arthura. Ruszył w jego kierunku, po drodze zabierając krzesło i przysunął je sobie do stołu, przy którym siedzieli obaj mężczyźni.

– To twój znajomy, Horasie? Kiepsko dobierasz sobie przyjaciół – rzekł piskliwym głosem, kompletnie nie pasującym do jego facjaty.

– Dopiero się poznaliśmy – odpowiedział grubas. – Właśnie wyjaśniałem mu w jak trudnej jest sytuacji.

– Trudnej? – Zaśmiał się Friedrich. – Gościu, ty już jesteś martwy – zwrócił się do przybysza.

Ten nawet nie mrugnął. Wpatrywał się obojętnie w starca, jakby za nic mając sobie jego groźby.

– Friedrich… Daj spokój – odezwała się nagle dziewczyna. – Arthur stanął w mojej obronie. Gareth był pijany. Zaatakował mnie…

– Po tym jak rozbiłaś mu kufel na głowie. Masz mnie za idiotę?

Grubas wiercił się niespokojnie na krześle, przerzucając nerwowo wzrok na rozmówców.

– Friedrich, wiesz jaki jest twój syn… Nie popuści żadnej ładnej dziewce.

– Och tak. Doskonale to wiem. W końcu to moja krew. – Wyszczerzył się starzec. – O ile na rozbicie kufla na głowie jeszcze bym przymknął oko, to okaleczenie mojego syna jest zbyt dużą zniewagą.

– Friedrich… – zaczął grubas błagalnym tonem.

– Nie Friedrichuj mi tutaj – uciął starzec. – Oboje poniesiecie konsekwencje – zwrócił się do dziewki i Arthura. – Tobie, Liso, daje gwarancję, że jak wyjdziesz po dobroci na zewnątrz, to zachowasz życie. Nie unikniesz kary, ale przeżyjesz. Ty zaś – spojrzał na postawnego mężczyznę – podpisałeś na siebie wyrok. Daję wam pół godziny, byście wyszli na zewnątrz. W przeciwnym razie z tej karczmy zostanie ruina.

– Na to nie pozwolę! – krzyknął Horas, zrywając się z ławy.

– Milcz, głupcze, i usiądź na dupie – skwitował jego słowa brodacz. – Gówno mi możesz zrobić. Ty wpływasz na ludzi pieniędzmi, a ja strachem. Żelazo działa skuteczniej niż złoto. Wiem, że…

Słowa ugrzęzły w gardle Friedricha, gdy Arthur zacisnął masywną dłoń na jego szyi w żelaznym uścisku. Podniósł go jedną ręką bez wysiłku, jakby ten był lekki jak piórko i ruszył w kierunku drzwi, cały czas trzymając starca w powietrzu. Reszta klientów patrzyła oniemiała na tę niecodzienną sytuację. Po chwili konsternacji wybiegli na zewnątrz, by obserwować dalszy rozwój wydarzeń.

Przed karczmą w półkolu ustawionych było kilkunastu mężczyzn, ubranych w jednakowe stroje – brązowe, skórzane kurtki z wyszytą literą “F” na wysokości serca. Prawie wszyscy dzierżyli w dłoniach długie miecze, z wyjątkiem dwóch najmasywniejszych zbirów uzbrojonych w potężne, szerokie topory. Na samym środku półkola stał syn Friedricha, którego głowa oraz dłoń owinięta była bandażem.

– Co, do kurwy?! – ryknął, widząc swojego ojca w powietrzu.

Ledwo wypowiedział ostatnie słowo, gdy powietrze przeszył zabójczy świst. Na ułamek sekundy w świetle słońca zalśnił srebrny sztylet, po czym bez najmniejszych oporów wbił się w krtań Garetha, przeszywając ją na wylot. Mężczyzna zacharczał głośno, a z ust trysnęła mu struga ciemnej krwi. Złapał się za gardło, rozpaczliwie próbując zatamować krwotok. Jego twarz z każdą sekundą robiła się coraz bledsza, aż w końcu mężczyzna zachwiał się na nogach. Próbował jeszcze ostatkiem sił utrzymać równowagę, lecz po chwili runął ciężko na ziemię.

Arthur nie czekał na rozwój wydarzeń, tylko zamachnął się ręką, w której trzymał starca i rozbił jego czaszkę na ścianie oberży. Uderzenie było tak potężne, że głowa Friedricha zamieniła się w bezkształtną miazgę i pękła na drobne części. Wszyscy mężczyźni patrzyli oniemiali na tę brutalną scenę, a wśród kobiet rozległ się jęk obrzydzenia.

Arthur rzucił truchło starca pod nogi zbirów.

– Wypierdalać – mruknął i wszedł, jak gdyby nigdy nic, z powrotem do środka karczmy.

Wśród bandytów zapadła głucha cisza. Patrzyli na zmasakrowane ciała swoich przywódców, kompletnie nie wiedząc co dalej czynić. W końcu jeden z nich otrząsnął się z szoku. Powolnym krokiem podszedł do ciała Friedricha i nachylił się nad nim, wyciągając zza jego pasa pękaty mieszek.

– Chłopaki, idziemy na kurwy! – zawołał triumfalnie, wyszczerzając nieliczne, pozostałe zęby w lubieżnym uśmiechu.

– Szkoda srebra. Mam lepszy pomysł. – Jeden z bandytów uśmiechnął się tajemniczo, po czym cała grupa ruszyła w nieznanym kierunku.

Wszyscy klienci wrócili z powrotem do karczmy. Zajmowali miejsca jak najdalej od nieznajomego, patrząc na niego z przerażeniem.

– Panowie, przejdźcie do prywatnego stołu – odezwała się karczmarka, wskazując palcem na odosobnione pomieszczenie. – Za chwilę do was dołączę, tylko przygotuję ci pokój – zwróciła się do Arthura.

– Nie trzeba. Nie planowałem zostawać tutaj na noc.

– Zostajesz. Bez dyskusji – ucięła i poszła na piętro, nie czekając na odpowiedź.

Arthur westchnął tylko i poszedł posłusznie za Horasem. Pomieszczenie, w którym się znaleźli było niewielkie, ale przytulne. Pośrodku stał jedynie mały stolik, dookoła którego rozstawione były wygodne, głębokie fotele. Grubas usiadł ciężko na jednym z nich, aż wzdychając z zadowolenia. Towarzysz szybko poszedł jego śladem.

– W życiu bym na to nie wpadł – odezwał się szlachcic.

Arthur spojrzał na niego bez zrozumienia.

– Mam na myśli to, by zabić tylko Friedricha i jego syna.

– Ach tak… Chciałem uniknąć zbytniego rozlewu krwi. – Wzruszył ramionami.

– Chłopie, co ty gadasz? – oburzył się grubas. – Tam był z tuzin uzbrojonych po zęby bandytów. To było jedyne rozwiązanie, żebyś uszedł z życiem.

– Czy ja wiem? Mogłem po prostu zabić ich wszystkich. Zresztą czuję, że niedługo będę żałował, że tego nie zrobiłem. Zawsze się tak kończy – zadumał się nieznajomy.

Horas patrzył na niego jak na wariata. Nie mieściło mu się w głowie, że ten człowiek z takim spokojem i pewnością w głosie mówił o pokonaniu tuzina wojowników.

– Skąd ty w ogóle pochodzisz? – Postanowił zmienić temat.

– Stąd.

– Jak to stąd? Pierwszy raz cię widzę na oczy, a mieszkam tu od prawie trzydziestu lat.

Mężczyzna wzruszył tylko ramionami.

– Arthur to mój stary przyjaciel. – Lisa weszła do pomieszczenia, w rękach trzymając dzban piwa. – Nie pytaj go o nic, bo i tak nie będzie miało to dla ciebie sensu. Arthur to mój najdziwniejszy przyjaciel. – Uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek.

Ten spojrzał na nią, a jego oczy po raz pierwszy nabrały blasku. Uśmiechnął się do niej delikatnie dosłownie na ułamek sekundy, by znowu powrócić do obojętnego wyrazu twarzy.

– Greta zastąpiła mnie za ladą, więc możemy w spokoju porozmawiać – powiedziała Lisa, siadając na jednym z foteli. – Doszły mnie słuchy, że Imperium Asurskie szykuje się do wielkiej ofensywy. – Spojrzała znacząco na Arthura.

– Taaak… Z tego, co mi wiadomo to kwestia paru dni. Wrogie wojska są już rozstawione przy granicy.

– Co?! – Informacja wstrząsnęła Horasem. – Nadchodzi zima. Nikt o zdrowych zmysłach nie przeprowadzałby inwazji przy tak niskich temperaturach panujących w Meravii. Przecież to samobójstwo.

– Nie da się jakoś temu zapobiec? – wtrąciła się dziewczyna.

– Nie. Wojny były i będą – krótko skwitował Arthur.

Jego obojętność rozwścieczyła Lisę. Jej, jak dotąd, spokojna twarz nagle przybrała gniewny wyraz. Zerwała się z fotela i trzasnęła go otwartą dłonią w twarz.

– Wojny były i będą?! – wrzasnęła. – Zwykli ludzie dla ciebie nic nie znaczą?! Ja dla ciebie nic nie znaczę?!

– Myślisz, że po co tutaj przybyłem? – Spojrzał na dziewczynę ponurym wzrokiem.

Karczmarka patrzyła na niego dłuższą chwilę. W końcu usiadła, a na jej twarzy pojawiły się rumieńce.

– Nigdzie się stąd nie ruszam – fuknęła. – Tu jest mój dom.

– Lisa… – powiedział poirytowanym tonem.

– Nie. Jeżeli chcesz mnie uratować, to musisz znaleźć inne rozwiązanie. Może jedno z tych, które przed chwilą nam zaprezentowałeś przed karczmą?

W oczach Arthura pojawiły się iskierki złości, ale zachował swoje myśli dla siebie. Dobrze wiedział, że Lisa jest wyjątkowo upartą osobą, a dalsza dyskusja jedynie pogorszyłaby sytuację. Patrzyli na siebie gniewnym wzrokiem w milczeniu.

Zdezorientowany Horas chrząknął znacząco.

– Nie chcę wam przeszkadzać, ale będziecie łaskaw mi wyjaśnić o co wam w ogóle chodzi?

– O nic – odpowiedzieli mu jednocześnie.

Grubas przewrócił tylko oczami.

– No dobrze… Arthurze, widzę, że jesteś dość dobrze poinformowany o posunięciach na froncie. Mogę zapytać skąd ta pewność, że ofensywa to kwestia paru dni?

– Niedawno wróciłem zza imperialnej granicy. Widziałem to wszystko na własne oczy. Cesarz Celtion nie próbuje już nawet ukryć swoich zamiarów. Ze wszystkich stron zmierzają wojska w kierunku naszych ziem.

– Toć granice są przecież zamknięte – żachnął się Horas. – Łowcy głów wyłapują każdego, kto kręci się w pobliżu. Nie wiem, co potem z nim robią, bo nikt nie jest na tyle głupi, żeby zapuszczać się na wrogie ziemie. Jakim niby cudem udało ci się tam przedostać i jeszcze w dodatku tutaj wrócić?

– Mam swoje sposoby, by pozostać niezauważonym.

– Tajemniczy z ciebie facet… – Westchnął głośno. – Skoro jesteś tak dobrze poinformowany, to jak oceniasz nasze szanse w tym konflikcie?

– Wyrżną was w mgnieniu oka.

– Niemożliwe – oburzył się Horas, kręcąc niedowierzająco głową. – Faktycznie nasze siły są mniejsze, ale nie znowu aż tak drastycznie. Toć Meravia słynie z fortec, których jeszcze nikomu nie udało się zdobyć. Nawet jeżeli Imperium miałoby się to udać, to zajmie im to długie lata.

– Meravia jest bez szans. Imperium ma wybitnych dowódców i dużo większe środki finansowe. Technologicznie wyprzedzają was o dekadę. Widziałem ich maszyny oblężnicze. Wasze fortece rozpadną się niczym domki z kart pod zmasowanym ostrzałem katapult. Imperium będzie posuwać się systematycznie naprzód, aż dojdzie do stolicy. Wtedy cała Meravia upadnie, a ludność będzie musiała podporządkować się nowemu władcy.

Horas siedział w milczeniu. W głowie kołatały mu się różne myśli. Starał się przetworzyć w głowie to, co przed chwilą usłyszał.

– I co teraz? Co my mamy właściwie robić? – odezwał się w końcu.

Arthur odwrócił głowę w stronę Lisy. Dziewczyna przygryzała nerwowo wargę, przysłuchując się rozmowie.

– Uciekać. Jak najdalej na wschód. Za stolicę. Tam będziecie mieli największe szanse na przetrwanie.

– To jakieś szaleństwo. Przecież wszyscy prowadzimy tu normalne życie. To nie może się tak po prostu skończyć z dnia na dzień.

Arthur podniósł kufel z piwem i wypił zawartość do samego dna.

– Wszystko się kiedyś kończy.


***


Niegdyś wiecznie żywe miasto, pełne alkoholowych zabaw do białego rana, teraz było wymarłe. Arthur spoglądał przez okno, obserwując nielicznych strażników miejskich patrolujących ulice spowite mrokiem, oświetlone jedynie bladym światłem latarni. Po raz pierwszy od setek lat widmo wojny zaburzyło funkcjonowanie miasta. Niedawno jeszcze wieczorami na ulicach panował gwar oraz dźwięk głośnych, pijackich rozmów.

Nagle z konsternacji wyrwało go ciche pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju weszła Lisa. Zobaczyła w półmroku Arthura, podeszła do niego i objęła czule od tyłu, przyciskając policzek do jego szerokich pleców. Wpatrywali się razem dłuższą chwilę w opustoszałe ulice miasta. W głowie dziewczyny wciąż była tylko jedna myśl. Rozmyślała o słowach Arthura i jego propozycji.

– Arthur – zaczęła błagalnym tonem – tylko ty możesz nas uratować. Przemyśl to jeszcze, proszę.

– Mówiłem ci, jak to się zawsze kończy. Będzie tak samo albo jeszcze gorzej. Musimy stąd uciekać. To jedyne dobre rozwiązanie.

– Może tym razem będzie inaczej. Nawet ty nie potrafisz przewidywać przyszłości. Dobrze wiem, że potrafisz zmienić bieg historii, jeśli tylko chcesz.

– Nie, Liso. Biegu historii nie da się zmienić. Jedyne, co jestem w stanie zrobić, to zmienić pionki na szachownicy.

– Czasem to wystarczy, żeby uratować setki tysięcy niewinnych ludzi. Kiedy była twoja ostatnia interwencja?

– Ponad sto lat temu podczas Wielkiej Wojny za czasów króla Radomira. Straszny był z niego skurwysyn.

– Zabiłeś go?

– Tak. Jego i na wszelki wypadek wszystkich jego potomnych.

– Co było dalej? – Historia zaciekawiła dziewczynę.

– W kraju wybuchła wojna domowa. Każdy wpływowy człowiek chciał uszczknąć dla siebie jak najwięcej, być w obozie zwycięzców. Ostatecznie władzę objął jeden z generałów. Taki sam skurwysyn jak i król, może nawet większy. Jego pierwszym rozkazem było wyrżnięcie potencjalnych spiskowców i całych ich rodzin. Właściwie to wyczyścił całe elity polityczne.

– Mówisz o cesarzu Khalosie?

– Tak. O dziadku obecnego władcy Imperium.

– Nie mogłeś zabić i jego? – dociekała dziewczyna.

Mężczyzna spojrzał na nią. Na jego twarzy widać było poirytowanie.

– Lisa… To by nic nie zmieniło. Na jego miejsce pojawiłby się inny morderca. Zrozum, że do władzy dochodzą prawie niemal wyłącznie psychopaci. Dla nich ludzkie życie nic nie znaczy. Jesteśmy w ich oczach jak bydło. Stado, które można zaprowadzić na rzeź, gdy będzie taka potrzeba.

Dziewczyna usiadła na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Walczyła z myślami dłuższą chwilę, z trudem powstrzymując łzy.

– Nie mogę stąd uciec. Tu jest moje życie. Tutaj miało być nasze życie.

– To już niemożliwe – powiedział smutno.

– Arthur… Jest coś, o czym powinnam powiedzieć ci już dawno. – Zawiesiła na chwilę głos, ocierając łzę z policzka. – Jestem w ciąży.

– Co?! To niemożliwe! – Mężczyzna pierwszy raz od bardzo dawna poczuł strach.

– Dlaczego? O czym ty mówisz?

– Lisa… Żyję już na tym świecie prawie tysiąc lat. Gdybym mógł mieć dzieci, to już dawno byłbym ojcem.

– Co chcesz przez to powiedzieć?! – Twarz kobiety poczerwieniała ze złości. – Jak śmiesz zarzucać mi niewierność?

Arthur chodził po pokoju roztrzęsiony. W jego głowie było tysiące myśli. W ciągu kilkuset lat spał z wieloma kobietami, ale żadna z nich nigdy nie zaszła w ciążę. Owszem, od początku czuł, że w Lisie jest coś wyjątkowego, ale nigdy nie spodziewał się, że zostanie matką jego dziecka.

W końcu usiadł na łóżku, patrząc kochance głęboko w oczy.

– Przepraszam – powiedział skruszonym głosem – to dla mnie szok. Jesteś tego pewna?

– Tak. Jestem pewna.

Mężczyzna położył dłoń na brzuchu kobiety. W głowie kołatały mu się różne myśli. W końcu zdecydował, co jest dla niego najważniejsze.

– Ostatni raz, Lisa. Dla ciebie i naszego dziecka. Ostatni raz.

Wypowiedział te słowa i w tej samej chwili po prostu zniknął.

Lisa wpatrywała się w miejsce, w którym przed chwilą był jeszcze Arthur. Jego zniknięcia już jej nie szokowały. Robił to przy niej dziesiątki razy. Wiedziała od dawna, że nie jest zwykłym człowiekiem. Jego ludzka postać stwarzała jedynie pozory. Ludzie nie żyją setki lat. Ludzie tak po prostu nie znikają. Ludzie nie są tak nadnaturalnie szybcy i silni. Arthur nie był człowiekiem, ale mimo to go kochała. Myśl o tym, że urodzi jego dziecko napawała ją przerażeniem. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Jeżeli dziecko będzie takie jak on, to poród może ją zabić.

Nagle dostrzegła leżącą na stoliku księgę. Arthur nigdy się z nią nie rozstawał. Tym razem jednak postąpił inaczej. Zapomniał jej? Zrobił to celowo? Lisa nie mogła się oprzeć pokusie. Sięgnęła po opasłą księgę i otworzyła ją na pierwszej stronie. Jej oczom ukazał się wielki tytuł "Pamiętnik Mściciela", a pod nim dopisek: Bene facit, qui ex aliorum erroribus sibi exemplum sumit.*

Przewróciła kilka stron. W górnym rogu zauważyła datę "19.06.328r.".

"To ponad trzy tysiące lat temu. Arthura wtedy nie było jeszcze na tym świecie. To pewnie pamiętnik jego ojca." – pomyślała.

Lisa zapaliła jeszcze jedną świeczkę i zagłębiła się w lekturze.


"Świat był pogrążony w chaosie. Świat zawsze jest pogrążony w chaosie. Historia człowieka to historia nieustannych wojen. Ludzkość od dawna jest stracona. Kwestią czasu pozostaje jedynie, jak szybko się unicestwimy. Każdy wynalazek, każda idea, która mogłaby się przysłużyć człowiekowi, prędzej czy później, zostaje użyta do samozagłady.

Już dawno przestałem walczyć o nowy, lepszy świat. Każdy nowy świat wcale nie okazywał się lepszy. Walka była bez sensu. Czasem sobie myślę, że nawet Syzyf był w lepszej sytuacji, bo jego wysiłek zawsze kończył się tym samym rezultatem. Mój wysiłek natomiast zawsze jedynie pogarszał sytuację.

Przyszedłem na ten świat setki lat temu i miałem wpływ na większość kluczowych wydarzeń w ludzkiej historii. Przynajmniej tak się przez te wszystkie lata łudziłem. Teraz widzę, że moje ingerencje były jedynie stratą czasu. Historia ludzkości została już dawno napisana i nikt nie jest w stanie tego zmienić.

Każdy zamordowany przeze mnie władca był zastępowany przez równie pozbawionego skrupułów następcę. Pojawiali się też mądrzy królowie, ale po dobrej kadencji zawsze następował powrót do starego porządku.

Od dawna już przestało mi zależeć. Skończył się czas, gdy budziłem grozę wśród możnych tego świata. Zostałem jedynie legendą, którą z upływem czasu coraz mniej ludzi traktuje poważnie."



Cdn.

tPoH

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy, użył 4544 słów i 26815 znaków, zaktualizował 2 lut 2020. Tagi: #fantasy #wojna #polityka

Dodaj komentarz